wyświetlenia:

piątek, 29 sierpnia 2014

Perła designu/ zdechły praszczur. Canon EOS IX






Okazje zdarzają się zawsze.”

Artur „Kunta” Dąbrowski



Jak to człowiekowi niewiele do szczęścia potrzeba!

Konkretnie- 15,65 zł.



Trzy lata temu przymierzałem się do tego aparatu za 110 zł. Ale zrezygnowałem. Niee, to bez sensu- po mi taka droga fanaberia. Dwa lata temu pojawił się na Allegro za 55 zł, ale wysyłka kosztowała 20 zł, zastanawiałem się pół dnia, a wieczorem ktoś go kupił. Trudno. Niech mu służy. Potem wystawiono taki w aukcji od złotówki, z ceną „kup teraz” za 60 zł. Licytowałem za 50,-. Przelicytowali mnie.



Potem zniknęły wszystkie filmy APS na Allegro, a ja napisałem o tym artykuł przekrojowy- o tu: Przyszłość zaczęła się wczoraj. Ale się skończyła



A teraz też była aukcja od złotówki. I ja postawiłem na tego czarnego konia. I czarny koniu przygalopował. Heloł, koniu.



W opisie aukcji: „nie wiem czy działa, nie mam baterii, ani obiektywu żeby sprawdzić czy jest sprawny”. Trochę to odstraszało wszystkich miętkich. Trzeba było mieć mężne serce. Trzeba było być nieustraszonym- jak Fotodinoza. A co tam, jak się bawić, to się bawić- herbatę z cytryną poprosimy.



PERŁY DESIGNU

O rewolucyjnym, dawno przebrzmiałym systemie APS już napisałem. W skrócie- miał to być przebój ułatwiający fotografię analogową, nowy typ filmów, nowy typ zapisu informacji, nowe aparaty. Lata 90-te. Michael Jackson śpiewał „Beat It”, a Wham- „Club Tropicana”, gdy wespół w zespół, by żądz moc móc wzmóc Nikon, Canon, Minolta, Fuji i Kodak odpaliły nowe pomysły na fotografię dla amatorów i entuzjastów. Entuzjaści jednak entuzjazmowali się akurat nowo powstałą fotografią cyfrową i nie podniecili się nowo odświeżonym pomysłem na filmy.

APS trwał w końcówce lat 90-tych równolegle z aparatami tradycyjnymi na film 35mm i równolegle z cyfrówkami. Ale wszyscy wiecie jak się to skończyło.

Długo nie pożył ten APS.



Ale, choć APS już nie żyje, z oryginalnego wzornictwa tamtych aparatów wszystko co tylko można było- zostało designersko zerżnięte.

Moje wcześniejsze odkrycie skopiowania Minolty Vectris S, przez Olympusa E-300 to nie wszystko.



Ale oto i on. Srebrna Strzała, Srebrny Szerszeń, Drimlajner i Pędolino w jednym, odzwyczajony tygrys i zmoczony smok. W skrócie- zmok. (To z Lema).

Gdy mam go wreszcie przed oczami, nagły błysk lampy umysłowej rozjaśnia ciemności! Ja już to gdzieś widziałem!!!

No jasne! Sony DSC R1- cały tył cyfrówki Sony jest mocno zerżnięty z Canona EOS IX!

Pionowe kółeczko nastaw, motyw koła, a raczej torusa w korpusie. A to ciekawostka!

Canon EOS IX, 1996



Sony DSC R1, 2005

IX jest inny niż lustrzanki projektowane przed nim, i inny niż te późniejsze. To po prostu udany eksperyment. Nic takiego nie przeszło przez myśl żadnym późniejszym decydentom Canona, a także innym producentom lustrzanek (z wyjątkiem zerżniętego Olympusa). Kierunek dzisiejszego wzornictwa lustrzankowego jest, rzekłbym, całkowicie przeciwny- prym awangardy wiodą raczej modele retro, niż te które chcą łamać canony, tfu kanony. Wystarczy wspomnieć najnowszego Nikona Df, zaprojektowanego z wielką starannością jako niemalże idealna kopia Nikonów F z lat 60-tych.

