Łódzki kupiec kolonialny i restaurator Artem Czkwianianc/ Czkwianow z żoną Niną. 1906. |
Przypadek?
Nie sądzę- jak pisał nieodżałowany
Złomnik.
Szedłem sobie ulicą Narutowicza, w
okolicach numeru 4, rozmyślając o tematach na osobne wpisy, bo ja o
niczym innym nie rozmyślam. Wzrok mój błędny błądził po murach
ulubionego rodzinnego miasta Łodzi i prześlizgiwał się po witrynach,
tramwaje jechały, studentki szły ulicą. Studenci pewnie też, ale
ja na studentów nie patrzę. Młot pneumatyczny nawalał stłumionym
stacatto z kamienicy naprzeciwko. Zatrzymałem się przy witrynie
antykwariatu „Pegaz Tuwima”, zerknąłem czy nie ma czegoś
ciekawego.
Było.
Instynkt łowcy, zaprawiony w
przeglądaniu lumpeksów i ofert obiektywów na allegro zogniskował
ostrość na czarnej książce wystawionej na wystawie.
Ryszard Bonisławski„Wielka Wojna 1914- 1918
Łódź i okolice na fotografiach Michała Daszewskiego”
Coś zadzwoniło.
To był dzwonek alarmowy w pamięci.
Coś zadzwoniło, ale nie wiedziałem w
którym kościele. Wszedłem do środka, poprosiłem o książkę z
wystawy do przejrzenia, oczy wyszły mi z orbit i ślina pociekła.
Musiałem przełknąć. I musiałem mieć.
Pieniądze szczęścia nie dają.
Dopiero zakupy- zacytuję tu po raz setny znaną aktorkę amerykańską
Normę Jean Mortenson aka Marilyn Monroe.
Niestety ten album to nie była pozycja
antykwaryczna.
To była nowość z 2014 roku. O,
losie!
No już trudno, pomyślałem sobie,
czterdzieści złoty to nie jest żaden ten (cytat). Warto!
Nie pomyliłem się.
W ciągu tygodnia kupiłem dwie książki
o fotografii, w których występuje dokładnie to samo zdjęcie.
Jedną z tych książek opisałem ostatnio- to „Jak czytać fotografię”- Iana Jeffreya-
przekrojowy album o najwybitniejszych twórcach w historii
fotografii. Drugą jest właśnie „Wielka wojna(...) na
fotografiach Michała Daszewskiego”
W ogóle z fotografią nie jestem na
bieżąco. Mało się udzielam i mało bywam. Bo ja taki mało
udzielający się jestem. Ale gdy poszperać w internecie, to nawet
była w 2014 roku wystawa zdjęć Michała Daszewskiego w Muzeum
Historii Łodzi. Więc powinienem był coś wiedzieć. Ale nic nie
wiedziałem
Kto to jest w ogóle Michał Daszewski,
że w książce o największych tuzach fotografii znalazło się jego
zdjęcie?
Otóż Michał Daszewski to Nikt.
Jedynie miłośnikom historii, na czele
z Ryszardem Bonisławskim- człowiekiem instytucją, znawcą Łodzi,
autorem licznych książek i przewodników, oraz programów
telewizyjnych- udało się wydobyć go z otchłani niepamięci.
Zostały po Daszewskim tylko zdjęcia.
Nic niemal więcej. Tylko zdjęcia.
I aż zdjęcia.
Przejrzeć ten album, to dla mnie jak
obejrzeć reportaż z odkrycia Ameryki przez Kolumba. Jak gdyby
okazało się, że pierwszy oficer na „Santa Marii” akurat miał
przy sobie aparat i w chwili gdy majtek z bocianiego gniazda krzyczał
„Ziemia!” naciskał spust migawki. A potem dokumentował wymianę
paciorków pomiędzy Kastylijczykami a Indianami. A potem gdzieś
przepadł, razem ze zdjęciami.
