Są różne rzeczy pamiętane i różne
zapomniane. Cała polityka polega ostatnio na robieniu wrzutek, które
przykryją wczorajsze sensacje. Wszyscy tak robią. Znana sprawa. To
zwykle działa. Ale nie, nie damy sobie zamydlić oczu na
Fotodinozie. Nie wszystko było takie piękne jak twierdzi marketing.
Canon właśnie będzie otwierał
szampany i przeżywał uniesienia związane z okrągłą rocznicą
systemu EOS, któremu stuknęła trzydziestka. Znaczy się już od
pięciu lat może jeździć na żółtych tablicach. A ponieważ
nieliczne z jego obiektywów wydają się być tworzone na żółtych
papierach należy je zebrać i przypomnieć, bo jak pamiętacie sam
Canon cierpi na Alzheimera- LINK.
Nie tylko chodzi tu o obiektywy
najtańsze i projektowane tak aby tylko istniały- w rodzaju słynnego
38-76 f/4,5-5,6 o którym się kiedyś pisało jako o rzekomym denku
od słoika-LINK, albo 18-55?3,5-5,6,
który wszyscy dostawali zupełnie gratis za dwieście złotych do
swojego nowego aparatu i prawie dawało się nim robić zdjęcia.
Chodzi tu o różne rzeczy.
Ludzie najbardziej nie lubią
różnych rzeczy
Krzysztof Gol
Każdy z tych obiektywów jest jakąś
zadrą na gładkim szkle historii Canonów EOS z tego czy innego
powodu. Niektóre wcale nie były tanie. Dwa z nich noszą na sobie
dumny czerwony pasek i czerwoną literkę „L” oznaczającą
„Luxury”.
No to do roboty.
Nr.5
Tego już znacie.
Ale trzeba było go tu umieścić. Mus. Muss sein.
To obiektyw który
powstał niechcący. A może ściślej- w ogóle nie planowano że ma
być tak dobry jak wyszedł. To była jedyna na świecie
niespodziewana porażka in plus. To dosyć dziwne, zwłaszcza w
dzisiejszych czasach planowanego postarzania produktu oraz ścisłego
pozycjonowania swoich wyrobów.
A było to tak. W
roku 1996 wśród producentów aparatów i filmów fotograficznych
zapytali sami siebie: Czy jest progres, panie trenerze? Progres był,
ale jakiś taki mało progresowy. Wizja rewolucji zapanowała w
Canonie, Nikonie, Minolcie, Kodaku i Fuji- trzeba wymyślić film
fotograficzny od nowa! Wymyślono nowy format filmów, wyposażonych
w pasek magnetyczny, nazwany „APS” (Advanced Photo System). Filmy
te miały mniejszy format klatki niż film tradycyjny, ładowały się
automatycznie do aparatu, można było zapisywać wraz ze zdjęciem
różne dane, a także można było je wyjmować w środku strzelonej
rolki i bez kłopotu załadowywać automatycznie od nowa. No pięknie-
Gwiezdne Wojny Nowa Nadzieja! Pisało się już o tym- LINK.
Mały format klatki
i samego pudełka z filmem miał pozwolić na zaprojektowanie
mniejszych aparatów i obiektywów do nich przeznaczonych. Każdy z
producentów wypuścił na rynek nowe sprzęty formatu APS. Każdy na
swój sposób. Minolta wstawiła do aparatów APS nowy
niekompatybilny z niczym wcześniejszym bagnet mocowania. Nikon
zastosował stary bagnet i zbudował obiektywy które zabronił
podłączać do wszystkich aparatów „nie APS”. Canon zastosował
w swoich najnowszych APS'ach ten sam bagnet co w zwyczajnych
aparatach EOS. Zaprojektowano nowy obiektyw- Canon EF 22-55 f/4-5,6,
bardzo szerokokątny jak na owe czasy, bo skoro klatka filmu APS była
mniejsza a mocowanie obiektywu zostało po staremu, to znaczyło że
obcina brzegi obrazu- czyli trzeba było zrobić coś bardzo
szerokiego żeby po obcięciu uzyskać obraz standardowy.
