wyświetlenia:

poniedziałek, 30 grudnia 2019

Polskie losy. "Fotobiografia PRL: opowieści reporterów"

Fot. Bogdan Łopieński. Pozdrowienia z Piwnicznej 1974.
Jak się zapewne zorientowaliście, po sześciu latach czytania tego bloga - Fotodinoza jest na ogół wycelowana w przeszłość. Węszymy przeszłość niby pies gończy i przekopujemy historię fotograficzną łopatką. Książka, jaką ostatnio przeczytałem okazała się być bardzo zgodna z moimi zainteresowaniami. Jest o fotografii i o przeszłości, dość niedalekiej. A przy tym na tyle uniwersalna, że zaciekawi nie tylko fanatyków zdjęć, ale i każdego, kto chciałby poczytać o słusznie minionych czasach. 

"Fotobiografia PRL: opowieści reporterów" Łukasza Modelskiego to wywiady z sześcioma znanymi fotografami pracującymi w Polsce Ludowej. Rozmówcy dobrani są z wielce szerokiego spektrum, co stawia tą książkę na półce nie tylko fotograficznej, ale i dokumentalno - historycznej. To co dowiadujemy się mimochodem, jest swoistym zapisem życia w socjalizmie i stosunku do tego życia. Dzięki odpowiedniemu dobraniu rozmówców "Fotobiografia" może być symbolem epoki.
Modelski rozmawia z sześcioma znanymi fotografami - Romualdem Broniarkiem, Aleksandrem Jałosińskim, Bogdanem Łopieńskim, Janem Morkiem, Wojciechem Plewińskim i Tadeuszem Rolke. Każdy z fotoreporterów z inną historią i pochodzeniem. Każdy z nich - co ciekawe - prezentuje zupełnie odmienny stosunek do swojej pracy w komunizmie, i to całkiem niezależnie od miejsca w jakim pracował. Różne charaktery, różne typy, różne podejścia.
Pokręcone to wszystko. Ale przez to ciekawe niezwykle.


Fot. Romuald Broniarek 1960. (To zdjęcie zostało sparodiowane w 2018 roku na okładce pierwszego numeru magazynu Vogue Polska.)
Oto fotograf redakcji miesięcznika "Przyjaźń" koncesjonowanego przy Towarzystwie Przyjaźni Polsko Radzieckiej - Romuald Broniarek, syn przedwojennego policjanta i AK-owca, wojenny uciekinier zza Buga. Ze względu na niepewne pochodzenie swoją służbę wojskową odbył na karnym zesłaniu do kopalni. Mimo to wdrożył się do roboty w gazecie opisującej z glorią udawaną przyjaźń z Rosjanami. Zachował zdrowy sceptycyzm, ale pracował wiernie w służbie ustroju.

- No właśnie, przychodzi 1956 rok. Przełomowy. Co pan robi?

W czerwcu 1956 pojechałem do Poznania robić zdjęcia z otwarcia Międzynarodowych Targów (...) Kiedy pierwsze oddziały z Cegielskiego weszły na teren Targów, akurat byłem w rosyjskim pawilonie. Usłyszałem krzyki, wyszedłem, zobaczyłem że idzie grupa ludzi z transparentem "Chcemy chleba" czy coś takiego. Ale mnie to w ogóle nie zainteresowało.
- To dziwne, bo takie rzeczy nie wydarzały się codziennie.
- To była mała grupa, niezbyt agresywna...
- I reporter tego nie sfotografował?
- Nie.
- Dziwne.
- No, może i dziwne. Uważałem, że to jest niepotrzebne. Dalej robiłem zdjęcia na Targach. Potem usłyszeliśmy strzały, zaczęło się robić gorąco, widać było jakiś popłoch. Pomyślałem "Zdjęcia zrobione, pora się zwijać do domu". Poszedłem na dworzec, a tam wielkie zamieszanie, pociągi stoją, ludzie gadają, że na peronie zakatrupili jakiegoś ubeka...(...) W końcu pociąg ruszył i przyjechaliśmy do Warszawy.
- Ale dlaczego pan tego nie fotografował? Przecież to wymarzony temat dla fotoreportera.
-Przede wszystkim dopiero zaczynałem pracę jako fotoreporter, ponadto tam było po prostu niebezpiecznie. Jak ktoś fotografuje takie rzeczy, to przez obie strony może być wzięty za wroga. Poza tym ubecy, którzy się tam kręcili po cywilnemu, mogli mnie zwinąć. No trudno, może byłem fajtłapą, ale zwyczajnie chciałem wrócić do domu.