To jest ta skala emocji, bo Michał
Daszewski nie fotografował jakiegoś anonimowego miejsca w
anonimowym czasie, tylko fotografował moje rodzinne i ulubione
miejsca, w czasie wielce interesującym. Ba, fotografował! Niemal
systematycznie i konsekwentnie dokumentował klatka po klatce, to co
udokumentować należało.
Most na szosie do Pabianic (dziś ul. Pabianicka) wysadzony przez Niemców 16 października 1914. Fot. Michał Daszewski |
Wrak rosyjskiego samolotu zwiadowczego, zestrzelonego nad Łodzią. W dalszym planie - kominy Fabryki Poznańskiego (dziś- Manufaktura) i wieże kościoła NMP przy Starym Rynku. Fot. Michał Daszewski |
Szpital przy ul. Mikołajewskiej. Pozują uzbrojeni żołnierze niemieccy, jeńcy rosyjscy i personel szpitala. Fot. Michał Daszewski |
Nowy Rynek, czyli dzisiejszy Plac Wolności 1915. Fot: Michał Daszewski. Na pierwszym planie niemiecka polowa stacja benzynowa, na drugim planie po lewej- nieistniejące dziś budynki. W narożnym miał na początku wieku zakład fotograficzny Józefa Zajączkowskiego, o którym wspomniało się tutaj |
Samochody na terenie Fabryki Poznańskiego (dziś Manufaktura), unieruchomione na wiele miesięcy z powodu braku paliwa. Styczeń 1915. Fot: Michał Daszewski |
Łódź dostała nieźle w kość
zarówno w czasie przebiegu wojny, jak i w związku z jej finalnymi
skutkami, które oderwały cały przemysł od podstawowego rynku
zbytu, jakim była Rosja. Liczba mieszkańców miasta przed wojną,
gdy Łódź szła na maksymalnym ekonomicznym szwungu wynosiła 600
tysięcy ludzi. Po wojnie, ze względu na biedę, epidemie tyfusu,
dewastację fabryk przez przechodzące armie zmniejszyła się do 340
tysięcy. Po najszybszej industrializacji jaką przeszła Łódź od
czasów wytyczenia jej działek do włókienniczego imperium,
nastąpiła najszybsza deindustrializacja w historii.
Rzekła Łódka w dzielnicy żydowskiej, pomiędzy ul. Wschodnią i Nowomiejską. Dziś płynie kanałem pod miastem. Fot: Michał Daszewski 1916. |
Większość z informacji o fotografie
zawdzięczamy autorowi książki Ryszardowi Bonisławskiemu, który
od lat 70-tych zbierał jego zdjęcia i przekopywał archiwa. Trochę
o Michale Daszewskim znalazło się w międzywojennej prasie. Po
nitce do kłębka odnalazło się trochę danych.
Był inżynierem, dyrektorem w fabryce
Izraela Poznańskiego (dziś Manufaktura, największym zakładzie
włókienniczym w ówczesnym Królestwie Kongresowym), jednym z
najmłodszych w kraju osób na takim stanowisku- miał w 1907 roku
30 lat. Z Łodzią związał się aż do odzyskania niepodległości,
kiedy wyjechał na stałe do Warszawy.
Daszewski był człowiekiem wielkiej
energii i aktywności. Informacje o nim znalazły się w spisach
kilku prężnie działających w czasie wojny organizacji
społecznych- Komitecie Obywatelskim miasta Łodzi i Głównym
Komitecie Obywatelskim- instytucji zajmujących się pomocą ubogim i
głodnym mieszkańcom. Organizował kwesty i liczne imprezy
charytatywne na rzecz akcji „Ratujcie dzieci”- jeśli pamiętacie
film Vabank II, to z pewnością pamiętacie zabójcę przebranego za
wielką butelkę ze smoczkiem, z napisem „Kropla Mleka dla
niemowląt”- to właśnie dalsze, już powojenne pokłosie tej
łódzkiej akcji, która polegała na udostępnianiu najmłodszym
dzieciom darmowego sterylizowanego mleka, oraz darmowych porad
lekarskich dla matek z dziećmi.
