Wszystko niby to idzie swoim utartym torem, ale
jednak ludzie nie ustają w dążeniu do zadziwienia świata. To fajnie. Jest
rozrywka, jest co oglądać.
Co prawda może nie we wszystkich częściach świata
równie mocno dążą. Przeczytałem ostatnio artykuł w „Tygodniku Powszechnym”,
dotyczący spadających w Polsce statystyk religijności. Autor ze smutkiem
zauważa, że religię i wiarę jako jeden ze swoich życiowych celów w ankietach
deklaruje zaledwie 1% Polaków (Na pierwszym miejscu jest „praca” – 30% i
„odpowiednie warunki materialne” - 26%). Ja ze smutkiem i przerażeniem zauważam
coś zupełnie innego w tej ankiecie – jako jeden z celów życiowych „własna
działalność gospodarcza” jest deklarowana przez, uwaga uwaga – 3% respondentów.
No fakt. Nie znam zbyt wielu ludzi, którzy marzą o
prowadzeniu własnego przedsiębiorstwa. Co więcej – znam wielu takich co
prowadzą, a wielce marzą o tym, żeby nie prowadzić. Wot, takaja specifika.
W innych częściach świata chyba bardziej się
starają. Mają silniejszą wolę, czy co? Etos jakiś? A może mniej kasy?
Ale my tu gadu gadu, a ja chciałem o obiektywach.
Jest jedna nacja, która bardzo się stara. Ja już myślałem, że niewiele mnie
zaskoczy. Konstruuje się już obiektywy o przebijających wszystko co było do tej
pory parametrach. O parametrach rodem z marzeń dyletanta – już się o tym
pisało. Dreams come truth. Po latach. Nikon, Canon zadziwiały publikę
parę – paręnaście lat temu, osiągały różne ekstrema.
Nieśmiały cybernetyk potężne
ekstrema
Poznawał, kiedy grupy unimodularne
Cyberiady całował w popołudnie parne
Nie wiedząc, Czy jest miłość,czy jeszcze
jej nie ma?
(…)
O, wielopowłokowa uczuć komitanto,
Wiele cię trzeba cenić, ten się
dowie tylko,
Kto takich parametrów przeczuwając
fantom,
Ginie w nanosekundach, płonąc każdą
chwilką!
Jak punkt, wchodzący w układ
holonomiczności,
Pozbawiony współrzędnych zera
asymptotą,
Tak w ostatniej projekcji, ostatnią
pieszczotą
Żegnany – cybernetyk umiera z
miłości.
Stanisław Lem
„Cyberiada”
Na przykład krótko produkowany, legendarny Canon
50mm ze światłem f/1,0, w swoim czasie reklamowany jako „jaśniejszy niż ludzkie
oko”. Na przykład dwustumilimetrowe lufy dla fotografów mody, z przesłoną
f/2,0, ekstremalną, jak na ten rozmiar. Na przykład obiektyw Nikkor 12-24, o
średnicy małego wiadra, swego czasu najszerzej widzący zoom świata.
W ostatnich kilku latach dwaj dawni światowi
hegemoni zrobili się jakby nieco nieruchawi (Trochę nieruchawe te wasze
człowieki (cytat)) i pałeczkę innowatorów przejęły inne firmy, mocniej aspirujące
– zwłaszcza Sigma, która w ostatnim czasie urządziła dosłownie kanonadę
ekstremalnych produktów optycznych. Począwszy od obiektywu 200-500 ze światłem
2,8, dwa razy jaśniejszym niż porównywalne produkty konkurencji.
Najprawdopodobniej z Kopca Kościuszki można przez niego obejrzeć czubek Pałacu
Kultury w Warszawie. Podobno obiektyw ten jest sprzedawany w zestawie z
umyślnym tragarzem – waży 15,7 kilograma, czyli więcej niż wszystkie moje
obiektywy razem wzięte.
Pisząc serio – według firmowych legend stworzono
go za namową amerykańskich fotografów baseballa, którzy chcieli mieć zbliżenie
twarzy pałkarza, dostępne z odległości boiska do tej gry.
