wyświetlenia:

piątek, 14 września 2018

Czy jesteśmy na bieżąco?



Świat zmierza ku destrukcji. Ale za to duch dąży dokąd chce.

Zmiany, zmiany, zmiany. W ostatnim miesiącu wszyscy producenci się wściekli i jak wściekli zaprezentowali swoje najnowsze bezlusterkowce z pełną klatką. Wszyscy za późno, ale co tam. Canon i Nikon, dwa zasłużone brontozaury rozpoczęły pościg za Sony. Podobno w tej samej lidze wystartować ma też Panasonic.

Sony było pierwsze, najpierw powoli, jak żółw ociężale wprowadziło pełnoklatkowe bezlusterkowe aparaty na rynek. Potem zadudniło, zaturkotało, przyspieszyło i popędziło z licznymi ich odmianami. I zaczęło kosić kasę i gnać coraz prędzej. Dwa brontozaury natężyły się, natężyły, ale przez długi czas nie udźwignęły, taki był ciężar. I ryzyko.
Dopiero teraz.
Nowe systemy mocowań bagnetowych obiektywów. "Canon RF" oraz "Nikon Z". Obydwa o znacznie większej średnicy niż znane od zarania mocowania lustrzankowe. Obiecuje to możliwości produkowania jaśniejszych obiektywów. Nikon ma już w planach obiektyw 58mm f/0,95, zatem wygląda to obiecująco.
Ale co to znaczy dla Fotodinozy? Co oznacza dla małej Fotodinozy i jej czytelników ten wielki krok dla ludzkości? Czy trzeba będzie się przebranżowić, przezbroić, wyrzucić do śmieci posiadane sprzęty, odłożyć do lamusa?
Ale ja nie mam nawet lamusa...

Sam jesteś lamus!




Obydwa systemy i aparaty wyglądają smacznie i zraźnie. Mają wielkie matryce, czułości podkręcone do wartości niebotycznych, szybkie migawki, odchylane ekrany, autofokus wyrafinowany maksymalnie. Do tego Canon EOS R ostrzy automatycznie od -6EV, co oznacza mniej więcej, że ostrzy w niemal całkowitej ciemności. Do tego Canon zaprezentował ciekawe jasne obiektywy, jakich nie ma konkurencja na przykład 28-70 ze światłem f/2 i 50 f/1,2. Niemniej Canon jak dla mnie wygląda o ton słabiej niż Nikon.
Nikon schwycił się brzytwy. Nie jest to dziwne, skoro tonął. Aparaty ten nowej serii Z mają zapewne w założeniu postawić słaniającego się Nikona na nogi. A jeżeli nie postawią... Nikon schwycił się więc brzytwy i wpakował w swoje aparaty Z6 i Z7 po prostu wszystko co mógł. A okazało się że mógł stabilizowaną matrycę. Canonowi aż tak nie zależało i stabilizacji nie ma w korpusie. 




Jak wiadomo - zając ucieka szybciej, niż goni go lis, bo zającowi chodzi o życie, a lisowi tylko o obiad.


Obydwa te nowe systemy są też symptomatycznym znakiem postępu. Do obydwu przygotowano firmową przejściówkę, pozwalającą łączyć nowy aparat ze starym systemem obiektywów. Taki most łączący nowe ze starym. W przypadku Nikona jednak okazuje się, że jest to most pontonowy.
Nie ma tam silnika z napędem do obiektywów.
Otóż dawne (nie tak bardzo dawne) obiektywy Nikona nie miały swoich własnych silników autofokusa, tylko były napędzane mechanicznym pokrętłem (tzw. "śrubokrętem") przez silnik umieszczony w aparacie. Są to obiektywy AF i AF-D, produkowane licznie od lat 90-tych. Nie znając dobrze systemu Nikona już miałem mailować do Marcina Górko (LINK do mojego wywiadu z nim) z pytaniem "kiedyż to skończono produkcję Nikkorów bez śrubokręta", bo za cholerę takiej informacji nie mogłem znaleźć, ale potem coś mi zaświtało, wlazłem na stronę Nikona i po prostu znalazłem tam kilkanaście takich obiektywów. Nadal je przecież produkują. Nieźle bym się wygłupił mailując do Nikon- Guru. 
Już od lat Nikon zachowywał największą kompatybilność ze starszymi obiektywami tylko w najwyższych, co bardziej profesjonalnych modelach aparatów, a amatorzy są skazani tylko na te nowsze, bo w ich lustrzankach nie ma silnika z napędem. Nikon zachowywał, ale przestał. Właśnie w Nikonach Z6 i Z7, które mienią się być profesjonalnymi.



Z jednej strony - dlaczego Nikon miałby kontynuować kompatybilność, skoro właśnie wymyślił zupełnie nowy bagnet? Z drugiej strony- wiele by go to nie kosztowało, żeby taką przejściówkę zrobić. Sony, mając ten sam problem - zrobiło przejściówkę z silnikiem i śrubokrętem. Nikon pozostaje wobec Sony chwilowo w tyle pod względem nawiązań do przeszłości.
Z trzeciej strony - dla mnie to sygnał dla starych Nikoniarzy, mających obiektywy sprzed kilkunastu lat: "wasz czas już mija, radźcie sobie sami". 
Może Nikon jeszcze wypuści taką przejściówkę i zrehabilituje się w oczach Fotodinozy. Nie wiadomo.
W ogóle nic nie wiadomo, oprócz tego że postęp pędzi postępowo do przodu (cytat). 






Canon też zrobił w nowym EOS-R podobny numer, tylko z innej beczki. Zmienił zupełnie sposób sterowania aparatem, po trzydziestu latach owocnego dopracowywania ergonomii swoich lustrzanek. Nikonowiec, wziąwszy do ręki nowego Nikona Z7 czuje się jak w domu. Canonowiec wziąwszy nowego Canona EOS-R czuje się jak w Urzędzie Skarbowym. Niepewnie się czuje. Nie ma tam nawet kółka programów P,Av,Tv,M, które było tam właściwie zawsze.
Za to jest, co poniekąd chwalebne, dziesiątek przycisków programowalnych, pod które można przypisać dowolną niemal funkcję. Jest to podobno "the most personal camera ever". Funkcję można przypisać, to fajnie. Szkoda tylko, że tych klawiszy nie można PODPISAĆ. Zwłaszcza, jak się będzie używać wraz z tym nowym Canonem-R także innych starszych EOS-ów na zmianę i trzeba będzie sobie co chwila przypominać jakąż też funkcję się przypisało do tego nieoznaczonego dinksa z lewej od tyłu. Człowiek będzie musiał ponalepiać sobie jakieś karteczki z napisami.
Wieszczę, że niedługo zobaczymy na ulicach nowe bezlusterkowce Canona całe oblepione karteczkami Post-it. 

Godne uwagi te Nikony Z i ten Canon EOS-R, wyglądają na bardzo dobre aparaty. Muszą wyglądać na bardzo dobre, bo inaczej nie uszczkną z tortu, jaki konsumuje w spokoju Sony. Deklaracja jest taka, że będą rozwijane równolegle z liniami lustrzankowymi. 




Czym się one właściwie różnią od lustrzanki, tak w praktyce? Dość niewiele. Niby nie wstawiono w ich konstrukcji komory lustra, zatem mogą być mniejsze i lżejsze niż lustrzanka. Nie są. A przynajmniej nie bardzo. Różni się sposób patrzenia, bo oglądamy w wizjerze ekran, a nie optyczny przeziernik. Czy to różnica? Co kto lubi - niektórzy lubią patrzeć w telewizor, a niektórzy przez okno. Różni się autofokus - w lustrzankach wykorzystujący detekcję kontrastu, a w tych profesjonalnych bezlusterkowcach łączący wykrywanie kontrastu z detekcją fazy, co powinno być efektywniejsze. Do tego pozwala aplikować dodatkowe funkcje, typu śledzenie autofokusem twarzy lub wykrywanie oczu. 
Cymesem mogą być w tych nowościach Canona i Nikona bardzo jasne obiektywy. Sęk w tym, że na razie ich mało, bo systemy są młode. Życzymy im jednak powodzenia, siadamy z czipsami na fotelu i czekamy na więcej.
Niektórzy mówią, że będzie konkurować z nimi wszystkimi Fuji, obniżając ceny swoich średnioformatowych bezlusterkowców. To by było coś, bo z pewnością nie można o tych wszystkich aparatach powiedzieć że są tanie. Oj nie są.

I tu się rozdziela filozofia Nikona, Canona i Fotodinozy.

Na premierze Canona EOS-R podkreślano, że to aparat skierowany w przyszłość. Przeznaczony na idealne uchwycenie przyszłych chwil, z całą furą nowych ficzersów (features) przeznaczonych do spełnienia wymogów nadchodzących lat. Wyposażony by sprostać przyszłości.
Czy to deklaracja na wyrost?
Przyszłość pokaże.

Nie będziemy się ścigać z najnowszymi Canonami i Nikonami. Canon mówi "Capture the future". Fotodinoza mówi "Capture the past", bo co będzie to będzie, a to co przeszłe - szybko przemija. Dlatego też pakujemy film do naszej lustrzanki analogowej za 19 złotych i idziemy polować na ślady przeszłości. I znów czujemy, że jesteśmy z przeszłością na bieżąco.
Też fajnie. A jak tanio!