Cała organizacja akcji była pierwszym
takim dokonaniem na ziemiach polskich, „Kropla Mleka” działała
nieprzerwanie od 1907 do 1939 roku, nawet w czasach absolutnego głodu
i najgorszych walk w czasie I Wojny Światowej, a do tego jeszcze w
jej trakcie organizujący ją lekarze zdołali otworzyć dwa kolejne
punkty wydające mleko małym dzieciom.
Akcja "Kropla Mleka". 1915 rok. Fot: Michał Daszewski. |
Michał Daszewski wykorzystał swoje
hobby do szerokiego wsparcia finansowego wyżej wymienionych działań.
A hobby tym była fotografia.
Organizował wystawy i pokazy przezroczy, konkursy fotografii amatorskiej i odczyty, z których dochód przeznaczał na pomoc dla społecznych akcji.
„Inżynier Daszewski, niestrudzony
biegł ze swym kodakiem po mieście, dokonywując lotnych zdjęć po
ulicach. Na odpoczynek wpadał na wystawę zdjęć, gdzie również
pełen humoru, dowcipkując i żartując, namawiał zwiedzających do
fotografowania się, zwiększając w ten sposób rezultaty kwesty”
Daszewski ze swoich zdjęć przygotował
kilka albumów z pocztówkami do wyrywania, popularnych w owym
czasie.
Pokazy zdjęć i odczyty cieszyły się
wielkim powodzeniem, publiczność nagradzała je brawami.
Nie dziwię się. Ja też nagradzam je
brawami. Może Pan Daszewski usłyszy w niebie te oklaski.
Ten facet był wszędzie. Nie wiem ile
czasu poświęcał swojej pasji, ale jego działanie przypomina pracę
rasowego fotoreportera- gdy coś się działo był na miejscu. Może
nie biegał pod ogniem artyleryjskim, ale był tuż przed i tuż po.
Dokumentował przemarsze wojsk, tłumy usiłujące wypłacać
pieniądze z banków, zniszczenia wojenne Łodzi, żydowską biedotę
z Bałut, akcje społeczne, wizyty znamienitych osób.
Drużyna niemieckiego ciężkiego karabinu maszynowego na stanowisku. Żołnierz na dole ma pojemniki amunicyjne i wiadro z wodą do chłodzenia lufy karabinu. Fot. Michał Daszewski 1914 |
Giełda Pracy dla bezrobotnych robotników, w czasie kryzysu wojennego- październik 1915 rok. Fot: Michał Daszewski. |
Pobojowisko po walkach pod Rzgowem i Rudą Pabianicką 21-23 listopada 1914. Łącznie zginęło tu w walkach ponad 3 tysiące żołnierzy. Fot. Michał Daszewski |
Szpital psychiatryczny Kochanówka po ostrzale artyleryjskim- listopad 1914. Fot. Michał Daszewski |
Są bardzo dobre technicznie, ostre,
porządne, klasycznie skadrowane i obrazowe.
Mamy na nich miasto sprzed stu lat jak
na dłoni.
Możemy poprzyglądać się twarzom,
szczegółom.
Ӝ Ӝ Ӝ
Pradziadek Szanownej Współfabrykantki-
Artem Pogosowicz Czkwianianc (zruszczczone: Czkwianow), Ormianin,
przyjechał do Łodzi z Gruzji w okolicach 1890 roku. W swej ojczyźnie, w
Telawi, mimo młodego wieku prowadził po śmierci swojego ojca sklep
i był głową rodziny dla matki i dwójki braci. Nie wiemy co pchało
go w świat, być może słynny ormiański ekspansywny charakter.
Musiał mieć prawdopodobnie jakieś kontakty w Łodzi, w Królestwie
Kongresowym, do której przybył jako dwudziestoletni młodzieniec.
Na początku zatrudnił się w sklepie kolonialnym kupca Okojewa,
prawdopodobnie przez kogoś znajomego polecony.
