sobota, 2 września 2017

Dwa portrety


George Carver, Zdzisław Beksiński

Podróże kształcą. Ale lektury jeszcze bardziej. Nawet te internetowe, a może i szczególnie. Zdjęcia niekiedy same przychodzą do człowieka i coś tam w nim poruszają, troszkę wstrząsają, szturchają, za rękaw ciągną.
To co się zobaczyło nie da się już odzobaczyć, jak wiadomo.

Obydwa te portrety zobaczyłem w lekturach. I jakoś nie mogę ich odzobaczyć do tej pory.
Pierwszy portret to George Washington Carver, zobaczony na Automobilowni w artykule o ekologicznych samochodach sprzed II Wojny – LINK.

Portret pierwszy.

Był ten pan prawdopodobnie pierwszym afroamerykaninem w USA, który zyskał sławę naukową. Zyskał ją także w sensie ogólnym. Ameryka umieszczała jego podobiznę na znaczkach pocztowych i plakatach, a prezydent Roosevelt ufundował mu pośmiertnie pomnik. Co się do tamtej pory czarnym Amerykanom nie zdarzało.
Jest to ciekawe, zwróciwszy uwagę na to, że George Carver urodził się jako niewolnik, a data jego narodzin jest nieznana. Prawdopodobnie to okolice roku 1860-tego. Miał na szczęście ten fart, że wychowywał się wśród porządnych ludzi.

Tydzień po jego przyjściu na świat Georga, jego matkę, siostrę i jego samego porwali z farmy złodzieje niewolników. Prawowity właściciel, niemiecki imigrant Moses Carver, (który zgodnie z tradycją dał swoim czarnoskórym nazwisko- mały George do wieku gimnazjalnego przedstawiał się jako "Carver's George") wynajął tropiciela- łapacza (slave catcher), któremu po kilku dniach udało się znaleźć niestety tylko niemowlę.
Odtąd George wychowywał się tylko z bratem.


Stany Zjednoczone miały naprawdę poważny problem z podziałem kraju (Unii Stanów). To była przepaść i to rosnąca.
Południe było rolnicze, farmerskie, produkowało 60% towarów eksportowych Ameryki, używając do tego wielkiej siły niewolniczej. Towary przemysłowe zwykle były do południowych stanów importowane z zagranicy.
Północ była uprzemysłowiona, bardziej miejska. Do tych stanów przybywali właściwie wszyscy europejscy i bliskowschodni imigranci. Wiek XIX przyniósł tam wielkie zapotrzebowanie na pracowników. Oraz na cła wwozowe, żeby chronić rynek przed importem.

90% niewolników amerykańskich pracowało na południu. Stanowili oni w tamecznych stanach około 40% ludności. Ich wyzwolenie stanowiłoby nie tylko wielką rewolucję ekonomiczną, ale także kompletną zmianę społeczną, na którą południe nie chciało się godzić.
Chodziło w tym sporze także o prawa wyborcze, sposób liczenia głosów w kongresie i ogólnie pojętą niezależność stanów, o którą toczyły się długoletnie boje parlamentarne. W 1844 roku wprowadzono na przykład ustawy kagańcowe (gag laws) zabraniające w kongresie w ogóle dyskusji na temat wyzwolenia niewolników, żeby nie powiększać konfliktów. Oczywiście nie pomogły.

W 1861 wybuchła Wojna Secesyjna. W jej wyniku zginęło 620 tysięcy ludzi i zniszczono mienie warte 5 mld ówczesnych dolarów.

Gdy po wojnie secesyjnej formalnie zniesiono w USA niewolnictwo niemiecki imigrant Moses i jego żona Susan Carver usynowili obu chłopców. Młody George, wspierany przez rodziców ruszył zdobywać edukację. Czytać i pisać nauczyła go przybrana mama.

Zniesienie niewolnictwa nie zlikwidowało oczywiście podziałów społecznych i rasowych. Segregacja między białymi a afroamerykanami trwała przez następne 100 lat- do lat 1960-tych. Do tych czasów rozdzielano szkoły, ławki parkowe, toalety, przedziały w pociągach i miejsca w restauracjach na te przeznaczone dla białych i „kolorowych”.

