George Carver, Zdzisław Beksiński |
Podróże kształcą. Ale lektury
jeszcze bardziej. Nawet te internetowe, a może i szczególnie.
Zdjęcia niekiedy same przychodzą do człowieka i coś tam w nim
poruszają, troszkę wstrząsają, szturchają, za rękaw ciągną.
To co się zobaczyło nie da się już
odzobaczyć, jak wiadomo.
Obydwa te portrety zobaczyłem w
lekturach. I jakoś nie mogę ich odzobaczyć do tej pory.
Pierwszy portret to George Washington
Carver, zobaczony na Automobilowni w artykule o ekologicznych
samochodach sprzed II Wojny – LINK.
Portret
pierwszy.
Był ten pan prawdopodobnie pierwszym
afroamerykaninem w USA, który zyskał sławę naukową. Zyskał ją
także w sensie ogólnym. Ameryka umieszczała jego podobiznę na
znaczkach pocztowych i plakatach, a prezydent Roosevelt ufundował mu
pośmiertnie pomnik. Co się do tamtej pory czarnym Amerykanom nie
zdarzało.
Jest to ciekawe, zwróciwszy uwagę na
to, że George Carver urodził się jako niewolnik, a data jego
narodzin jest nieznana. Prawdopodobnie to okolice roku 1860-tego.
Miał na szczęście ten fart, że wychowywał się wśród
porządnych ludzi.
Tydzień po jego przyjściu na świat
Georga, jego matkę, siostrę i jego samego porwali z farmy złodzieje
niewolników. Prawowity właściciel, niemiecki imigrant Moses
Carver, (który zgodnie z tradycją dał swoim czarnoskórym
nazwisko- mały George do wieku gimnazjalnego przedstawiał się jako
"Carver's George") wynajął tropiciela- łapacza (slave
catcher), któremu po kilku dniach udało się znaleźć niestety
tylko niemowlę.
Odtąd George wychowywał się tylko z
bratem.
Stany Zjednoczone miały naprawdę
poważny problem z podziałem kraju (Unii Stanów). To była przepaść
i to rosnąca.
Południe było rolnicze, farmerskie,
produkowało 60% towarów eksportowych Ameryki, używając do tego
wielkiej siły niewolniczej. Towary przemysłowe zwykle były do
południowych stanów importowane z zagranicy.
Północ była uprzemysłowiona,
bardziej miejska. Do tych stanów przybywali właściwie wszyscy
europejscy i bliskowschodni imigranci. Wiek XIX przyniósł tam
wielkie zapotrzebowanie na pracowników. Oraz na cła wwozowe, żeby
chronić rynek przed importem.
90% niewolników amerykańskich
pracowało na południu. Stanowili oni w tamecznych stanach około
40% ludności. Ich wyzwolenie stanowiłoby nie tylko wielką
rewolucję ekonomiczną, ale także kompletną zmianę społeczną,
na którą południe nie chciało się godzić.
Chodziło w tym sporze także o prawa
wyborcze, sposób liczenia głosów w kongresie i ogólnie pojętą
niezależność stanów, o którą toczyły się długoletnie boje
parlamentarne. W 1844 roku wprowadzono na przykład ustawy kagańcowe
(gag laws) zabraniające w kongresie w ogóle dyskusji na
temat wyzwolenia niewolników, żeby nie powiększać konfliktów.
Oczywiście nie pomogły.
W 1861 wybuchła Wojna Secesyjna. W jej
wyniku zginęło 620 tysięcy ludzi i zniszczono mienie warte 5 mld
ówczesnych dolarów.
Gdy po wojnie secesyjnej formalnie
zniesiono w USA niewolnictwo niemiecki imigrant Moses i jego żona
Susan Carver usynowili obu chłopców. Młody George, wspierany przez
rodziców ruszył zdobywać edukację. Czytać i pisać nauczyła go
przybrana mama.
Zniesienie niewolnictwa nie
zlikwidowało oczywiście podziałów społecznych i rasowych.
Segregacja między białymi a afroamerykanami trwała przez następne
100 lat- do lat 1960-tych. Do tych czasów rozdzielano szkoły, ławki
parkowe, toalety, przedziały w pociągach i miejsca w restauracjach
na te przeznaczone dla białych i „kolorowych”.