Już w 1892 roku otworzył własny
sklep delikatesowy przy ulicy Piotrkowskiej numer 23. Artem Czkwianow
był człowiekiem obrotnym i pełnym inwencji i licznych
zagranicznych kontaktów- sklep z doskonałym towarem kolonialnym szybko zyskał klientów i
cieszył się dużym powodzeniem- prawdopodobnie bywał w nim
Władysław Reymont, mieszkający po sąsiedzku na Piotrkowskiej przy
Więckowskiego, bo wspomniał o nim w swojej „Ziemi Obiecanej”.
Interes szedł dobrze i rozwijał się wraz z ekspansją przemysłowej
Łodzi, która właśnie była na fali i pędziła, niczym niepowstrzymana naprzód. Już po kilku latach Artem
Czkwianianc postanowił ściągnąć do siebie brata- Stjopę, który
przekazał pałeczkę zarządzania rodzinnym sklepem w Telawi
najmłodszemu z rodzeństwa- Josifowi.
Około 1903 roku ustatkowany łódzki
kupiec Czkwianianc zaczął myśleć o założeniu rodziny. W tym
celu zdecydował się wrócić do gruzińskiego Telawi, by tam
znaleźć godną partię. Poprzez kontakty rodzinne poznał Ninę
Ter-Arutunian, której się oświadczył i poprosił o rękę
wybranki jej rodziców. Oświadczyny nie zostały odrzucone, ale nie
zostały też przyjęte- ojciec dziewczyny nie odmówił wprost, ale
nie chciał wysyłać córki do obcego kraju z mało mu znanym
absztyfikantem. Artem musiał wrócić do Łodzi sam. Oświadczyny
ponowił w 1905 roku. Tym razem przyszły teść był już dobrze
poinformowany i zorientowany i wkrótce odbył się ślub młodej
pary w cerkwi ormiańskiej w Telawi.
Kupiec kolonialny Artem Czkwianow/ Czkwianianc, z żoną Niną. 1906. |
Artem wraz z bratem Stjepanem
prowadzili swój sklep, pomimo dzielących ich różnic charakterów-
starszy brat był zrównoważony i spokojny- młodszy porywczy i
emocjonalny, żywy i lubiący się zabawić, można nawet określić
go bon vivantem- wolny czas spędzał zwykle w ogródku kawiarni
„Varieté”, przy zbiegu
Piotrkowskiej i Jaracza (dziś stoi tam dom handlowy „Magda”),
którą to kawiarnię prowadził ojciec Eugeniusza Bodo. Przyszły
aktor był wtedy małym dzieckiem, często zachodził do składu
kolonialnego Czkwianianców, a w okresie międzywojennym będąc u
szczytu kariery, odwiedzając Łódź wpadł do sklepu i miło
przypomniał się właścicielowi.
Sklep, przekształcony wkrótce na
winiarnię, był w międzywojniu popularny wśród światka
artystycznego, głównie aktorskiego, który przepijał tam teatralne
gaże i debatował do nocy.
Teściowie Artema Czkwianianca (Artem i
Marta Ter- Arutunian) odbyli kilka wizyt kontrolnych z Gruzji do
Łodzi, celem stwierdzenia czy ich córka ma się dobrze- inspekcje
wypadły pozytywnie. Skład kolonialny- winiarnia zrobiła wrażenie
i doceniono pracę zięcia, który pracował dosłownie od świtu do
nocy, kupował bladym świtem hurtowo na rynku warzywa i owoce,
później sam obsługiwał do późnego wieczora stałych i
zamożniejszych klientów. Do pomocy służyli mu też dwaj subiekci-
Ormianie. Na teściach zrobiły też wrażenie łódzkie kościoły,
zawsze pełne wiernych- taka religijność była na Kaukazie
nieznana.
Stałymi klientami sklepu były osoby,
o których można dziś poczytać w książkach, albo zobaczyć
budynki nazwane ich nazwiskami- zachodził tam doktor Szterling,
elegancki szczupły pan z hiszpańską bródką, w razie potrzeby
służył on swą poradą medyczną rodzinie Czkwianianców.
