Alex Webb- Haiti |
Ja
nie znam tych wszystkich fotografów. Dopiero ich poznaję, a co
poznam to się z Wami dzielę. Oraz mnożę występowanie zdjęć
tych fotografów w internecie. Oni tak jakoś sami się pchają przed
oczy i włażą nieproszeni, zupełnie tak samo jak moja ukochana
Suka, która sama przypełzła, oswoiła się i potem okazała się
najlepszym psem światowej klasy. Nie ma takiego drugiego. Z tymi
fotografami tak samo. Włażą przez internet, a ja ich opisuję.
Internet,
który zupełnie nie wiem jak działa, ale jakoś tak bardzo
przyjemnie działa, wyobrażam sobie jako morze wiedzy, która jest
możliwa do uzyskania, tylko trzeba zanurkować. Czasem się coś
znajdzie, a czasem trzeba wypłynąć dla nabrania powietrza- i znowu
nura. Gdzieś tam informacja pływa, na dwudziestej stronie Googla.
Czy ktoś z Państwa doszedł kiedy do dwudziestej strony Googla? A
przecież jest taka strona. Może tam czeka jakaś informacja
niezwykła, która zmieni losy wszechświata. Powoli, bardzo powoli
świat wyobrażony przez mojego ukochanego Lema dogania nas, a
niezadługo i nas wyprzedzi. Dzieje się to w różnych dziedzinach i
najróżniejsze analogie przychodzą do głowy. Na przykład takie:
"
Dowiedziałem się, że w XXII wieku popadła Luzania w okropny
kryzys, wywołany samozaćmieniem nauki. Najpierw coraz częściej
było wiadomo, że badanie zjawisko na pewno ktoś już kiedyś
przebadał, nie wiadomo było tylko, gdzie tych badań szukać.
Specjalizacja naukowa rozdrabniała się w postępie geometrycznym i
główną przypadłością komputerów, a budowano już megatonowe,
stało się tak zwane chroniczne zaparcie informacyjne. Obliczono, że
za jakieś pięćdziesiąt lat nie będzie już żadnych innych
komputerów uniwersyteckich jak tylko tropicielskie, czyli
poszukujące w mikrozespołach i przemyślnicach całej planety,
GDZIE, w jakim zaułku, której pamięci maszynowej, tkwi wiadomość
o tym, co jest kluczowe dla prowadzonych badań. Nadrabiając wiekowe
zaległości w szalonym tempie rozwijała się ignorantyka, czyli
wiedza o aktualnej niewiedzy, dyscyplina do niedawna pogardzana, aż
do zupełnego zignorowania (ignorowaniem niewiedzy zajmowała się
gałąź pokrewna, lecz osobna, mianowicie ignorantystyka). A
przecież porządnie wiedzieć czego się nie wie, to już dowiedzieć
się niejednego o wiedzy przyszłej, i od tej strony zrastała się
ta gałąź z futurologią. Drogiści mierzyli długość drogi, jaką
poszukiwawczy impuls musiał przemierzyć, ażeby dopaść szukanej
informacji, a była już taka, że przeciętnie wypadało czekać na
cenne znalezisko pół roku, aczkolwiek ten impuls poruszał się z
chyżością światła. Jeśliby szlak labiryntowych tropień
wewnątrz zawłaszczonych dóbr wiedzy miał się przedłużać nadal
w obecnym tempie, to następnemu pokoleniu fachowców przyszłoby
czekać po 15 do 16 lat, nim świetlnie gnająca sfora sygnałów-
odnajdywaczy zdoła im zgromadzić pełną bibliografię do
zamierzonego przedsięwzięcia. Ale jak mówił u nas Einstein, nikt
się nie drapie, jeśli go nie swędzi, powstała więc najpierw
domena ekspertów szukanistyki, a potem tak zwanych inspertów, bo
potrzeba powołała do życia teorię odkryć zakrytych, czyli
zaćmionych innymi odkryciami. Tak powstała Ariadnologia Ogólna
(General Ariadnology) i rozpoczęła się Era Wypraw Wgłąb Nauki.
Tych właśnie co je planowali zwano inspertami. Pomogło to trochę,
ale na krótko, bo insperci, też przecież uczeni, chwycili się
teorii inspertyzy z działami labiryntyki, labiryntystyki (a one są
tak różne jak statyka i statystyka), labiryntografii okólnej i
krótkozwartej, jako też labiryntolabiryntyki. Ta ostatnia to
ariadnistyka pozakosmiczna, podobno dziedzina wielce ciekawa,
traktuje bowiem istniejący Wszechświat jako rodzaj małego regału,
czy półeczki w olbrzymiej bibliotece, która nie może wprawdzie
istnieć realnie, lecz nie ma to poważnego znaczenia, teoretyków
nie mogą bowiem interesować banalne, bo fizyczne granice, które
świat nakłada na Insplorację, czyli Pierwsze Wgłobienie
Samożercze Poznania. A to, ponieważ ta straszliwa ariadnistyka
przewidywała nieskończoną ilość następnych takich wgłobień
(poszukiwanie danych, poszukiwanie danych o poszukiwaniu danych i tak
dalej, aż do zbiorów mocy pozaskończonej Continuum)"
Stanisław
Lem "Wizja Lokalna" 1982.