Pierwszą naukę systemową mały
George podjął zatem w szkole podstawowej dla czarnych, oddalonej o
16 km od domu. Młody Carver nie wracał zatem codziennie na rodzinną
farmę, tylko sypiał w sąsiedniej stodole. Trafił na nauczycielkę,
która potrafiła zdopingować go i natchnąć do dalszego działania.
Napisał wiele listów aplikacyjnych do college'ów, zanim nie został
przyjęty do Highland University w Kansas. Niestety aplikacja była
listowna i kiedy George przybył na miejsce, został natychmiast
odrzucony, ze względu na kolor skóry.
Nie mając się gdzie podziać ruszył
w drogę w poszukiwaniu pracy. Od poznanego człowieka dostał prawo
dysponowania 17 akrami jego ziemi, osiadł więc w stanie Kansas i
przez następne dwa lata ręcznie uprawiał owe 7 hektarów, sadząc
kukurydzę i organizując ogród i sad. Imał się też wszelkich
prac w sąsiednim miasteczku.
Dzięki temu mógł uzyskać pożyczkę
bankową na edukację. Tym razem zapisał się do szkoły muzyczno-
artystycznej w Iowa. Nauczycielka sztuki zwróciła uwagę na jego
zdolności i zainteresowania przyrodnicze i doradziła mu wstąpienie
na wydział botaniki w Iowa State Agricultural College w Ames. W 1891
roku został tam pierwszym czarnoskórym studentem.
Zainteresowania i entuzjazm Georga
Carvera pchnęły go na drogę kariery i pozwoliły zyskać pierwszy
szacunek i uznanie. Zajął się patologią roślin, mykologią, ale
najwięcej czasu poświęcał rozwojowi upraw, szukaniu nowych
krzyżówek zbóż i nowych produktów jakie dało się uzyskać z
plonów. Niedługo po dyplomie został on pierwszym czarnoskórym
wykładowcą na swoim uniwersytecie.
Kilka lat później George Carver, już
znany w okolicy naukowiec, został współtwórcą Instytutu
Tuskegee, gdzie kierował działem rolnictwa i stworzył pionierskie
eksperymentalne farmy z nowymi rodzajami upraw bawełny, orzeszków
ziemnych i zbóż. Instytut organizował specjalne "lotne"
szkolenia dla farmerów w mobilnej klasie wykładowej, która
jeździła po okolicy nauczając nowoczesnych sposobów upraw. Nasz
bohater zyskał także dzięki temu dużo znajomości i był
człowiekiem rozpoznawanym i szanowanym w sąsiedztwie.
Carver opracował metody płodozmianu
najkorzystniej wpływające na żyzność ziemi, zachęcał rolników
do rozwijania upraw orzeszków ziemnych i soi, żeby zwiększyć
asortyment ich produkcji, oprócz tradycyjnie hodowanej tam bawełny.
Wymyślił i wdrożył dziesiątki nowych wyrobów z tych roślin,
między innymi mleko sojowe i orzechowe. Zastrzegł na nie kilka
patentów.
Na kongresie producentów orzeszków
ziemnych wystawił 145 wyrobów zrobionych z tej rośliny. Za sprawą
owych producentów profesor Carver wygłosił jako ekspert
przemówienie w Kongresie, celem wprowadzenia ceł na orzeszki
importowane z Chin. Co było w 1921 rokiem nadal szokujące w USA, ze
względu na wspomnianą rasową segregację i spotkało się z wielce
burzliwym przyjęciem.
Jednak od tej pory George Washington
Carver zaczął być osobą szeroko znaną w Stanach. Został ogólnie
uznanym specjalistą od upraw, do którego zgłaszali się
przemysłowcy i rolnicy. Udzielał porad i konsultacji. Spotkali się
z nim, w uznaniu zasług, prezydenci Roosevelt i Coolidge, a nawet
książę szwedzki. Carver pisał artykuły do gazet, wydawał
książki i podręczniki, stał się popularny wśród farmerów.
Działał w Komisji Współpracy Międzyrasowej, nawołując do
harmonii społecznej w Stanach.
W latach 30-tych nawiązał znajomość
z Henrym Fordem, był mówcą na konferencji dotyczącej nowych
materiałów w motoryzacji jaka odbyła się w Dearborn, po której
obaj panowie zaprzyjaźnili się. Gdy kilka lat później Carver
zaczął mieć kłopoty z chodzeniem- to właśnie Ford zainstalował
w jego domu windę, by ułatwić mu poruszanie się.
Carver zmarł w 1943 roku. Całe życie
był ascetą, nie ożenił się i nie miał dzieci- zostawił
fundacji swojego imienia równowartość dzisiejszego miliona
dolarów.
