wyświetlenia:

poniedziałek, 28 stycznia 2019

Mityczna Byczyna.



Kupiłoby się wieś
Ale pieniądze - gdzieś.
    Zasłyszane od Mamy

Śnieg padał i padał bez końca. Wycieraczki rozgarniały rytmicznie biały kożuch, a reflektory wyławiały pracowicie kolejne nocne zakręty. Ślisko, droga wąska, jak to na uboczach, w centralnej Polsce. I wszystko byłoby takie jak zwykle, gdyby w światłach nie ukazała się nagle wieżowa, ceglana trafostacja, ze spadzistym dachem z dachówki. Taka sama, jak licznie stoją na Mazurach, Kaszubach, czy Dolnym Śląsku. Zniknęła za zakrętem, ale niepokój pozostał. Franz! To chyba nie nasze! A byliśmy raptem 120 kilometrów od Łodzi. I to wcale nie w stronę Mazur.


O, są w Polsce czarne dziury! Duże! Mam w domu ze trzy przewodniki, typu "Polska, najciekawsze atrakcje", "Polska, 100 najciekawszych wycieczek", "Polska na weekend", albo "Polska na przesadnie długi weekend z urlopami pomostowymi". Wszędzie w tych przewodnikach panują czarne dziury nicości. W każdym z nich okręgi zatoczone wokół miast, nazwane turystycznie "w okolicach Łodzi", "w okolicach Wrocławia", "w okolicach Częstochowy" zadziwiająco nie stykają się wcale brzegami. Pomiędzy nimi panuje przestrzeń kosmosu "w okolicach niczego". Do tego jeszcze główne drogi. Główne drogi A1/ Gierkówka, A2 i S8 starannie omijają swymi widłami owe czarne dziury i jadąc z centrum do Wrocławia, Katowic czy Krakowa nie przyjdzie nam do głowy zboczyć w nicość, o ile nie znajduje się blisko trasy. Tak to czuję, wewnętrznym głosem, który zapewne się myli, ale już trudno - po to są felietony, żeby subiektywnie opisywać świat.

Pięć lat temu kolega Krzysztof Gol opowiedział mi o Byczynie. A ponieważ kolega Krzysztof ma dar wymowy, w głowie mej zrodził się mityczny obraz miasta. Mityczna Byczyna. Po pięciu latach postanowiłem skonfrontować go z rzeczywistością i ruszyć odważnie w czarne dziury okolic niczego. I od razu nadziałem się na pruską trafostację.

Człowiek w głowie kształtuje sobie nieokreślony i subiektywny obraz przeszłości. Dzięki wspólnocie społecznej w której żyje, wszystko wydaje mu się jednolite, ciągłe i liniowe. Zastane. Istniejące od zawsze, bo ogląda to od urodzenia. Wiadomo, że zabory, wojna, okupacja, dwadzieścia osiem filmów o tym zrobiłem, a kręcę dwudziesty dziewiąty (cytat), ale to właściwie dziś tylko konstrukty literackie, gdzie tam o tym myśleć, kiedy tu kredyt, debet, konflikty polityczne i internetowe nawalanki. Dopiero człowiek musi zobaczyć trafostację w świetle reflektorów, żeby się zastanowił jak różna jest nasza aktualna Polska, od tej co była kiedyś.






Otóż pruska trafostacja, z cegły. Sto dwadzieścia kilometrów od domu, na południowy zachód. To dopiero pokazuje, jak bardzo na wschód zwrócona była Polska, raptem 80 lat temu. Z Łodzi, do granicy z Niemcami było nieco ponad sto dziesięć kilometrów. Granica biegła praktycznie po dzisiejszym brzegu województwa łódzkiego. Dla zaspokojenia ciekawości mierzymy sobie teraz odległość z Łodzi do dawnej wschodniej granicy w Zaleszczykach. Mamy - 711 kilometrów. Dziesięć godzin i piętnaście minut drogi samochodem, według mapy Googla. Mapa googla lojalnie uprzedza: "Ta trasa przebiega przez granicę kraju. Miejsce docelowe jest w innej strefie czasowej". Bardzo możliwe, szanowny Guglu, bardzo możliwe...







