wyświetlenia:

piątek, 2 sierpnia 2024

Młynarska ironia bucha - rozszyfrowanie.



Rok 1965:



Jedni mają swój intymny mały świat
Drudzy mają trochę zalet, trochę wad
Albo forsę i z tą forsą wielki kram
Lub pretensje i kłopoty a ja mam

Światowe życie, szum i gwar
Feerią neonów błyszczy mleczny bar
Porcję leniwych zjadam à la fourchette
I syty i szczęśliwy czuję się wnet
Właśnie wpłaciłem pierwszą z rat
Nową Syreną jadę w wielki świat
Mijając setki równie wytwornych aut
Na bal spółdzielców czy działaczy raut

Wszystkiego dotknąć, wszystko prawie wolno zjeść mi
Każda kanapka warta chyba z pięć czterdzieści
Tu wznoszę toast ówdzie rzucam kilka zdań
W krąg czeskie kolie i kreacje pięknych pań

Cichnie przyjęcie, czeka mnie
W nowym segmencie kolorowy sen
Zamawiam więc budzenie, wyłączam prąd
By jutro znowu ruszyć w wielki monde

Więc nie trzeba proszę Państwa, co tu kryć
Robić kantów ani badylarzem być
Czyś robotnik, czy literat, czy też kmieć
Jeśli spojrzysz odpowiednio możesz mieć

Światowe życie, przygód sto
Sweter z CDT u, metka z PKO
Żubrówka równie dobra
Jak Black and white
I jak z Broadwayu program „Warsaw by night”!
Choć gwiazd estrady śpiewał chór
Że nie dla ciebie samochodów sznur
Ty się z pogardą krzywisz i prężysz tors
Inne ma zdanie na ten temat ORS

W południe kawka, po niej lepiej się pracuje
W krąg Przemysławki europejski zapach czujesz
Dyskretny kelner na Twój każdy gest się zgłasza
Wieczorem PAGART na sto imprez cię zaprasza!

Po co ci więcej, taką masz
Geograficzną długość, słowiańską twarz
Więc się zachłyśnij aż do utraty tchu
Światowym życiem ze mną właśnie tu!
Światowym życiem ze mną właśnie tu!

https://www.youtube.com/watch?v=8gSkLmQXOFU

 

 Nie mam co do tego żadnych wahań. Młynarski był geniuszem słowa. W pięciu wyrazach potrafił oddać aluzyjnie różne bardzo skomplikowane rzeczy. Zwłaszcza, że był to czas Polski Ludowej, która na różne sposoby gnębiła swoich obywateli, a tych co za dużo mówili / pisali / śpiewali – fachowo kneblowała. Zatem Młynarski w swoich piosenkach mówił mało. Tyle, ile było można. Wyśmiewał opresyjny system w którym żył. Był wspaniałym tekściarzem i charyzmatycznym wykonawcą swoich śpiewanych wyroków na PRL. A PRL czasem kneblowała swoich prześmiewców (jak Kisiela, który dostał szlaban), a czasem mrugała oczkiem do społeczeństwa „zobaczcie jacy jesteśmy tolerancyjni, bawcie się, bawcie!”. I ostro krytyczne teksty jakoś przechodziły.

Jednak dziś minęło 35 lat od dnia w którym Joanna Szczepkowska bezpretensjonalnie i niespodziewanie ogłosiła w telewizji, że komunizm się skończył. Zatem sporo, sporo czasu. I nawet takie dinozaury jak ja, nieustannie zwrócone w przeszłość ledwo już dają radę wyłuskać wszystkie aluzje z dawnych piosenek Mistrza. A ponieważ Mistrz Młynarski nieźle namęczył się w tych tekstach, żeby sprytnie podejść cenzurę, wycyckać czujną władzę, albo ją wziąć pod włos, postanowiłem jeden, mój ulubiony tekst, nieco odszyfrować dla publiczności. Póki jeszcze te dinozaury coś kojarzą.

To piosenka „Światowe życie” z 1965 roku. Muzykę skomponował Tadeusz Preizner, jazzman od Trzaskowskiego i Matuszkiewicza, aranżer i twórca muzyki poważnej. Młynarski natomiast stworzył tekst w którym aluzja jest nie tylko w każdym zdaniu, ale właściwie w co drugim słowie.

piątek, 7 czerwca 2024

"Deluks" - napisało się.