Następne premiery Sigmy były może nie tak duże,
ale nadal ekstremalne. Stanowiły dzieło
owocnego dążenia do wyprodukowania jak najjaśniejszego szerokokątnego obiektywu
(24mm f/1,4- LINK
do mojego testu, 14mm f/1,8), a ostatnio do bicia rekordów jasności w średnich
teleobiektywach (135mm f/1,8, 100mm f/1,4). Wszyscy konkurenci zostali pokonani
tymi dziełami optyki. Było to wszystko wspaniałe i imponujące na maksa, tyle że
z jedną zasadniczą wadą – Sigma jako lider w wyścigu innowatorów przestała się
szczypać z cenami. Zresztą mogła, a nawet należało się jej. Z producenta
obiektywów dla amatorów i sprzętu półprofesjonalnego stała się firmą rozdającą
karty na równi z legendami. Takim japońskim Audi.
I już myślałem, że wszystko jest na zawsze
ustalone i znowu świat będzie przewidywalny i jednostajny, ale nie. Jednak nie.
Oprócz japońskiej Sigmy wzięli się też do roboty Koreańczycy i Chińczycy.
Samyang z Korei zawojował rynek szkieł manualnych, bo miał świetną jakość i
bardzo dobre ceny, a potem przekonstruował swoje obiektywy na autofokus i także
radzi sobie nieźle. Chińskie Yongnuo uderzyło przebojem w najniższy segment
rynku – produkuje obiektywy tańsze od Canona i Nikona o połowę, a ponieważ nie
są o połowę gorsze – nie nadąża z dostawami. Niektóre jej obiektywy są znane w Polsce
tylko ze słyszenia, nikt ich na oczy nie oglądał (50mm f/1,4). Yongnuo jest
fajne, ale proste jak drut – ich filozofia to „robimy to samo, co mają
popularnego duzi, tylko o połowę taniej i niewiele gorzej”.
Ale na ten cały bigos wchodzi firma Venus Optics
Laowa, cała w bieli. Ekstrema jakie proponuje Laowa są głęboko przemyślane. To
nie ta filozofia co u Sigmy, która sprzedaje sprzęty idealne za idealnie grubą
kasę. To filozofia: „jak tu się wcisnąć tam, gdzie jeszcze nikogo nie było”.
Laowa podeszła do tej kwestii programowo.
Autofokus stanowi spory koszt konstrukcji, trzeba zapłacić opłaty licencyjne za
software, jakiego używają aparaty Nikona, Canona czy Sony, albo kombinować z
tzw. „reverse engineering”, czyli odkrywaniem „od tyłu” jakie sygnały przesyłają
te aparaty i kiedy przesyłają, a potem opracować własny software który potrafi
na nie reagować. Ryzykuje się zapewne ewentualne procesy o prawa autorskie i
patentowe, oraz ewentualnie ryzykuje się tym, że producent aparatu zmieni swój
software i nasze obiektywy nagle przestaną działać (To stało się właśnie z
Sigmą w latach 90-tych).
Co robią Chińczycy z Laowa? Zastanawiają się.
Stawiają na manuale, bez autofokusa. Zatem oldskul, ale cenowo ciut tańszy.
Każdy takie coś może produkować, nawet dawne ZSRR od lat robi obiektywy
manualne z mocowaniem do współczesnych aparatów. Ale Laowa robi coś, czego nie
robił nikt wcześniej. Eksperymenty.
W jakiej fotografii autofokus nie jest specjalnie
potrzebny? Przede wszystkim w fotografii makro, czyli spoglądaniu w oczy
robaczkom na trawkach – tam i tak ostrzymy za pomocą zbliżania i oddalania
aparatu do obiektu. W fotografii superszerokokątnej, kiedy głębia ostrości jest
bardzo duża i kręcenie pierścieniem ostrzenia niewiele zmienia na zdjęciu. No i
też w profesjonalnej fotografii architektury i wnętrz, do której używa się
specjalnych obiektywów tilt-shift, które to pozwalają na przesuwanie członów
optycznych w linii poprzecznej do osi obiektywu. Takie przesunięcie soczewek
pozwala wyprostować na zdjęciu zbiegające się w perspektywie linie, zatem
uczynić, że wszystkie piony będą naprawdę pionowe.
Zatem Laowa wypuszcza mix mixsów – obiektyw, który
łączy w sobie wszystkie powyższe cechy: superszerokokątny tilt-shift makro! Nie
była to rewelacja jakościowa, ale jeden z najtańszych tilt-shiftów i jeden z
najtańszych szerokokątnych. Własności makro już nie są tak spektakularne, bo na
rynku duża konkurencja w tej materii.