George Washington Carver, autor nieznany, 1910. |
Zdjęcie jakie mamy przed oczami
pochodzi z 1910 roku z archiwum Instytutu Tuskegee, kiedy Carver miał
już znaczne sukcesy w karierze naukowej i karierze wynalazcy.
Autor fotografii nieznany. Można się
tylko domyślać, że był studyjnym profesjonalistą, jak to w
tamtych czasach bywało. Sfotografował profesora Carvera na tle
jednolitej zasłony, oświetlonego dość miękkim światłem z
prawej strony. Do zdjęcia użyto jakiegoś straszliwie
wielkoformatowego aparatu- przykuwa w nim uwagę bardzo mała głębia
ostrości, która kończy się gdzieś za kącikami oczu modela, a
dalej tworzy miękką nieostrość, która obejmuje uszy i górę
głowy. Ostrość objęła różę wpiętą w klapę surduta, ale już
nie kołnierzyk koszuli.
Twarz- oczy, usta i nos wybijają się
na plan pierwszy w tym monochromatycznym, niemal jednolitym zdjęciu.
Fotografia została poddana
współczesnej cyfrowej odnowie i retuszowi. Dokonał tego pan Adam
Cuerden, który na Wikipedii dał nam krótką notatkę z tym
związaną.
Otóż na początku XX wieku zdjęcia
studyjne czarnoskórych osób były w USA rzadkością. Fotografowie
nie byli przyzwyczajeni do ich robienia i często popełniali
standardowy błąd- mierzyli światło tak jak robili to do tej pory dla osób o jasnej cerze. Powodowało to
prześwietlenie zdjęcia i nieprawdziwie jasny ton skóry modela,
choć wydobywało szczegóły twarzy.
W okolicach 1910 roku, o ile mi wiadomo, najczęściej
stosowano prosty światłomierz optyczny, tzw ekstynkcyjny, oparty na
wizjerze z filtrem neutralnym szarym z regulowaną gradacją, przez
który patrzyło się oceniając przy jakim zaciemnieniu jeszcze
można coś dostrzec, a wtedy z ruchomej tabelki odczytywało się
właściwe nastawy ekspozycji. Pomiar, choć oparty na ocenie "na
oko" działał na analogicznej, choć ludzko- analogowej
zasadzie, jak elektroniczne nastawy dzisiejszych światłomierzy
automatycznych w aparacie. Są one skalibrowane w celu uzyskania
średniej 18%-owej szarości obiektu na zdjęciu (w nadziei, że
będzie odpowiednia do wszystkiego, ale oczywiście nie zawsze się
to sprawdza, odcień twarzy jest do tej wartości zbliżony). Oko
fotografa też patrzyło przez światłomierz ekstynkcyjny
"uśredniając do 18%" wedle dotychczasowego doświadczenia.
Podczas retuszu fotografii George'
Washingtona Carvera poprawiona została zatem ekspozycja zdjęcia,
żeby przywrócić bardziej naturalny odcień jego skóry.
Zdjęcie przykuwa uwagę. Przez swoją
egzotykę, anturaż, wyrazistość. Może też łączy się przez
podświadomość z historią profesora botaniki. Historią
niewolnictwa i długiego amerykańskiego apartheidu.
No, na podświadomość to ja już nic
nie poradzę.
Portret
drugi
To autoportret. Znów wydaje się
znaczący.
Zdzisław Beksiński, wyjęty wprost z
książki „Beksińscy, portret podwójny”. Malarza znają pewnie
wszyscy, po biograficznym filmie „Ostatnia rodzina” pojawiło się
wiele artykułów prasowych o jego życiu i stosunkach rodzinnych.
Zresztą Beksiński był spektakularny od dawna, więc jego
psychohorrorystyczne obrazy są dość powszechnie znane. Nie wszyscy
wiedzą, że malarstwo było dopiero trzecim gatunkiem jaki w życiu
uprawiał- pierwszym była fotografia, a drugim- rzeźba. Autoportret
jest zatem wczesnym dziełem.
Książka Magdaleny Grzebałkowskiej
daje dosłownie wiwisekcję życia Beksińskich, obserwujemy ich
niemal dzień po dniu i jest to obserwacja zajmująca. Malarz i jego
syn zostawili po sobie olbrzymie ilości listów, nagrań audio i
wideo, oraz notatek- dało się z tego stworzyć bardzo wierny i
plastyczny obraz.