Z lewej najnowsza nówka (Df), z prawej 18-letni rupieć


Gdyby Canon IX ukazał się dzisiaj jako cyfrówka, to chyba dostałby jakąś Red Dot Award, albo i Jeszcze Lepszą Award. Zewnętrznie jest mały i może stawać w szranki z marketingiem, który reklamuje Canona EOS 100D jako najmniejszą lustrzankę EOS. Pojechałem w tym celu specjalnie do (porządnie zaopatrzonego) sklepu fotograficznego na Narutowicza (www.sklepbeznazwy.com.pl), żeby porównać dwa modele Canonów:

Z lewej zapomniany starzyzna, z prawej nówka świeżonka:



A z tyłu bodyguard na sterydach.

EOS 100D vs EOS IX, z tyłu 5D MkIII
EOS 100D vs EOS IX


Dodajmy- analogowy Canon IX jest cięższy (485 g), niż pełen elektroniki, cyfrowy Canon 100D (407g), natomiast objętościowo licząc po wymiarach- IX jest mniejszy (0,623 dm3) niż 100D (0,735dm3).

Gdyby Tygrys był mniejszy
Od Królika i lżejszy,
I cokolwiek grzeczniejszy,
A zaś Królik silniejszy Od Tygrysa i wyższy,
A znów Tygrys był niższy,
I cokolwiek szczuplejszy,
Wtedy tak by nie brykał Na biednego Królika,
Który jednak jest mniejszy.
(cytat)

Jednak jest mniejszy tylko objętościowo.
 
INSTRUZZIONI MANUALI? CEŁUJTE ME V PRDL.

Wariat, taki jak ja, który kupuje Canona IX w cenie śmieci, bez instrukcji, baterii, czy w ogóle bez czegokolwiek, natyka się na pewien problem. To nie jest ZWYKŁY aparat. Jest troszeczkę jak standardowe EOS'y, ale też TROSZECZKĘ nie jest. Standard filmów APS dorzucił do znanych wszystkim typowych funkcji całą górę nowych możliwości. Zmianę formatów kadrowania, możliwość oznaczania przesłony i czasu z tyłu odbitki, możliwość wyjęcia kasety z filmem przed skończeniem całej i automatycznego załadowania jej z powrotem do pierwszej wolnej klatki.

No, podobno obecną w niektórych modelach EOS APS możliwość nadrukowania na odbitce jednego ze 100 napisów w 12 językach. Coś dla lingwistów. Ciekawe co to za napisy? Miałem nadzieję że uwzględnili potrzeby wszystkich użytkowników i jest wśród nich także „Kiss my ass/ polib mi prdl/ besarme el culo”

Niestety! Im bardziej Puchatek zaglądał do środka, tym bardziej Prosiaczka tam nie było (cytat). Jak się okazuje- możliwość 12 napisów w 100 językach, czy też odwrotnie, dawał tylko model EOS IX 7/ IX Lite, a nie nasz IX bez cyferki. Co za zawód! Co za strata!

Zawiedzeni brakiem możliwości wykonania napisu na zdjęciu, spreparowaliśmy go sami:




Opisy techniczne obydwu modeli można znaleźć na stronach oficjalnego Canon Camera Museum:

bardziej profi: Canon  EOS IX

bardziej amatorski: Canon  EOS IX 7/ IX Lite (na rynek USA)


Na rynek japoński wypuszczano także IX'a z systemem sterowania atofokusem za pomocą oka, wziętym z Canona 50e, nazywało się to EOS IX E.



Tylko gdzie oni te wszystkie funkcje schowali w aparacie, i jak to znaleźć bez instrukcji?

Z instrukcją jest problem. Wielokrotnie przeprowadzane przeze mnie poszukiwania instrukcji w sieci- nie dały rezultatów. Możliwe, że gdybym na nią trafił, uzyskałbym już odpowiednie nasycenie żądzy posiadania i nie musiałbym kupować sobie aparatu. Ale nie ma. 15,65 zł.

