Mam jeszcze w pamięci ten widok, zatrzymaną w czasie chwilę. Słoneczny dzień, statek wycieczkowy przepływa Tamizą pod Tower Bridge. Żółcieją neogotyckie sterczyny Parlamentu, górą czerwone piętrusy. Na chwilę ogarnia nas cień mostu. Ja, świeży licealista, w pełnym zachwycie podnoszę do oka przyjemnie obły czarny kształt aparatu Lomo i kiedy słońce znów oświetla nas blaskiem celuję przez wizjer w górę. Ponad nami wielkie wieże i łuki mostowych kabli. Naciskam spust i robię dwa genialne (w ówczesnym swoim przekonaniu) zdjęcia.
Niestety nie zamieszczę ich tutaj. Kiedy w domu wywołano już film okazało się że jest całkowicie prześwietlony. Migawka padła. Na mej pierwszej w życiu, samodzielnej wycieczce zagranicznej.
Ech, jakie zdjęcia były na tym filmie...
No, Lomo LC-A (Łomo ŁK-A) to nie był najbardziej solidny aparat na świecie. Ale był wręcz niesłychanie przyjemny w użytkowaniu i robił naprawdę fajne zdjęcia. Wzornictwo radzieckie (udawane) wspięło się w tym aparacie na wyżyny. Miły, lekko zaokorąglony pudełkowaty kształt i dwie dźwigienki po obu stronach obiektywu załatwiały całą ergonomię.
Ogarnęła mnie nostalgia za maluńkim aparatem na film. Maksymalnym kieszonkowcem. Rozważam, czy sobie czegoś podobnego nie kupić. Po napisaniu artykułu o historii firmy Rollei zacząłem rozmyślać nad mikroskopijnym Rollei 35S. Radzieckie Lomo też jest świetne, ale chyba dość ryzykowne. Ale musiało przecież być więcej takich aparatów?
Było.
Historia fotografii notuje setki małych aparatów, najróżniejszych firm, znanych i nieznanych, z różnymi pomysłami na konstrukcję. Nie miałem z nimi do czynienia do tej pory. Zacząłem to zgłębiać. I oto zestaw, znaleziony zgodnie z kryterium "fajne, chcę to". Ustawienie w rankingu jest bałaganiarskie. Nie znam się, zatem się wypowiem.
Wymagania są takie:
- żeby był jak najmniejszy
- żeby wyglądał ładnie (nie podobają mi się czarne gładkie i okrągławe plastiki aparatów autofokus z lat 90-tych, były z resztą zwykle nienajmniejsze)
- żeby działał na standardowe kasety z filmem
- żeby miał w sobie coś.
Jak stara jest idea włożenia filmu 35mm do jak najmniejszego aparatu? Jak się okazuje - strasznie stara. Tak samo stara jak ów format filmu. Należy przypomnieć, że małoobrazkowy format filmu fotograficznego został wymyślony przez Oskara Baranacka z Leiki w 1914 roku.
Było więcej mikroskopijnych aparatów u zarania jego kariery, ale też są one teraz rzadkimi rarytasami, a nie funkcjonalnymi, codziennymi narzędziami .
Niemniej, poza konkursem zaczynamy od czegoś wielce wiekowego:
Ensign Midget (1934)
Nie jest to aparat na film 35mm, ale prawie. Oryginalny format nazywał się E10 i był nieco większy niż rozmiar małoobrazkowy (30x40 mm, zamiast 24x36mm). Ale różnica była tak niewielka, że kiedy przestano po II Wojnie produkować odpowiednie filmy do tych aparatów użytkownicy radzili sobie zwijając tradycyjną, znaną nam kliszę 35mm wraz z nieco szerszą rolką papieru i w takim zwoju pakowali ją do Ensign Midget'a. I jakoś to działało.
Ensign powstał w Wielkiej Brytanii w 1934 roku, zaprojektowany przez szwedzkiego inżyniera Magnusa Neilla. Ideą było zbudowanie jak najmniejszego i składającego się w jak najgładsze zewnętrznie pudełko aparatu. W pozycji spoczynkowej miał on rozmiary 90 x 40 x 15 mm. Żeby robić zdjęcia, należało wysunąć do przodu obiektyw na mieszkowym mocowaniu, z tyłu wysunąć do góry ramkę celownika, oraz postawić bardzo ciekawą drugą ramkę celowniczą nad obiektywem. Zatem dysponowało się "muszką i szczerbinką"
Aparat dawał czasy od 1/25 do 1/100 sekundy + czas B (migawka otwarta póki naciskamy spust) i miał obiektyw o jasności f/ 6,3 i nieznanej bliżej ogniskowej. Sterowanie czasem i przesłoną odbywało się dwoma dźwigniami przy obiektywie. Rok później wprowadzono wersję uproszczoną, ze stałą przesłoną, zmiennym wyłącznie czasem migawki i pojedynczą ramką celowniczą.