Wnętrze sklepu kolonialnego Artema Czkwianowa (Czkwianianca), prawdopodobnie przy Piotrkowskiej 23. Przed I wojną światową. Za ladą po lewej- właściciel. |
Pierwsza wojna, mimo że była wojną
która usiekła miasto zniszczeniami artyleryjskimi i strzelaninami i
morzyła mieszkańców głodem- była wojną kulturalną i
cywilizowaną w porównaniu z tą następną. Nie było prześladowań
narodowościowych, nikt nie trzymał nikogo w gettach i nie
eksterminował cywilów. Owszem, rabunkowe rekwizycje dotknęły
przemysł, i Niemcy i Rosjanie wywieźli z Łodzi maszyny fabryczne i
ogólnie przyczynili się do jej potężnego tąpnięcia
cywilizacyjnego. Bezrobocie szalało. Jednakże było to niczym w
porównaniu z hitlerowskim terrorem czasu II Wojny.
Obrotni Czkwianowowie, pomimo znacznych
trudności w zaopatrzeniu nadal prowadzili winiarnię i sklep, a
nawet coraz bardziej je rozwijali. Lokal przy Piotrkowskiej 23
wydawał się już zbyt ciasny i bracia myśleli o zmianie adresu.
Nie wiadomo dokładnie kiedy sklep
kolonialny, który stał się restauracją przeniósł się na
Piotrkowską 69, naprzeciwko Grand Hotelu, tuż obok dzisiejszego
kina Polonia (a wówczas Hotelu Victoria). Stało się to
prawdopodobnie już w dwudziestoleciu międzywojennym, za wolnej
Polski- tak mówią głosy rodziny.
(A nieprawda! Co się jeszcze okaże.)
Czkwianiancowie wystąpili o polskie
obywatelstwo, przy okazji „odrusyfikując” nazwisko Czkwianow,
choć w rodzinie rozważano także starania o tzw. paszport
nansenowski- dla bezpaństwowców.
Sklep- winiarnia rodziny Czkwianianc, prawdopodobnie na Piotrkowskiej 69, niedługo po zmianie adresu. |
Ech, dawne czasy.
Zmodernizowana winiarnia nie szła z początku tak, jak chcieli jej właściciele. Otworzono ją niedługo przed kryzysem lat 30-tych, zbyt duże inwestycje, spore zatrudnienie nie przyczyniały się do jej powodzenia. Łódź międzywojnia nie była już tą samą Łodzią, którą była na początku wieku. Gigantyczny rosyjski rynek zbytu, który pompował rozwój miasta- zniknął jak sen jaki złoty. Zniknęła przecież i sama Rosja. Fabryki opustoszały, upadały i pracowały ledwo fragmentem swoich możliwości. Bezrobocie było potężne, a miasto wyludniło się niemal do połowy przedwojennego stanu mieszkańców.
Winiarnia przędła raz lepiej, raz
gorzej, potem raczej gorzej- na początku lat trzydziestych została
postawiona w stan upadłości, który uratował ją od wierzycieli.
Poprzez syndyka, radcę Gajdzińskiego zawierano ugody co do spłat
wziętych kredytów i niespłaconych dostaw. Rodzina musiała
oszczędzać i przeprowadziła się do znacznie mniejszego mieszkania, a
dzieci ze szkół prywatnych przeniosły się do państwowych
gimnazjów (różnica czesnego była dwunastokrotna). Restauracja
powoli stawała na nogi w połowie lat 30-tych. Rodzina spłaciła
długi i odzyskała własność, a winiarnia zaczęła przynosić
dochody.
W 1936 roku miała już z powrotem
powodzenie i odzyskała renomę- zatrudniano dwóch kucharzy (jeden z
nich, pan Wróblewski był po II Wojnie szefem kuchni w restauracji
Malinowa w Łódzkim Grand Hotelu), kilku pomocników kuchennych,
dwóch starszych kelnerów i pikolaków, dwie panie bufetowe. Do
lokalu, ku rozrywce gości zakupiono drogie radio wileńskiej firmy
Elektrit.