Tylko mi nie mówcie, że właśnie znaleźliście link do pdf instrukcji Canona IX, bo ja też parę znalazłem. Wszystkie, co do jednej, prowadzą do instrukcji modelu Canon IX7, a nie do naszego IX. IX7 był bardziej konwencjonalną, brzydszą, uproszczoną wersją lustrzanki APS dla pstrykaczy, a nasz IX modelem dla ambitnych-ale-tych-co-się-troszeczkę-boją-kupić-normalną-lustrzankę.

Ja tam się żadnego aparatu nie boję, dlatego liczę że dojdę z IX'em do ładu.





PLAN

Plan jest taki:

  1. Obejrzeć go. Sprawdzić czy działa.
  2. Znaleźć film APS. A najlepiej dwa, żeby sobie zamiennie powyjmować i powkładać.
  3. Postrzelać foty- chętnie każdą z napisem „Kiss my ass”, ale jak wiemy to niemożliwe w tym aparacie.
  4. Zeskanować filmy.

Punkt czwarty był w założeniu twórców systemu APS- nieosiągalny. Ale jak u Szwejka- nie wolno, ale można.



W tym wpisie załatwimy punkt pierwszy, na następne punkty trzeba będzie trochę poczekać.



OGLĄD WYGLĄDU OGÓLNEGO

Zaskoczenie nr 1:

Eos IX jest, jak na swój niewielki rozmiar, zaskakująco ciężkim aparatem. 485 gram.

Zaskoczenie nr 2:

To jest aparat z całkowicie metalowym korpusem! Ha! Byłem przekonany, że to srebrny plastik, jak w amatorskich modelach. Jednak! Full Metal Jacket!



Zaskoczenia razem dają następujący efekt: wrażenie wyjątkowej solidności tego malucha. To uroczy, stalowy gadżet.



Podobno firma Bang&Oluffsen, w swoim cieniutkim pilocie do stereo stosowała ołów, żeby dać wrażenie zaskakującej solidności tak filigranowego urządzenia. Tutaj jest podobnie.

Leży toto w ręku nieźle, pomimo mikrego występu na prawą dłoń, jest poręczne i zgrabne, o ile tylko użyjemy lekkiego obiektywu (o tym później). Lampa błyskowa i pryzmat są niemal płaskie, w porównaniu do tradycyjnych lustrzanek i aparat sprawia wrażenie kompaktu z mocowaniem do EOSa.



WYKONANIE PLANU:

Czy działa?

Pierwsze to batery kompartmęt- otwieramy. Ciekawe co tam siedzi?

A to dwie CR123A. Jak w Canonie 500N. Odłamkowym- ładuj! Jest odłamkowy!

Przy okazji zauważamy że poprzedni właściciel IX'a używał statywu. Był ci to ani chybi jakiś profesjonał.


Teraz włączanie. Jakieś 70% Canonów włącza się kółkiem trybów fotografowania. Ale IX do nich nie należy. Ma osobny włącznik. Oznaczenia „L” i „A”. „L” to tradycyjny dla Canona „Lock”. A „A”?

„A”? Yyyyyy... Eee, to chyba od „Active”, czy co? Nie mogli napisać „On”?



Żyje!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Co nie znaczy że robi zdjęcia.

Przestawiamy na tryb Tv, żeby sprawdzić czasy migawki. Oj, migawka nie pochodzi z najniższej półki. Oj nie. Daje czasy 1/4000 sekundy. Musi to być element z dwucyfrowych serii, zapewne 50e.



Oglądamy dalej. Rzuca się w oczy duży chromowany przycisk, ze znaczkiem nieznanym dzisiejszym canonowcom- zmieniający format/ proporcje boków zdjęcia. Naciskamy. Na zewnętrznym ekraniku pojawiają się literki P (panoramic), C (classic), H(high, bodajże). Patrzymy w lipko. Ja cię! W wizjerze wyświetlacz ciekłokrystakliczny na tle obrazu! Chyba pierwszy w serii EOS. Maskuje marginesy dla formatów P i H i punktuje aktywne czujniki autofokusa.


Na górze typowe dla Canona sterowanie zdjęciami seryjnymi i pojedynczymi (Drive), włącznik lampy błyskowej i wyboru punktów autofokusa. Z lewej pokrętło ze sprężynującym, metalowym uszkiem dające dostęp do pokrywy komory dla filmu- bardzo to wygodne i nawiązuje bezpośrednio do starych manualnych aparatów. Classics Noveau.



Z tyłu po lewej kółko wyboru trybów fotografowania, ze wszystkimi znanymi trybami, oraz funkcją „Data”, znaną niegdyś jako element tylnej pokrywy Canonów, dzięki której dało się naświetlić datę na negatywie.



Żeby nastawić datę, albo używać bardziej zaawansowanych ustawień trzeba zajrzeć pod małą pokrywkę na dole, gdzie zgromadzono tajne przyciski dla agentów z licencją 00.



Pierwszy- to wymuszenie zwijania filmu, drugi- tryb autofokusa (ciągły, pojedynczy), trzeci- wielokrotne naświetelenie klatki/ sterowanie niedoświetleniem i prześwietleniem lampy (działa tylko wtedy, gdy lampa jest podniesiona), czwarty- NIE WIEM do czego. Ma oznaczenie symbolem zamka. W cyfrówkach to znak blokowania wykasowania zdjęcia, ale w aparacie analogowym???



Może się dowiemy zerkając do instrukcji Canon IX 7.



Przekopałem się przez instrukcję w pdf ie. Powiem wam że ten cały APS zdechł jeszcze z jednego powodu. To wszystko było zbyt skomplikowane, w porównaniu z prostotą cyfrowych kompaktów. W APSie były dziesiątki możliwości oznaczania zdjęcia napisem, można było ustawić żądaną ilość odbitek każdej klatki, czy też zażądać żeby fotolab naświetlił wszystkie odbitki (albo tylko kilka) z jednakowym, neutralnym ustawieniem- do tego służy właśnie symbol zamka- jednak odbywało się to BEZ WGLĄDU w samo zdjęcie (no, jak to w analogu), a zatem nie było wiadomo czy wszystkie te ustawienia będą dotyczyć UDANEGO zdjęcia. Do tego należało PAMIĘTAĆ by oznaczenia wprowadzić tuż przed, lub tuż po zrobieniu klatki, a żądanie neutralnego naświetlenia na pewno przed wyjęciem filmu z aparatu.

Gdy zagłębiam się w otchłań APS, główna rzecz jaka jest dla mnie ekscytująca to jednak możliwość wyjęcia filmu wpół rolki i zmienienia go na inny (np. bardziej czuły, lub czarno- biały). Reszta może być atrakcją głównie dla podnietliwych gadżeciarzy, no ale piszę to wszystko „na sucho”, nie zrobiwszy w życiu ani klatki filmu APS.

Wszystko przed nami.



Koniec dygresji, wracamy do studia:



Dwa przyciski środkowe służą do ustawienia nadrukowanej na negatyw daty lub godziny, działają w ten sposób, gdy kółko trybów przesuniemy w położenie „Date”.



Pod kciukiem, tradycyjne dla Canonów przyciski sterujące prześwietleniem i niedoświetleniem, oraz pamięć pomiaru światła.


PANIE DOKTORZE, CZY TO DZIAŁA?

Czy oprócz sekretnego życia prądów w korpusie (znowu jak u Lema) nasz Canon IX jest sprawny?

Nie do końca. Prawie działa. Chciałby, ale się powstrzymuje. Nieśmiały.

Od czasu do czasu zrobi zdjęcie. Ale od czau do czasu. A w międzyczasie objawy są następujące:

Z dowolnym obiektywem, lub bez obiektywu migawka otwiera się, lustro zraźnie podnosi się do góry, ale po strzeleniu zdjęcia aparat zawiesza się z lustrem podniesionym do góry i wyświetla symbol rozładowanej baterii. To objawy kropka w kropkę takie, jakie dają nowsze analogowe Canony, gdy założyć do nich stary obiektyw Sigmy i przymknąć przesłonę. Identico.