Tymczasem my przepruliśmy przez śnieżycę na dawnej granicy Polski z Niemcami. A wcześniej z Królestwem Prus. A wcześniej z Królestwem Czech, pod władaniem Habsburgów, a wcześniej z... a nie, to Królestwo Polskie było wcześniej, a jeszcze wcześniej księstwa piastów śląskich. Żeby pozwiedzać Mityczną Byczynę, najpierw trzeba było się zakwaterować w Kluczborku. A może w Cruceburchu? W Chreuczpurgu? Cruceburcku? Crewczburgu? Kluzborgu? Kreuzburgu? Kruciborgu? No jak się przechodzi non stop z rąk do rąk, jako miasto graniczne, to możliwe. Kwaterujemy.
Kluczbork, jak i inne miasteczka dawnych Prus, są niemożebnie pruskie w swym duchu. Są tak pruskie, jakby je od sztampy (stampfe) stawiali, po wygranej wojnie francusko - pruskiej. Niesamowita jest globalna stylistyka, jaką stosowano za sprawą wojennych reparacji (już kiedyś liczyłem te reparacje - TUTAJ), na Dolnym i Górnym Śląsku, Pomorzu, Warmii i Mazurach. Gdyby zawiązali mi oczy i spuścili z kosmosu do Kluczborka na boczną uliczkę, nie wiedziałbym gdzie jestem. W Brodncy? W Chełmnie? W Złotoryi? Tysiąc kilometrów rozpiętości od Bałtyku do Karpat i jedna estetyka. Oczywiście przesadzam co nieco. Artefakty z wcześniejszych wieków odróżniają te miasta wyraźnie.


Kluczbork, kościół ewangelicko-augsburski z XVI-go wieku i Cinquecento Sporting z XX-go.


Kluczbork

Kluczbork
Kluczbork ma klimacik i urok, urok dawnego solidnego i zamożnego miasta. Co ciekawe, prawie założyli go Krzyżowcy, czyli bracia szpitalni, zakon rycerzy krzyżowych, znany z wypraw do Palestyny. Jedyny zakon męski założony przez kobietę - św. Agnieszkę Czerską z Pragi. Ale tylko prawie. Kasy szpitalnikom zabrakło i w końcu książę wrocławski musiał sięgnąć do swojego mieszka pierwszego.
Miasto leżało całe swoje życie na pograniczu polsko - śląskim, większość swej historii należało do książąt czeskich, czasami przechodziło w polskie władanie, jak akurat potrzebny był jakiś chwilowy zastaw. Przez spory czas było pod wpływem protestantyzmu (co oznaczało wpływy niemieckie i kontrę wobec katolickiej władzy związanej z Watykanem), coraz bardziej kierując się pod skrzydła  Habsburgów. Po śmierci ostatniego księcia ze śląskiej linii Piastów dostał się Leopoldowi I Habsburgowi, królowi austriackiemu. Potem, w połowie XVIII wieku, razem z całym Śląskiem przeszedł we władanie Prus. Ci zastosowali zintensyfikowaną ekspansję kulturalno - oświatową. Sprowadzono na Śląsk tysiące osadników niemieckich, dominując wszystkie inne, mieszkające tu nacje. Za chwilę kanclerzem został Otto von Bismarck, wizjoner i nieziemsko skuteczny polityk, którego nie lubimy, oj nie lubimy, ale Niemcy go lubią, oj lubią i nie ma im się co dziwić. Sprowokował bezczelnie wojnę z Francją, gdy ta wybuchła, z konieczności zmusiła do jednoczenia się wszystkie niemieckie księstwa. Nie dość, że chłopaki się zjednoczyli, to jeszcze wygrali tę wojnę i dostali reparacje, o jakich nikt wcześniej, ani później nie słyszał. Prusy urosły w siłę, a ludziom zaczęło żyć się dostatniej (cytat strawestowany). To właśnie stąd ta jednolita, wypieszczona architektura XVIII wieczna niemieckich miasteczek, pełna klinkierowej cegły, pruskiego muru i wypieszczonego detalu. Solidna i solenna. A oprócz tego linie kolejowe, dworce, fabryki, kopalnie i lufy dział na pancernikach.