W
czasie pisania tej powieści było to czcze rozrywkowe bajanie,
abstrakcja czystej wody, ale czy dzisiaj przypadkiem nie odczuwamy
tych problemów własnymi zmysłami siedząc przy internecie? Jakoś
tak coraz bardziej mi się zdaje ta cała blogerka i owi blogerzy
tymi właśnie, lemowymi inspertami wgłobieniowymi są, którzy
tworzą skróty do odpowiednich informacji gdzieś tam rozproszonych.
Zaglądam ja ci na Automobilownię.pl, a tam szanowny gospodarz Sz.K.
dostarcza soczystego kontentu, który kontentuje żądnych wiedzy
historyczno- automobilowej, zaglądam ci ja do Rosemanna na salon
dwudziestyczwarty i już niemal nie muszę czytać gazet o polityce i
wydarzeniach w lokalnym bagienku, zaglądam do Ziemkiewicza, gdzie od
strony ironiczno krytyczno prawicowej mam wszystko przedstawione,
zaglądam na blog Wojciecha Orlińskiego (skądninąd znanego
lemologa), gdzie trzeźwo- lewicowym pomysłem objaśniają
wszechświat, zaglądam gdzieindziej, gdzie kto inny pracowity jak
mrówka oddziela mak od piasku.
Jakoś
tak mi się to kojarzy.
Dlatego
nie musicie szukać sami. Alex Webb wlazł mi sam przed oczy. Musiał,
boż ci on z Magnum agencji jest, którą jak wiadomo Fotodinoza w
pluralis majestatis wielbi i przegląda od czasu do czasu, jak tylko
ma trochę czasu.
Alex Webb- Meksyk |
Alex Webb- Istanbuł |
No
i, kurtka blaszka, tak mnie jakoś za serce chwytają takie dobre
zdjęcia, czuję jak pulsuje moje czerniejące tętno (cytat), jak mi
gorączka nagle skacze i choć w kieszeni mam dla pięści chłód
(cytat), to takie zdjęcie wali jak obuchem w łeb, bo pan Alex Webb
wysycił wszystko gamą kolorów, zebrał, zakręcił i skomponował
jak improwizator. Naprawdę czuję jak mi tętno przyspiesza z każdym
takim oglądanym zdjęciem. Nie wiem jak wam. Może u mnie to po
prostu arytmia, albo jakiś zawał. Ale chyba nie. Zbyt przyjemne.
I
o co tu chodzi w tych zdjęciach? Na foty pana Webba patrzy się jak
na abstrakcyjne obrazy, jak na jakiego Pollocka, nie, bardziej jak na
Mondriana z jego kwadratami magicznymi, pomimo tego, że są na tych
fotach żywi ludzie. Że idą, stoją siedzą, konwersują, grają w
piłkę, ale zamienieni ręką fotografa w czarowny chaos plam są
jak chlapnięcia pędzlem, mozaika kompozycji. Użyci. Jednak nie
mamy poczucia że wykorzystani, bo fotoreportaż TEŻ jest na tych
zdjęciach.
Ten
Mondrian jest jakby mimo fotoreportażu, jako wartość dodana,
drugie dno, które walczy z pierwszym planem o uwagę widza i jego
wrażenia.
Alex Webb |
Piet Mondrian- 1922 |
Alex Webb |
W
niektórych miejscach ten naturalnie uchwycony kolaż jest
niesamowity, troszkę jak sen surrealisty śniony półprzytomnie, w
gorączce rozpalonej słońcem. Wielu fotografów potrzebowałoby do
takich zdjęć jakichś prostych trików, zwielokrotnionych odbić w
szybie, które nakładają na siebie różne plany, komplikują
rzeczywistość. Pan Webb daje radę bez trików, umiejętnie
trzaskając migawką i kierując obiektyw we właściwą stronę. Te
zdjęcia nie są jednowymiarowe, są jak aluzyjne opowiadanie, jak
tajemniczy film, którego drugie dno zauważa się nie natychmiast,
ale dopiero po chwili.
Alex Webb- Havana |
Alex Webb- Haiti |
Strona internetowa
pana Alexa Webba jest dwuosobowa (http://www.webbnorriswebb.co/). Swoje zdjęcia prezentuje też
żona- pani Rebbeca Norris Webb. Jej zdjęcia są, pomimo pewnych
analogii nieco inne. Zanika w nich reporterski rys i pojawia się
abstrakcja, zanika dosłowność i pojawia się więcej poezji, boż
pani Webb jest poetką, a fotografem dopiero w drugiej kolejności.