Fidel Castro w czasie pobytu w Polsce. Fot. Jan Morek. Zdjęcie ekwilibrystycznie zrobione Rolleiflexem.

Zima stulecia. Fot. Aleksander Jałosiński.


"Obywatele przyspieszamy"/ "Na nas już czas". Fot. Bogdan Łopieński. Zdjęcie wykorzystywane zarówno przez władzę, jak i opozycję.

Mleczarnia. Fot. Bogdan Łopieński.

Andrzej Wajda. Fot. Bogdan Łopieński.
Łukasz Modelski niespecjalnie oszczędza rozmówców (za co mu chwała) i dociska ich czasem bez litości. Niektórzy bronią się zręcznie. Niektórzy samooszukują się do dzisiaj. Z niektórymi, tak jak z Broniarkiem, można pozwolić sobie na więcej. Kilka stron dalej:

- A jak pan zapamiętał sześćdziesiąty ósmy rok?

- W naszej redakcji już nie było Żydów, choć pracowało ich początkowo bardzo dużo. Nie byli zwalniani, raczej sami wyemigrowali do Izraela. A marcowe zamieszki na Krakowskim Przedmieściu obserwowałem ze schodów kościoła Świętego Krzyża. Widziałem jak pałowali studentów, jakieś suki podjeżdżały, wszyscy wrzeszczeli... Ale ja tego nie fotografowałem, patrzyłem na to tylko jako widz.
-Zawsze jak coś się działo, to pan nie fotografował?
- Ha, ha, ha. Jest takie powiedzenie: "Nie jest tematem na zdjęcie, jak pies gryzie konia, tylko jak koń atakuje psa". Jak widzę, że milicja walczy ze studentami, to nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Gdyby studenci katowali milicję, toby było coś.

To Broniarek, bezpośredni i z ciętym językiem. Nie wszyscy tak łatwo przechodzą nad pytaniami Modelskiego.



Fot. Aleksander Jałosiński.
Oto najciekawsza rozmowa - z Aleksandrem Jałosińskim, łodzianinem z pochodzenia, bibliofilem, kulturoznawcą, harcmistrzem, człowiekiem o tak zmiennym i bogatym życiorysie, że można by obdzielić kilka osób.  Był wszędzie. Pracował jako fotoedytor w miesięczniku "Polska - Wschód" reklamującym nasz kraj w całym wschodnim bloku, potem w "Sztandarze Młodych", skąd wyleciał z hukiem, potem reporter w "Kulturze" Wilhelmiego, w "Perspektywach", w końcu w "Rzeczpospolitej". Oskarżony w młodości bezpodstawnie o współpracę z CIA, z trudem oczyszczony z zarzutów. Potem członek partii, fotoreporter i portrecista, w latach 80-tych wstąpił do Solidarności. Jak pisze o tym wywiadzie Modelski we wstępie do książki:
Każde spotkanie wiele go kosztowało. W pewnej chwili nawet postanowił zrezygnować z kontynuacji opowieści. Nic dziwnego - do rozmów podchodził z taką powagą, z jaką traktował swój zawód. To reporter, dla którego istniała tylko fotografia, i tak prowadził swe zawodowe życie, by po prostu fotografować jak najwięcej.
(...) Ma się wrażenie, że fotografia była dla niego męką, od której nie mógł się uwolnić, a którą musiał sobie zadawać. Może dlatego rozmowa z nim ma tak ciężki charakter. Tym bardziej, że jej bohater odważnie czyni z niej rodzaj spowiedzi życia przyznając się do spraw, o których wielu woli milczeć.
Nie czuć wcale "ciężkiego charakteru" tego wywiadu - to projekcja wrażeń Łukasza Modelskiego, która nie jest prawdziwa - wywiad jest po prostu fantastyczny, pełen anegdot, historii niespotykanych. Dziesiątki anegdot. Te ze Stoczni Gdańskiej w 1980 roku, z pacyfikacji w stanie wojennym w 1981 - nadzwyczaj barwne. Świetne.