Kluczbork


Kluczbork. Captyn.

Kluczbork. Straż pożarna.


Kluczbork

Kluczbork

Kluczbork był, jak to na granicy, plądrowany i palony wielokrotnie. W zawodzie Wikinga najbardziej cenię sobie gwałcenie, jak to napisał klasyk. Zatem z najwcześniejszych, średniowiecznych obiektów Kluczborka nie zostało wiele prócz fundamentów. Zupełnie nie szkodzi! Na tych fundamentach wzniesiono i wypieszczono za Bismarcka wspaniałą wieżę ciśnień z przejazdem bramnym, która uchodzi dziś za zamek kluczborski, a jest tym zamkiem maksymalnie do wyskokości kolan. Niemniej bardzo malownicza.


Kluczbork

Kluczbork. Region słynie z pszczelarstwa.

Kluczbork. Wystawa pszczelarska pod zamkiem.



Kluczbork. Kościół ewangelicko- augsburski.

Kluczbork

Kluczbork
Podobną kolej losu przeszedł piękny kościół ewangelicko - augsburski, spalony w 1737 roku - w jego murach widać potężne podstawy średniowiecznego budynku, które wyżej przechodzą w nowe warstwy, a jeszcze wyżej w tynkowaną wieżę. Bardzo to ładny melanż. Jedynym oryginałem jest barokowy ratusz, który co prawda też płonął, ale został elegancko odbudowany przez pruskie władze, a potem potężnie rozbudowany. Jak wyglądał przed pożarem, można zobaczyć na płaskorzeźbie wstawionej w zachodnią elewację.

Kluczbork

Kluczbork

Kluczbork

Kluczbork

Kluczbork

Kluczbork. Jak na studiach zaprojektowałem takie dachy, to zostałem wyśmiany. Pamiętam. Niemców nikt nie wyśmiał.

Niemczyzna panowała w Kluczborku od XVIII wieku, aż po nadejście Armii Czerwonej. Od tej pory do zachodniej granicy mamy nie sto dziesięć, tylko trzysta sześćdziesiąt kilometrów, za to Zaleszczyki leżą w innej strefie czasowej.

Kluczbork Kluczborkiem, ale Mityczna Byczyna...

Otóż, proszę Państwa, Byczyna to jest jedno z nielicznych polskich miast w całości okrążonych średniowiecznym murem! Jest takich mniej więcej pięć w naszym kraju. Mniej więcej, bo dość trudno ustalić co to znaczy "w całości". Byłem już w imponującym Chełmnie (20 baszt!), co opisało się na blogu - LINK, w świętokrzyskim Szydłowie, który za taki uchodzi, ale nie wytrzymał próby naocznej - jest tam 700 metrów muru, została jeszcze Mityczna Byczyna, Kożuchów, Ośno Lubuskie i Paczków (zwany polskim Carcassonne). Póki na własne oczy nie zobaczę ciągłych murów dookoła całego miasta, póty nie uwierzę "w całość".
W Byczynie musiałem uwierzyć.


Byczyna. Wieża Wschodnia tzw. Polska.

Byczyna

Byczyna

Byczyna

Byczyna od wschodu.

Byczyna

Byczyna robi wrażenie egzotyczne i ciekawe. Rzadko się zdarza oglądać w komplecie malutkie miasteczko za średniowiecznym obwarowaniem, w którym układ uliczek i de facto charakter przetrwał przez setki lat. Oczywiście, zapewne większość kamieniczek Byczyny została w międzyczasie wielokrotnie zdemolowana i odbudowana, znane są pożary i demolki miasta z lat 1415, 1430, 1512, 1617, 1655, 1719, 1757. No i oczywiście 1945, kiedy to spłonął ratusz, aż do piwnic, a wielka część miasta została zniszczona. To co oglądamy dzisiaj, nie jest tą samą Byczyną, którą oglądał Henryk Brodaty, jej domniemany nadawca praw miejskich w połowie XIII wieku. Nie jest nawet tą samą Byczyną, jaką oglądali mieszkańcy przedwojenni, ci, którzy głosowali w plebiscycie śląskim w 1921 roku, w którym wybierano przynależność do Niemiec lub świeżo odrodzonej Polski (w Byczynie z 2111 uprawnionych - za Polską: 59 głosów, za Niemcami: 2103, 5 głosów nieważnych). Ale genius loci Byczyny zadziwiająco został na miejscu. Może przytrzymały go średniowieczne mury.