Pierwszą naukę systemową mały George podjął zatem w szkole podstawowej dla czarnych, oddalonej o 16 km od domu. Młody Carver nie wracał zatem codziennie na rodzinną farmę, tylko sypiał w sąsiedniej stodole. Trafił na nauczycielkę, która potrafiła zdopingować go i natchnąć do dalszego działania. Napisał wiele listów aplikacyjnych do college'ów, zanim nie został przyjęty do Highland University w Kansas. Niestety aplikacja była listowna i kiedy George przybył na miejsce, został natychmiast odrzucony, ze względu na kolor skóry.
Nie mając się gdzie podziać ruszył w drogę w poszukiwaniu pracy. Od poznanego człowieka dostał prawo dysponowania 17 akrami jego ziemi, osiadł więc w stanie Kansas i przez następne dwa lata ręcznie uprawiał owe 7 hektarów, sadząc kukurydzę i organizując ogród i sad. Imał się też wszelkich prac w sąsiednim miasteczku.
Dzięki temu mógł uzyskać pożyczkę bankową na edukację. Tym razem zapisał się do szkoły muzyczno- artystycznej w Iowa. Nauczycielka sztuki zwróciła uwagę na jego zdolności i zainteresowania przyrodnicze i doradziła mu wstąpienie na wydział botaniki w Iowa State Agricultural College w Ames. W 1891 roku został tam pierwszym czarnoskórym studentem.
Zainteresowania i entuzjazm Georga Carvera pchnęły go na drogę kariery i pozwoliły zyskać pierwszy szacunek i uznanie. Zajął się patologią roślin, mykologią, ale najwięcej czasu poświęcał rozwojowi upraw, szukaniu nowych krzyżówek zbóż i nowych produktów jakie dało się uzyskać z plonów. Niedługo po dyplomie został on pierwszym czarnoskórym wykładowcą na swoim uniwersytecie.

Kilka lat później George Carver, już znany w okolicy naukowiec, został współtwórcą Instytutu Tuskegee, gdzie kierował działem rolnictwa i stworzył pionierskie eksperymentalne farmy z nowymi rodzajami upraw bawełny, orzeszków ziemnych i zbóż. Instytut organizował specjalne "lotne" szkolenia dla farmerów w mobilnej klasie wykładowej, która jeździła po okolicy nauczając nowoczesnych sposobów upraw. Nasz bohater zyskał także dzięki temu dużo znajomości i był człowiekiem rozpoznawanym i szanowanym w sąsiedztwie.
Carver opracował metody płodozmianu najkorzystniej wpływające na żyzność ziemi, zachęcał rolników do rozwijania upraw orzeszków ziemnych i soi, żeby zwiększyć asortyment ich produkcji, oprócz tradycyjnie hodowanej tam bawełny. Wymyślił i wdrożył dziesiątki nowych wyrobów z tych roślin, między innymi mleko sojowe i orzechowe. Zastrzegł na nie kilka patentów.

Na kongresie producentów orzeszków ziemnych wystawił 145 wyrobów zrobionych z tej rośliny. Za sprawą owych producentów profesor Carver wygłosił jako ekspert przemówienie w Kongresie, celem wprowadzenia ceł na orzeszki importowane z Chin. Co było w 1921 rokiem nadal szokujące w USA, ze względu na wspomnianą rasową segregację i spotkało się z wielce burzliwym przyjęciem.

Jednak od tej pory George Washington Carver zaczął być osobą szeroko znaną w Stanach. Został ogólnie uznanym specjalistą od upraw, do którego zgłaszali się przemysłowcy i rolnicy. Udzielał porad i konsultacji. Spotkali się z nim, w uznaniu zasług, prezydenci Roosevelt i Coolidge, a nawet książę szwedzki. Carver pisał artykuły do gazet, wydawał książki i podręczniki, stał się popularny wśród farmerów. Działał w Komisji Współpracy Międzyrasowej, nawołując do harmonii społecznej w Stanach.

W latach 30-tych nawiązał znajomość z Henrym Fordem, był mówcą na konferencji dotyczącej nowych materiałów w motoryzacji jaka odbyła się w Dearborn, po której obaj panowie zaprzyjaźnili się. Gdy kilka lat później Carver zaczął mieć kłopoty z chodzeniem- to właśnie Ford zainstalował w jego domu windę, by ułatwić mu poruszanie się.

Carver zmarł w 1943 roku. Całe życie był ascetą, nie ożenił się i nie miał dzieci- zostawił fundacji swojego imienia równowartość dzisiejszego miliona dolarów.

George Washington Carver, autor nieznany, 1910.