Tak naprawdę biedowali. Dopiero w
późnym okresie życia Zdzisław Beksiński zarabiał na swoich
obrazach, wcześniej wręcz żył w nędzy, pomimo pochodzenia z bogatej
mieszczańskiej rodziny (jego pradziadek założył zakład produkcji
kotłów w Sanoku, który po wojnie stał się fabryką Autosan).
Malarz był z wykształcenia architektem, co jest mi nieco
familiarne. Niemniej jego indywidualność i bezkompromisowość nie
ułatwiały mu życia- pracował przez pewien czas jako konstruktor zatrudniony nieco
po znajomości w fabryce Autosana, jednak nie był skłonny do
jakichkolwiek wyrzeczeń na rzecz komunistycznych władz. A właściwie na rzecz jakichkolwiek władz. Nie mieszał się w gierki, podgryzania i podchody. Chciał
tworzyć i właściwie konsekwentnie do tego dążył. Malarzem
nauczył się być (i to doskonałym technicznie) dopiero w życiu
dojrzałym.
Życie Beksińskich w latach 50-tych i
60-tych w PRL, opisane w „Portrecie podwójnym” rymuje mi się
doskonale z biografią Stanisława Lema opisaną przez Wojciecha
Orlińskiego w „Życiu nie z tej ziemi”. Polska Ludowa nie dawała
zbyt wielu możliwości do bezproblemowej egzystencji- Lem, będąc
już znanym pisarzem długo musiał się starać o przydział na
samochód, który w końcu udało mu się „wychodzić” i pół
swojej energii musiał przeznaczyć na zdobywanie materiałów na
budowę domu. A drugie pół na zdobywanie czasopism naukowych z
Zachodu. Nie mówiąc już o tym, że o papierze toaletowym i Lem i
Beksiński i moi rodzice mogli sobie pomarzyć, przez większą część
trwania gospodarki socjalistycznej. Beksiński na przykład przez
wiele lat walczył o możliwość zameldowania się (!!!) w Warszawie
i kupienia tam mieszkania.
Malarz jawi się z książki
Grzebałkowskiej jako człowiek dziwny, choć wielce ujmujący.
Bardzo godna podziwu jest jego konsekwencja i upór, który mógł
utrudniać życie bliskim, ale jednak doprowadził go na
prawdziwe szczyty- wyłudzając farby, ciułając na płyty pilśniowe
(były tańsze niż płótna), zastawiając warsztatem malarskim cały
dom, a potem mrówczą rzemieślniczą pracą, ucząc się malarstwa
Beksiński osiągnął to co zamierzał i co mu w duszy grało.
Był sympatyczny. Z książki wyłania
się obraz człowieka z poczuciem humoru i autoironią, czasami
nihilistyczną. Dobrze wychowanego i nie lubiącego się narzucać,
wycofanego, ale znającego swoją wartość. Beksiński niewątpliwie
cierpiał na jakąś odmianę nerwicy natręctw, miał swoje
niezmienne nawyki, żywił się bardzo dziwnymi rzeczami i nie lubił
wszelkich zmian planu dnia- przez swój silny charakter
nieintencjonalnie zdominował swoją rodzinę, choć nie dotyczyło
to syna- Tomasza.
Bardzo celnie i potoczyście pisał,
jego listy są żywe, ironiczne, przez to też mocno zyskuje w moim
odbiorze.
Znane wszystkim psychopatyczno-
wizjonerskie obrazy były gdzieś w środku jego częścią,
niedostrzegalną na codzień, a ujawniają światu z tego co
wychodziło spod jego pędzla. To był wewnętrzny lęk, wyciągany
na światło dzienne. Góra lodowa, z której w żywym Beksińskim
wystawał na zewnątrz tylko mały czubeczek.
Był skomplikowany. A w tym
skomplikowaniu- naturalny.
Zdzisław Beksiński, autoportret. Lata 60-te. |
Wydaje mi się, że te cechy ujawnia
(zapewne nieświadomie) ów fotograficzny, wczesny autoportret.
Być może miał być eksperymentem
formalnym (jak to u fotografów poszukujących), być może miał być
wygłupem, do których był Beksiński nieco skłonny w młodości-
widać to na niektórych zdjęciach robionych przez znajomych
malarza. Niemniej ten autoportret jest moim zdaniem- prawdziwy.
