wyświetlenia:

poniedziałek, 21 grudnia 2020

Panta rhei. Dziwna historia Kodaka.


No więc tak: Jak w XIX wieku robiło się zdjęcia w plenerze? Trzeba było wziąć ze sobą ciemnię. Bez tego ani rusz. 

Do lat osiemdziesiątych tegoż XIX wieku robiło się zdjęcia na mokrym kolodionie. Mokrym, bo on był mokry. Musiał być, jeśli chcieliśmy mieć zdjęcie. Tuż przed otworzeniem migawki trzeba było w ciemni stworzyć sobie materiał na jakim miała powstać fotka. Robiło się to pokrywając szklane płyty kolodionem. Co to jest kolodion? To nitroceluloza rozcieńczona eterem etylowym plus alkohol etylowy, ewentualnie w połączeniu z acetonem i izopropanolem. Znaczy się i napić się przy okazji można było, o ile wzięło się właściwy rozcieńczalnik i mieszało wszystko na miejscu (tylko nie próbujcie robić tego z acetonem. W ogóle lepiej nie próbujcie). Po eterze też można mieć porządny odjazd, był to od połowy XIX wieku często używany środek odurzający, dość ryzykowny w użyciu, ale tani i powszechny. W dwudziestoleciu międzywojennym eteromania była dość poważnym problemem na polskiej prowincji.

 Nic dziwnego, że te podejrzane miszkulancje wzmagały twórczą kreatywność pierwszych fotografów. Kolodion do fotografii musiał zawierać związki srebra, żeby coś tam się naświetliło, oraz parę innych jeszcze substancji dodawanych dla stabilizacji i wzmocnienia efektu. Teraz - uwaga, uwaga! - żeby obraz mógł powstać na naszej szklanej płycie należało zdążyć ze wszystkim, włącznie z wywołaniem go, zanim nasz kolodion zastygł i stężał na szkle!

Wyobraźcie sobie to poświęcenie fotografów. A przy okazji zważcie ile fantastycznych estetycznie i technicznie zdjęć zostało zrobionych do lat 80. XIX wieku. Zapewniam, że mnóstwo. Weźmy na przykład takiego Nadara, o którym pisało się na Fotodinozie TUTAJ., albo wspaniali bracia Alinari, o których jest wpis TUTAJ. Każdy z owych starych mistrzów musiał uwijać się jak w ukropie, całkiem po ciemku i w okropnych oparach chemikaliów, żeby osiągnąć ten efekt. Szacunek.

Jechalibyśmy na tych szklanych mokrych płytach do dziś, gdyby nie pan doktor medycyny Richard Leach Maddox, który lubił się bawić chemikaliami i materiałami i wynalazł suchą płytę, opartą na żelatynie. Sucha płyta rozpoczęła epokę powszechnej komercyjności w fotografii (nie wiadomo, czy się cieszyć, czy płakać). Sucha płyta bromowo-żelatynowo-srebrowa była pierwszym materiałem, który nie wymagał przygotowania na miejscu, a więc nie dość, że można było go przechowywać to jeszcze z powodzeniem produkować i sprzedawać. To spowodowało, że do fotografii przystąpili amatorzy, bogaci co prawda, ale amatorzy. A nie ino wariaci odurzeni alkoholem i eterem naraz, fanatycy i maniacy uzyskiwania obrazu za wszelką cenę. Może i szkoda.

Sucha płyta weszła do sprzedaży, produkowana i konfekcjonowana przez firmy, najpierw brytyjskie, a trochę później amerykańskie. Jedną z nich założył niejaki George Eeastman w 1881 roku. Nie był pierwszy, ale działał prężnie i z rozmachem. Urodził się w okolicach Nowego Jorku w 1854 roku, niedługo później rodzina przeniosła się do Rochester w stanie Nowy Jork, gdzie mały George chodził na nauki, a jego tata założył szkołę biznesu. Niestety po śmierci ojca rodzinie nie wiodło się zbyt dobrze. Młody Eeastman wychowywany przez matkę musiał porzucić szkołę na rzecz pracy, żeby pomagać finansowo. Był gońcem, potem dostał lepiej płatną pracę jako urzędnik w banku. W 1877 zakupił zestaw do fotografii na mokrych płytach, żeby spróbować go na wycieczce na Santo Domingo. Podróż nie doszła w ogóle do skutku, ale Eastman, zainspirowany, zajął się opracowywaniem łatwiejszych metod fotograficznych i emulsjami światłoczułymi. Dwa lata później opracował specjalną maszynę do pokrywania powierzchni emulsją światłoczułą i uzyskał na nią patent. A w 1884 zastąpił szkło specjalnie spreparowanym papierem z dwuwarstwowym pokryciem żelatynowym tzw stripping filmem. Patent na ten wynalazek uzyskał wraz ze wspólnikiem, potem, gdy sprzedaż szła w najlepsze, odkupił go na własność za dużą sumę 40 tysięcy dolarów. Wkrótce Eastman zaczął konfekcjonować swój materiał w rolki, gotowe do włożenia do aparatu. Tylko jakiego aparatu?