Są też anegdoty innego rodzaju:
Pływaliśmy kajakami po Pojezierzu Meklemburskim [NRD]. Na miejscu dostaliśmy przewodnika. To był starszy, kulejący pan. Wszyscy się oczywiście zastanawiali, co on robił w czasie wojny. Spoiłem go, facet się rozkleił i zaczął mi opowiadać. Był w SS z Gdańska, jechał na front wschodni. W Gdańsku mu kumple powiedzieli "Jak będziesz w Warszawie, pamiętaj, idź do Cafe Clubu". I on to zrobił. Wszedł, eleganckie towarzystwo, usiadł sobie głębiej pod ścianą. I to go uratowało. Opowiadał "Siedzę, w pewnym momencie otwierają się drzwi. Staje w nich jakiś facet, rozpina płaszcz i widzę granaty. Już więcej nic nie pamiętam. Wyrzuciło mnie przez okno na podwórko. I urwało kawałek nogi." To go uratowało od frontu wschodniego... Ale rzecz ma swoją kontynuację. Jest początek lat sześćdziesiątych, pracuję w "Polsce- Wschód" i jadę do Gdańska na spotkanie z profesorem Kobylińskim. A to Kobyliński rzucał te granaty.
- A jaki to był profesor, czym się zajmował?
- Konstrukcjami okrętowymi. Zbudował polski wodolot i ponieważ był lepszy od rosyjskiego, Rosjanie mu to zablokowali i nie pozwolili udoskonalać. Pojechałem do niego i mówię "Panie profesorze, mam dla pana niespodziankę, poznałem esesmana, który widział pana w Cafe Clubie, jak pan stał w drzwiach i rzucał granaty". 

Dostajemy też przy okazji trochę porad, jak robić portrety znanym postaciom:

Byłem u Wańkowicza wiele razy, u Parnickiego, u Bratnego. (...) Autorzy tekstów wściekali się nieraz, że w czasie wywiadu chodzę po pokoju. A ja mówiłem zawsze, obojętne czy to pisarz, czy dyrektor: "Niech pan się tak zachowuje, jakby mnie tu nie było. Mnie tu właściwie nie ma". Zawsze miałem miękkie mokasyny, poruszałem się cichutko, z boku, z daleka, żeby obiektyw miał dostęp. "Tylko mam jedną prośbę do pana - mówiłem - niech pan w trakcie rozmowy z dziennikarzem zerknie czasem w moją stronę"
- To trudno zrobić, jak pana nie ma.
- To było nieraz trochę śmieszne, zgoda. Czasem potrzebny jest wzrok, kiedy facet patrzy prosto w aparat i coś mówi, widać, że ma usta w ruchu, a czasem wystarczy zamyślenie, jakieś spojrzenie w bok. Na te wszystkie okoliczności byłem przygotowany. Jak robiłem zdjęcia, to było ich co najmniej sto. Potem siadałem sobie, z lupą dokładnie wszystko przeglądałem i robiłem wybór.

A do tego sugestia edytorska:

Zawsze do tekstu załączałem ze trzy zdjęcia- te, o których uważałem, że do niego pasują, współpracują z nim, są dokładnie według intencji autora. Z tych trzech zdjęć grafik, albo sekretarz redakcji wybierał jedno. Nie dawałem dziesięciu fotografii, żeby zmniejszyć możliwość wybrzydzania.

Cytuję obficie Jałosińskiego, ale wywiad z nim jest tak bogaty, różnorodny i przekrojowy, że, nie martwcie się - dużo jeszcze zostało.


Sławomir Mrożek. Fot. Wojciech Plewiński




Fot. Tadeusz Rolke


Fot. Tadeusz Rolke

I za chwilę trochę jakby z drugiej strony ustroju - Tadeusz Rolke, najbardziej swobodny i potoczysty wywiad - rozmówcy są na "ty" - historia fotografa, który zrobił wielką karierę w Polsce, a potem zdecydował się na emigrację. Portfolio przebogate. Najpierw miesięcznik "Polska - Zachód", Moda Polska Barbary Hoff, portrety Nikifora, Bohdana Pniewskiego, Aliny Szapocznikow. Tadeusz Kantor, Peter Brook, Kora i Maanam, polscy malarze. No i oczywiście, jak połowa rozmówców książki - Tadeusz Rolke też siedział w więzieniu za Stalina. Czuć jak w Rolkem kipi i dusza wyrywa mu się do fotografowania. Prawie, z resztą, otarł się o Agencję Magnum.

  Oprócz interesującego opisu licznych manewrów, jakie trzeba było wykonywać w PRL żeby pracować jako fotoreporter książka ta daje obraz sytuacji zwykłego człowieka wtłoczonego w system. Człowieka, który nie marzy o tym by zostać bohaterem, ale by w ogóle jakoś żyć do pierwszego i nie zostać wsadzonym lub zwolnionym z pracy. Przy tym musi naginać się i przymykać oczy na propagandę, a nawet samooszukiwać się, żeby zachować pion. Aleksander Jałosiński:


Trochę to może brzmi naiwnie, ale skauting dał mi wiarę, że warto być uczciwym, normalnym człowiekiem. Mimo, że żyłem przecież w jakiejś abstrakcji. Bo ten ustrój, który był w Polsce, to był ustrój abstrakcyjny - nikt nie wierzył w nic. Komuniści nie wierzyli w socjalizm, a ci, co budowali socjalizm, nie wierzyli, że cokolwiek zbudują. Od ósmej do szesnastej wszyscy budowali socjalizm za te swoje pensje - nieraz nędzne, nieraz dobre. Od szesnastej, gdyby tak chciało się stanąć pod oknami, to słyszałoby się ten sygnał: bumbumbum, bumbumbum. Wie pan co to za sygnał?

- Głos Ameryki?
- Nie. Londyn. (...) Zdawałem sobie sprawę z tego, że to był szalony czas, szalony kraj, w ogóle nic nie było prawdziwe, wszystko było nieprawdą. Ani ja, ani nikt nie wierzył w upadek komunizmu. Widzieliśmy jego potworną siłę. Każdy myślał, jak tu przeżyć to swoje życie, żeby się nie stoczyć. Ja doszedłem do wniosku, że uratuje mnie właśnie fotografia, która będzie robiona tylko i wyłącznie po to, żeby dokumentować to, co się dzieje dookoła.




Brakuje mi w tej książce dwóch rzeczy - jednej z gatunku niemożliwych, mianowicie wywiadu z fotografem "Solidarności" - Erazmem Ciołkiem (wielokrotnie na kartkach tych wywiadów wspominanym), bezkompromisowym opozycjonistą, który zmarł jeszcze przed napisaniem tej książki - byłoby to cennym uzupełnieniem spektrum poglądów. Trzeba szukać takiego wywiadu w innych źródłach. Na przykład tutaj:

https://www.granice.pl/publicystyka/erazm-ciolek-sierpien-mnie-takze-wyzwolil/653/1

Druga rzecz brakująca to zdjęcia. Są świetne, ale jest ich niewątpliwie za mało, dużo za mało w "Fotobiografia PRL". Kilka zdjęć na rozdział wzbudza tylko apetyt, ale zupełnie go nie zaspokaja. Trzeba jednak powiedzieć, że zgłębianie portfolio owych sześciu wybitnych fotografów - to jest rzecz niezgłębialna, z racji obszerności i skali, a "Fotobiografia PRL" nie jest przecież albumem. Czasem jednak Modelski dyskutuje zawzięcie z rozmówcą o zdjęciach, których w książce wcale nie ma.

Ale może to i dobrze - myślę sobie teraz - czytelnik wysila wyobraźnię i skupia się bardziej na słowie, na rozmowie, na historii. Człowieka i ustroju. Jest o czym czytać.

Polecam fotografom i niefotografom tę lekturę.


Fabrykant


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drogi czytelniku! Pragnę ostrzec, że wredny portal blogowy na jakim piszę bardzo lubi zjadać bez ostrzeżenia wpisy czytelników podczas ich zamieszczania. BARDZO PROSZĘ PO NAPISANIU KOMENTARZA SKOPIOWAĆ GO i w razie czego wstawić ponownie, na pohybel Google Blogger. Fabrykant.