Moje niefachowe dyletanckie diagnozy, z nikim światłym niekonsultowane:

a) zła komunikacja między aparatem a stykami na bagnecie obiektywu, lub

b) uszkodzone sterowanie lustrem, lub

c) migawka jest jednak uszkodzona, choć na taką nie wygląda.



Zobaczy się. Znaczy Paweł zobaczy, mam nadzieję. (ten Paweł- link). Części do IX są zapewne niedostępne, autoryzowane serwisy zapewne umywają ręce, a jak by mogły, to i nogi. Natomiast liczę, że dawcy części znajdą się w szafie Fotodinozy, lub w najgorszym razie za 30-40 zł na Allegro.



MODYFIKACJA PLANU



1a. Naprawić.



WRAŻENIA

Nie jest to przesadnie skomplikowany aparat. Jest w sam raz. Jako pierwsza lustrzanka APS marki Canon nie poszła w orgię funkcji. Producent wycelował precyzyjnie armatę i wystrzelił IX'a w stronę wyższej półki klientów, potrafiącej fotografować, lub tych którzy mieliby na potrafienie ochotę. Ujmujący wyglądem i materiałami. Za sprawą pełnej ustawialności (autofokusa, trybu ostrzenia), szybkiej migawki i trybu przesuwu zdjęć, dającego niezłe (jak na owe czasy) 2,5 klatki/ sekundę, to bardzo sprawne narzędzie dla osób zaawansowanych i dobre dla ambitnych amatorów do zanurkowania w fotografię. Jedno, czym różni się IX od np. EOS'a 50E to brak możliwości wyboru sposobu pomiaru światła- standardowo jest tylko matrycowy. Żeby skorzystać z punktowego trzeba użyć pamięci pomiaru światła, a żeby dostać od aparatu pomiar centralny- uśredniony trzeba strzelać w trybie M.



EOS IX jest skrojony na wymiar pod małe obiektywy. Jest to bądź co bądź pierwsza lustrzanka Canona z elementem rejestrującym obraz mniejszym niż standard 35mm- dzisiaj takich lustrzanych cyfrówek jest najwięcej, mamy do nich spory wybór niewielkich i lekkich obiektywów na małą klatkę. Wtedy, zapewne też o tym myślano, ale myślał indyk, jak wiadomo.

Z dużym obiektywem ten aparat traci jakąkolwiek ergonomię, bo trzeba trzymać sprzęt za obiektyw i prawą ręką obsługiwać kółko trybów leżące po lewej stronie korpusu. Pod tym względem, trzeba przyznać, lepiej wymyślono współczesne małe cyfrówki, zaczynając od 350D, a kończąc na 100D- mają one większość przycisków sterowania pod prawą ręką, a do tego JAKIKOLWIEK uchwyt pod palce prawej ręki.

EOS IX + 70-200/2,8



Niemniej- w przeliczeniu wydanych pieniędzy do fun'u EOS IX zajmuje poczesne miejsce na liście Fotodinozy. Łaskawie wybaczamy mu to, że nie działa.

Będą następować poszukiwania nienaświetlonego filmu APS, no chyba że ktoś z czytających ma taki w domu? Chętnie kupię. Równolegle, może uda się doprowadzić IX'a do stanu wrzenia, tfu, to Fotodinoza jest w stanie wiecznego wrzenia- do stanu pełnej sprawności. Czego i Panstwu życzymy. 
Zostańcie nastrojeni.



Fabrykant

z www.fabrykaslubow.pl



Podziękowania za umożliwienie sesji zdjęciowej dla www.sklepbeznazwy.com.pl - mały, dobrze zaopatrzony kącik w centrum.











piątek, 22 sierpnia 2014

A-DEP? IMHO WTF?



Co za głąby! Ci inżynierowie.

(Inżynierowie zawsze kłamią- powiedział inżynier Fabrykant)

Człowiek tak robi te zdjęcia i robi i rzadko się zastanawia. Ma pod palcami multum kółeczek i przycisków, i przyciska je tak bezrefleksyjnie i odruchowo. A przecież warto pochylić się nad historią bezsensownie zmarnowanego pomysłu na ułatwienie życia. Pomysł był dobry, ale końcowe wykonanie- jak zwykle w komunizmie. I do tego to w japońskim kapitalizmie było.



Każdy, kto kupił lustrzankę Canona po roku 1988-tym, znajdzie na swoim aparacie kółeczko trybów- wiecie, tam gdzie można ustawiać te wszystkie P, Av, Tv, M, (dla Nikonowców P, A, S, M) program zielony, dla zielonych i sportowy dla sportowców, oraz krajobrazowy dla Giewontu i jeszcze makro dla mróweczek. Niektórzy zapewne korzystają z tych prefiksowanych trybów tematycznych (w dolnej części kółeczka), ale jak dowiedzą się w końcu jak działa przesłona i czas na zdjęcie- przestawiają się na górną „zaawansowaną” ćwiartkę kółeczka i jadą na priorytecie przesłony, albo czasu, albo, jak ciemno to nawet Manualu. No i tak jadą i jadą i nawet nie zauważają, że na tym kółeczku jest (i to po stronie „zaawansowanej”!) jeszcze jeden program:



A-DEP.



Nikt z niego nie korzysta. Nikt!

Pan korzysta? A może Pani korzysta? Nie słyszę. Dziękuję za zaufanie- znowu jednogłośnie (cytat).

A program ten jest na kółeczku nastaw we wszystkich lustrzankach Canona od 26-ch lat!

O co chodzi? To jakieś kuriozum. Curiosum nawet.



To coś takiego jak atawizm u psa, który kręci się, „ugniata sobie trawę” przed położeniem się na dowolnie twardym legowisku. Pomimo że mieszka w bloku z wielkiej płyty w centrum miasta.



Skąd to się w ogóle wzięło? U Canona, bo u psa- to nie wiem.

Z szalonej rywalizacji lustrzanek autofokus w latach 90-tych. Z zachłyśnięcia się możliwościami elektroniki (W tym wypadku było to zachłyśnięcie aż do zadławienia). Po tym jak wszyscy wielcy producenci wypuścili już swoje systemy autofokus, a publiczność zakrzyknęła- wow!, nastąpiła eskalacja zbrojeń- kto wsadzi więcej ułatwień dla fotografującego i więcej automatycznie działających gadżetów. Pomysłów było wiele- większość udanych mamy wszyscy w swoich lustrzankach. Nieudane wymarły śmiercią naturalną. Z wyjątkiem A-DEP.



Z nieudanych pomysłów można wspomnieć o systemie „zmiękczania” obrazu, w celu uzyskania modnego od lat 20-tych do 90-tych „portretu za mgiełką”. Do czasów elektroniki uzyskiwało się ten efekt filtrami (zamożniejsi fotografowie), lub nakładając pończochę na obiektyw (ubożsi). Canon stworzył do tego specjalny program na kole trybów, który naświetlał klatkę filmu dwukrotnie- raz z prawidłowo ustawioną ostrością, drugi raz- automatycznie rozostrzoną. Efekt podobny do pończochy, ale jaka automatyka!

Najdalej w gadżetach poszła Minolta. Był to spacer aż po krawędź mogiły. Minolta nie była nigdy przodownikiem w obiektywach- nie miała za wiele super wyjątkowych szkieł, natomiast cała inżynierska para szła w aparaty.

W pewnym momencie wprowadzono serię lustrzanek i obiektywów zoom z automatyczną zmianą ogniskowej. Powiedzmy to jeszcze raz- OGNISKOWEJ, a nie tylko ostrości. Znaczy się aparat sam dostosowywał zoomowanie do motywu jaki wykrywał przed obiektywem, sam kadrował portrety i rozszerzał kąt widzenia dla pejzaży. Nie wiadomo było tylko- po co tu jeszcze fotograf. Na tyle to deprymowało ludność cywilną, że przestała kupować Minoltę i ta musiała wprowadzać całkowicie nowe wzornictwo kolejnych modeli, żeby przekonać klientów „że to już nie te dziwne automaty”.