Firma George Eastman Dry Plate Company, przemieniona na Eastman Dry Plate and Film Company, a potem Eastman American Film Company, w 1886 wypuściła swój pierwszy aparat, zwany Eastman Detective Camera, zbudowany niejako "wokół" swojego patentu na fotograficzną rolkę. Nie odniósł on zbyt wielkiego sukcesu. George Eastman przemyślał sprawę od nowa i dwa lata później wszedł na rynek nie tylko z nowym aparatem, ale i z nową filozofią fotografowania. Filozofią, która zmieniła świat. Jej hasłem reklamowym było sławne "You press the button, we do the rest". Tego wcześniej nie grali w tej branży. Czwartego września 1888 roku rozpoczęła się dzisiejsza era w fotografii - wtedy to Eastman uzyskał patent nr 388.850 na ułatwienie życia fotografującym.

Jak powiedział sam o tym: "Zaczęliśmy od idei uczynienia aparatu codziennym narzędziem. Chcieliśmy, żeby był równie poręczny jak ołówek".

Do nowego otwarcia Eastman wymyślił nową nazwę handlową - Kodak. Była to nazwa bez żadnego źródłosłowu. Miała dwa zadania: wpadać w ucho i odróżniać się od nazw wszystkich szacownych europejskich firm fotograficznych. Aparat nazywał się Kodak No.1 i był skonstruowany przez pana Franka A. Brownella. Tenże pan uznawany jest za jednego z najbardziej wpływowych projektantów w historii, kogoś w rodzaju Ferdynanda Porsche fotografii- jego aparaty nie tylko zrewolucjonizowały rynek, ale także zostały sprzedane nie tyle w milionach, co w setkach milionów egzemplarzy.




Kodak No.1 był drewnianym niewielkim pudełkiem z obiektywem, obciągniętym czarną skórą. Z frontu zamocowano obiektyw firmy Bausch& Lomb (o której pisało się na Fotodinozie - TUTAJ), o ogniskowej 57 mm i jasności f/9. Nie było żadnego wizjera - celowało się kierując w odpowiednią stronę całą skrzynkę aparatu, na wyczucie, żeby się nie pomylić na jego wierzchu wyrysowano dużą strzałkę w kształcie litery "V". Żeby zrobić zdjęcie należało wykonać jedynie trzy czynności - przewinąć film (na wierzchu aparatu licznik pokazywał numer kolejnej klatki), przygotować żaluzje migawki za pomocą pociągnięcia za sznurek, oraz wyzwolić migawkę naciskając przycisk.

Pierwszego Kodaka kupowało się za 25 dolarów (jakieś 1/10 ceny konkurencyjnych aparatów, dzisiejsze 500$) już załadowanego filmem. I teraz uważajcie fotografowie analogowi - można było na nim strzelić sto zdjęć! Wszystkie w formacie okrągłym. Sto zdjęć! Czymże jest, w porównaniu z Kodakiem No.1 nasze, znane większości, trzydzieści sześć klatek filmu! To był nokaut nie tylko dla wszystkich ówczesnych Kodakowi aparatów, ale i dla tych "współczesnych" aparatów, które niektórzy z nas do dziś używają. Okrągły format fotki był także wynalazkiem geniuszu. Dzięki temu wszystkie zdjęcia wychodziły dobre!


Ano tak. Skoro nie było wizjera w aparacie, to nikt nie mógł zagwarantować, że użytkownik będzie go trzymał w odpowiedniej pozycji, a zatem czy nie zrobi zdjęcia krzywo. No, ale skoro zdjęcie jest okrągłe... Sami rozumiecie. Przy okazji załatwiono wspaniale małą niedogodność, w postaci słabszej jakości obrazu w narożnikach jaki dawał obiektyw Bausch&Lomb.

Po zrobieniu następowała druga część fotograficznej roboty. Ta, którą robił Kodak. Odsyłało się do niego cały aparat, bez otwierania. Za 10 dolarów (w 1888 roku) wracał z odbitkami, ponownie załadowany filmem. U schyłku XIX wieku nowy pomysł Kodaka szybko zyskiwał na popularności jako gadżet, choć w tej cenie kosztował więcej, niż sięgały możliwości przeciętnego amerykańskiego robotnika. George Eastman nie powiedział jednak ostatniego słowa. Twórca Kodaka był znany ze swego perfekcjonizmu i woli bycia stuprocentowo solidnym przedsiębiorcą o ustalonej renomie, nawet kosztem zysku. Cena aparatu i jego obsługi wciąż taniała. 

Pan George Eastman ze swoim aparatem.




W 1897 pan Brownell zaprojektował drugie swoje wiekopomne dzieło - składanego

 Kodaka Folding Pocket, z wysuwanym obiektywem i skórzanym mieszkiem. Był to jeden z pierwszych aparatów tego typu, odróżniający się nieco od innych - wysunięty obiektyw przytrzymywały w skrajnej pozycji specjalne sprężyny, zdejmując z głowy fotografa odpowiednie blokowanie go w wysuniętej pozycji. Do wybuchu I wojny sprzedano ten aparat (i jego wersje pochodne) w ilości 200 tysięcy egzemplarzy.



W 1900 roku Eastman przemyślał sprawę sprzedaży kolejny raz. Zlecił Brownellowi skonstruowanie aparatu najtańszego jak to tylko możliwe. W ten sposób powstał sprzęt, który zmienił świat nie do poznania - Kodak Brownie. Była to niemal kopia Kodaka No.1, tyle, że wykonana z kartonu wzmocnionego jutą, z uproszczonym obiektywem. Był sprzedawany - uwaga uwaga! - za 1 dolara wraz z załadowanym filmem! Wywołanie i ponowne załadowanie go filmem kosztowało 2 dolary. Za te ceny rodzice kupowali go nawet na prezenty dla dzieci. 