Fabrykant
dość tani dyrektor kreatywny

PS. Polecam moje felietony i recenzje kulturalne na SNG Kultura- LINK

12 komentarzy:

  1. Obecnie posługuję się jeśli chodzi o serie Canona modelem 80D i polecam. Ten powyżej model wygląda jeszcze bardziej atrakcyjnie. Canon robi dobry sprzęt, polecam w 100%

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Canon mało który aparat w swojej historii miał słaby. A w ogóle, to na dobrą sprawę NIE MA dzisiaj na rynku złych aparatów. Są dobre i ciut lepsze, mało który użytkownik będzie na swój aparat narzekał. Co najwyżej ceny są zawyżone (Nikon 1), lub znacznie zawyżone (Leica).

      Usuń
  2. Bardzo ciekawy wpis. Mnie osobiście bardzo jara postęp w puntach autofocusa. W moimi Nikonie D3300 mam zalewie 11 punktów, a w tych bezlusterkowcach jest ich kilkaset (nie pamiętam ile dokładnie).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ze czterysta kilkadziesiąt zdaje się, na całej powierzchni matrycy. Ale jestem tak przyzwyczajony do używania centralnego punktu i przekadrowywania, że mnie te setki jakoś nie rajcują. Ale nie przeczę, o ile byłoby sprawne, to będzie bardzo wygodne do strzelania ruchomych obiektów (co rzadko strzelam). Do tego można te punkty wybrać paluszkiem na ekranie. Hybrydowy autofokus oferuje też mnóstwo ficzerów, o których nie mam żadnego pojęcia, bo ich nie używałem -np. śledzenie wybranego obiektu w tłumie. To się nazywa wyrafinowanie. O ile tylko dobrze działa...

      Usuń
  3. Canon ma bodaj 5655 punktów AF. W tej chwili bardziej istotne jest jaki obszar pokrywają. W Sony są dwie wersje (a może nawet trzy) Miałem możliwość potestować 693 pola w a9 i działa to wybornie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Myślę, że te wszystkie "fiuczery" są po to by amatorzy mieli o czym gadać i na co narzekać, a zawodowcy co wyłączać ;)
    A niedługo pewnie powstaną aparaty, które same będą kreowały obraz - siedzisz sobie na kanapie, piwo, czipsy, wciskasz guzik i masz fotę "Małysz w locie" albo "Bijons bez biusthaltera"...

    OdpowiedzUsuń
  5. W pięknych latach 90 zeszłego stulecia już trwały przymiarki do automatyzacji wszystkiego. Funkcję automatycznego kadrowania przetestowano w kompaktach by wprowadzić ją również do lustrzanek. Choć nie na wielką skalę bo powerzoomy oferowały tylko Minolta i Pentax czyli najmniejsze firmy z ówczesnej Wielkiej Czwórki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem. Już tam coś się bałakało na Fotodinozie o obiektywach samozoomujących Minolty. Czy aparaty będą same robiły zdjęcia? Może będą, ale to tak jak z samochodami autonomicznymi. Mają sens, ale przyjemności zero.

      Usuń
  6. Tylko wtedy, patrząc w wizjer widziało się to co było w rzeczywistości przed obiektywem. Teraz na monitorach (wizjer) można wyświetlić WSZYSTKO ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale patrząc z drugiej strony - dzisiaj prawie 100% zdjęć ogląda się w postaci jpg na monitorze. Zatem w wizjerze widać mniej więcej finalny efekt. Nie za bardzo lubię elektroniczne wyświetlacze z racji przyzwyczajenia do optycznego, ale z zasady nie mam nic przeciwko nim.

      Usuń
  7. Co do aparatów autonomicznych, to od lat marzę o czymś taki w samochodzie, jak np. u Renaulta za lusterkiem, gdzie jest czujnik deszczu. I tak jadąc samotnie przez Alpy, przecieram wycieraczkami szybę (tę przed aparatem również), potem naciskam sobie w dogodnym momencie przycisk (najlepiej przy, lub w , kierownicy) i już. Foty lecą, np. domyślnie trzy kolejne (aby wybrać ostrą) albo filmik, jak w GO Pro. Potem na parkingu albi BT do komóry, albo kartą np. SD do kompa. Byłoby miło.

    OdpowiedzUsuń

Drogi czytelniku! Pragnę ostrzec, że wredny portal blogowy na jakim piszę bardzo lubi zjadać bez ostrzeżenia wpisy czytelników podczas ich zamieszczania. BARDZO PROSZĘ PO NAPISANIU KOMENTARZA SKOPIOWAĆ GO i w razie czego wstawić ponownie, na pohybel Google Blogger. Fabrykant.