Byczyna

Byczyna

Byczyna

Byczyna

Byczyna

Byczyna


Byczyna. W tak zabytkowym otoczeniu siusianie to zaszczyt.

Choć kamieniczki, kamienice, domki - wszystko tu jest jakby miniaturowe - pochodzą w większości z XVIII wieku, nadal przez swą niewielkość i skupienie przestrzenne przywodzą na myśl wieki średnie. Byczyna w niektórych miejscach wielce przypominała mi transylwańską Sighisoarę - LINK. Lekka pochyłość łukowych uliczek, bruki, wieże kościołów i baszt wystające ponad dachami, wszystko to wydaje się mocno niedzisiejsze, na tle naszej umęczonej przez liczne wojska, 50 lat komunizmu i brak planów miejscowych prowincji.
Przed wojną było bogaciej. Nawet na oko patrząc.
Z archiwalnych zdjęć wygląda na nas wypieszczone i syte miasteczko, dumnie prezentujące swoje latarnie elektryczne, zasilane przez pierwszą w regionie elektrownię z 1908 roku, wybudowaną staraniem władz miejskich. Nigdy Byczyna jednak nie została metropolią. Zawsze była miastem bezpośrednio przygranicznym, położonym dość daleko od głównych szlaków. Może to i było jej szczęściem. Nikt nigdy nie wpadł na pomysł burzenia murów miejskich, żeby postawić w ich miejscu coś bardziej pożytecznego. Rzecz jasna obrosła w dzielnice domków na przedmieściach i supermarkety budowlane. Ale na szczęście te wszystkie rzeczy nie zmieściły się w środku.


Byczyna 
Byczyna



Byczyna. Z tyłu podwórka widoczne mury miejskie.

Byczyna

Byczyna

Byczyna

Byczyna


Spacerowanie po Byczynie, której całość można obejść szybkim krokiem w jakieś trzydzieści minut, było przeniesieniem w świat przeszłości, w świat zdawałoby się już nieistniejący. Senny i miniony. Mury obramowują tę przeszłość i strzegą przed współczesnym badziewiem, nawet mieszkaniówka z lat, na oko, siedemdziesiątych, wciśnięta między starą zabudowę i zaopatrzona w skośne dachy - nie razi. Nawet kanciasty budynek GS-u, pasujący do Byczyny jak pięść do oka - zda się tu jedynie znakiem czasu i jest bardziej śmieszny, niż drażniący.


Byczyna

Byczyna

Byczyna

Byczyna

Byczyna od zachodu.

Byczyna

Biedna Byczyna. Promuje się jak może. Zbudowała na przedmieściach drewniany gródek a la średniowiecze i organizuje w maju i wrześniu  polsko - czeskie turnieje rycerskie. Do Byczyny zlatują się też miłośnicy gry komputerowej Heroes of Might and Magic, oraz zlatuje się Grzegorz Lato i Antonii Piechniczek na zlot weteranów piłkarskich. Niemniej położenie miasta na wspomnianej czarnej dziurze turystycznej nicości nie pozwala nawet przeżyć hotelowi "Adler"(przed wojną "am Goldenen Adler")przy byczyńskim rynku. Stoi pusty, na sprzedaż od 2014 roku, przymierzała się do niego niejaka Doda, ale nic z tego nie wyszło.
Chciałoby się, by Byczyna tętniła życiem cały rok boży, tak jak niektóre miasta we Włoszech, czy Hiszpanii. Co tu począć z takim malutkim miastem? Jak sprawić, żeby żyło pełnią życia? Globalizacja rozwaliła pewne rzeczy. Rzemiosło i drobny przemysł wyniosły się z małych miast. Chcemy kupić garnek, piec, albo torbę, to zamawiamy ją sobie z Chin na aliekspresie. Jeszcze tylko żywność się jakoś trzyma. Lokalne piekarnie, albo warzywniaki. Ale już, jak zapewne wiecie, nie można nawet własnego domowego ciasta sprzedać nikomu, bo to nielegalne. Potrzebny do tego sanepid, behape, lina produkcyjna, ciąg czysty, ciąg brudny, odzież ochronna i magazyn na wstrząsająco toksyczne odpady. Cywilizacja i prawo skodyfikowały wszystko do niemożliwości, a przy okazji wylały małe miasta, wraz z ich rzemieślnikami i drobną przedsiębiorczością razem z kąpielą. Turyści nie przyjadą w zimie, bo jak wiadomo - i zimno i pada, i zimno i pada na to miejsce w środku Eu-ropy.

Społeczność nie potrzebuje już przeciętnie uzdolnionych talentów. Telewizja każe im dziś codziennie rywalizować z mistrzami świata.
         Kurt Vonnegut, cytowany z pamięci. Bodajże z "Hokus Pokus"

Nikt nie kuje dziś w dawnej kuźni na ulicy Okrężnej 19 w Byczynie. Po grabie idziemy dziś do Polo Marketu. Panie premierze, jak tu żyć?


Byczyna


Mieszkając w Kluczborku, zagadaliśmy z panem z hotelu, o naszych planach odwiedzenia sąsiedniej Byczyny. "Byczyna? Przecież tam nic nie ma!" - zakrzyknął pan.
No fakt. Nic oprócz unikatowych murów, zamkniętych baszt i kościoła, nieczynnego hotelu i gródka rycerskiego czynnego latem. Poza sezonem miasto skazane jest zatem na takich turystów jak ja - wariatów, nie szukających blichtru, dyskotek i akwaparków, tylko klimatu miejsca. No i spędzających w murach Byczyny dwie godziny, zamiast pół, bo przecież na każdym kroku trzeba zrobić zdjęcie.
No i co na to poradzić?
Nie wiem. I nikt nie wie, w całym lesie (cytat). Może wy też jesteście takimi wariatami? Jeśli tak - polecam Byczynę!

Fabrykant

P.S.
W okolicach jest trochę ciekawych miejsc. W sąsiednim Bolesławcu na przykład stoi ruina zamku, postawionego przez Kaziemierza Wielkiego. Stoi w malowniczych rozlewiskach Prosny. To był zamek graniczny. Jak wszystko tutaj.


Prosna, dawny kanał młyński w Bolesławcu.

Bolesławiec

Bolesławiec

Bolesławiec


Bolesławiec. Miejsce po spalonym młynie.

Tymczasem na szosie Kluczbork - Wieruszów stoi kompletnie powalająca aleja dębów czerwonych.


Droga Kluczbork - Wieruszów.

  Tymczasem w samym Wieruszowie mamy mój ulubiony zabytek techniki lotniczej. To prawie DC3, a tak naprawdę licencyjny, rosyjski Li-2. Jeden z archetypicznych lotniczych kształtów. Przeszedł ostatnio remont i jest świetnym przykładem jak można spieprzyć otoczenie  ciekawego monumentu. Żeby się nie denerwować, na wszelki wypadek zwiedzając zamknijcie oczy.


Li 2. Wieruszów.

Li 2. Wieruszów.

Li 2. Wieruszów.

Zdjęcia Byczyny sprzed wojny:
https://nto.pl/byczyna-sprzed-100-lat-zobacz-zdjecia/ga/4481155/zd/6668852#wiadomosci

17 komentarzy:

  1. Wspaniały wpis!! OTAKE Fotodinoze biernie (lecz wiernie) kibicowałem!!

    Byczynę pamiętam z niegdysiejszych jazd z rodzicami nad morze, na przełomie lat 80-tych i 90-tych, w czasach rozpadających się MB W115. Zawsze robiłem jak pilot półautomatyczny, z itinererem rozłożonym na kolanach. Z czystej formalności, bo cały znałem na pamięć: (...)Kłobuck-Krzepice-Praszka-BYCZYNA-Kępno-Ostrzeszów(...) (resztę też pamiętam, z Krakowa do Kołobrzegu, ale to nie na temat). Nie miałem tylko pojęcia, że tam tak fajnie, bo okolica nie nastrajała optymistycznie. Zwłaszcza zaraz po 1990r., kiedy to w pobliskiej Praszce obywatele wywieźli burmistrza na taczkach, co weszło do języka potocznego (a może wcześniej w nim już było...? Za młodym, żeby oceniać).