Aparat zrobił karierę w Anglii, wiele osób użytkowało go do fotografii rodzinnej, sporo archiwalnych zdjęć Wielkiej Brytanii z czasów wojny pochodzi właśnie z tych aparatów. Produkcja Ensignów została wstrzymana w 1940 roku, kiedy to nalot bombowy zniszczył siedzibę firmy. Nigdy jej nie wznowiono.
Olympus Pen / Pen D (1959)
John Nuttall from Hampshire, United Kingdom [CC BY 2.0 (https://creativecommons.org/licenses/by/2.0)]
Olympus ma doprawdy długą tradycję w produkowaniu niesamowicie praktycznych i niewielkich aparatów. Ojcem i matką wszystkich analogowych Olympusów był pan Maitani Yoshihisa, konstruktor który de facto zbudował markę tego producenta. W 1959 roku zaprojektował Olympusa Pen, bardzo niewielki legendarny aparat - pierwszy japoński sprzęt robiący zdjęcia "połówkowe" tj na tradycyjnym filmie 35mm strzelający fotki 18x24mm zamiast 24x36mm. Dzięki temu na kliszy mamy 72 klatki, a nie 36. Również dzięki temu natywny kadr w tym aparacie to kadr pionowy. Ten fakt umożliwiał także miniaturyzację migawki i obiektywu Układ poziomy uzyskujemy gdy przekręcimy aparat o 90 stopni. Ówczesna jakość filmów pozwalała na całkiem dobre powiększenia odbitek z tak małej klatki, ale dodatkowym bonusem była świetna jakość obiektywów Olympusa.
Pierwotny, elegancki Olympus Pen |
Od niedawna zatrudniony w Olympusie Yoshihisa postawił sobie za cel zbudowanie sprzętu o cenie nie przekraczającej 6000 jenów, czyli za 1/4 ceny najtańszego na ówczesnym japońskim rynku aparatu. Udało się. Szefostwo firmy nie wierzyło w sukces, ale już po pierwszych miesiącach produkcję Pen'a zwiększono do 5000 sztuk miesięcznie!
Aparat sfotografizował Japonię, w takim samym stopniu jak Fiat 500 zmotoryzował Włochy. Doczekał się wkrótce licznej konkurencji od Minolty i Canona.
Pierwsze Pen-y były małymi aparatami, mniej więcej wielkości mojego Lomo LC-A. Produkowano je w wielu wersjach, między innymi zautomatyzowanej i uproszczonej Pen E - był to jeden z pierwszych świetnie działających aparatów point'n shoot, w którym użytkownik nie nastawiał właściwie niczego. Ja jednak szedłbym w mych poszukiwaniach w inną stronę - najbardziej pociąga mnie wersja "wzmocniona" Pen D, choć jest większa niż pierwowzór. Albowiem rozmiar poszedł w obiektyw - pierwsze Pen'y miały płaskie obiektywy o jasności f/3,5 i f/2,8, wersja Pen D ma wystający obiektyw 32mm o jasności f/1,9. Wyposażono ją także w selenowy miernik światła, dużo szybszą migawkę o osiągach 1/500. Fantastycznym pomysłem jest jednak sterowanie przesłoną i czasem - odbywało się za pomocą dwóch pierścieni umiejscowionych współosiowo na obiektywie - można było nimi poruszać pojedynczo, lub jednocześnie.
Idea tego aparatu bardzo mi się podoba - prostymi i skutecznymi działaniami inżynierskimi skonstruowano świetnie działającą maszynę, dużo tańszą w użytkowaniu niż konkurencja.
Olympus chwali się, że sprzedał 17 milionów analogowych modeli Pen, ale wlicza w to również system małych lustrzanek Pen F. Zatem jest to fakt nieco naciągany, tak jak 40 milionów wyprodukowanych egzemplarzy Toyoty Corolli.
Canon Dial 35 (1963)
Jest to aparat dość niesamowity. Canon w 1963 roku postanowił stworzyć własną interpretację mini aparatu strzelającego zdjęcia "półramkowe", czyli w formacie 24x18mm. W projekcie tym przefasonowano znane dotychczas pomysły i wprowadzono kilka rewolucyjnych rozwiązań.