Zdjęcie jakie mamy przed oczami pochodzi z 1910 roku z archiwum Instytutu Tuskegee, kiedy Carver miał już znaczne sukcesy w karierze naukowej i karierze wynalazcy.
Autor fotografii nieznany. Można się tylko domyślać, że był studyjnym profesjonalistą, jak to w tamtych czasach bywało. Sfotografował profesora Carvera na tle jednolitej zasłony, oświetlonego dość miękkim światłem z prawej strony. Do zdjęcia użyto jakiegoś straszliwie wielkoformatowego aparatu- przykuwa w nim uwagę bardzo mała głębia ostrości, która kończy się gdzieś za kącikami oczu modela, a dalej tworzy miękką nieostrość, która obejmuje uszy i górę głowy. Ostrość objęła różę wpiętą w klapę surduta, ale już nie kołnierzyk koszuli.
Twarz- oczy, usta i nos wybijają się na plan pierwszy w tym monochromatycznym, niemal jednolitym zdjęciu.
Fotografia została poddana współczesnej cyfrowej odnowie i retuszowi. Dokonał tego pan Adam Cuerden, który na Wikipedii dał nam krótką notatkę z tym związaną.

Otóż na początku XX wieku zdjęcia studyjne czarnoskórych osób były w USA rzadkością. Fotografowie nie byli przyzwyczajeni do ich robienia i często popełniali standardowy błąd- mierzyli światło tak jak robili to do tej pory dla osób o jasnej cerze. Powodowało to prześwietlenie zdjęcia i nieprawdziwie jasny ton skóry modela, choć wydobywało szczegóły twarzy.
W okolicach 1910 roku, o ile mi wiadomo, najczęściej stosowano prosty światłomierz optyczny, tzw ekstynkcyjny, oparty na wizjerze z filtrem neutralnym szarym z regulowaną gradacją, przez który patrzyło się oceniając przy jakim zaciemnieniu jeszcze można coś dostrzec, a wtedy z ruchomej tabelki odczytywało się właściwe nastawy ekspozycji. Pomiar, choć oparty na ocenie "na oko" działał na analogicznej, choć ludzko- analogowej zasadzie, jak elektroniczne nastawy dzisiejszych światłomierzy automatycznych w aparacie. Są one skalibrowane w celu uzyskania średniej 18%-owej szarości obiektu na zdjęciu (w nadziei, że będzie odpowiednia do wszystkiego, ale oczywiście nie zawsze się to sprawdza, odcień twarzy jest do tej wartości zbliżony). Oko fotografa też patrzyło przez światłomierz ekstynkcyjny "uśredniając do 18%" wedle dotychczasowego doświadczenia.
Podczas retuszu fotografii George' Washingtona Carvera poprawiona została zatem ekspozycja zdjęcia, żeby przywrócić bardziej naturalny odcień jego skóry.

Zdjęcie przykuwa uwagę. Przez swoją egzotykę, anturaż, wyrazistość. Może też łączy się przez podświadomość z historią profesora botaniki. Historią niewolnictwa i długiego amerykańskiego apartheidu.

No, na podświadomość to ja już nic nie poradzę.


Portret drugi

To autoportret. Znów wydaje się znaczący.
Zdzisław Beksiński, wyjęty wprost z książki „Beksińscy, portret podwójny”. Malarza znają pewnie wszyscy, po biograficznym filmie „Ostatnia rodzina” pojawiło się wiele artykułów prasowych o jego życiu i stosunkach rodzinnych. Zresztą Beksiński był spektakularny od dawna, więc jego psychohorrorystyczne obrazy są dość powszechnie znane. Nie wszyscy wiedzą, że malarstwo było dopiero trzecim gatunkiem jaki w życiu uprawiał- pierwszym była fotografia, a drugim- rzeźba. Autoportret jest zatem wczesnym dziełem.

Książka Magdaleny Grzebałkowskiej daje dosłownie wiwisekcję życia Beksińskich, obserwujemy ich niemal dzień po dniu i jest to obserwacja zajmująca. Malarz i jego syn zostawili po sobie olbrzymie ilości listów, nagrań audio i wideo, oraz notatek- dało się z tego stworzyć bardzo wierny i plastyczny obraz.

Tak naprawdę biedowali. Dopiero w późnym okresie życia Zdzisław Beksiński zarabiał na swoich obrazach, wcześniej wręcz żył w nędzy, pomimo pochodzenia z bogatej mieszczańskiej rodziny (jego pradziadek założył zakład produkcji kotłów w Sanoku, który po wojnie stał się fabryką Autosan). Malarz był z wykształcenia architektem, co jest mi nieco familiarne. Niemniej jego indywidualność i bezkompromisowość nie ułatwiały mu życia- pracował przez pewien czas jako konstruktor zatrudniony nieco po znajomości w fabryce Autosana, jednak nie był skłonny do jakichkolwiek wyrzeczeń na rzecz komunistycznych władz. A właściwie na rzecz jakichkolwiek władz. Nie mieszał się w gierki, podgryzania i podchody. Chciał tworzyć i właściwie konsekwentnie do tego dążył. Malarzem nauczył się być (i to doskonałym technicznie) dopiero w życiu dojrzałym.