Inżynierowie
wrzucili w komputery z Pentium 166 dane projektowe i nastąpiła
konsternacja.
-No to co robimy
panowie? Osadzamy głębiej tylną soczewkę i piszemy na obudowie że
nie wolno tego używać z normalnym EOSem?
-E, nie. Nie
możemy! Przecież od dziesięciu lat nasze hasło jest takie, że
każdy aparat EOS współpracuje z każdym naszym obiektywem!
-No tak. To co
robimy?
- Ja myślę tak-
zrobimy tak żeby pasowało do każdego naszego aparatu. Tylko o tym
nikomu nie powiemy. Jak marketing spyta- to cicho sza! Oficjalnie
nadaje się tylko do APS i do niczego innego.
I tak zrobiono.
Dalsza kolejność
była następująca. Ludzie kupili trochę aparatów i obiektywów
APS. Potem porobili trochę zdjęć i stwierdzili że to całkiem
niezłe, choć dość drogie. A potem na rynek weszły aparaty
cyfrowe i wszystkie te APSy diabli wzięli.
W międzyczasie
paru właścicieli zwykłych Canonów EOS założyło na bagnet
aparatu ów obiektyw „tylko do APS”. O rany! Jakie to szerokie! I
działa!
No i w ten sposób
22-55 został najtańszym superszerokim obiektywem do Canona, w ogóle
przez firmę nie planowanym. Był plastikowy, był ciemny jak
nieszczęście. Ale był niezwykle tani jak na superszerokie szkło.
Canon liczył, że rozpropaguje mu nieszczęsny APS.
APS już dawno nie
żyje, a obiektywy 22-55 cieszą do dziś posiadaczy cyfrowej pełnej
klatki (w tym mnie).
Nr 4.
To był całkiem
niezły obiektyw. Wyraz szczytnych idei lat 80-tych, które miały
zautomatyzować wszystko. Wszystko co się da. No i zelektronizować.
Choinka z lat 80-tych. |
Taki przejaw nowoczesności późnych lat 80-tych. Zagadka dla automobilistów: z jakiego samochodu? |
Od zwyczajnych
obiektywów różnił się on tym że na tubusie nie miał NIC! Ani
jednego przycisku i ani jednego pierścienia do zoomowania lub
ostrzenia. No, był zoomem przesuwnym, typu „pompa”, więc brak
pierścienia ogniskowych nie był dziwny. Jednak tym obiektywem nie
można było ostrzyć manualnie. Canon uznał, że użytkownicy jego
systemu w ogóle nie będą tego potrzebować. Było to też
podkreślenie pełnej, sterowanej elektronicznie automatyki jaką
oferował system EOS- „a my umiemy bez żadnego ręcznego
kręcenia!”
Minolta poszła w
tym euforycznym postępie jeszcze dalej- oferowała obiektywy, które
same zoomowały! np. utrzymywały automatycznie w kadrze tę samą
wielkość zbliżających się lub oddalających obiektów. To się
nazywa przyszłość!
Niestety okazało
się, że użytkownicy przyjęli to tak samo jak przyjęli kolorowe
wykresy wyświetlane na deskach rozdzielczych niektórych aut.
Podniecili się, ale na krótko.
Canon 100-200 f/4,5
A , choć zakres zooma miał krótki (a może i dzięki temu) sam w
sobie był dobry optycznie, przyzwoicie ostry i miał całkiem niezłą
światłosiłę, zwłaszcza na długim końcu, kiedy amatorskie zoomy
osiągają tu f/5,6. Brak możliwości ręcznego ostrzenia okazał
się jednak niezbyt lubianą rzeczą, a także zoom typu push-pull,
dzisiaj już niespotykany.
Do kompletu
produkowano także obiektyw 35-70/ 3,5-4,5 A, także bez możliwości
manualnego ostrzenia- ten jednak miał bardziej konwencjonalne
ogniskowe i optykę opartą na „zwykłym” obiektywie o tych
samych parametrach. Obydwa zatwardziałe autofokusy produkowano
bodajże do 1992 roku.
Dodajmy że
obiektywy te nie nadawały się w ogóle do użytku z wypuszczonym w
1991 roku aparatem EF-M, pozbawionym możliwości automatycznego
ostrzenia. W tych obiektywach nie było przecież czym ostrzyć
ręcznie.
Nr 3
To miał być
Kosmos 1999 lat 90 tych. Maszyna która robi „ping”. Automatic
for the people. (A wyszedł do pipla- jak mawiał mój Dziadek).
Ten obiektyw nie
miał na obudowie już zupełnie nic, oprócz dwóch klawiszy. To był
Power Zoom, przebój wczesnych lat 90-tych. Szał! Gdy Milli Vanilli
śpiewali właśnie „Girl, you know it's true” (jak się okazało
później- nieswoimi głosami, za co została im odebrana nagroda
Grammy), kręcenie pierścieniem zoomowania miało odejść
bezpowrotnie w przeszłość. Teraz miało się naciskać klawisze,
jak w kamerach video, a silnik elektryczny robił wszystko za ciebie.
Miałem ten
obiektyw. Miałem i używałem. Cenne doświadczenie.
Chciałeś coś
zbliżyć w wizjerze. Naciskałeś klawisz, a obiektyw robił:
zzzzzzzzzzzzzz
zzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzz.
I już. Szkoda że w międzyczasie obiekt w który celowałeś
zniknął bezpowrotnie za horyzontem.
Oprócz tego był
to najtańszy sort Polaków... tfu, najtańszy sort optyki-
amatorski, ciemny i nie za bardzo ostry. Wady chromatyczne widoczne w
całym zakresie, oraz głośno bzyczący autofokus dopełniały
obrazu.
Udało się go
sprzedać, choć jest przeze mnie dziś wysoko notowany w kategorii
„kurioza”.
A, no i pewnie
naciskanie klawiszy W i T kojarzy wam się z filmowaniem? I że
chociaż teraz po latach można by to wykorzystać podłączając ten
obiektyw do jakiegoś cyfrowego Canona z trybem filmowania? Piękne
najazdy i szerokie plany za naciśnięciem guzika?
No niestety. Po
podłączeniu do czegokolwiek dzisiejszego i ustawieniu trybu
filmowania elektryczny power zoom 35-80 przestaje działać w ogóle.
Zonk.
Nr.2
Wszystkie początki są trudne. Nawet
marketingowy początek systemu EOS w 1987 roku. Nie to że nie było
sukcesu. Był, oczywiście. Były fajne aparaty, dobre, solidnie
zbudowane obiektywy, w sporej części oparte optycznie na starym
systemie Canona czyli FD. Musiał być sukces. Ale pewne
niedociągnięcia się zdarzały.
Za czasów poprzedniego manualnego
systemu, z którym brutalnie skończono w 1987-mym zostawiając na
lodzie używających go fotografów, firma wypracowała swoje
najlepsze doświadczenia, które potem stosowano w Canonie EOS. Seria
FD zaczęła swoje życie w 1971-m roku wraz z epokowym
profesjonalnym Canonem F-1. Przez lata gama akcesoriów i obiektywów
rosła i rosła zamieniając się w jeden z najobszerniejszych i
najbardziej zaawansowanych systemów fotograficznych. Od 1971 do 1990
gdy FD zakończył swój żywot wraz z ostatnim produkowanym
aparatem, wypuszczono około 150 rodzajów obiektywów FD.
Wśród tych setek szkieł sporą część
stanowiły bardzo zaawansowane optycznie konstrukcje, zawierające
niskodyspersyjne soczewki i inne szkła specjalne lub specjalnie
szlifowane. Te niskodyspersyjne oznaczano literką "L".
Można przypuszczać że na początku nie oznaczała ona wcale żadnej
"luxury", tylko "low dispersion". Dopiero od 1979
roku Canon postanowił sygnować tak wszystkie swoje profesjonalne
szkła i opowiadać wszem i wobec, że to luksus. No, w sumie był to
luksus. Za luksus się płaci, jak wiadomo.
Kiedy nadeszła epoka EOSa Canon
kontynuował tradycję, oddzielając literką "L"
profesjonalistów od plebsu. Obiektywy dla zawodowców miały być
znacznie wytrzymalsze, dawać lepszą ostrość, zawierać najlepsze
optyczne szkło, stanowić klasę godną luksusowej nazwy. Rządzić.
Niestety ktoś z zarządu, czy też
marketingu trochę zarządził i dał tyłów przy akceptacji 55-200
3,5-4,5 L. Poszli na zbytnią łatwiznę.
Otóż był nie jeden, ale dwa
obiektywy 50-200 f/3,5-4,5. Jeden "zwykły" wypuszczony w
1987 roku, a drugi serii "L" z 1988-go. Wyglądały tak
samo. Działały tak samo. Różniły się... dwoma soczewkami i
czerwonym paseczkiem na obudowie. Za te dwie soczewki i obwódkę
Canon kazał sobie dopłacać jak za zboże (wersja L była droższa
o 40%).
No to jak to? A gdzie cały prestiż?
Gdzie cały nimb profesjonalizmu? Gdzie ów luksus? Dwie soczewki?
Nawet jeśli były to bardzo trudne w
produkcji soczewki fluorytowe.
50-200 i 50-200 L były produkowany
przez 3 lata. Zdaje się że szału nie było. Potem Canon
zorientował się, że pomysł na dwie, niemal identyczne, wersje
jednego obiektywu to coś co strzela w stopę działowi marketingu w
jego dążeniu do wyciśnięcia z profesjonalistów wszystkich
pieniędzy za sprzęt, o którym wydaje im się że go niezbędnie
potrzebują.
To był po prostu zbyt szczery
obiektyw. Klient mógł zdać sobie sprawę za co i ile dopłaca. To
się słabo sprzedaje.
Dziwię się, że podobną drogą
kroczy teraz Sigma. Ciekawe jak na tym wyjdzie.
Sam obiektyw był jedną z nielicznych
L-ek z zoomem typu push-pull, czyli popularną w latach zamierzchłych
pompką, o bardzo solidnej budowie i, zwłaszcza w wersji L chwalonej
jakości obrazu. Generalnie jest to dzisiaj sprzęt praktycznie
niespotykany. Nie widziałem go nigdy na oczy.
Nr 1.
Jeden z pionierów. Może dlatego Canon
z okazji 30-lecia wspomni o nim jednym zdaniem. Ale coś myślę
sobie, że jednak nie wspomni. Może się założymy?
Pionier zapomniany, rarytas nad
rarytasy, jak słynny znaczek pocztowy "Inverted Jenny" na
którym niektóre elementy wydrukowano nieco nie w tę stronę-
bohater ze skazą.
Skaza ta nie była wielka, ale de facto
był to pierwszy obiektyw serii "L", który powodował
skrzywienie gęby u niektórych fotografów.
A miał być hit. W roku 1989 system
Canon EOS miał już dwa latka, trochę okrzepł i zaczął sposobić
się do podboju profesjonalnego rynku foto. To był pierwszy
profesjonalny zoom standardowy w systemie- rzecz bardzo istotna dla
producentów fotograficznych, bo to podstawowy koń roboczy
fotoreporterów. Jeżeli się spodoba- fama idzie w naród i jest on
także jednym z pierwszych wyborów zaawansowanych amatorów,
fotografów ślubnych i innych tego typu wariatów - to tak zwany
allrounder, jeden do wszystkiego. W wydaniu amatorskim sprzedawany
jako ciemny i plastikowy obiektyw kitowy, dla profesjonałów
projektowany jako jasny i wytrzymujący tłuczenie nim po głowach
innych konkurencyjnych fotoreporterów.
Do każdego ze swoich flagowców
wszystkie firmy wstawiają to co mają najlepszego. Canon także
poszedł na ostro. Był to pierwszy zoom świata w którym
zastosowano ultrasoniczny napęd autofokusa. Dziś jest to rzecz
powszechna, ale w 1989 roku stanowiło niebywały wręcz skok
jakościowy. To była przepaść. Autofokus ostrzył po prostu
błyskawicznie i prawie bezgłośnie, profesjonaliści mlasnęli ze
smakiem i oblizali się. To była wielka przewaga np. w zdjęciach
sportowych czy wszelkim szybkim ruchu. Między innymi na tej
przewadze Canon wyjechał na czoło profesjonalnej rywalizacji i
dlatego jak teraz gra Szarapowa... tfu, wróć. Jak teraz gra
Agnieszka Radwańska, albo Lewandowski strzela gola, to za nimi czają
się białe lufy canonowskich garłaczy na antymaterię.
„(...)Tymczasem potężny
Okrucyusz na łowieckim wozie bojowym wyruszył właśnie z miasta,
otoczony świtą, za nim zaś ciągnął się długi wąż jeźdźców
i machin, nie całkiem myśliwskich, były bowiem wśród nich nie to
że kartaczownice i armaty, ale ogromne fuzje lazerowe, garłacze na
antymaterię i miotacze smoły, w której grzęźnie wszelki stwór i
wszelka machina.”
Stanisław
Lem „Cyberiada”
Grzęźnie
doskonale w owych canonowskich lufach wszelki stwór i wszelka
machina, zatrzymana w czasie na kolorowym lub czarno-białym obrazku.
Niemniej oprócz świetnego autofokusa
i bardzo dobrej jakości zdjęć Canon EF 28-80/ 2,8-4 popełniał
wobec kanonu profesjonalistów liczne zbrodnie. Nie wiem na co liczył
Canon. Że profesjonaliści zachwyceni ultrasonicznym ostrzeniem nie
zauważą? Chyba tak.
Po pierwsze- zbrodnie podstawowe,
elementary my dear Watson- miał zmienne światło- f/ 2,8-4. O ile
jeszcze reporterzy sportowi mogli to przeżyć, to pracujący z
lampami w studio bardzo nie lubią jak obiektyw sam zmienia im
przesłonę podczas zoomowania, pod którą właśnie ustawili
światło błyskowe. Zbrodnia! Jak mogłeś Canonie!
I to miał być jedyny i podstawowy profesjonalny zoom?
I to miał być jedyny i podstawowy profesjonalny zoom?
Była też inna zbrodnia. Obiektyw ten
powstał zaledwie trzy lata po tym jak pierwszy autofokus zaczął
być sprzedawany na większą skalę. Wielu starszej daty
profesjonalnych fotografów w ogóle się do niego nie przekonało
(niektórzy do dzisiaj). Co zatem robi nasz Canon? Wypuszcza
inkryminowany obiektyw 28-80 f/2,8-4 z beznadziejnym ostrzeniem
manualnym. No, ostrzyć ręcznie niby można, ale nie jest to
zupełnie to samo co w tradycyjnych manualach.
W 28-80/ 2,8-4 zastosowano pierwszą
wersję silnika USM sterującego ostrością. Mechanizm był w
stosunku do dzisiejszych nieco uproszczony. Był owszem na tubusie
pierścień manualnego ostrzenia, ale z mechaniką obiektywu w ogóle
fizycznie nie połączony! Wszystko odbywało się za pomocą
impulsów elektrycznych jakie pierścień przekazywał do silnika, a
ten "ostrzył ręcznie". Różniło się to zdecydowanie od
doświadczeń jakie mieli do tej pory posiadacze manualnych
obiektywów. No i w ogóle nie działało bez zasilania z aparatu
(czyli gdy obiektyw był zdjęty z body, albo gdy body nie miało
baterii). Za to miało wymyśloną nazwę: Electronic Manual Focus, w
dzisiejszych czasach zwaną potocznie „Focus by wire”.
Canon wkrótce zauważył, że
"ostrzenie ręczne silnikiem" nie cieszy się powodzeniem i
wprowadził modyfikację swojego USM pozwalającą nie tylko na
prawdziwie ręczne ostrzenie, ale także na ręczne przeostrzanie
nawet w trakcie pracy silnika w trybie autofokus (tzw. Full Time
Manual).
Zastosowanie w kilku wiekowych
dinozaurach serii L pierwotnej wersji silnika USM, która de facto
nie ma trybu ręcznego ostrzenia, bo jak wyjaśniono powyżej działa
"na prund" , miało swoje dalsze konsekwencje. Nie
przewidzieli ich konstruktorzy z Japonii. No bo, jak wiadomo- świat
dąży do destrukcji, kosmos się rozszerza, a stare obiektywy się
zużywają. I jak zużywa się zwykły obiektyw i nabiera luzów oraz
tendencji do ostrzenia nie tam gdzie trzeba- to można zawsze
przełączyć go na manual i ostrzyć samemu. Ale nie ze starą L-ką
takie numery, Brunner. Stara L-ka ostrzy zawsze silnikiem, i cały
nasz misterny plan...
No i czy taki 28-80 2,8-4 L to był
nieudany obiektyw? Ciężko tak powiedzieć o szkle, które robi
doskonałe, ostre i kontrastowe zdjęcia. Ale niewątpliwie oprócz
pierwszego zastosowania USM ten obiektyw był także pionierem w
dwóch niszowych dziedzinach- był pierwszym Canonem serii L tak
mocno krytykowanym, oraz pierwszym który co nieco zawiódł swoich
docelowych klientów.
Produkowano go do 1993 roku i
najprawdopodobniej nie był hitem sprzedaży. Spotkanie go dzisiaj
graniczy z cudem. Tento objektiv neexistuje.
Co było dalej? Canon miał coraz mniej
wpadek marketingowych, robił coraz równiejsze obiektywy i zdobywał
coraz większą chwałę u zawodowców. Ale czy przypadkiem trochę
nie zgnuśniał w swej perfekcji? Życzymy mu na następne 30 lat
dużo takich pomysłów, o których będzie można pisać na
Fotodinozie. Cokolwiek by to miało znaczyć.
Szydera, choćby jedna na milion
nie ma szans my i tak przemycimy ją
w końcu padnie ostatni bastylion
w dogodnej chwili zasadzimy ją
nie ma szans my i tak przemycimy ją
w końcu padnie ostatni bastylion
w dogodnej chwili zasadzimy ją
(cytat)
Fabrykant
Dyrektor kreatywny walnięty o sprzęty.
Źródła i źródełka:
Liczne artykuły Jarosława
Brzezińskiego w Foto- Kurierze, przywoływane z pamięci.
Podziękował! - lubię takie zestawienia, a ponieważ nie znam się za bardzo na fotografii, więc im więcej besęsu tym lepiej. Urzekł mnie nr 3 - taki prawie nowoczesny, aż żal, że dziś nie działa.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą "pompki"to jakiś dramat jest - używałem kiedyś sigmy - no ni w ząb nie jest to intuicyjne, ani wygodne, niech zdycha.
Aha prawidłowa odpowiedź to: Novanta ;)
przyjemnie sie czytalo ;) smiesza mnie tylko takie tlumaczenia jak "ultrasoniczny" skoro po naszemu jest "ultradzwiekowy", najwiecej takich dziwactw jest w medycynie np "injekcja" :)
OdpowiedzUsuńps. zegary z Alfy Romeo 90, wogole uwielbiam zegary digital :)
Tak się jakoś utarło z tym ultrasonicznym, od canonowskiego skrótu USM, który wbił mi się w pamięć. Co do injekcji- to ona jest z łaciny. Tak jak i cała medycyna.
UsuńUchh, ale prawidłowa odpowiedź! Do samego jądra ciemności! Brawo! (Offtop: Czy Pan Szanowny wie wszystko o samochodach?) Co do numeru 3 to on owszem nawet działa z każdym Canonem, tylko nie w trybie filmowym. Fotografować można. Filmować też niby można, ale podczas filmowania nie działa zoom, więc trochę słabo. Akurat Canon rzeczywiście produkuje obiektywy z mocowaniem EF, które współpracują z każdym aparatem EOS z ostatnich trzydziestu lat. Z bardzo nielicznymi wyjątkami funkcjonalnymi.
OdpowiedzUsuńP.S. O Novancie powinien być wpis na Automobilowni. Bardzo lubię wpisy o klęskach.
Usuńto chyba do mnie, ta odpowiedź ;)
Usuńdziękuję i zaprzeczam, toć ta zagadka dość prosta była (benny_pl też znał odpowiedź)
gdy minie kilka lat i mój nienowy już 450D stanie się klasykiem, to podłączę sobie taki hipsterski obiektyw i będę zadawał szpan! (filmów i taki 450D nie kręci)
Wszystko jest z Latiny. Sumaryczna opinia o imigrantach z tego "Campo per i profughi " pod Rzymem.
OdpowiedzUsuńCzuję się wywołany do tablicy.
OdpowiedzUsuńNovantę znam, ale to wcale nie jest taka prosta zagadka, jeśli ktoś nie przegląda zestawień najdzikszych desek rozdzielczych, jakich w internetach pełno. No ale nie od dziś wiadomo, że uzytkownika @Hurgot Sztancy zagiąć się nie da. Woelu próbowało, wszyscy polegli z kretesem. Jeśli kiedyś miałaby powstać jakaś jedna, momumentalna praca o całej historii motoryzacji, to właśnie on powinien ją napisać. Albo przynajmniej zredagować.
Dawaj Pan czadu Monsieur Hurgot!
UsuńA Novanta o dziwo mi się podoba. Może dlatego że się nie opatrzyła. Ale uważam że jest w niej coś.
(Dla fotografów niepetrolheadów: Alfa Romeo 90 (1984-1987))
jasne, jasne - już się biorę za pisanie, tylko skończę 30-tomowy wstęp do mojego Opus Magnum - Pojąć Kobietę ;)
Usuńale dziękuję za słowa uznania, choć muszę przyznać, że zapewne nie wiem tyle o samochodach co Szczepan, a o fotografii to nawet 10% tego co Pan Walnięty o Sprzęty.
A co do zaginania, to być może mam jakiś dar odgadywania trudnych zagadek, ale to nie jest takie oczywiste - ostatnio np. na fanpażu Automobilowni ktoś zapytał o pewien autobus w tle i mimo, że odkryłem, że to Mercedres, to ni w ząb nie mogę dojść, co to za model Mercedresa...
A wpis o Novancie chętnie na Automobilowni przeczytam!
Panie Fabrykancie złoty! Czy doczekam się czegoś obszerniejszego o Minolcie? Coś tam kiedyś było wspomniane, ale apetytu ani ciekawości nie zaspokoiło. A ja robię nimi wciąż i lubię je tak, jak nie udało mi się polubić ani tego na C, ani na N.
OdpowiedzUsuńMinolta - choć w pewnym sensie martwa - wyznaczała w fotografii swego czasu ścieżki. Czasem ślepe uliczki to były, ale odważne.
Z szacuneczkiem pozdrawiam.
Michał Kacprzyk
Może, może. Jak trochę poczytam "Minolta System" Pawła Baldwina (www.foto-nieobiektywny.blogspot.com) to może się natchnę...
UsuńNa blogu lecę co mi tam akurat w duszy gra, a z Minoltą nie miałem wiele do czynienia. Niemniej niewątpliwie jest bardzo ciekawa.