    Jeśli Łódź była blisko granicy, co mam powiedzieć ja, krakus? Dzisiejszy autobus miejski ode mnie spod pracy jeździ poza dawną granicę Rosji, a do Prus też daleko nie mieliśmy. Natomiast do Rijeki i Opatiji starsze rodzeństwo mojego dziadka mogło sobie jeździć pociągiem krajowym :-) Ale to oczywiście inna epoka, w której Austria posiadała marynarkę wojenną, a c.k. encyklopedie pisały, że miasto Krakau leży 210 metrów nad poziomem Morza Adriatyckiego.

    Za to Zaleszczyki chętnie bym zobaczył. Podobno na tamtejszym moście jacyś mundurowi zostawili kiedyś honor - można byłoby poszukać, czy jeszcze leży, komuś by się może przydał. A nawet jeśli go już nie ma, to wystarczyłoby się podelektować prawie tropikalnym mikroklimatem tego miejsca, gdzie uprawia się południowe owoce. To naprawdę jest inna strefa, nie tylko czasowa.

    Wieża ciśnień, która stała się zamkiem do wysokości kolan przypomina mi zamek Juranda ze Spychowa, który w istocie jest ruiną spalonej, XIX- czy XX-wiecznej piekarni, a sama miejscowość od dość niedawna nazywa się Spychowem - zmienili sobie nazwę, bo stara była brzydka (bodajże nawet niecenzuralna).

    "Cywilizacja i prawo skodyfikowały wszystko do niemożliwości, a przy okazji wylały małe miasta, wraz z ich rzemieślnikami i drobną przedsiębiorczością razem z kąpielą": Ja uważam, że drobna przedsiębiorczość nie została wylana z kąpielą, tylko kąpiel z drobną przedsiębiorczością. Bo po to głównie są regulacje, żeby wielcy mogli wykosić małych, cała reszta ideologicznego uzasadnienia to zasłona dymna.

    Zaś co do pana Vonneguta: zasadniczo niezupełnie się zgadzam, a wręcz przeciwnie. Kiedyś, by w ogóle zaistnieć, należało się przebić przez nieprawdopodobnie twardą barierę z betonu - recenzentów, jajogłowych, a przy okazji milion układów i układzików. Dziś to układy i układziki konkurują z byle średniakiem. Średniak kupuje domenę za 99 zł brutto, hosting za drugie tyle i dostaje taką samą szansę jak mistrz świata, a i na sponsorów i akcje partnerskie może sobie gwizdać - i to jego siła. Wypromować mu się faktycznie trudniej, ale kropla drąży skałę. Siedź w kącie, a znajdącie. Miliony niekoniecznie się w ten sposób zarobi, ale bez internetu nie zarobiło by się tym bardziej, a tak, to przynajmniej można się porealizować, poautoedukować (ależ neologizm!!) i kilku wartościowych ludzi poznać. A czasem nawet poprzejeżdżać po godzinach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, honor by się przydał, zwłaszcza taki nieużywany.
      Słusznie Pan prawi, w kwestii cywilizacji. Rządzi nami wielki kapitał, a nawet coraz większy.
      Vonnegut pisał to w latach 80-tych, kiedy o internecie jeszcze mało było słychać, co go usprawiedliwia. Jednak ten cytat skojarzył mi się dobrze z wyżej wymienionymi mistrzami świata, którym nie podskoczy już byle rzemieślnik z Byczyny.
      A i dzięki internetowi poznałem Szanownego Pana, oraz paru jeszcze szanownych i cenionych komentatorów, z którymi słowo się zamienia.