Kodak postawił na schemat sprzedaży typu "maszynka do golenia plus żyletki" - sama baza sprzedawana za półdarmo, natomiast zarobek leci na, ciągle wymienianych, materiałach eksploatacyjnych. W ten prosty sposób Kodak Georga Eastmana stał się światowym hegemonem na długie lata.

W pierwszym roku produkcji sprzedano 150 tysięcy Kodaków Brownie. W ciągu kolejnych pięciu lat - ta dam! - dziesięć milionów egzemplarzy! Zważywszy na to, że obsługa wywołania i załadowania filmem kosztowała dwukrotność ceny aparatu można sobie wyobrazić jak szerokim strumieniem popłynęła kasa do Rochester N.Y., gdzie stała fabryka Kodaka. 



Frank A. Brownell zakończył współpracę z Eastmanem w 1906 roku, ale aparat jego konstrukcji, po wielokrotnych ulepszeniach i modyfikacjach był produkowany przez kolejne 70 lat! Skoro Volkswagen Garbus mógł zmotoryzować pół świata, to można również rzec, że Kodak Brownie go sfotografizował. Zdjęciami z Kodaka, zwłaszcza w wersjach składanych - mieszkowych stoi cała fotografia pierwszej połowy XX wieku, poczynając od okopów I wojny światowej... tfu!... poczynając od zdjęć Titanica z 1912 roku, gdzie Kodaka używał zarówno niejaki ojciec Frances Browne pasażer Titanica (nieziemska historia opisana na Fotodinozie - TUTAJ), jak i niejaka Bernice Palmer płynąca na Carpathii, której autorstwa są wszystkie zdjęcia z ratowania rozbitków przez ten statek zrobione Kodakiem Brownie, które teraz wiszą po internetach. Potem lecimy z Kodakiem przez okopy I wojny światowej, szczyty Everestu, gdzie model Vest Pocket został wniesiony / nie został wniesiony (niepotrzebne skreślić) przez George Mallory'ego w 1924 roku (dzięki czemu pozostaje wg mnie najważniejszym aparatem świata - co opisałem TUTAJ). I tak dalej i tym podobne.

Wokół aparatu Brownie i innych aparatów Kodaka stworzono gigantyczny przemysł PR-owy, książki, podręczniki, akcesoria fotograficzne, albumy do zdjęć. Wiele z nich było przeznaczona dla dzieci, wychowując przez stulecie całe rzesze nowych adeptów fotografii. Gdyby nie Kodak, fotografia nie byłaby tym, czym stała się w XX wieku - codziennością i narzędziem. Dokładnie tak, jak przewidział to jego twórca.



W 1927 roku była to największa firma fotograficzna w USA. W 1930 Kodak wszedł na giełdę, gdzie utrzymywał się przez następne 74 lata. W ogóle jego produkty robiły długowieczne kariery, na przykład taki film Kodachrome, już wam znany z niedawnego wpisu, który wytwarzano przez 80 lat. Zmonopolizował też sprzedaż materiałów fotograficznych dla kilku kluczowych i strategicznych odbiorców - armii USA, a później agencji NASA. Dla tego pierwszego odbiorcy oprócz filmów produkował także - ta dam! - granaty ręczne (kto nie wierzy, niech sprawdzi: granat BEANO T-13). No co, nie wolno? Też przecież chemia, zupełnie jak w filmach fotograficznych.

Było mnóstwo kamieni milowych w dziejach firmy Kodak. Nic dziwnego, skoro się istnieje dłużej niż słonie. Nie jestem na tyle kompetentny, żeby zgłębić temat do cna - pokrótce, za internetowymi spisami "najważniejszych aparatów" można wymienić produkowane w Niemczech od 1936 roku Kodaki Retina (niemiecka precyzja, amerykański temperament i ceny) - aparat z wysuwanym obiektywem, sprzedawany w wersjach dalmierzowych i lustrzankowych, przystosowany do słynnych niemieckich obiektywów,

Fot. Dnalor01, lic CC

następnie Kodaka Super Six 20 z 1938 - uznawanego za pierwszy w historii aparat z automatycznym pomiarem światła - ci Amerykanie nie ustawali w automatyzacji i ułatwianiu życia, 



dalej Kodaka Brownie Starmatic z 1957 roku - kolejną wersję przeboju o kształcie pudełka - tym razem z automatycznym nastawianiem ekspozycji i z wyposażeniem lux. 



W 1949 pokazano Kodaka Pony 828 - prosty i tani model wykonany z bakelitu,

fot. licencja CC


a w 1963 tani jak barszcz model Instamatic przeznaczony na specjalne kasety filmowe typu 126 - zaoszczędzono przy tym na liczniku zdjęć i tylnej podstawie do przesuwu filmu, które były częścią owej kasety, a nie obudowy aparatu. Wielu producentów skopiowało to rozwiązanie. Sprzedano - uwaga uwaga - 50 milionów sztuk Instamaticów!

fot. Camerafriend, licencja CC


Na początku lat osiemdziesiątych XX wieku Kodak miał w swoich łapkach 80% światowego rynku filmów, papierów i odczynników fotograficznych. Ówczesny prezes firmy w wywiadzie dla Forbesa mówił: Chętnie rozdawalibyśmy aparaty za darmo, w zamian za skłonienie ludzi do płacenia nam za wywoływanie i drukowanie zdjęć

Czy można było spaść z tak wysokiego konia?