Ujmuje naturę portretowanego. Wyraża nieuchwytność Beksińskiego,
jego zawiłą psyche, a nawet niesie nieco ironii, gdy rękę, którą
podpiera brodę uznamy za komiksowe zęby potwora.
Ja widzę też w tym zdjęciu pewien
spokój, pomimo rozedrgania. Może wyraża go wzrok malarza, zza
grubych ramek okularów. "Jestem jaki jestem, nic na to nie
poradzę". Jak to mówił Złomnik- "dilujcie z tym".
A może to tylko podświadomość po
lekturze książki Grzebałkowskiej, która podpowiada mi taką
interpretację?
No, na podświadomość to ja już nic
nie poradzę.
Fabrykant
Źródła wymienione w tekście.
P.S.
Zapraszamy na stronę Fotodinozy na Fejsiku. Może nie dzieje się tam strasznie dużo, ale czasami się dzieje:
https://www.facebook.com/fotodinoza/
P.S.
Zapraszamy na stronę Fotodinozy na Fejsiku. Może nie dzieje się tam strasznie dużo, ale czasami się dzieje:
https://www.facebook.com/fotodinoza/
Najpierw cytaty- "bliskowschodni imigranci" do USA (w XIX wieku). Byli jacyś tacy ! W połowie XIX wieku, a przed woją secesyjną w USA, Bliski Wschód składał się z Imperium Ottomańskiego od Gibraltaru do Bagdadu.Północna Afryka uznawana była przez Amerykę i świat zachodni za Wybrzeże Barbarzyńskie ("Barbaria") albo Wybrzeże Piratów i tak nazywana była na mapach.Przyszły prezydent USA Thomas Jefferson, ambasador w Londynie, konferował z arabskimi szejkami aby zechcieli nie napadać na amerykańskie i europejskie statki handlowe. I wtedy miałaby istnieć bliskowschodnia emigracja do USA!
OdpowiedzUsuńDrugi cytat : "standardowy błąd- mierząc światło ustawiali parametry czasu i przesłony tak jak robili to dla osób o jasnej cerze. Powodowało to prześwietlenie zdjęcia i nieprawdziwie jasny ton skóry modela, choć wydobywało szczegóły twarzy." Chyba jest dokładnie odwrotnie zgodnie z porzekadłem - "Ciemno jak w dupie u Murzyna". Jeśli sfotografuję Murzyna dokładnie tak jakbym fotografował Białego, to Murzyn nie zapłaci mi za takie zdjęcie. I będzie miał rację , bo na takim zdjęciu jego twarz będzie nieczytelnie ciemna. Muszę o tę 1 blendę otworzyć obiektyw. W obecnej epoce poprawności politycznej zdjęcia Murzynów są permanentnie i przesadnie prześwietlane. Sam na Fejsbuku pokazałem zdjęcie (wzdragam się przed określeniem "afroamerykańskiego") murzyńskiego mordercy, wybielonego przez prasę tak, że wyglądał a Białego.Oczywiście prasa, politycznie poprawnie nie napisała, że to Murzyn. Bo byłby to rasizm. Nie wspomę tu o Michealu Jacksonie,który chirurgicznie wybielił sobie twarz tak, że wyglądał groteskowo.I wielu Murzynów robi modnie tak samo, chirurgiczne czy Photoshopkowo. Wspomnę tu że pierwszych 7 prezydentów USA było obszarnikami poiadającymi tysiące murzyńskich niewolników. Poprawnie politycznie lewica w USA (liberals) skłania się ku temu aby zlikwidować ich pomniki bo byli wszak rasistami.Prawicowe ekscesy w Charlotteburgu, parę tygodni temu miały też częściowo za tło kontrowersję co do przywódcy konfederacyjnego, oskarżanego o rasizm, bo oczywiście miał on murzyńskich niewolników. Opisywanemu przez fabrykanta George' owi Carverowi naprawdę się udało - miał szczęście do ludzi. Niechby takiemu Fabrykantowi udało się "Od poznanego człowieka dostać prawo dysponowania 17 akrami jego ziemi" to napewno stworzyłby dzieła godne George'a Carvera! Gdyby tenże Carver żył obecnie, to na pewno lansowałby G.M.F. (genetically modified food) i spotkałby się z nienawiścią wszystkich liberów i ambientalistów rolnych. Co mnie odrzuca w piśmiennictwie to ci "czarni" i "czarnoskórzy". Czarny to brunet. Kropka. A jeśli chodzi o rasy (fe! jakie niemodne!)- to istnieją Murzyni,negroes, negri, Negger. Czy są równi,lepsi czy gorsi, to inna para kaloszy. I w znanych mi językach w/w określenia nie miały negatywnejkonnotacji, w przeciwieństwie do Cyganów,którzy sobie na nie zasłużyli.