 

Otóż drodzy moi. Wyszła trzecia moja książka, z czego jestem bardzo dumny, choć z ukrytym poczuciem winy, że blogi leżą jako odłogi. Niestety jak ktoś zaczął, to już raczej nie może skończyć. Tak to już jest w tym życiu. Zatem napisało się kryminał, który ktoś celnie określił mianem "Ziemi Obiecanej lat 70". Zanurzyło się w rzeczywistość gierkowskiej Polski, a w szczególności gierkowskiej Łodzi, która akuratnie wtedy była konglomeratem w pełni XIX wiecznego zapyzienia przemysłowego z powtykanymi tu i ówdzie socjalistycznymi nowościami sterczącymi jak rarogi. Bądź co bądź Andrzej Wajda zaledwie uprzątnął kilka napisów chwalących partię, skierował kamery nieco w górę, żeby nie widać było wylanego niedawno asfaltu i praktycznie bez żadnych zupełnie dekoracji nakręcił w Łodzi, a zwłaszcza w fabryce Poznańskiego swoją "Ziemię obiecaną", czyli przemysłowy XIX wiek. Bez żadnych, zapewniam. Było to więc miasto-skansen i takim właściwie do dziś po trochu zostało. Niektórzy nie lubią skansenów, ja natomiast uwielbiam. 


 

W taki to anturaż wrzuciłem bohaterów powieści - rdzennych łodziaków, ale też i przyjezdnych: bogatego Niemca z Mercedesem i Polkę żydowskiego pochodzenia, przyjeżdżającą po latach ze Szwecji. Szwecja to był dość popularny kierunek przymusowej emigracji w 1968 roku. Mamy zatem Polaków, Niemca i polską Żydówkę. Czyli tradycyjny łódzki glajszacht powtórzony przypadkowo (czy przypadkowo?) po latach, wtedy niby już przeszły i nieaktualny. Niemniej sentymenty, kwasy i pretensje nadal nie minęły, zwłaszcza że lata 70. to czas ledwo 30 lat po II Wojnie Światowej, kiedy emocje własne i podsycane przez propagandę były świeże i żywe. Trzydzieści lat to, zauważmy, znacznie mniej, niż dzieli nasze czasy od końca komunizmu. 

Jak to zwykle ja, pojechałem w książce całą panoramą społeczną, od panów obszczymurków spod bramy, przez partyjne elity, solidnych i mniej solidnych przedstawicieli

czwartek, 1 lutego 2024

Le Nooooord! Z pamiętnika północnego.


 

Człowiek nic nie wie o świecie, chociaż wydaje mu się, że wie. Że wszystko jasne. Hasła Unia Europejska, wojna Rosji z Ukrainą, NATO, wschodnia flanka brzęczą znajomo i uspokajają, że świat umeblowany we własnej głowie zgadza się co do joty z tym, który na zewnątrz. Pewne wątpliwości co do tej całej zgody nachodzą w trakcie trasy. A trasa na północ, dziką i nieznaną. Mnie nieznaną.

Przesmyk

W styczniu pomiędzy Suwałkami a Kownem nie występuje ruch samochodów osobowych. Tiry suną niekończącymi się ławicami, osobówek nie ma prawie wcale. Prawdę powiedziawszy nie ma ich już od Łomży, odkąd zaczyna się S61. Zdaje się, że to jakiś niemodny kierunek jest. Niemodna droga ekspresowa. Tuż za litewską granicą napada wielka, kilkudziesięciokilometrowa rozgrzebana budowa tonąca w błocie i wodach powierzchniowych. Ludziki w odblaskowych kamizelkach taplają się w bagnach i śniegu. Trochę to przypomina gierkowskie rozpierdolniki, tylko sprzętu mają ze trzy razy więcej. Litwa buduje zimowo swój odcinek Via Carpatia (czyli w tym miejscu Via Baltica). Zdaje się, że obudzili się nieco poniewczasie. To już kiedyś chyba było w historii. Obudzenia poniewczasie są bardzo popularne.

Sielski płaski pejzaż. Mikrodomki. W zupełnej opozycji do buchających willi w każdej wsi po naszej stronie granicy. Radary stoją elektronicznymi lasami wzdłuż drogi, zmniejszając spalanie o litry na sto kilometrów. Wreszcie Kowno i Nad Niemnem! To już czytałem! Kawał rzeki, skubany.

Tallin

Pewien egzotyczny niepokój wkrada się na czterdzieści kilometrów przed estońską stolicą. Już na Łotwie jedzie się często przez lasy, zmrożony Bałtyk miga czasem zza pni. Szosy raczej puste. Ale czterdzieści kilometrów przed Tallinem zaczyna się sosnowy las. Bez jednego domku, jednego światełka przez czterdzieści kilometrów, nie licząc rzadkich skrzyżowań. I on się, proszę państwa, wcale nie kończy, ten las. Idzie aż do samego morza i zatoki Tallińskiej, a szedłby i dalej, gdyby nie słona woda. Estończycy mają go ponad 50% na powierzchni swojego kraju. To znaczy, przepraszam, lasu mają 38% a 20% to bagna i mokradła. Doskonałe tereny dla partyzantki, prawdaż. Co Estończycy udowodnili podczas radzieckiej okupacji – z początku tylko miasta należały do Sowieckiego Sojuza, a całą resztą po wojnie