      Usuń
  2. miasto nad Wisłą - dla ułatwienia dodajemy, że jest to imię króla, który zostawił Polskę murowaną

    przepraszam, ale musiałem

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapomniałem o "Rejsie"! Dziękuję uprzejmie, panie Hurgot, bardzo mi przykro.
      https://www.youtube.com/watch?v=osSWwnfheo0

      Usuń
  3. Piękny tekst, aż chce się jechać bo nie byłem. Nieco podobnie jawi mi się Wschowa z bujną historią i chwilami świetności za Sasów. A tam byłem. Tylko murów miejskich niewiele się zachowało. Żeby zamknąć dywagacje nie na temat znalazłem coś na temat. Pozornie. https://youtu.be/95VEN2RRlyA

    OdpowiedzUsuń
  4. @Szczepan Kołaczek Pupy zwało się Spychowo a to od niemieckiego Puppen czyli lalki. A u Sienkiewicza to był bodaj wymyślony Spychów. Totalne poplątanie z pomieszaniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, dokładnie!! Ja tam nawet nie byłem, ale pamiętam tę historię z dawien dawna, bodajże z Teleexpresu :-)

      Usuń
  5. Świetny wpis jak zawsze. Aż chce się jechać. Zawsze wpisy fotodinozy inspirują do podróży.
    W tekście widziałem zapis o Sigishoarze. Byłem tam w 2013. Transylwania dla mnie, człowieka z południowych rubieży największej aglomeracji w Polsce, była zupełnie innym światem. Wyjazd wspominam bardzo sympatycznie. Sybin piękny, najciekawsze jednak były wioski w tej tzw. Czarnej dziurze. Ciekawe ile się zmieniło. Tak nawiasem później jeździłem trochę po Podkarpaciu i widoczki przyrodnicze bardzo podobne.
    Przez Paczków przejeżdżałem kiedyś wracając z jakiejś delegacji. Zaintrygowały mnie zabudowania i zboczyłem z drogi wojewódzkiej (niestety tylko na chwilę bo do domu się spieszyło). Potwierdzam, że mury są. Całkiem sporo, nie wiem czy całkowicie wokół starego miasta.
    Z małych miejscowości ostatnio Wiśnicz mu się spodobał. I Grybów.
    Pozdrawiam, wojluk.

    OdpowiedzUsuń
  6. W Kluczborku byłem parę lat temu w celu kulturalno-oświatowym. Kulturalny był występ ekshumowanych z USA braci Zielińskich Skaldów zasilonych przez mego R.W.E.-przyjaciela pianistę Deję (stąd "deja vue"). Oświatowym celem była rocznica 3 maja uświetniona przez weteranów Radia Wolna Europa, którzy oświecali młodzież gimnazjalną jak to było za komuny i jak R.W.E. tę komunę demaskowała i podrzynała. Więc oświeciłem , również samego siebie (miód w lokalnym muzeum popijając) jeśli chodzi o historię i Kluczborka i regionu. A w Byczynie nawet wlazłem na rynkową wieżę mieszczącą muzeum. Tam się dowiedziałem, że w średniowieczu stoczono pod Byczyną walną bitwę o prawa do tronu i panowania nad Polską. O to prawo ubiegał się jakiś arcyksiążę austriacki ale go polski konkurent pokonał co doprowadziło do marnych wyników dynastycznych w Polsce czego by nam chyba habsburski arcyksiąże oszczędził.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo chcieliśmy wleźć na tę wieżę, ale niestety był to dzień żałoby narodowej i wszystko było zamknięte. Być może jeszcze odwiedzę Byczynę wyłącznie w tym właśnie celu.
      A gdyby Habsburg wygrał, to być może bylibyśmy Rzeszą Niemiecką.

      Usuń
  7. bardzo fajny polprzewodnik! trzeba sie bedzie wybrac :) Chelmno mi sie podobalo :)

    OdpowiedzUsuń
  8. No proszę. Jeżdżę tam raz na 2 tygodnie, trzeba będzie się zatrzymać, co i tak planuję od jakiegoś czasu ze względu na rozpadający się ewangelicki cmentarz za rondem przy drodze na Kluczbork. Na Bolesławiec też można zboczyć. Turnieje rycerskie w Byczynie są świetne, przy okazji jarmarki średniowieczne, na których można doposażyć się we wszystko z epoki. Droga denerwuje (przynajmniej mnie)dopiero za Kluczborkiem - gdzie nazwy miejscowości są dwujęzyczne - ale to kwestia mojego zaściankowego charakteru. Dębowa aleja jest obłędna - jesienią z czerwonymi liśćmi, w zimie, jak jest śnieg czy w nocy podczas jazdy na długich. Zawsze też błagam los, żeby wtedy akurat z przeciwka nic nie jechało. Po drodze za Wieruszowem (w stronę Łodzi) jest też Lubczyna - najbrzydsza miejscowość w Polsce z obłędnym pałacykiem, Wyszanów - gdzie były słynne biegi rzeką Prosną, Doruchów - gdzie podobno spalono ostatnią czarownicę w Europie, a w Ostrowie Kaliskim mijamy granicę polsko - niemiecką i na tym odcinku mnóstwo policyjnych patroli karających za szybkość.

    OdpowiedzUsuń
  9. Niezły dorobek fotograficzny jak na zaledwie dwie godziny! I nie tylko ilościowo, ale i jakościowo, brawo.
    Dobre spostrzeżenie z tą czasoprzestrzenną bliźniaczością miast. Gdyby nie podpisy, mogłabym równie dobrze obstawiać wspomniany Kożuchów (mury są - całkiem słusznych rozmiarów, by nie powiedzieć bardziej nieparlamentarnie - acz nie wiem, czy całkiem dookoła. Jest też zamek, ponoć ciekawy w środku, ale to wiem tylko z drugiej ręki), Górę (zwaną Górą Śląską) lub Żagań. Z lekką nutą Przemkowa - na tych zdjęciach, gdzie taka biedniejsza ta Byczyna. Lub Kluczbork.
    Z Paczkowa zwiedzanego za młodu zapamiętałam oczywiście wyłącznie sensacyjny fakt, którym nas raczył przewodnik, że owe mury wiązano spoiwem na bazie jaj i dziewiczej krwi. Obecnie odradzałabym jednak zwiedzanie ich z poziomu dobudowanych tarasów/galerii, gdyż najwyraźniej sensacja goni tam sensację i były ofiary w ludziach, gdy się to to pod kimś zarwało. Z ziemi będzie bezpieczniej.
    Patrząc na te zdjęcia, przypomniał mi się nieco sarkastyczny zwrot - "tętniące życie miasta" - odnoszący się do pamiątkowych widoków, które przywoziłam np. z nocnej Pragi czy Wilna. Też ani pół żywego człowieka, tyle że tam musiałam się trochę nagimnastykować nad tą pustką, a tu przypuszczam sukcesem było wyłapanie prawdziwego, żywego rowerzysty...
    Druga rzecz, która mi się skojarzyła - głównie z tym wariactwem i preferencjami "turystycznymi" - to książka, którą od jakiegoś czasu czytuję (bardzo na raty), a do której zwabił mnie podtytuł: "Hajstry. Krajobraz bocznych dróg". Mniej krajoznawcza niż myślałam, bardziej bogata w wątki historyczno-obyczajowe - może przez to właśnie ciekawsza. Chyba mogę polecić, nawet jeśli tylko na podstawie przeczytanej połowy dopiero.
    I słowem podsumowania - gdy wszystko już zostało opisane na blogach w zestawieniach "10 najlepszych atrakcji regionu takiego a takiego" czy w przewodnikach typu "Co fajnego zwiedzić w pobliżu miasta X czy Y", tylko takie czarne dziury wyzwalają ten zew pioniera, odkrywcy, poszukiwacza tego, co (nie)znane... Czekam na opis kolejnych odkryć zatem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za ten doping! Pracujemy nad wydawaniem pieniędzy na następne, nie znane bliżej nikomu atrakcje.

      Usuń

Drogi czytelniku! Pragnę ostrzec, że wredny portal blogowy na jakim piszę bardzo lubi zjadać bez ostrzeżenia wpisy czytelników podczas ich zamieszczania. BARDZO PROSZĘ PO NAPISANIU KOMENTARZA SKOPIOWAĆ GO i w razie czego wstawić ponownie, na pohybel Google Blogger. Fabrykant.