Kolejny cytat: Szczyt zawsze skrywa za sobą zdradliwą dolinę. To niestety cytat nie z Kodaka. Niestety nie. Tylko ze wspomnień prezesa japońskiego Fujifilm, pana Shigetaka Komori. Fujifilm zostało największym konkurentem światowym dla Kodaka. Amerykański gigant z Rochester zawsze miał jakiś konkurentów, choć nigdy (do czasu) nie zdołali mu mocno zagrozić - w Europie od przedwojnia rywalizowała z nim firma należąca do koncernu IG Farben - niemiecka Agfa (tu się pisało o tym - LINK), która jednak nie robiła za oceanem szału i nie była w stanie zagrozić Eastman Kodakowi w światowej hegemonii. Od 1934 roku w Japonii działała natomiast Fujifilm - producent rozwijający się w mniej może spektakularnym tempie, ale o profilu dokładnie pokrywającym się z działalnością Kodaka - filmy, chemia fotograficzna i aparaty. Fujifilm było liderem azjatyckiego rynku, nie pozwalając na zbyt wiele Kodakowi w rodzimej Japonii. Nie prowadziło to jednak do bezpośrednich zderzeń, albowiem (do czasu) obie firmy największy kąsek sprzedaży wyrabiały we własnych ojczyznach, na swoich krańcach świata, niby to rywalizując, ale bez specjalnie dramatycznych skutków. 

George Eastman. Zdjęcie kolorowe z 1935 roku.


Do momentu wynalezienia i upowszechnienia fotografii kolorowej na świecie było około 40 liczących się producentów filmów fotograficznych. Po zaimplementowaniu koloru na zdjęciach zostało ich, tych poważnych graczy, tylko "trzech plus" - Kodak, Agfa i Fuji oraz znacznie mniejsza Konica. Kolor to był przełom technologiczny. Pokryte przynajmniej 20 różnymi warstwami światłoczułymi i światłochronnymi, cieńszymi od włosa, filmy kolorowe wymagały po prostu znacznie wyższego reżimu produkcyjnego i zaawansowania. Dzięki temu faktowi powyżej wymienieni producenci stali się "współmonopolistami" światowymi i podzieliwszy cały rynek (nieliteralnie. Nie to, że się dogadali, tylko tak akurat tak im wychodziło) wiodło sobie spokojne dolce vita, każde na swoim kontynencie. Branża filmów i chemii fotograficznej była niezwykle dochodowa.

Kodak pod koniec lat 80-tych był tłustym misiem, bardzo zadowolonym ze swoich dokonań (słusznie), kochanym przez wszystkich i trzymającym łapę na wszystkim co fotograficzne. Zatrudniał 144 tysiące pracowników, a pod jego skrzydłami powstało 20 tysięcy patentów z różnych dziedzin fotograficznych i obrazowych. Fujifilm natomiast przypominało przypakowanego, ale niezbyt nasyconego młodego tygrysa. Ich filmy pozostawały nieco z tyłu, jeśli chodzi o jakość, ale zawsze sprzedawano je taniej niż te kodakowe. Szefostwo japońskiej firmy było natomiast bardzo nastawione na ekspansję. Jak z resztą cały japoński przemysł w latach 70. i 80. 

W 1984 roku Komitet Olimpijski zaproponował Kodakowi zostanie sponsorem głównym Olimpiady w Los Angeles. No ale Kodak się nie zdecydował. Miał już wszystko, był na szczycie w dobrej pozycji, wiedział, że amerykańscy klienci są mu wierni - zawsze kupowali Kodaka. Nie było sensu wykupywania drogiej licencji olimpijskiej. No to wykupiło ją Fujifilm. Olimpiada w Los Angeles nie odbyła się pod żółto czerwonymi flagami amerykańskiej firmy, tylko pod zielono-niebieskimi kolorami Fujifilm. Fuji wsparło swój atak obniżeniem cen. Weszło przebojem do sieci supermarketów Wal-Mart i stało się obecne w każdym zakątku Ameryki. Udział Fujifilm w rynku fotograficznym w USA wzrósł do 17%




Potem były dalsze ciągi wojen pomiędzy Kodakiem i Fuji, zwieńczone sporem w organizacji WHO w 1995 roku. Kodak zarzucił Japończykom nieuczciwe praktyki nie pozwalające rozwinąć mu skrzydeł w Azji. Pozew został przez Światową Organizację Handlu "kategorycznie" odrzucony.

Wspomniana olimpiada w Los Angeles w 1984 miała jeszcze jeden znaczący aspekt dla historii Kodaka - to z tejże olimpiady przesłano (za pomocą telefonu) pierwszy reportaż aparatem cyfrowym do gazety w Japonii. Był to prototypowy Canon RC-701, tak naprawdę still camera, czyli aparat-wideo i nie obyło się przy tym bez kłopotów. Ale jednak, proszę Państwa, ale jednak. Wystąpiły na tej olimpiadzie także prototypy cyfrowe Sony Mavica udostępniane reporterom do spróbowania. To nie Fuji spowodowało upadek Kodaka - zrobiła to cyfrowa rewolucja w fotografii, którą Kodak nie tyle przespał, ile źle ocenił jej skutki. Bo był przecież jednym ze współwynalazców aparatu cyfrowego. O czym się już pisało licznie na Fotodinozie - TU i TAM . 

Tak naprawdę, to mam wrażenie, że o wszystkim się już pisało na Fotodinozie. O tym co tutaj teraz - też, ale przyznam, że upadek i schyłek Kodaka nie przestaje mnie fascynować, lubię odkrywać wszystkie jego aspekty.

Co było dalej? Do roku 2001 było tylko lepiej - sprzedaż filmów fotograficznych osiągnęła w tymże roku swój szczyt. Skoro szczyt, to i trzeba z niego zleźć na drugą stronę. Najpierw spadki sprzedaży filmów i chemii fotograficznej miały wartości kilkuprocentowe, a dwa lata później już trzydziestoprocentowe, niestety.

W jakim miejscu był wtedy Kodak? W owym przełomie lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych. Był w dobrym miejscu. Był firmą, która inwestowała w badania i rozwój. W jej laboratoriach powstały patenty na cyfrowe obrazowanie, a nawet na wyświetlanie zdjęć na ekranach komputerów (był to niezwykle cenny patent). Z tym, że początkowo patenty te nie były wdrażane - kierownictwo Kodaka interesowało się nimi po trochu, jednak ich komercjalizacja mogła zagrozić głównej działalności Kodaka - filmom i chemii - na której zarabiał on bajońskie sumy. Wdrożenie cyfrówek wydawało się wobec tego nieracjonalne. W latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych zaczęto jednak eksplorować dziedzinę fotografii cyfrowej, czego dowodem pierwsze aparaty Apple, które tak naprawdę były opracowane i produkowane przez Kodaka. Kodak był twórcą także pierwszych cyfrowych lustrzanek, na bazie Nikona, potem we współpracy z Canonem, o czym się pisało TUTAJKodak zamawiał również ekspertyzy na temat przyszłości rozwoju cyfrowych aparatów, żeby się zorientować, czy warto drążyć temat. Wnioski ekspertów były następujące: nie warto. Fotografia cyfrowa ma niewielkie szanse prześcignąć jakością filmy fotograficzne, urządzenia do wykonywania i odtwarzania będą z początku bardzo drogie, co ograniczy jej rozpowszechnianie. Wykonywanie odbitek ze zdjęć cyfrowych będzie utrudnione - domowe systemy druku zdjęć będą także o wiele droższe niż drukowanie komercyjne. Fotografia cyfrowa nie zaspokoi oczekiwań klientów co do posiadania i udostępniania odbitek zdjęć.

A w tym samym czasie w fotolabach Kodaka drukowano właśnie miliardy odbitek, zapewniające mu wspaniałe dochody.

Jak się zastanowić, to wszystkie powyższe stwierdzenia ekspertów były prawdą. Nie przewidzieli tylko jednego - że klienci chętnie zrezygnują z odbitek w ogóle. Że są gotowi wyrzucić fotografię analogową na śmietnik.

Kodak stał w rozkroku technologicznym, wspaniale zarabiając na starej technice i nie decydując się na kompletne odrzucenie swojej dawnej działalności - bo tym się to przecież finalnie skończyło. Należało dokonać kroku wariackiego - przebranżowić kompletnie światowego monopolistę w jakiejś dziedzinie, na coś zupełnie innego. To wydawało się bez sensu. Nie dziwię się Kodakowi.

Do tego wszystkiego branża aparatów cyfrowych, pomimo teoretycznie tego samego przeznaczenia co fotografia analogowa, okazała się być branżą o diametralnie różnym charakterze. Żeby produkować filmy kolorowe należało być potentatem przemysłowym o drastycznym reżimie produkcyjnym i dopracowanej technologii ich wytwarzania i przetwarzania. Jak się napisało - było tylko czterech na świecie. A fotografia cyfrowa? Polega ona na składaniu komponentów elektronicznych od poddostawców. Już po kilku latach były w stanie robić to chińskie firmy-krzaki stemplując na produktach dowolnie zamówione logo. Jak się uprzeć, to można złożyć sobie aparat cyfrowy w domu. Natomiast nie sposób wyprodukować domowym sposobem filmu kolorowego.

Przy tym wszystkim występowała drastyczna różnica marż. W początkowym okresie fotografia cyfrowa przynosiła marże rzędu 15%, natomiast Kodak marżował swoje filmy na poziomie 60%. A jak się jest spółką akcyjną, to się, ku radości akcjonariuszy, inwestuje tam, gdzie jest większy zysk. Kodak na początku lat 2000 zainwestował jednak w cyfrę i produkował aparaty cyfrowe na dużą skalę - w 2005 roku miał 24% amerykańskiego rynku cyfrówek, był zatem całkiem sporym producentem tychże. Jednak trzy aspekty nie pozwoliły Kodakowi utrzymać pozycji - całkowita niewiara zarządu, że fotografia analogowa i odbitki znikną z powierzchni ziemi (a właściwie znikły!), znacznie gorsze przychody z aparatów cyfrowych niż z filmów i chemii, oraz niedocenienie konkurencji.

W gruncie rzeczy znacznie ŁATWIEJ (technicznie łatwiej) było zostać producentem fotografii cyfrowej tym, którzy NIE BYLI wcześniej monopolistami branży filmów i chemii fotograficznej. Większość karier zrobili przecież wcześniejsi producenci elektroniki, po prostu, dla których cyfrowe obrazowanie było tylko dalszą drogą rozwoju, a nie rewolucją zmieniającą wszystko. Kodak jednak poświęcał, wbrew pozorom, dużo energii swoim aparatom cyfrowym i wcale nie był tak mocno zapóźniony, przynajmniej na początku lat 2000. Tyle, że nie zapewniało mu to spodziewanych zysków - te ciągle spadały i spadały. Aparaty cyfrowe stały się, z racji silnej konkurencji wytwórców, produktem niskomarżowym. Azjatyckie firmy produkowały swój towar znacznie taniej od Kodaka, który wkrótce, będąc drugim sprzedawcą cyfrówek w USA (za Sony) tracił na każdym egzemplarzu po 60 dolarów. Wkrótce zrezygnowano z własnej produkcji elementów do cyfrówek, idąc drogą Chińczyków - wszystko kupowano z firm zewnętrznych i montowano u Kodaka, żeby produkcja była tańsza. Była, ale strategia okazała się krótkowzroczna - jak wiemy dziś na rynku fotograficznym liczą się wyłącznie zaawansowani producenci komponentów - zwłaszcza matryc cyfrowych.

W tym kontekście należy docenić firmę Fujifilm, która z pozycji zbliżonej do Kodaka zdołała zostać (do dziś) znanym graczem fotografii cyfrowej. Ale jakim kosztem się to odbyło! W Fujifilm technika stricte fotograficzna przynosiła w 2000 roku 66% dochodów (podobnie jak u Kodaka - 70%). Aktualnie jest to w Fujifilm 16%. Wykorzystali zasoby, żeby się kompletnie przebranżowić! Poszli w branżę medyczną, ekrany LCD, a nawet w kosmetyki. Zyski od czasów fotograficznych wzrosły w Fujifilm pomiędzy 2000 a 2010 rokiem o ponad 50%. O podobną wartość spadły w tym samym czasie Kodakowi, który trzymał się swojej branży fotograficznej.

Wyrazem tego technicznego rozkroku Kodaka, wobec świata dawnego i przyszłego, stał się aparat Kodak Advantix Preview z 2000 roku. Należący do ścisłej czołówki najbardziej kuriozalnych aparatów świata. Otóż był to aparat postulowany przeze mnie kilka lat temu TUTAJ - wtedy nie wiedziałem, że istniał - hybryda analogowo cyfrowa. W ostatecznym efekcie - przerobienie cyfrówki na film analogowy!  Był to aparat na kasety filmowe APS (o systemie już pisałem - zajrzyjcie TUTAJ). Aparat na filmy, powtórzę. Miał on jednak wyświetlacz. Na wyświetlaczu owym można było podejrzeć zdjęcie po jego zrobieniu. Co za cymes! Ale TYLKO ostatnie zdjęcie. Nie miał ci on bowiem żadnego nośnika cyfrowego, żadnej karty pamięci, czy też dysku - wszystkie fotki zapisywały się realnie wyłącznie na filmie, a cyfrowy podgląd znikał bez śladu po ponownym naciśnięciu spustu migawki. W ten sposób Kodak próbował wtłoczyć swoją fotografię analogową w gardła użytkowników cyfrówek. Nie do wiary!




Wobec rosnącej konkurencji Kodak nie zarabiał już dobrze na niczym. Na początku lat 2000. fotografia analogowa była na wykończeniu. Aparaty cyfrowe Kodaka, choć często bardzo zmyślne i nowatorskie - np. EasyShare One, pierwszy aparat konsumencki z wi-fi (2005)  albo rok późniejszy EasyShare V570 pierwszy kompakt z dwoma obiektywami - nie wytrzymywały konkurencji z japońskimi producentami, którzy inwestowali całą energię w ich rozwój, a nie tylko część, jak Kodak. Do tego musiały konkurować ze smartfonami - tej rywalizacji, jak wiemy, nie wygrał żaden producent aparatów kompaktowych. Można powiedzieć, że historia była przeciwko Kodakowi. Żeby móc dalej istnieć, musiałby robić coś zupełnie innego niż robił przez ostatnie sto lat. Ale czy wtedy byłby jeszcze TYM Kodakiem?

W firmie do końca nie wierzono w całkowitą rewolucję upodobań konsumenckich. Kodak był z pustą kasą, uwikłany w dziesiątki rozwlekłych procesów o naruszenie swoich praw patentowych, ale postanowił zaryzykować pełny rzut w cyfrowe obrazowanie. Nastąpiła masowa wyprzedaż posiadanych majętności - głównie patentów wszelkiego rodzaju, żeby zebrać kapitał. Zwolniono w samym USA 27 tysięcy ludzi i zamknięto niektóre fabryki. Całą parę skierowano na cyfrowy wydruk odbitek, branżę która miała zapewnić wysokie marże. Była to strategia obliczona na przeniesienie swojej pozycji bezpośrednio z branży analogowej do cyfrowej. Naiwna strategia. W pośpiechu i we współpracy z zewnętrznymi producentami wstawiono do punktów Kodaka na całym świecie 100 tysięcy cyfrowych fotokiosków. Rozpoczęto produkcję drukarek domowych.

A wszyscy wiemy, co się stało z wydrukiem odbitek. Powstały w 2004 roku Facebook zyskiwał popularność z każdą chwilą, odciągając nas wszystkich od robienia fizycznych fotek. Do tego Kodak od samego początku odwrócił dotychczasową politykę - zamiast sprzedawać tanio drukarki, a zarabiać na produkcji tuszu, postanowił, że zrobi odwrotnie. W przeciwieństwie do wielu jego konkurentów, w tym Hewlet Packard. Nie przyniosło to dobrych skutków. 