Za to nigdy wcześniej nikt czegoś takiego nie
zrobił.
Nie jest to obiektyw dla każdego, bo jego obsługa
z manualnymi przesłonami i manualnym ustawianiem ostrości, nie licząc z
tradycyjnego manualnego przesuwu tilt-shift może nastręczać trochę trudności i
przypomina to co robili w fotografii nasi dziadkowie. Jakość, jak wspomniało
się – nie powala. Ale Laowa szybko się uczy. Ten pierwszy rewolucyjny pomysł
zniknął z rynku, ale są już następne. Laowa ostatnio przypuszcza szturm na
wszystkich frontach. Oglądając ofertę tej firmy otwieram oczy jak spodki.
No, proszę bardzo, jest tam obiektyw, który
wygląda jakby się coś komuś pomyliło. Venus Optic Laowa 25mm f/2,8 Ultra Macro (2,5x – 5x)- LINK. Jest to sprzęt pozbawiony pierścienia
ostrości W OGÓLE. Jest to stałoogniskowy obiektyw, z czymś co do złudzenia
przypomina zoom. Ustawia się tym zoomem jednak nie ogniskową, a wartość
powiększenia. Pod względem tegoż powiększania obiektyw nie ma sobie równych –
uzyskuje się z niego obrazy powiększone 5 do 1. Co to oznacza? Że łebek zapałki
nie mieści się w CAŁYM KADRZE zdjęcia! Że można całą fotografię wypełnić w
całości okiem muchy.
Następne propozycje – dwa
najjaśniejsze w swej klasie superszerokokątne obiektywy „widzące wszystko” -
12mm f/2,8 do sprzętów pełnoklatkowych i superjasny 7,5mm f/2,0 do aparatów bezlusterkowych.
Obydwa metalowe, solidne i podobno z bardzo dobrze skorygowanymi dystorsjami
(znaczy się że linie proste przy samym brzegu zdjęcia są ładnie oddawane jako
proste i nie falują od wad optyki). Kiedyś trzeba będzie to sprawdzić. Jeżeli
ktoś potrzebuje superjasno i superszeroko – Laowa daje radę.
Oprócz tego Venus Optics produkuje
manualne portretowe 105mm f/2,0. Czym się różni wróbelek? Ten z kolei, choć
jest obiektywem stałoogniskowym ma aż trzy pierścienie na tubusie – od
ostrzenia, od przymykania przesłony i … ta dam! od przymykania drugiej
przesłony, którą reguluje się stopień rozmycia tła.
Do tego mniej ekstremalny szeroki kąt
15mm f/2,0 za to ekstremalnie jasny. W tej dziedzinie jednak Venus Optics Laowa
musi się ścigać z liczną konkurencją manualną Samyanga i Irixa, oraz
autofokusową Sigmy.
Co by tu nie mówić - fajna ta Laowa!
Podoba mi się ten żołnierz
(cytat).Nie jest najtaniej, ale jest wyjątkowo ekstremalnie.
To wszystko są małe kroki dla
Chińczyka z Laowy, ale symbolizują dążenia ludzkości do postępu, odkrywania
nieznanego, ryzykowania.
No, jak wiemy z ankiety OBOPu -
niestety nie całej ludzkości.
Polacy, do roboty!!!
Fabrykant
borze sosnowy, jak to dobrze, że są jeszcze jakieś korporacje, bo nie byłoby gdzie pracować
OdpowiedzUsuń:)
UsuńBardzo ciekawe obiektywy. Z chęcią bym potestował fotografia ślubna gorlice nowy sacz
OdpowiedzUsuńJa też! Ja też!
Usuńa coz w tym dziwnego, ze ludzie nie chca miec wlasnych firm, skoro papierologia jest tak straszliwa, ze strach nawet o niej myslec, a co dopiero ja wypelniac ;) a do tego zusy srusy kontrole i wszystko inne, "no tak, nie odpowiadamy tylko za trzesienia ziemi, gradobicie i koklusz!"
OdpowiedzUsuńNiektórzy mówią, że jest ciut lepiej, ale w porównaniu z paroma innymi krajami to nie jest zbyt wesoło.
Usuń