Restaurację pomagało prowadzić już
następne pokolenie Czkwianianców, przede wszystkim Paweł (Pogos),
szykowany na uczelniach winiarskich w Bordeaux i studiach w Antwerpii na
następcę założycieli. Dzięki swym rodzinnym i zagranicznym
kontaktom Paweł Czkwianianc przyczyniał się do dobrych interesów
jakie robiła restauracja- na przykład kupując hurtem w beczkach
doskonałe i tanie wino gruzińskie, które stało się w Łodzi
przebojem sezonu 1936. W karnawale restauracja organizowała bufet na
wszelakich reprezentacyjnych balach, takich jak Bal Lekarzy, Bal
Prawników, czy bal Akademicki. Odbywały się one w gmachu
dzisiejszego teatru Powszechnego na Legionów (wtedy-
Konstantynowska). Zatrudniano na ten czas dodatkowy personel do
obsługi i organizowano dodatkowe dostawy. Cała rodzina wraz z
dziećmi angażowała się w te przedsięwzięcia, pomimo tego że
młode pokolenie ciążyło w dużej mierze w stronę medycyny
raczej, niż handlu (Stefan, Mikołaj i Zofia Czkwianianc zostali
później znanymi lekarzami). Główną uciechą młodzieży było
to, że podczas balów i prób do nich można było za darmo
posłuchać znanych zespołów muzycznych- występował tam między
innymi słynny chór Dana, oraz to, że po imprezach zostawało
bardzo dużo słodyczy i ciast do ich wyłącznej dyspozycji.
Bale dawały winiarni niezły dochód.
W czasie Bożego Narodzenia bardzo
popularne były przed II Wojną kosze świąteczne. Klient kupował w
winiarni luksusowe alkohole, owoce i słodycze, a te wkładano do
fantazyjnie udekorowanego kosza i dostarczano pod wskazany adres.
Były to dla Winiarni dobre czasy i wydawało się, że będzie tak
wiecznie
W 1939 roku zmarł Artem Czkwianianc-
założyciel sklepu. Został pochowany na Cmentarzu Starym, przy ul.
Ogrodowej.
Nadchodziła wojna. Wszystko na to
wskazywało.
Z początku niemieckiej okupacji restauracja
jeszcze jakoś przędła, choć z zaopatrzeniem było coraz gorzej.
Ormianie nie byli na szczęście przez niemieckich nazistów sekowani
tak jak Żydzi. Sama Łódź, na wniosek licznej tu mniejszości
niemieckiej, była miastem przyłączonym do Rzeszy, przynależnym do
Kraju Warty, stosunki panowały tu nieco inne niż w Warszawie, choć
terror eksterminacji Żydów, inteligencji i kościoła katolickiego
szybko narastał.
Winiarnia została definitywnie
zamknięta w styczniu 1940 roku, gdy Niemcy wprowadzili kartki na
żywność, z bardzo dużymi różnicami ilościowymi w zależności
od przynależności narodowej. Resztki zapasów z piwnic restauracji
pozwoliły utrzymywać się rodzinie przez pewien czas.
Po wojnie, sklep został na krótko
ponownie otworzony przez Pawła Czkwianianca, w dawnym lokalu na
Piotrkowskiej 69. Zdołał przetrwać do 1950 roku, gdy wykończyły
go tzw. domiary finansowe, nakładane przez komunistyczną
administrację na prywatnych przedsiębiorców.
Historia skończyła się definitywnie.
Po sklepie- winiarni Czkwianianców
zachowało się do dziś mało zdjęć, za to trochę naczyń i
sztućców i garnków niektóre sygnowane napisem z nazwiskiem.
Samowar z Tuły, służy wiernie do dziś na licznych piknikach
szkolnych. Genialne urządzenie.
Przyglądam się czasem tym
przedmiotom.
Noże, nieliczne produkcji Gerlacha-
Warszawa, a także i z rosyjskimi oznaczeniami kilkuliterowymi
oglądam krojąc chleb co rano. Większosć noży nosi jednak
oznaczenie „Fraget” i ciekawy wzorniczo, stylizowany napis INOX.
Fraget jak Fraget. To znany przedwojenny producent sztućców i
platerów- zasłużona firma warszawska założona w 1824 roku przez
Józefa Frageta, mająca fabrykę na Elektoralnej 16.
Co ciekawe- firma Fraget, związana
więzami rodzinnymi z Francją już w 1839 roku sprowadziła do
Królestwa Kongresowego w 1839 nowiutkie dagerotypy, każdy
wyposażony w 6 platerowanych tablic do „zdejmowania obrazów”,
sprzedawano je po 1000 złotych polskich za sztukę (najtańszy
posrebrzany komplet do herbaty kosztował wtedy 291 złotych,
wypasiony za 1690,-)
Firma Fraget, bardzo prężnie się
rozwijająca przed I Wojną Światową, była właścicielem licznych
patentów na stopy nierdzewne i galwanizację, zakład unowocześniano
sukcesywnie, stosując maszyny parowe i zakładając laboratoria
galwaniczne. W dwudziestoleciu międzywojennym dostarczyła zastawy
stołowe na stoły prezydenta Rzeczypospolitej, statek MS Batory, do
hoteli Bristol i Polonia, sleepingów Polskich Kolei Państwowych, a
także do stołówek ministerstw, kasyn oficerskich i szpitali. Jej
wyroby, zwane „warszawskim srebrem” były znane i cenione w całej
Rosji i Kongresówce, a potem w wolnej Polsce. Później, w 1928 roku
zamówił tam zastawę stołową król Afganistanu Amanullach Chan.
Firma Fraget przymierzała się nawet do otworzenia
przedstawicielstwa w Kabulu.
Swoje sklepy firmowe założyła już w
licznych miastach jeszcze na początku stulecia- między innymi w
Tyflisie, Konstantynopolu, Lwowie, Mińsku, Grodnie, Moskwie, Odessie
i Petersburgu. W dwudziestoleciu międzywojennym także w Poznaniu.
No i w Łodzi.
Nie myślałem że przedstawicielstwo
łódzkie Frageta jest jakkolwiek związane z historią sklepu
kolonialnego przodków Współfabrykantki.
Do czasu kupienia albumu ze zdjęciami
Michała Daszewskiego.
Daszewski często fotografuje
Piotrkowską, a najczęściej okolice Grand Hotelu, który był
siedzibą komendantów co chwila innej armii- w zależności kto
akurat zyskał panowanie nad miastem- od początku wojny rosyjskiego,
potem w październiku 1914 roku niemieckiego, w listopadzie znów
rosyjskiego, a potem od grudnia do odzyskania niepodległości- z
powrotem niemieckiego.
Działo się w tej Łodzi.
Niemiecka komendanura w łodzkim Grand Hotelu, styczeń 1915. Napisy rosyjskie, flaga niemiecka. Fot: Michał Daszewski |
Przed Grand Hotelem stawały budki
wartownicze, zajmując trotuar, a co chwila organizowano tam defilady
wojsk, zwłaszcza Niemcy, którzy mieli na to nieco więcej czasu
między 1915 a 1918 rokiem fetowali na Piotrkowskiej każde swoje
zwycięstwo na froncie wschodnim.
Okolice Grand Hotelu Daszewski
fotografuje z reguły stojąc na balkonie po stronie numerów
nieparzystych i kierując obiektyw ku szacownemu hotelowi, gdy
tymczasem na dole defilują umundurowane armie. Zachowały się
jednak trzy zdjęcia zrobione z przeciwnej strony, od Grandu w stronę
Hotelu Victoria. Jedno jest bardzo słabej ostrości (dziwne, bo
Daszewski robi zwykle zdjęcia ostre jak żyleta), drugie obejmuje
wyłącznie budynek samej Victorii przy Piotrkowskiej 67, ale za to
trzecie pokazuje szerszy kąt i partery sąsiadujących kamienic.