Niemniej pewne wspólne dążenia do traktowania świata jako
materiału na kompozycję kolorów można u małżeństwa Webb
wypatrzeć. Są oni jak dwa różne puzzle, które jednak mają
styczną krawędź.
Pan
Webb nie był kolorystą abstrakcyjnym od zarania. Studiował
historię i literaturę, a też i fotografię. Potem został
fotoreporterem prasowym i dołączył do magnum w 1976 roku. We
wczesnych i środkowych latach 70-tych realizował swoje
fotoreportaże z Meksyku i południa Stanów w czerni-bieli. Są
bardzo dobre, ładnie skomponowane, kuszące i wyraziste, ale:
"W
1975 roku dotarłem do rodzaju ślepego zaułka w mojej fotografii.
Fotografowałem w czerni i bieli, to był mój wybrany nośnik do
rejestrowania krajobrazu społecznego amerykańskiej w Nowej Anglii i
Nowego Jorku - spustoszone parkingi zamieszkane przez nieuchwytne
postaci ludzkie, dzieci wyglądające na opuszczone, przywiązane na
siedzeniach samochodowych, psy włóczące się po ulicach.
Fotografie były nieco wyobcowane, czasem ironiczne, czasem zabawne,
być może nieco surrealistyczne, jak i emocjonalnie oderwane. Jakoś
czułem, że praca nie zabiera mnie w nowe miejsca. I wydawało się,
że eksploruję terytoria już odkryte wcześniej, przez takich
fotografów jak Lee Friedlander i Charles Harbutt"
I
dopiero kolor wyzwolił w panu Webbie tę dzikość fowistyczno-
kubistyczną, która zainspirowała go do tworzenia abstrakcji z
elementów świata.
Andre Derain- Most Londyński |
Odkrył kolor w 1978 roku i pozostał mu wierny.
"Trzy
lata po mojej pierwszej podróży do Haiti, zdałem sobie sprawę, że
jest jeszcze inny emocjonalny zapis, który się liczy: intensywne,
żywe kolory z tych światów, w których przebywałem. Piekący
lekki i intensywny kolor wydawał się jakoś osadzony w kulturze,
tak że zacząłem pracować w tak zupełnie różny sposób od
szaro-brązowego powściągliwego dziedzictwa mojej Nowej Anglii. Od
tamtej pory pracowałem głównie w kolorze."
Kolor
stał się narzędziem pana Webba, a on sam- mistrzem koloru, nie
gorszym niż malarscy abstrakcjoności- narzędzia inne, ale efekty
równie olśniewające.
Alex Webb- Havana |
Alex Webb |
Nie
wiem wcale, czy fotografowie o których piszę filtrują swoje
spojrzenie przez bagaż wiedzy o malarstwie, czy też robią to
całkowicie instynktownie i automatycznie. Być może nie potrzeba do
genialnego działania jakiejś wielkiej samoświadomości tego
działania. Możliwe, że moja interpretacja jest nadinterpretacją.
Ale
niewątpliwie zaangażowanie i poszukiwanie polepszają efekty
uzyskiwane przez wszystkich fotografów.
No
i jakoś kojarzy mi się z tym wszystkim anegdotka zapisana przez
mojego ulubionego Vonneguta, z mojej absolutnie ulubionej jego
ksiażki "Sinobrody":
„Circe
Berman właśnie spytała, jak można odróżnić dobry obraz od
złego. Odparłem, że najlepszej ze znanych odpowiedzi na to
pytanie, choć też niedoskonałej, udzielił malarz nazwiskiem Syd
Solomon […] Około piętnastu lat temu podsłuchałem, jak na
jakimś koktajlu wyjaśniał to pewnej prześlicznej dziewczynie.
Dziewczyna wytrzeszczała oczy z przejęcia! Koniecznie chciała
wchłonąć całą jego wiedzę o sztuce.
– Jak odróżnić dobry obraz od złego?- powtórzył Solomon.
Jest on synem węgierskiego ujeżdżacza koni i nosi imponujące wąsiska w kształcie podkowy.
– Wystarczy, moja droga – rzekł – że obejrzysz milion obrazów. Potem już się nie pomylisz.
Racja! Racja!”
– Jak odróżnić dobry obraz od złego?- powtórzył Solomon.
Jest on synem węgierskiego ujeżdżacza koni i nosi imponujące wąsiska w kształcie podkowy.
– Wystarczy, moja droga – rzekł – że obejrzysz milion obrazów. Potem już się nie pomylisz.
Racja! Racja!”
Fabrykant
dyrektor
kreatywny z lekka walnięty o sprzęty
Źródła
i magazyny hurtowe:
Świetna
strona z radami pana Alexa Webba, jak robić dobre zdjęcia
street-photo i po co: