poniedziałek, 13 marca 2017

Top 5 dziwnych obiektywów do których Canon nie przyzna się na 30 lecie systemu EOS


Są różne rzeczy pamiętane i różne zapomniane. Cała polityka polega ostatnio na robieniu wrzutek, które przykryją wczorajsze sensacje. Wszyscy tak robią. Znana sprawa. To zwykle działa. Ale nie, nie damy sobie zamydlić oczu na Fotodinozie. Nie wszystko było takie piękne jak twierdzi marketing.

Canon właśnie będzie otwierał szampany i przeżywał uniesienia związane z okrągłą rocznicą systemu EOS, któremu stuknęła trzydziestka. Znaczy się już od pięciu lat może jeździć na żółtych tablicach. A ponieważ nieliczne z jego obiektywów wydają się być tworzone na żółtych papierach należy je zebrać i przypomnieć, bo jak pamiętacie sam Canon cierpi na Alzheimera- LINK.

Nie tylko chodzi tu o obiektywy najtańsze i projektowane tak aby tylko istniały- w rodzaju słynnego 38-76 f/4,5-5,6 o którym się kiedyś pisało jako o rzekomym denku od słoika-LINK, albo 18-55?3,5-5,6, który wszyscy dostawali zupełnie gratis za dwieście złotych do swojego nowego aparatu i prawie dawało się nim robić zdjęcia. Chodzi tu o różne rzeczy.

Ludzie najbardziej nie lubią
różnych rzeczy
        Krzysztof Gol

Każdy z tych obiektywów jest jakąś zadrą na gładkim szkle historii Canonów EOS z tego czy innego powodu. Niektóre wcale nie były tanie. Dwa z nich noszą na sobie dumny czerwony pasek i czerwoną literkę „L” oznaczającą „Luxury”.

No to do roboty.


Nr.5
Canon EF 22-55 f/4-5,6 USM (1998)



Tego już znacie. Ale trzeba było go tu umieścić. Mus. Muss sein.
To obiektyw który powstał niechcący. A może ściślej- w ogóle nie planowano że ma być tak dobry jak wyszedł. To była jedyna na świecie niespodziewana porażka in plus. To dosyć dziwne, zwłaszcza w dzisiejszych czasach planowanego postarzania produktu oraz ścisłego pozycjonowania swoich wyrobów.
A było to tak. W roku 1996 wśród producentów aparatów i filmów fotograficznych zapytali sami siebie: Czy jest progres, panie trenerze? Progres był, ale jakiś taki mało progresowy. Wizja rewolucji zapanowała w Canonie, Nikonie, Minolcie, Kodaku i Fuji- trzeba wymyślić film fotograficzny od nowa! Wymyślono nowy format filmów, wyposażonych w pasek magnetyczny, nazwany „APS” (Advanced Photo System). Filmy te miały mniejszy format klatki niż film tradycyjny, ładowały się automatycznie do aparatu, można było zapisywać wraz ze zdjęciem różne dane, a także można było je wyjmować w środku strzelonej rolki i bez kłopotu załadowywać automatycznie od nowa. No pięknie- Gwiezdne Wojny Nowa Nadzieja! Pisało się już o tym- LINK.
Mały format klatki i samego pudełka z filmem miał pozwolić na zaprojektowanie mniejszych aparatów i obiektywów do nich przeznaczonych. Każdy z producentów wypuścił na rynek nowe sprzęty formatu APS. Każdy na swój sposób. Minolta wstawiła do aparatów APS nowy niekompatybilny z niczym wcześniejszym bagnet mocowania. Nikon zastosował stary bagnet i zbudował obiektywy które zabronił podłączać do wszystkich aparatów „nie APS”. Canon zastosował w swoich najnowszych APS'ach ten sam bagnet co w zwyczajnych aparatach EOS. Zaprojektowano nowy obiektyw- Canon EF 22-55 f/4-5,6, bardzo szerokokątny jak na owe czasy, bo skoro klatka filmu APS była mniejsza a mocowanie obiektywu zostało po staremu, to znaczyło że obcina brzegi obrazu- czyli trzeba było zrobić coś bardzo szerokiego żeby po obcięciu uzyskać obraz standardowy.
Inżynierowie wrzucili w komputery z Pentium 166 dane projektowe i nastąpiła konsternacja.
-No to co robimy panowie? Osadzamy głębiej tylną soczewkę i piszemy na obudowie że nie wolno tego używać z normalnym EOSem?
-E, nie. Nie możemy! Przecież od dziesięciu lat nasze hasło jest takie, że każdy aparat EOS współpracuje z każdym naszym obiektywem!
-No tak. To co robimy?
- Ja myślę tak- zrobimy tak żeby pasowało do każdego naszego aparatu. Tylko o tym nikomu nie powiemy. Jak marketing spyta- to cicho sza! Oficjalnie nadaje się tylko do APS i do niczego innego.
 
I tak zrobiono.
Dalsza kolejność była następująca. Ludzie kupili trochę aparatów i obiektywów APS. Potem porobili trochę zdjęć i stwierdzili że to całkiem niezłe, choć dość drogie. A potem na rynek weszły aparaty cyfrowe i wszystkie te APSy diabli wzięli.
W międzyczasie paru właścicieli zwykłych Canonów EOS założyło na bagnet aparatu ów obiektyw „tylko do APS”. O rany! Jakie to szerokie! I działa!
No i w ten sposób 22-55 został najtańszym superszerokim obiektywem do Canona, w ogóle przez firmę nie planowanym. Był plastikowy, był ciemny jak nieszczęście. Ale był niezwykle tani jak na superszerokie szkło. Canon liczył, że rozpropaguje mu nieszczęsny APS.
APS już dawno nie żyje, a obiektywy 22-55 cieszą do dziś posiadaczy cyfrowej pełnej klatki (w tym mnie).

Nr 4.
Canon EF 100-200 f/4,5 A (1988)



To był całkiem niezły obiektyw. Wyraz szczytnych idei lat 80-tych, które miały zautomatyzować wszystko. Wszystko co się da. No i zelektronizować. 


Choinka z lat 80-tych.


Taki przejaw nowoczesności późnych lat 80-tych. Zagadka dla automobilistów: z jakiego samochodu?

Od zwyczajnych obiektywów różnił się on tym że na tubusie nie miał NIC! Ani jednego przycisku i ani jednego pierścienia do zoomowania lub ostrzenia. No, był zoomem przesuwnym, typu „pompa”, więc brak pierścienia ogniskowych nie był dziwny. Jednak tym obiektywem nie można było ostrzyć manualnie. Canon uznał, że użytkownicy jego systemu w ogóle nie będą tego potrzebować. Było to też podkreślenie pełnej, sterowanej elektronicznie automatyki jaką oferował system EOS- „a my umiemy bez żadnego ręcznego kręcenia!”
Minolta poszła w tym euforycznym postępie jeszcze dalej- oferowała obiektywy, które same zoomowały! np. utrzymywały automatycznie w kadrze tę samą wielkość zbliżających się lub oddalających obiektów. To się nazywa przyszłość!
Niestety okazało się, że użytkownicy przyjęli to tak samo jak przyjęli kolorowe wykresy wyświetlane na deskach rozdzielczych niektórych aut. Podniecili się, ale na krótko.
Canon 100-200 f/4,5 A , choć zakres zooma miał krótki (a może i dzięki temu) sam w sobie był dobry optycznie, przyzwoicie ostry i miał całkiem niezłą światłosiłę, zwłaszcza na długim końcu, kiedy amatorskie zoomy osiągają tu f/5,6. Brak możliwości ręcznego ostrzenia okazał się jednak niezbyt lubianą rzeczą, a także zoom typu push-pull, dzisiaj już niespotykany.
Do kompletu produkowano także obiektyw 35-70/ 3,5-4,5 A, także bez możliwości manualnego ostrzenia- ten jednak miał bardziej konwencjonalne ogniskowe i optykę opartą na „zwykłym” obiektywie o tych samych parametrach. Obydwa zatwardziałe autofokusy produkowano bodajże do 1992 roku.

Dodajmy że obiektywy te nie nadawały się w ogóle do użytku z wypuszczonym w 1991 roku aparatem EF-M, pozbawionym możliwości automatycznego ostrzenia. W tych obiektywach nie było przecież czym ostrzyć ręcznie.


Nr 3
Canon EF 35-80 f/4-5,6 PZ (1990)



To miał być Kosmos 1999 lat 90 tych. Maszyna która robi „ping”. Automatic for the people. (A wyszedł do pipla- jak mawiał mój Dziadek).
Ten obiektyw nie miał na obudowie już zupełnie nic, oprócz dwóch klawiszy. To był Power Zoom, przebój wczesnych lat 90-tych. Szał! Gdy Milli Vanilli śpiewali właśnie „Girl, you know it's true” (jak się okazało później- nieswoimi głosami, za co została im odebrana nagroda Grammy), kręcenie pierścieniem zoomowania miało odejść bezpowrotnie w przeszłość. Teraz miało się naciskać klawisze, jak w kamerach video, a silnik elektryczny robił wszystko za ciebie.
Miałem ten obiektyw. Miałem i używałem. Cenne doświadczenie.
Chciałeś coś zbliżyć w wizjerze. Naciskałeś klawisz, a obiektyw robił: zzzzzzzzzzzzzz zzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzz. I już. Szkoda że w międzyczasie obiekt w który celowałeś zniknął bezpowrotnie za horyzontem.
Oprócz tego był to najtańszy sort Polaków... tfu, najtańszy sort optyki- amatorski, ciemny i nie za bardzo ostry. Wady chromatyczne widoczne w całym zakresie, oraz głośno bzyczący autofokus dopełniały obrazu.
Udało się go sprzedać, choć jest przeze mnie dziś wysoko notowany w kategorii „kurioza”.

A, no i pewnie naciskanie klawiszy W i T kojarzy wam się z filmowaniem? I że chociaż teraz po latach można by to wykorzystać podłączając ten obiektyw do jakiegoś cyfrowego Canona z trybem filmowania? Piękne najazdy i szerokie plany za naciśnięciem guzika?
No niestety. Po podłączeniu do czegokolwiek dzisiejszego i ustawieniu trybu filmowania elektryczny power zoom 35-80 przestaje działać w ogóle. Zonk.


Nr.2
Canon EF 50-200 f/3,5-4,5 L (1988)



Wszystkie początki są trudne. Nawet marketingowy początek systemu EOS w 1987 roku. Nie to że nie było sukcesu. Był, oczywiście. Były fajne aparaty, dobre, solidnie zbudowane obiektywy, w sporej części oparte optycznie na starym systemie Canona czyli FD. Musiał być sukces. Ale pewne niedociągnięcia się zdarzały.
Za czasów poprzedniego manualnego systemu, z którym brutalnie skończono w 1987-mym zostawiając na lodzie używających go fotografów, firma wypracowała swoje najlepsze doświadczenia, które potem stosowano w Canonie EOS. Seria FD zaczęła swoje życie w 1971-m roku wraz z epokowym profesjonalnym Canonem F-1. Przez lata gama akcesoriów i obiektywów rosła i rosła zamieniając się w jeden z najobszerniejszych i najbardziej zaawansowanych systemów fotograficznych. Od 1971 do 1990 gdy FD zakończył swój żywot wraz z ostatnim produkowanym aparatem, wypuszczono około 150 rodzajów obiektywów FD.
Wśród tych setek szkieł sporą część stanowiły bardzo zaawansowane optycznie konstrukcje, zawierające niskodyspersyjne soczewki i inne szkła specjalne lub specjalnie szlifowane. Te niskodyspersyjne oznaczano literką "L". Można przypuszczać że na początku nie oznaczała ona wcale żadnej "luxury", tylko "low dispersion". Dopiero od 1979 roku Canon postanowił sygnować tak wszystkie swoje profesjonalne szkła i opowiadać wszem i wobec, że to luksus. No, w sumie był to luksus. Za luksus się płaci, jak wiadomo.

Kiedy nadeszła epoka EOSa Canon kontynuował tradycję, oddzielając literką "L" profesjonalistów od plebsu. Obiektywy dla zawodowców miały być znacznie wytrzymalsze, dawać lepszą ostrość, zawierać najlepsze optyczne szkło, stanowić klasę godną luksusowej nazwy. Rządzić.
Niestety ktoś z zarządu, czy też marketingu trochę zarządził i dał tyłów przy akceptacji 55-200 3,5-4,5 L. Poszli na zbytnią łatwiznę.

Otóż był nie jeden, ale dwa obiektywy 50-200 f/3,5-4,5. Jeden "zwykły" wypuszczony w 1987 roku, a drugi serii "L" z 1988-go. Wyglądały tak samo. Działały tak samo. Różniły się... dwoma soczewkami i czerwonym paseczkiem na obudowie. Za te dwie soczewki i obwódkę Canon kazał sobie dopłacać jak za zboże (wersja L była droższa o 40%).
No to jak to? A gdzie cały prestiż? Gdzie cały nimb profesjonalizmu? Gdzie ów luksus? Dwie soczewki?
Nawet jeśli były to bardzo trudne w produkcji soczewki fluorytowe.

50-200 i 50-200 L były produkowany przez 3 lata. Zdaje się że szału nie było. Potem Canon zorientował się, że pomysł na dwie, niemal identyczne, wersje jednego obiektywu to coś co strzela w stopę działowi marketingu w jego dążeniu do wyciśnięcia z profesjonalistów wszystkich pieniędzy za sprzęt, o którym wydaje im się że go niezbędnie potrzebują.
To był po prostu zbyt szczery obiektyw. Klient mógł zdać sobie sprawę za co i ile dopłaca. To się słabo sprzedaje.

Dziwię się, że podobną drogą kroczy teraz Sigma. Ciekawe jak na tym wyjdzie.

Sam obiektyw był jedną z nielicznych L-ek z zoomem typu push-pull, czyli popularną w latach zamierzchłych pompką, o bardzo solidnej budowie i, zwłaszcza w wersji L chwalonej jakości obrazu. Generalnie jest to dzisiaj sprzęt praktycznie niespotykany. Nie widziałem go nigdy na oczy.


Nr 1.
Canon EF 28-80 f/2,8-4 L (1989)



Jeden z pionierów. Może dlatego Canon z okazji 30-lecia wspomni o nim jednym zdaniem. Ale coś myślę sobie, że jednak nie wspomni. Może się założymy?
Pionier zapomniany, rarytas nad rarytasy, jak słynny znaczek pocztowy "Inverted Jenny" na którym niektóre elementy wydrukowano nieco nie w tę stronę- bohater ze skazą.



Skaza ta nie była wielka, ale de facto był to pierwszy obiektyw serii "L", który powodował skrzywienie gęby u niektórych fotografów.

A miał być hit. W roku 1989 system Canon EOS miał już dwa latka, trochę okrzepł i zaczął sposobić się do podboju profesjonalnego rynku foto. To był pierwszy profesjonalny zoom standardowy w systemie- rzecz bardzo istotna dla producentów fotograficznych, bo to podstawowy koń roboczy fotoreporterów. Jeżeli się spodoba- fama idzie w naród i jest on także jednym z pierwszych wyborów zaawansowanych amatorów, fotografów ślubnych i innych tego typu wariatów - to tak zwany allrounder, jeden do wszystkiego. W wydaniu amatorskim sprzedawany jako ciemny i plastikowy obiektyw kitowy, dla profesjonałów projektowany jako jasny i wytrzymujący tłuczenie nim po głowach innych konkurencyjnych fotoreporterów.
Do każdego ze swoich flagowców wszystkie firmy wstawiają to co mają najlepszego. Canon także poszedł na ostro. Był to pierwszy zoom świata w którym zastosowano ultrasoniczny napęd autofokusa. Dziś jest to rzecz powszechna, ale w 1989 roku stanowiło niebywały wręcz skok jakościowy. To była przepaść. Autofokus ostrzył po prostu błyskawicznie i prawie bezgłośnie, profesjonaliści mlasnęli ze smakiem i oblizali się. To była wielka przewaga np. w zdjęciach sportowych czy wszelkim szybkim ruchu. Między innymi na tej przewadze Canon wyjechał na czoło profesjonalnej rywalizacji i dlatego jak teraz gra Szarapowa... tfu, wróć. Jak teraz gra Agnieszka Radwańska, albo Lewandowski strzela gola, to za nimi czają się białe lufy canonowskich garłaczy na antymaterię.

(...)Tymczasem potężny Okrucyusz na łowieckim wozie bojowym wyruszył właśnie z miasta, otoczony świtą, za nim zaś ciągnął się długi wąż jeźdźców i machin, nie całkiem myśliwskich, były bowiem wśród nich nie to że kartaczownice i armaty, ale ogromne fuzje lazerowe, garłacze na antymaterię i miotacze smoły, w której grzęźnie wszelki stwór i wszelka machina.”
Stanisław Lem „Cyberiada”

Grzęźnie doskonale w owych canonowskich lufach wszelki stwór i wszelka machina, zatrzymana w czasie na kolorowym lub czarno-białym obrazku.

Niemniej oprócz świetnego autofokusa i bardzo dobrej jakości zdjęć Canon EF 28-80/ 2,8-4 popełniał wobec kanonu profesjonalistów liczne zbrodnie. Nie wiem na co liczył Canon. Że profesjonaliści zachwyceni ultrasonicznym ostrzeniem nie zauważą? Chyba tak.
Po pierwsze- zbrodnie podstawowe, elementary my dear Watson- miał zmienne światło- f/ 2,8-4. O ile jeszcze reporterzy sportowi mogli to przeżyć, to pracujący z lampami w studio bardzo nie lubią jak obiektyw sam zmienia im przesłonę podczas zoomowania, pod którą właśnie ustawili światło błyskowe. Zbrodnia! Jak mogłeś Canonie!
I to miał być jedyny i podstawowy profesjonalny zoom?

Była też inna zbrodnia. Obiektyw ten powstał zaledwie trzy lata po tym jak pierwszy autofokus zaczął być sprzedawany na większą skalę. Wielu starszej daty profesjonalnych fotografów w ogóle się do niego nie przekonało (niektórzy do dzisiaj). Co zatem robi nasz Canon? Wypuszcza inkryminowany obiektyw 28-80 f/2,8-4 z beznadziejnym ostrzeniem manualnym. No, ostrzyć ręcznie niby można, ale nie jest to zupełnie to samo co w tradycyjnych manualach.
W 28-80/ 2,8-4 zastosowano pierwszą wersję silnika USM sterującego ostrością. Mechanizm był w stosunku do dzisiejszych nieco uproszczony. Był owszem na tubusie pierścień manualnego ostrzenia, ale z mechaniką obiektywu w ogóle fizycznie nie połączony! Wszystko odbywało się za pomocą impulsów elektrycznych jakie pierścień przekazywał do silnika, a ten "ostrzył ręcznie". Różniło się to zdecydowanie od doświadczeń jakie mieli do tej pory posiadacze manualnych obiektywów. No i w ogóle nie działało bez zasilania z aparatu (czyli gdy obiektyw był zdjęty z body, albo gdy body nie miało baterii). Za to miało wymyśloną nazwę: Electronic Manual Focus, w dzisiejszych czasach zwaną potocznie „Focus by wire”.

Canon wkrótce zauważył, że "ostrzenie ręczne silnikiem" nie cieszy się powodzeniem i wprowadził modyfikację swojego USM pozwalającą nie tylko na prawdziwie ręczne ostrzenie, ale także na ręczne przeostrzanie nawet w trakcie pracy silnika w trybie autofokus (tzw. Full Time Manual).
Zastosowanie w kilku wiekowych dinozaurach serii L pierwotnej wersji silnika USM, która de facto nie ma trybu ręcznego ostrzenia, bo jak wyjaśniono powyżej działa "na prund" , miało swoje dalsze konsekwencje. Nie przewidzieli ich konstruktorzy z Japonii. No bo, jak wiadomo- świat dąży do destrukcji, kosmos się rozszerza, a stare obiektywy się zużywają. I jak zużywa się zwykły obiektyw i nabiera luzów oraz tendencji do ostrzenia nie tam gdzie trzeba- to można zawsze przełączyć go na manual i ostrzyć samemu. Ale nie ze starą L-ką takie numery, Brunner. Stara L-ka ostrzy zawsze silnikiem, i cały nasz misterny plan...

No i czy taki 28-80 2,8-4 L to był nieudany obiektyw? Ciężko tak powiedzieć o szkle, które robi doskonałe, ostre i kontrastowe zdjęcia. Ale niewątpliwie oprócz pierwszego zastosowania USM ten obiektyw był także pionierem w dwóch niszowych dziedzinach- był pierwszym Canonem serii L tak mocno krytykowanym, oraz pierwszym który co nieco zawiódł swoich docelowych klientów.
Produkowano go do 1993 roku i najprawdopodobniej nie był hitem sprzedaży. Spotkanie go dzisiaj graniczy z cudem. Tento objektiv neexistuje.





Co było dalej? Canon miał coraz mniej wpadek marketingowych, robił coraz równiejsze obiektywy i zdobywał coraz większą chwałę u zawodowców. Ale czy przypadkiem trochę nie zgnuśniał w swej perfekcji? Życzymy mu na następne 30 lat dużo takich pomysłów, o których będzie można pisać na Fotodinozie. Cokolwiek by to miało znaczyć.

Szydera, choćby jedna na milion
nie ma szans my i tak przemycimy ją
w końcu padnie ostatni bastylion
w dogodnej chwili zasadzimy ją
(cytat)



Fabrykant
Dyrektor kreatywny walnięty o sprzęty.


Źródła i źródełka:

Liczne artykuły Jarosława Brzezińskiego w Foto- Kurierze, przywoływane z pamięci.










12 komentarzy:

  1. Hurgot Sztancy13 marca 2017 10:31

    Podziękował! - lubię takie zestawienia, a ponieważ nie znam się za bardzo na fotografii, więc im więcej besęsu tym lepiej. Urzekł mnie nr 3 - taki prawie nowoczesny, aż żal, że dziś nie działa.
    Swoją drogą "pompki"to jakiś dramat jest - używałem kiedyś sigmy - no ni w ząb nie jest to intuicyjne, ani wygodne, niech zdycha.

    Aha prawidłowa odpowiedź to: Novanta ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. przyjemnie sie czytalo ;) smiesza mnie tylko takie tlumaczenia jak "ultrasoniczny" skoro po naszemu jest "ultradzwiekowy", najwiecej takich dziwactw jest w medycynie np "injekcja" :)

    ps. zegary z Alfy Romeo 90, wogole uwielbiam zegary digital :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak się jakoś utarło z tym ultrasonicznym, od canonowskiego skrótu USM, który wbił mi się w pamięć. Co do injekcji- to ona jest z łaciny. Tak jak i cała medycyna.

      Usuń
  3. Uchh, ale prawidłowa odpowiedź! Do samego jądra ciemności! Brawo! (Offtop: Czy Pan Szanowny wie wszystko o samochodach?) Co do numeru 3 to on owszem nawet działa z każdym Canonem, tylko nie w trybie filmowym. Fotografować można. Filmować też niby można, ale podczas filmowania nie działa zoom, więc trochę słabo. Akurat Canon rzeczywiście produkuje obiektywy z mocowaniem EF, które współpracują z każdym aparatem EOS z ostatnich trzydziestu lat. Z bardzo nielicznymi wyjątkami funkcjonalnymi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. P.S. O Novancie powinien być wpis na Automobilowni. Bardzo lubię wpisy o klęskach.

      Usuń
    2. Hurgot Sztancy13 marca 2017 12:50

      to chyba do mnie, ta odpowiedź ;)
      dziękuję i zaprzeczam, toć ta zagadka dość prosta była (benny_pl też znał odpowiedź)

      gdy minie kilka lat i mój nienowy już 450D stanie się klasykiem, to podłączę sobie taki hipsterski obiektyw i będę zadawał szpan! (filmów i taki 450D nie kręci)

      Usuń
  4. Wszystko jest z Latiny. Sumaryczna opinia o imigrantach z tego "Campo per i profughi " pod Rzymem.

    OdpowiedzUsuń
  5. Czuję się wywołany do tablicy.

    Novantę znam, ale to wcale nie jest taka prosta zagadka, jeśli ktoś nie przegląda zestawień najdzikszych desek rozdzielczych, jakich w internetach pełno. No ale nie od dziś wiadomo, że uzytkownika @Hurgot Sztancy zagiąć się nie da. Woelu próbowało, wszyscy polegli z kretesem. Jeśli kiedyś miałaby powstać jakaś jedna, momumentalna praca o całej historii motoryzacji, to właśnie on powinien ją napisać. Albo przynajmniej zredagować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dawaj Pan czadu Monsieur Hurgot!
      A Novanta o dziwo mi się podoba. Może dlatego że się nie opatrzyła. Ale uważam że jest w niej coś.
      (Dla fotografów niepetrolheadów: Alfa Romeo 90 (1984-1987))

      Usuń
    2. Hurgot Sztancy15 marca 2017 12:27

      jasne, jasne - już się biorę za pisanie, tylko skończę 30-tomowy wstęp do mojego Opus Magnum - Pojąć Kobietę ;)
      ale dziękuję za słowa uznania, choć muszę przyznać, że zapewne nie wiem tyle o samochodach co Szczepan, a o fotografii to nawet 10% tego co Pan Walnięty o Sprzęty.
      A co do zaginania, to być może mam jakiś dar odgadywania trudnych zagadek, ale to nie jest takie oczywiste - ostatnio np. na fanpażu Automobilowni ktoś zapytał o pewien autobus w tle i mimo, że odkryłem, że to Mercedres, to ni w ząb nie mogę dojść, co to za model Mercedresa...

      A wpis o Novancie chętnie na Automobilowni przeczytam!

      Usuń
  6. Panie Fabrykancie złoty! Czy doczekam się czegoś obszerniejszego o Minolcie? Coś tam kiedyś było wspomniane, ale apetytu ani ciekawości nie zaspokoiło. A ja robię nimi wciąż i lubię je tak, jak nie udało mi się polubić ani tego na C, ani na N.
    Minolta - choć w pewnym sensie martwa - wyznaczała w fotografii swego czasu ścieżki. Czasem ślepe uliczki to były, ale odważne.
    Z szacuneczkiem pozdrawiam.
    Michał Kacprzyk

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może, może. Jak trochę poczytam "Minolta System" Pawła Baldwina (www.foto-nieobiektywny.blogspot.com) to może się natchnę...
      Na blogu lecę co mi tam akurat w duszy gra, a z Minoltą nie miałem wiele do czynienia. Niemniej niewątpliwie jest bardzo ciekawa.

      Usuń

Drogi czytelniku! Pragnę ostrzec, że wredny portal blogowy na jakim piszę bardzo lubi zjadać bez ostrzeżenia wpisy czytelników podczas ich zamieszczania. BARDZO PROSZĘ PO NAPISANIU KOMENTARZA SKOPIOWAĆ GO i w razie czego wstawić ponownie, na pohybel Google Blogger. Fabrykant.