Fuji właśnie postanowiło przenieść
fotografię analogową na wyższy poziom koneserstwa i oświadczyło
o podniesieniu cen filmów 35mm.
Zatem trzeba zrobić tak: Kupić wagon
filmów Fuji Superia 400 w trójpakach, bo wychodzi najtaniej:
0,3657 grosza za klatkę filmową, wstawić na bocznicę. A po pięciu
latach sprzedać z wielkim zyskiem, bo w międzyczasie zdrożeją.
Tak się robi interesy!
Filmy jednak nie znikają z rynku.
Wcale a wcale.
Nie jestem w stanie zrobić tu jakiejś
krynicy wiedzy na temat filmów fotograficznych, bo mało się na
nich znam. Chyba urodziłem się za późno, albo za późno
zainteresowałem się fotografią. Nigdy nie opanowałem w praktyce
różnic pomiędzy Agfą APX100 a Kodakiem Tri-X, czy innym Ilfordem,
może dlatego że czas wywoływania filmów w koreksach i robienia
odbitek pod powiększalnikiem występował w czasach studenckich,
gdzie liczyły się głównie trzy rzeczy: żeby było tanio, bardzo
tanio lub ekstremalnie tanio- znaczy się robiło się co podleciało
i aktualnie było w sklepie najtańsze (słabo zaopatrzonym sklepie,
internetu wtedy się nie znało), znaczy się głównie Fotopan i
czeska Foma.
Później jednak przeszło się, jak
wszyscy drogę leniwca, korzystając z procesu C41, czyli procesu
oddawania filmów do fotolabu i robienia tam odbitek. Proces ten, jak się o tym już pisało, wymyślił Kodak i chwała mu za to! Proces
dla głąbów, nie wymagający wyjątkowego zaangażowania- ty
strzelasz zdjęcie, my robimy resztę. I widział Pan, że to było
dobre.
Fotografia analogowa porusza
sentymenty. Inne niż fotografia na pikselkach i gigabajtach.
Jest fizyczna. Materialna.
Fotografia analogowa daje przyjemność
obcowania z czymś rzeczywistym i dającym się dotknąć, zapakować
z pietyzmem, schować do pudełeczka i wyciągać od czasu do czasu,
żeby sobie pooglądać z ekscytującym dreszczykiem. Jest to rzecz
spełniająca dużo, dużo wyraziściej kryteria kolekcjonerskie niż
fotografia cyfrowa.
Gdzieś w podświadomości czai się
nam wiedza, że chmurę bitów, jaką stanowi cyfrowe zdjęcie można
łatwo skopiować, powielić, spiratować, rozsiać po internecie. A
cenny negatyw czy odbitkę filmu może ukraść co najwyżej jedna
osoba. Którą w razie czego można zastrzelić i po kłopocie.
W końcu kolekcjonerskie skłonności i
podniety człowieka nie są w najmniejszym stopniu racjonalne. Kto
racjonalny kupiłby sobie Breitlinga Bentley GMT już od 33.950,-zł
jak może zawsze sprawdzać sobie godzinę na swoim telefonie komórkowym?
Kwestia przyjemności posiadania,
kwestia podkreślania swojego statusu, kwestia zatem emocji.
Trochę analogii można mieć z
książką. Kindle, czy inny czytnik jest pięć razy bardziej
wygodny niż biblioteka książek, pełni przy tym niemal taką samą
funkcjonalną rolę jak biblioteka, ale (jak dla mnie) dużo
przyjemniej jest czytać prawdziwą książkę. Może to tylko
przyzwyczajenie, a może to jakieś atawizmy, które każą traktować
z sentymentem głównie rzeczy materialne. Ja tam kupię sobie
czytnik tylko wtedy, jak znikną z rynku tradycyjne książki. Czyli
nigdy.
(Przecież jest tych książek tyle-
zajrzyjcie do antykwariatów. Nie mają szansy zniknąć.)
Niby wszystko tak samo, ale jakoś tak
przyjemniej zasypiać sobie z książką, zwłaszcza że nic jej się
nie stanie jak spadnie z łóżka na podłogę. Wiem, bo wiele razy
próbowałem.
Fotografia na filmie symbolizuje też stare czasy. To pewien symbol ciągłości z klasyczną fotografią. Symbol trwania. Symbol tradycji. Nieodcinania się od przodków i od tego co robili.
Fotografia na filmie symbolizuje też stare czasy. To pewien symbol ciągłości z klasyczną fotografią. Symbol trwania. Symbol tradycji. Nieodcinania się od przodków i od tego co robili.
A dla niektórych symbol starych
dobrych czasów.
Cyfra nie dogania tego emocjami, choć,
jak Kindle, jest pięć razy bardziej wygodna i nieabsorbująca.
Być może kiedyś dogoni, bo może
zmieni się stosunek człowieka do własnej przeszłości, do
historii. Ale wtedy to już żadna fotografia nie będzie miała
wielkiego znaczenia.
Wydaje mi się, że te emocje są w
fotografii filmowej najbardziej istotne. Znacznie bardziej niż
jakiekolwiek przewagi techniczne cyfry nad klatką filmową i
odwrotnie.
Swego czasu pożegnałem już milczącego sojusznika Kodaka Profoto 400BW i wtedy przyszło mi na myśl, że drożenie filmów analogowych ma jedną pozytywną stronę- człowiek się trzy razy zastanowi zanim strzeli na klatce filmowej jakiś banał.
Swego czasu pożegnałem już milczącego sojusznika Kodaka Profoto 400BW i wtedy przyszło mi na myśl, że drożenie filmów analogowych ma jedną pozytywną stronę- człowiek się trzy razy zastanowi zanim strzeli na klatce filmowej jakiś banał.
Jak się okazało zupełnie niezależnie wpadłem na ten sam koncept, na który kilka lat wcześniej wpadł Steve McCurry, znany z National Geografic, który poprosił Kodaka o ostatnią, jaka została wyprodukowana rolkę Kodachrome. Strzelał zdjęcia przez dwa lata na całym świecie, co zostało zarejestrowane na filmie dokumentalnym. Same zdjęcia Stev'a McCurry'ego z ostatniej rolki (świetne!) można obejrzeć tutaj:
http://stevemccurry.com/galleries/last-roll-kodachrome
http://stevemccurry.com/galleries/last-roll-kodachrome
Okazuje się że jestem normalnie trzecim Stevem McCurry, (bo na pewno już ktoś jest drugim Stevem McCurry).
Jestem z siebie dumny. Normalnie prawie tak samo jak słynny mistrz fotografii strzelałem zdjęcia na ostatniej rolce, tylko on na ostatniej w ogóle, a ja na ostatniej z dna szafy, on Robertowi De Niro, a ja ściekowej rzece Sokołówce, on przez dwa lata, ja przez pół roku, nie na Placu Lenina, tylko na Placu Czerwonym, nie zegarki, tylko rowery i nie rozdają tylko kradną (cytat).
Jestem z siebie dumny. Normalnie prawie tak samo jak słynny mistrz fotografii strzelałem zdjęcia na ostatniej rolce, tylko on na ostatniej w ogóle, a ja na ostatniej z dna szafy, on Robertowi De Niro, a ja ściekowej rzece Sokołówce, on przez dwa lata, ja przez pół roku, nie na Placu Lenina, tylko na Placu Czerwonym, nie zegarki, tylko rowery i nie rozdają tylko kradną (cytat).
Teraz przejrzałem sobie z
ciekawości ofertę filmów, jakie daje się kupić do starego
analogowca, ponieważ od długiego czasu się tym tematem nie
interesowałem.
I wiecie co? Wydaje mi się, że oferta
filmów za bardzo się nie zmniejszyła. Oczywiście czołowi producenci
wycofali z rynku parę bardzo znanych produktów- na przykład Kodak
swojego BW 400 CN, Fuji- Provię 400X, ale co ciekawe- na rynku
pojawili się nowi gracze, bardziej niszowi i odważni, wywodzący
się głównie z kręgow słynnej Lomografii, czyli niedoskonałej
fotografii na filmie zaczętej przez radziecki aparat Łomo (miałem,
krótko, zepsuł się), który wykorzystywał maksymalna prostotę i
jasny obiektyw. Zachód Europy odkrył jego zalety w latach 90-tych i
pociągnął to dalej jako modę na prostotę, niedoskonałość i
łamanie konwencji. Ruch lomograficzny kieruje się następującymi
zasadami:
- Gdziekolwiek idziesz, weź Lomo ze sobą;
- Rób zdjęcia o każdej porze dnia i nocy;
- Lomo stanowi część Twojego życia;
- „Pstrykaj z biodra”;
- Fotografuj przedmioty z jak najmniejszej odległości;
- Nie myśl!;
- Bądź szybki!;
- Przed naciśnięciem spustu nigdy nie wiesz, co znajdzie się na zdjęciu;
- Po naciśnięciu spustu też nie będziesz tego wiedział;
- Nie przejmuj się zasadami i konwenansami obowiązującymi w tradycyjnej fotografii.
Zawiązana w Wiedniu w latach 90-tych
organizacja Towarzystwo Lomograficzne, czyli The Lomographic Society
rozlało się różnymi filiami na całym świecie i teraz należą
do niego między innymi Robert Redford, Moby i Brian Eno.
Rzecz się zrobiła modna i dzięki
temu dała impuls do stworzenia całej gałęzi biznesu, który
oferuje całe serie aparatów, obiektywów, filmów, pryzmatów i
akcesoriów do lomofotografii. Nie myślcie że są tanie, jak kiedyś
aparat Lomo. Są drogie. No, skoro sam Robert Redford, Moby i Brian
Eno...
Lomografia zaczęła powoli zjadać
własny ogon, pod skrzydłami Towarzystwa Lomografii wznowiono
ostatnio w Rosji produkcję obiektywu Jupiter 50/1,5, toczka w toczkę
takiego samego jaki na Allegro można kupić sobie używanego za kilka stówek, tylko ten nowy z innymi napisami i nową ceną- 599,- Euro.
Ruch lomograficzny stworzył jednak
wielki pęd do eksperymentowania z obrazem. Wobec klasycznej
fotografii nieco anarchistycznego eksperymentowania, które służy
do robienia zdjęć ciekawych, choć nieco powalonych i
niekonwencjonalnych.
Pęd do eksperymentowania bardzo
korzystnie wpłynął na rynek filmów do aparatów. Przede wszystkim
pojawili się nowi producenci.
Nowi, to może za dużo powiedziane. Na
przykład producent Rollei.
To znana i zasłużona firma, założona
w 1920 roku w Brunszwiku, dawny producent dwuobiektywowych,
średnioformatowych aparatów Rolleiflex, (znanych wam zapewne ze
starych fotografii, bo to były dość popularne sprzęty) ale też
doskonałych lornetek i dalmierzy.
Po czasach powojennej świetności, w latach 80-tych i 90-tych przeżywał ten producent poważne kłopoty, które doprowadziły do podziału firmy i wielokrotnej sprzedaży marki różnym chętnym. Przez chwilę miał Rollei'a nawet Samsung, ale azjatycki kryzys w 2007 roku zmusił go do kolejnej odsprzedaży. Dalsza historia, to historia bankructw kolejnych właścicieli, kolejnych podziałów praw do nazwy. Produkcję aparatów średnioformatowych w międzyczasie wstrzymano, choć powstawały jeszcze różne prototypy z cyfrowymi ściankami wymiennymi.
Po czasach powojennej świetności, w latach 80-tych i 90-tych przeżywał ten producent poważne kłopoty, które doprowadziły do podziału firmy i wielokrotnej sprzedaży marki różnym chętnym. Przez chwilę miał Rollei'a nawet Samsung, ale azjatycki kryzys w 2007 roku zmusił go do kolejnej odsprzedaży. Dalsza historia, to historia bankructw kolejnych właścicieli, kolejnych podziałów praw do nazwy. Produkcję aparatów średnioformatowych w międzyczasie wstrzymano, choć powstawały jeszcze różne prototypy z cyfrowymi ściankami wymiennymi.
W okolicach 2010 roku licencję na
sprzedaż filmów pod marką Rollei dostała firma Maco (Hans
O. Mahn GmbH & Co. KG, Maco Photo Products). (Nie mylić z inną
gałęzią marki Rollai pod skrzydłami Rollei GmbH& Co. KG,
która sprzedaje pod tym brandem kompaktowe aparaty, ramki cyfrowe i
statywy).
Teraz
rynek filmów fotograficznych od innej strony: w 2004 roku firma
Agfa Gevaert, znany producent filmów i fotolabów (o dość
niechlubnych korzeniach, o których się TUTAJ napisało) ogłosił
wydzielenie z firmy matki działu Consumer Imaging. Zgrupowano działy
filmowo fotograficzne w nowej AgfaPhoto GmbH, którą przejął Lupus
Imaging. Firma ta ma prawa do znaków towarowych dawnej Agfy. Filmy
sygnowane AgfaPhoto, nadal pod starymi nazwami sprzedawane na rynku,
jednak nie są już teraz produkowane w dawnych fabrykach Agfy (w
2012 zamknięto duży zakład we Włoszech), tylko na zlecenie
AgfaPhoto/ Lupus Imaging przez Fujifilm, w Japonii.
Tymczasem
ścichapęk pod skrzydłami firmy matki Agfa Gevaert, tej która
pozbyła się działów fotograficznych, zostały nadal zakłady w
Belgii produkujące filmowe materiały światłoczułe nie do celów
fotografii konsumenckiej, tylko do celów przemysłowych, medycznych
i fotografii lotniczej.
Wspomniana
Firma Maco, mająca prawa do sprzedaży filmów pod marką Rollei,
nawiązała współpracę z Agfa Gevaert i tnie te materiały
lotnicze na odpowiednio perforowane paseczki i pakuje do plastikowych
puszeczek. Na wierzchu branduje to logiem Rollei. Podobno w ten
sposób powstają filmy Rollei Retro 80S, 200S i 400S, Digibase CN200
i CR200. Oprócz tego sprzedają pod marką Rollei również
wspomniane wyżej filmy od AgfaPhoto.
Podobnie postępuje z filmami Agfy firma Adox.
Podobnie postępuje z filmami Agfy firma Adox.
Adox
to również bardzo znana z przedwojnia marka filmów. Założona w
1860 roku. Był to w ogóle pierwszy na świecie producent materiałów
światłoczułych i płyt do radiologii! W jej powstaniu brał udział
sam Wilhelm Roentgen.
Sęk
w tym, że z przedwojennym Adoxem ten dzisiejszy nie ma to już nic
wspólnego. Adox należał jeszcze niedawno do Agfa Gevaert, ale
ponieważ znak towarowy nie był długi czas przez tę firmę
wykorzystywany, w 2003 roku usunięto go z rejestru Niemieckiego
Urzędu Patentowego. W trzy sekundy później otworzyły się trzy
firmy pod tą nazwą- w Kanadzie, w Stanach Zjednoczonych i w
Niemczech, ta ostatnia produkuje wspomniane filmy pod egidą firmy
Fotoimpex.
Zatem
Agfa, pomimo że nie ta sama, wciąż żyje i to wieloma życiami.
Podobnie Rollei.
Rollei
działa także w powiązaniu z Lomographic Society i pod skrzydłami
tego mariażu wypuszcza swoje najciekawsze filmy, mianowicie Rollei
Redbird 400 i Nightbird 800.
Obydwa
są filmami zwiniętymi odwrotnie- emulsją światłoczułą do
wewnątrz, a celuloidowym podkładem w stronę obiektywu- daje to
zdjęcia zabarwione bardzo mocnym, pomarańczowo- czerwonym zafarbem-
de facto jest to film i filtr na obiektyw w jednym. Efekt
kolorystyczny zależy od długości naświetlania klatki.
http://www.freestylephoto.biz/66021-Rollei-RedBird-RedScale-400-ISO-35mm-x-36-exposure |
Z
mody na powaloną Lomografię korzysta też szeroko firma Revolog z
Wiednia. Ta firma podoba mi się najbardziej. Produkuje zepsute
filmy.
Najfajniejszy
jest chyba film Revolog Volvox.
To film z którego wychodzą kolorowe zdjęcia, pokryte jak dalmatyńczyk zielono świecącymi ciapkami. Można by pomyśleć, że nic prostszego- zakładamy na nasze zdjęcie jakąś teksturę w Photoshopie, czy innym programie- i już. Ale jednak nie. Moc efektu zależy od naświetlenia klatki- w jasnych partiach kropki stają się mniej widoczne, w ciemnych partiach się wzmacniają.
To film z którego wychodzą kolorowe zdjęcia, pokryte jak dalmatyńczyk zielono świecącymi ciapkami. Można by pomyśleć, że nic prostszego- zakładamy na nasze zdjęcie jakąś teksturę w Photoshopie, czy innym programie- i już. Ale jednak nie. Moc efektu zależy od naświetlenia klatki- w jasnych partiach kropki stają się mniej widoczne, w ciemnych partiach się wzmacniają.
http://www.revolog.net/en/ |
Następny
powaleniec to Revolog Film Lazer. Ten jest inny. Został zepsuty w
fabryce za pomocą zaświetlenia. Ale nie myślcie, że sprzedają
wam film, który od razu nadaje się do wyrzucenia do kosza-
zaświetlenie zostało dokonane laserem i tworzy na zdjęciach
przypadkowe faliste linie.
Revolog
Rasp- też zepsuty. Film dający zdjęcia przez które biegną
cienkie różnokolorowe niteczki- w cieniach widoczne bardzo
wyraźnie, w światłach- ledwo ledwo.
Następne filmy z dzikością w sercu to takie, które rejestrują obraz przewalony do czerwieni, albo zaniebieszczony, nieco przypominające dawne czasy ORWO, na przykład Revolog 600nm
I tak
dalej i tak dalej. Filmy dające zażółcenie, albo efekt kros-
procesu, filmy dające mocne ziarno i podbicie kolorów, lub efekt
tęczy.
https://www.fotonegatyw.com/pl/p/Revolog-Film-600nm-20036/1754 |
Nie
są to rzeczy które należałoby używać stale, ale jako
inspiracja- według mnie- bardzo fajne.
(Wszystkie te filmy można kupić na przykład w łódzkim Fotonegatywie, mamy parę dobrych rzeczy w naszym mieście, między innymi ten sklep z materiałami dla analogowców. Linkuję bezinteresownie: Fotonegatyw.)
(Wszystkie te filmy można kupić na przykład w łódzkim Fotonegatywie, mamy parę dobrych rzeczy w naszym mieście, między innymi ten sklep z materiałami dla analogowców. Linkuję bezinteresownie: Fotonegatyw.)
Tradycyjni
producenci filmów odchodzą powoli w przeszłość, wycofują się
na z góry upatrzone pozycje, robią taktyczne manewry w tył,
podnoszą ceny. Ale widać, że ferment jest, i na ich miejsce
przychodzą nowe, małe manufaktury, które przejmują pałeczkę.
Berger,
konfekcjonuje filmy z dawnej enerdowskiej fabryki ORWO (przed wojną
też była to Agfa). Firma Cinestill konfekcjonuje w pudełka do
fotografii bardzo niskoziarnistą kinową taśmę filmową Kodaka,
kolorową 50 ISO, 800 ISO do oświetlenia sztucznego i czarno-białą
ciętą z Kodak Eastman Double-X, tego samego na którym kręcono
Listę Schindlera (1993), Memento (2000), Kafkę (1991), Casino
Royale (2006), I'm Not There (2007).
Dzieje
się
Jeszcze
Polska nie zginęła, póki my żyjemy.
Lećmy
robić zdjęcia!
Fabrykant
dyrektor
kreatywny walnięty o sprzęty.
P.S. Do napisania tego artykułu zainspirowała mnie dyskusja na Optyczne pl. Bardzo dziękuję forumowiczom za te inspiracje:
http://www.optyczne.pl/9316-news-Fujifilm_-_dro%C5%BCej%C4%85_filmy_do_fotografii_analogowej.html