Wracając do A-DEP- na początku był to całkiem niezły pomysł. Powinien się nazywać raczej A-DOF, bo oznaczało to coś w duchu „Automatic Depth Of Field”, ale być może nazwa była już zastrzeżona. Był to (ale już nie jest) program pomagający ustalić głębię ostrości zdjęcia tak, żeby obejmowała te elementy które fotograf życzy sobie mieć ostre (Tu, a propos, moje Rebusy m. in. o głębi ostrości ). Wszystko polega na przymykaniu przesłony- bo to od niej zależy głębia ostrości. Rzadko komu chce się dokonywać dokładnych obliczeń odległości, ogniskowych i przesłon, na ogół robi się to na wyczucie, pamiętając że głębia ostrości rozciąga się tylko w 1/3 przed punktem w który celuje ostrość, a aż 2/3 za tym punktem. Tymczasem Canon wprowadził w modelu EOS 750 automacik, który liczył to wszystko dokładnie. Odbywało się to tak:

Nastawiamy program A-DEP.

Celujemy punktem ostrości w najdalszy obiekt, który ma być ostry na zdjęciu i naciskamy spust do połowy.

Celujemy punktem ostrości w najbliższy obiekt, który ma być ostry na zdjęciu i naciskamy spust do połowy.

Zapala się kropka, potwierdzająca ustawienie ostrości

Kadrujemy i wykonujemy zdjęcie naciskając spust do końca.



Może skomplikowane i żmudne, ale czasami naprawdę PRZYDATNE. Można było wycelować w ciocię Helę na końcu stołu, a potem w wujka Gienka na pierwszym planie i wuala- nikt nie miał pretensji że jest rozmazany.



Tak było bodajże do EOS'a 5 (1992) Wtedy inżynierowie wynaleźli coś nowego i połączyli to ze starym. Wielopunktowy autofokus. „To może ja to uproszczę” powiedział jakiś inżynier, jak w reklamie kabaretu Mumio:






Teraz A-DEP działał za JEDNYM tylko przyciśnięciem spustu- wystarczyło jedynie utrzymać elementy które miałyby być ostre w polu trzech/ pięciu punktów autofokusa.

Jakoś dawało się to znieść, choć wcześniej ciocia Hela mogła znajdować się w lewym górnym narożniku, a wujek Gienek w prawym dolnym- i A-DEP też działał. Teraz zmuszano nas do tego by obydwoje znajdowali się w środku kadru, w polu rzeczonych punktów AF.

A potem Canon wprowadził 7 punktów AF.

A potem Canon wprowadził 9 punktów AF

A potem Canon wprowadził 11 punktów AF, rozrzuconych po całym kadrze.



No i, do cholery, spróbujcie teraz tak ustawić kadr, żeby ŻADEN punkt autofokusa NIE celował teraz w komin cukrowni za ciocią Helą, oraz kielonek bimberku pół metra przed wujkiem Gienkiem, podczas używania funkcji A-DEP.



NIE DA SIĘ.



To nie działa!!!!!



Canonie! To nie działa! Marnujesz od 10 lat miejsce na kółeczku nastaw na funkcję, która źle działa i w związku z tym NIKT jej nie używa. Dlaczego?

Ja rozumiem- japońska tradycja i szacunek dla przeszłości.

Ja rozumiem- dawny splendor i szum w artykułach gazetowych, gdy funkcję tę wprowadzano w 1990 roku.

Wspomnienia to piękna rzecz.

Ale, ratunku! To nie działa!



Wyjścia są trzy:

1. Powrót do pierwotnego, trzykrokowego ustawiania głębi ostrości, przy pomocy tylko jednego, centralnego czujnika.

2. Schowanie tej funkcji głęboko w menu- dla tych, którzy wiedzą już wszystko o życiu i teraz chcą się zmierzyć z A-DEP.

3. Przyznanie się do porażki, uznanie tego trybu za anachronizm i popełnienie seppuku nad kieliszkiem sake.



Canonie! Do roboty!



Fabrykant

z www.fabrykaslubow.pl



Dodane po kilku dniach P.S. 
Dla sprecyzowania- pierwotny, ustawiany pojedynczym czujnikiem system nazywał się "DEP", a "A-DEP" to jego nieszczęsna uproszczona przeróbka z którą się do dzisiaj męczymy.