Fot: Michał Daszewski |
Zdjęcie robione na wysokiej
przesłonie- widać wszystko, każdy detal, jedynie nieparzysta
strona ulicy niknie trochę w cieniu.
Szyldy jednak widać.
Na prawym rogu kamienicy pod numerem 69
widać napis „P. Czkwianow”. Zatem rodzinne przekazy o powojennym
przeniesieniu sklepu- winiarni naprzeciwko Grandki są nieprawdziwe-
odbyło się to jeszcze „za Niemca”.
Jednak bardzo ciekawy napis znalazłem
przy samej krawędzi zdjęcia- w innej witrynie tej samej kamienicy.
Widnieje tam, charakterystyczną czcionką malowany, napis „Fraget”.
Czyżby w tej właśnie kamienicy było przedstawicielstwo słynnej
warszawskiej firmy? I to już w 1916 roku.
Zatem po zakupy sztućców
aprowizatorzy restauracji Czkwianianców nie musieli daleko chodzić.
W deszcz nie opłacało się nawet parasola rozkładać.
Sądząc po ilości noży w naszej
kuchni- to całkiem możliwe.
Fabrykant
wycelowany w przeszłość
Źródła:
Ryszard Bonisławski „ Wielka Wojna
1914- 1918. Łódź i okolice na fotografiach Michałą
Daszewskiego”- wspaniała książka dla każdego łodzianina, który
lubi zaglądać w przeszłość.
„Historia Rodziny Czkwianianc od
26.03.1870 do maja 1945”- niepublikowane wspomnienia dr Stefana
Czkwianianca.
Wszystko o akcji „Kropla Mleka”:
http://www.google.pl/url?sa=t&rct=j&q=&esrc=s&source=web&cd=7&cad=rja&uact=8&ved=0ahUKEwia3sTh4aXNAhXGPZoKHcG6AlkQFggxMAY&url=http%3A%2F%2Fdspace.uni.lodz.pl%3A8080%2Fxmlui%2Fbitstream%2Fhandle%2F11089%2F5524%2FTowarzystwo%2520Kropla%2520Mleka%2520w%2520%25C5%2581odzi%25201914-1918%2520-%2520artyku%25C5%2582%2520w%2520czasopi%25C5%259Bmie.doc%3Fsequence%3D1%26isAllowed%3Dy&usg=AFQjCNGGlhxHOMIL1IYsM-_wyW-Hk2zqnQ&sig2=nsmIjBZWWwlbAVXeTe2uWwhttps://pl.wikipedia.org/wiki/Fraget
Panie Fabrykancie - taka pogoda, tyle zajęć... nawet komentować nie ma kiedy. Jak znajdujesz zatem tyle czasu aby wszystko to pisać (szczególnie tak obszernie)?
OdpowiedzUsuńLedwo.
UsuńJak już zacznę, to skończyć nie mogę.
Piszę wyraźnie rzadziej niż rok temu.
znakomicie przedstawiony kawalek ciekawej historii, bardzo lubie takie artykuly.
OdpowiedzUsuńNareszcie poznałem genealogię synowej mej siostry. Bardzo ciekawe. A jak wyglądło współżycie Ormian z Gruzinami przed rewolucją? Po rewolucji Dżugaszwili chyba był nacjonalistą gruzińsko-rosyjskim a komuniści, wiadomo zwalczali warstwa średnie a szczególnie handel międzynarodowy...
OdpowiedzUsuńO ile mi wiadomo, Stalin zadziwiająco odcinał się od gruzińskiego dziedzictwa i niewielu swoich ziomków promował. Co do stosunków Ormian i Gruzinów przed Sowieckim Sojuzem musiałbym spytać Współfabrykantki, może ma jakieś źródła bezpośrednie.
Usuń