Życie Beksińskich w latach 50-tych i 60-tych w PRL, opisane w „Portrecie podwójnym” rymuje mi się doskonale z biografią Stanisława Lema opisaną przez Wojciecha Orlińskiego w „Życiu nie z tej ziemi”. Polska Ludowa nie dawała zbyt wielu możliwości do bezproblemowej egzystencji- Lem, będąc już znanym pisarzem długo musiał się starać o przydział na samochód, który w końcu udało mu się „wychodzić” i pół swojej energii musiał przeznaczyć na zdobywanie materiałów na budowę domu. A drugie pół na zdobywanie czasopism naukowych z Zachodu. Nie mówiąc już o tym, że o papierze toaletowym i Lem i Beksiński i moi rodzice mogli sobie pomarzyć, przez większą część trwania gospodarki socjalistycznej. Beksiński na przykład przez wiele lat walczył o możliwość zameldowania się (!!!) w Warszawie i kupienia tam mieszkania.

Malarz jawi się z książki Grzebałkowskiej jako człowiek dziwny, choć wielce ujmujący. Bardzo godna podziwu jest jego konsekwencja i upór, który mógł utrudniać życie bliskim, ale jednak doprowadził go na prawdziwe szczyty- wyłudzając farby, ciułając na płyty pilśniowe (były tańsze niż płótna), zastawiając warsztatem malarskim cały dom, a potem mrówczą rzemieślniczą pracą, ucząc się malarstwa Beksiński osiągnął to co zamierzał i co mu w duszy grało.
Był sympatyczny. Z książki wyłania się obraz człowieka z poczuciem humoru i autoironią, czasami nihilistyczną. Dobrze wychowanego i nie lubiącego się narzucać, wycofanego, ale znającego swoją wartość. Beksiński niewątpliwie cierpiał na jakąś odmianę nerwicy natręctw, miał swoje niezmienne nawyki, żywił się bardzo dziwnymi rzeczami i nie lubił wszelkich zmian planu dnia- przez swój silny charakter nieintencjonalnie zdominował swoją rodzinę, choć nie dotyczyło to syna- Tomasza.
Bardzo celnie i potoczyście pisał, jego listy są żywe, ironiczne, przez to też mocno zyskuje w moim odbiorze.

Znane wszystkim psychopatyczno- wizjonerskie obrazy były gdzieś w środku jego częścią, niedostrzegalną na codzień, a ujawniają światu z tego co wychodziło spod jego pędzla. To był wewnętrzny lęk, wyciągany na światło dzienne. Góra lodowa, z której w żywym Beksińskim wystawał na zewnątrz tylko mały czubeczek.

Był skomplikowany. A w tym skomplikowaniu- naturalny.

Zdzisław Beksiński, autoportret. Lata 60-te.

Wydaje mi się, że te cechy ujawnia (zapewne nieświadomie) ów fotograficzny, wczesny autoportret.
Być może miał być eksperymentem formalnym (jak to u fotografów poszukujących), być może miał być wygłupem, do których był Beksiński nieco skłonny w młodości- widać to na niektórych zdjęciach robionych przez znajomych malarza. Niemniej ten autoportret jest moim zdaniem- prawdziwy. Ujmuje naturę portretowanego. Wyraża nieuchwytność Beksińskiego, jego zawiłą psyche, a nawet niesie nieco ironii, gdy rękę, którą podpiera brodę uznamy za komiksowe zęby potwora.

Ja widzę też w tym zdjęciu pewien spokój, pomimo rozedrgania. Może wyraża go wzrok malarza, zza grubych ramek okularów. "Jestem jaki jestem, nic na to nie poradzę". Jak to mówił Złomnik- "dilujcie z tym".
A może to tylko podświadomość po lekturze książki Grzebałkowskiej, która podpowiada mi taką interpretację?

No, na podświadomość to ja już nic nie poradzę.

Fabrykant

Źródła wymienione w tekście.

P.S.
Zapraszamy na stronę Fotodinozy na Fejsiku. Może nie dzieje się tam strasznie dużo, ale czasami się dzieje:
https://www.facebook.com/fotodinoza/






15 komentarzy:

  1. Najpierw cytaty- "bliskowschodni imigranci" do USA (w XIX wieku). Byli jacyś tacy ! W połowie XIX wieku, a przed woją secesyjną w USA, Bliski Wschód składał się z Imperium Ottomańskiego od Gibraltaru do Bagdadu.Północna Afryka uznawana była przez Amerykę i świat zachodni za Wybrzeże Barbarzyńskie ("Barbaria") albo Wybrzeże Piratów i tak nazywana była na mapach.Przyszły prezydent USA Thomas Jefferson, ambasador w Londynie, konferował z arabskimi szejkami aby zechcieli nie napadać na amerykańskie i europejskie statki handlowe. I wtedy miałaby istnieć bliskowschodnia emigracja do USA!