Dzięki za cenne komentarze.
UsuńDobrze zatem. Krakowskim targiem- nieprzyzwyczajeni do czarnoskórych modeli fotografowie źle mierzyli światło, stosując przesadne prześwietlenie.
Myślę, że owo prawo do dysponowania ziemi było odpłatne- dzierżawa to pewnie była, ino Wikipedia o niej nie pisze zbyt dokładnie.
Obawiam się jednak że z posiadania 7 hektarów nie powstałyby dziś zbyt wielkie dzieła. Musiałoby to być sto hektarów.
Ja notabene jestem chyba rasistą, czemu dam wyraz w najbliższym wpisie, prawdopodobnie w piątek. Będą tam obserwacje różnych ras. Zwłaszcza ras z północy w krajach na południu.
A! A wedle mej wiedzy XIX wieczna emigracja do USA przybywała ZEWSZĄD. Opieram się na książce (świetnej) "Wyspa Klucz" Małgorzaty Szejnert- o historii Elis Island. Może jednak powinieniem wyrzucić owych bliskowschodniaków z tekstu, bo z Europy szła przeważająca fala?
UsuńJeśli pani Szejnert udowodniła imigrację bliskowschodnią to poprawię mój stan wiedzy i logikę historyczno-geopolityczną.
OdpowiedzUsuńNota bene mam 40 akrów w stanie Utah, godzina jazdy do Las Vegas. Mógłbym Fabrykantowi udostępić aby powstały odpowiednie dzieła...
OdpowiedzUsuńSzanowny Wój już udostępnił wystarczająco wiele. Dzieło Fotodinozy już w trakcie tworzenia.
Usuńchciałbym zobaczyć portret Carvera w wykonaniu Beksińskiego
OdpowiedzUsuńA odwrotnie?
UsuńogeiksńiskeB uinanokyw w arevraC tertrop ćyzcaboz mybłaicch
UsuńPan Szanowny to zawsze wie co odpowiedzieć na trudne pytania.
UsuńCzuję się zaszczycony, że wrzucony kiedyś przeze mnie portret zainspirował Cię, drogi Fabrykancie, do napisania aż połowy wpisu!! Ogromnie dziękuję za podlinkowanie po raz kolejny.
OdpowiedzUsuńW dodatku dowiedziałem się ciekawych rzeczy o dwóch znanych mi już wcześniej postaciach, no i o fotografowaniu. Nie mogę się też doczekać artykułu o "rasizmie" w Twoim wydaniu. Trzeba tylko uważać z promocjami na FB, bo tam nawet "rasizm" wzięty w cudzysłów może spowodować kłopoty...
Pan Szanowny jest bardzo inspirujący. Czytamy ze smakiem.
UsuńNa szczęście rasizm będzie tylko przy okazji, taki mały niewinny rasizmiczek. Facebookowi go nie zdradzimy!
- I tu jest pies pogrzebany!
-Pies??? Piesek??? A jaka rasa?
-Nordycka, psiakrew! Odczep się od tego zwierzęcia nieszczęście ty moje! (cytat).
rasa: bulgot (zacytuję reszte tego sketczu , jak wyszperam z mego archiwum)
OdpowiedzUsuńTylko broń Boże jajnik!
UsuńA może ci "bliskowschodni" powstali w wyniku kalki tłumaczeniowej? W oryginale stało Near East i się z tego zrobił Bliski Wschód, zamiast eee... Bałkany? Galicja i Lodomeria? :-) W końcu stamtąd "trochę" luda do Hameryki popłynęło...
Tych "czarnych" bym się nie bał używać. Znaczy, nie miałbym oporów. No, chyba że o białych Amerykanach zacznie się mówić Euroamerykanie. Wówczas, na zasadzie wzajemności...
Nie tylko Cyganie zasłużyli.
Żyd ... lecz w literę go przerobię. (cytat)
Uśmiałem się z cytatów.
UsuńDzisiejszy Iran to zdaje się bliski wschód? Ten bliski wschód to mi się wziął z zapamiętanego z książki Szejnert zdjęcia imigrantów przybyłych z Persji do USA. Ale może ich było tylko dwóch.