Dlaczego zatem Kodak upadł (czy raczej nadal upada, bo jeszcze istnieje w jakimś szczątku)? Po pierwsze zbyt dobrze zarabiał na swojej tradycyjnej działalności i był zbyt wielki, żeby konkurować z mniejszymi, ale prężnymi, zdeterminowanymi, nieuwikłanymi w biznes analogowej fotografii. Po drugie trzymał się do samego końca branży, w której był gigantem, a powinien był z niej uciekać. Po trzecie nie docenił prężnej konkurencji i działał bardziej zachowawczo. Po czwarte ciężko było przewidzieć pełne skutki cyfrowej rewolucji. Zwłaszcza z pozycji filmowego monopolisty. Postępowanie Kodaka było naturalne i zrozumiałe, natomiast kroki Fujifilm - drastyczne i pod prąd, za to wizjonerskie. Kodak słuchał ostrożnych ekspertów, którzy patrzyli racjonalnie, ale wąsko. Fuji patrzyło szeroko i ryzykowało.

Przyczyn upadku Kodaka jest zapewne jeszcze więcej.

Od 2013 roku, po zwolnieniu 55 tysięcy pracowników i zamknięciu 13 fabryk oraz 130 laboratoriów (co pokazuje jak był wielki) Kodak wycofał się z rynku druku konsumenckiego i skupił na technologiach przemysłowych druku, opakowaniach i tym podobnych. Od czasu do czasu ogłasza wypuszczenie produktów z różnych dziwnych dziedzin, na przykład tabletów, czy telefonów komórkowych. Produkuje nadal tusze do drukarek komercyjnych, rozprzedaje swoje logo, pozwalając brandować nim płyty DVD i pendrivy. W 2014 ze studiami filmowymi z Hollywood Kodak wynegocjował specjalną roczną opłatę, mającą na celu utrzymanie przy życiu jedynej fabryki filmów kinowych w USA. Filmy na Kodaku nadal są kręcone, pomimo cyfrowej rewolucji. Nie powstaje ich zbyt wiele, jednak np Quentin Tarantino nie wyobraża sobie ponoć innego materiału.


A tu, panie, ramka od slajdu. Gimby nie znajo.


Skarlenie wielkiego monopolisty ma także całkiem praktyczny, pozytywny wymiar dla fotografów - znowu się opłaca. Produkcja filmu fotograficznego Ektachrome, zatrzymana w 2009 roku została trzy lata temu ponownie uruchomiona. W ostatnich czterech latach  podobno podwoiła się, żeby zaspokoić popyt. Zatem jeszcze Polska nie zginęła, o dziwo!

Zastanawiam się, jaki z tego wszystkiego morał. Ten wpis mówi głównie o tym, że nie ma na świecie rzeczy wiecznych. Nawet tych, które są długowieczne. Choćby się chciało. Panta rhei kai ouden menei. Heraklit z Efezu twierdził, że bez tego nie ma rozwoju. Może i nie ma. Ale zawsze przyjemnie popatrzeć w przeszłość, zwłaszcza w tę chwalebną.

Ja lubię.


Fabrykant

zapatrzony w przeszłość.

P.S.

Napisałem właśnie debiutancką książkę - klasyczny kryminał z czasów największej świetności mojej rodzinnej Łodzi - "Tramwaj Tanfaniego". 

Niespokojne miasto, szalone namiętności, tajemnicza zbrodnia. Kryminał z czasów wielkich fabryk i mrocznych famuł. Jest klimat!

Władysław Pasikowski, reżyser, o "Tramwaju Tanfaniego": 

"Wciągające. Rewolucja upadła, ale rewolucjoniści zostali... W Łodzi w zamachach giną zamożni fabrykanci. Kto stoi za tymi zbrodniami? Frapująca intryga i pełnokrwiści bohaterowie, ale prawdziwą bohaterką jest Łódź pod koniec 1905 roku. Jedno z najbarwniejszych i najbardziej oryginalnych miast tamtych czasów. To nie kino, to autentyczny fotoplastikon z epoki... Ja nie mogłem oderwać oczu od okularu. Polecam!"

       Książka jest do kupienia w dobrych łódzkich księgarniach, oraz wysyłkowo tutaj: LINK






19 komentarzy:

  1. Mniam! Warto było czekać na taki prezent pod choinkę. Wielkie senkju, mister Fabrykant. Czytało się pysznie. Upadek Kodaka jest równie spektakularny co i Nokii, tylko Nokię większość zagadniętych o spektakularne bum wymieni, a Kodaka pewnie co dziesiąty.

    OdpowiedzUsuń
  2. Drogi Glu! Wykład - palce lizać! Doktór ynżynier kodakologii, ja ciesune! A jak to, a skąd to, a dokąd tak gna, a kwerendą to pachnie kwartalną rolmalnie. Szacun. Nie, że na dzielni, na calych internetach! Wesołych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Kwerenda dwudniowa, bo na więcy czasu nie ma. Ale ja już Kodaka zgłębiałem wcześniej.
      Pozdrawiam świątecznie z całych sił.

      Usuń
  3. Biegły Fabrykant nic nie napisał o moim Eastmanie Kodaku, opatentowanym 5. Januara 1897. Z wizjerem dalmierzowym (okrągłe pole widzenia) blendami od f.4 (sic!) do f.128! Na film zwojowy (na drewnianej rolce, formatu chyba 7 na 5 cali! Ha! A ja nie jestem robotem! Sam captcha to potwierdził...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wója Szanownego Kodaka niestety nie widziałem na oczy, a co sprzed oczu, to sercu nie żal... tfu! co nie widziane, to nie zapamiętane. W zapamiętaniu twórczym zapomniałem o Wója eksponatach. Gratuluję niebycia robotem, też mnie to zawsze cieszy, jak przejdę weryfikację. Ciekawe kiedy będzie "udowodnij że nie jesteś wielbłądem".

      Usuń
  4. Świetnie napisana historia!
    moja kiedyś "jeszcze_nie_żona" miała pierwszą cyfrówkę właśnie Kodaka Easy Share ileśtam (jak bym bardzo poszukał to bym ją napewno znalazł, bo ja nie wyrzucam żadnych aparatów) ale ona była strasznie wkurzająca (ta cyfrówka, jeszcze_nie_żona znacznie mniej:) ), bo w losowych momentach po zrobieniu kilku, ale czasem tylko jednego zdjęcia wyświetlało się "PRZETWARZANIE" i tak on myślał kilkanaście sekund nie wiadomo o czym, kiedy to właśnie trzeba było zrobić zdjęcie, a po tym czasie to już było "po wszystkiemu" także niestety, nikt go nie lubił...
    benny_pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PS: ten aparat na film z podglądem to aż tak absurdalny że niewiem :)
      mogli tam dołożyć gniazdo karty pamięci kosztujące nic w chinach i żeby można sobie było to zapisywać też na karcie, albo jakiś najtańszy ram na tyle zdjęć co ta klisza, podtrzymywany bateriami jak to miały kiedyś najtańsze chińskie cyfrówki bez podglądu nawet, bo pewnie matryca miała ze 320x240 pikseli, ale takiej "jakości" zdjęcia robiły właśnie takie pierwsze popularne chińskie cyfrówki czy kamerki internetowe i szał był i popularność, a więc sprzedaż też była
      benny_pl

      Usuń
    2. Jak tylko zdobędę ten aparat, to natychmiast wysyłam Ci go do przerobienia. Jedyne co mnie od niego odrzuca, to filmy systemu APS, które ciężko kupić - wszystkie są przeterminowane, bo już ich nie robią.

      Usuń
    3. Z Kodakiem cyfrowym też mam słabe wspomnienia - jeden leży u mnie w szafie. Mało był używany, bo zżerał baterie jak ruski czołg paliwo. Może go wyciągnę przy okazji.

      Usuń
    4. Ale Kodak miał też bardzo fajne aparaty cyfrowe! Przykładem DC4800, owszem akumulator szybko padał, ale był niewiele większy od paluszka AA i litowo jonowy. Poza tym fajny zakres obiektywu 28-84 i jasność od F2,8 Dla chętnych jest recenzja na dpreview. Dla porównania współczesne mu aparaty HP czy Mustek stanowiły przykład jak NIE należy projektować sprzętu. Strasznie zawodne, z kiepskimi matrycami, dennym menu i firmware. Prosta cyfrówka Olympusa czy Kodaka z matrycą 1.3 MPix rozkładała na łopatki te HP i Musteki z matrycami 3 MPix w kategorii jakość obrazu.

      Usuń
    5. Hurgot Sztancy24 grudnia 2020 14:23

      Moja pierwsza cyfrówka to Easyshare 7530 - 5mpix, ISO 800 i f/2.7. Może nie był zbyt piękny, ale zdjęcia robił takie, że do dziś wyglądają bardzo dobrze. Popsuła się elektronika, po jakichś 5 latach. Kupiłbym jeszcze raz.

      Usuń
    6. @ Hurgot: Może Pan Szanowny kupić jeszcze raz - są na Allegro ;) .Sprawdziłem sobie z ciekawości co to było ten 7530 - bardzo fajne parametry jak na początek lat 2000.

      Usuń
    7. Kodak wcale nie był zły w te wczesne cyfrówki. Była to, bądź co bądź, całkiem innowacyjna firma.

      Usuń
    8. Fabrykant: Niestety to nie jest takie proste, tzn na etapie projektowania jest proste, bo magistrala adresowa/danych jest i tak wyprowadzona z procesora, a jakiś tam sygnał write_enable i chip_enable napewno by szło też dorobić, bo jakiś ram i tak MUSI być żeby cokolwiek z matrycy CCD pobrać i wyświetlić, ale dorobienie tego do istniejącego systemu mikroprocesorowego jest w zasadzie niewykonalne, bo to musiał by uwzględniać soft, a soft jest tam już skompilowany i wgrany jako kody rozkazów (assmbler), trzeba by mieć kod źródłowy, albo zdekompilować istniejący program, a to proces niesamowicie żmudny, a potem jeszcze trzeba to zrozumieć i przerobić, takie rzeczy potrafią tylko "ruscy" :) a ja w ogóle nie jestem nawet programistą, moje programowanie skończyło się na Z80 i 8051 ;) i to daaawno temu
      benny_pl

      Usuń
  5. Taaak! Jest co czytać, jeszcze internet żyje! Dziękuję za ciekawostki
    A może kiedyś SzP dałby się zwieść na manowce i napisał coś więcej o Fuji?
    Taka Vevia i Sensia też warte wspomnienia :)

    OdpowiedzUsuń
  6. To się samo czyta. Wystarczy otworzyć stronę.
    Dziękuję i powodzenia na 2021!!!

    OdpowiedzUsuń
  7. Kocham USA i Kodaka który nadaL istnieje chciałem się zapytać

    OdpowiedzUsuń

Drogi czytelniku! Pragnę ostrzec, że wredny portal blogowy na jakim piszę bardzo lubi zjadać bez ostrzeżenia wpisy czytelników podczas ich zamieszczania. BARDZO PROSZĘ PO NAPISANIU KOMENTARZA SKOPIOWAĆ GO i w razie czego wstawić ponownie, na pohybel Google Blogger. Fabrykant.