    Drugi cytat : "standardowy błąd- mierząc światło ustawiali parametry czasu i przesłony tak jak robili to dla osób o jasnej cerze. Powodowało to prześwietlenie zdjęcia i nieprawdziwie jasny ton skóry modela, choć wydobywało szczegóły twarzy." Chyba jest dokładnie odwrotnie zgodnie z porzekadłem - "Ciemno jak w dupie u Murzyna". Jeśli sfotografuję Murzyna dokładnie tak jakbym fotografował Białego, to Murzyn nie zapłaci mi za takie zdjęcie. I będzie miał rację , bo na takim zdjęciu jego twarz będzie nieczytelnie ciemna. Muszę o tę 1 blendę otworzyć obiektyw. W obecnej epoce poprawności politycznej zdjęcia Murzynów są permanentnie i przesadnie prześwietlane. Sam na Fejsbuku pokazałem zdjęcie (wzdragam się przed określeniem "afroamerykańskiego") murzyńskiego mordercy, wybielonego przez prasę tak, że wyglądał a Białego.Oczywiście prasa, politycznie poprawnie nie napisała, że to Murzyn. Bo byłby to rasizm. Nie wspomę tu o Michealu Jacksonie,który chirurgicznie wybielił sobie twarz tak, że wyglądał groteskowo.I wielu Murzynów robi modnie tak samo, chirurgiczne czy Photoshopkowo. Wspomnę tu że pierwszych 7 prezydentów USA było obszarnikami poiadającymi tysiące murzyńskich niewolników. Poprawnie politycznie lewica w USA (liberals) skłania się ku temu aby zlikwidować ich pomniki bo byli wszak rasistami.Prawicowe ekscesy w Charlotteburgu, parę tygodni temu miały też częściowo za tło kontrowersję co do przywódcy konfederacyjnego, oskarżanego o rasizm, bo oczywiście miał on murzyńskich niewolników. Opisywanemu przez fabrykanta George' owi Carverowi naprawdę się udało - miał szczęście do ludzi. Niechby takiemu Fabrykantowi udało się "Od poznanego człowieka dostać prawo dysponowania 17 akrami jego ziemi" to napewno stworzyłby dzieła godne George'a Carvera! Gdyby tenże Carver żył obecnie, to na pewno lansowałby G.M.F. (genetically modified food) i spotkałby się z nienawiścią wszystkich liberów i ambientalistów rolnych. Co mnie odrzuca w piśmiennictwie to ci "czarni" i "czarnoskórzy". Czarny to brunet. Kropka. A jeśli chodzi o rasy (fe! jakie niemodne!)- to istnieją Murzyni,negroes, negri, Negger. Czy są równi,lepsi czy gorsi, to inna para kaloszy. I w znanych mi językach w/w określenia nie miały negatywnejkonnotacji, w przeciwieństwie do Cyganów,którzy sobie na nie zasłużyli.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za cenne komentarze.

      Dobrze zatem. Krakowskim targiem- nieprzyzwyczajeni do czarnoskórych modeli fotografowie źle mierzyli światło, stosując przesadne prześwietlenie.

      Myślę, że owo prawo do dysponowania ziemi było odpłatne- dzierżawa to pewnie była, ino Wikipedia o niej nie pisze zbyt dokładnie.

      Obawiam się jednak że z posiadania 7 hektarów nie powstałyby dziś zbyt wielkie dzieła. Musiałoby to być sto hektarów.

      Ja notabene jestem chyba rasistą, czemu dam wyraz w najbliższym wpisie, prawdopodobnie w piątek. Będą tam obserwacje różnych ras. Zwłaszcza ras z północy w krajach na południu.

      Usuń
    2. A! A wedle mej wiedzy XIX wieczna emigracja do USA przybywała ZEWSZĄD. Opieram się na książce (świetnej) "Wyspa Klucz" Małgorzaty Szejnert- o historii Elis Island. Może jednak powinieniem wyrzucić owych bliskowschodniaków z tekstu, bo z Europy szła przeważająca fala?

      Usuń
  2. Jeśli pani Szejnert udowodniła imigrację bliskowschodnią to poprawię mój stan wiedzy i logikę historyczno-geopolityczną.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nota bene mam 40 akrów w stanie Utah, godzina jazdy do Las Vegas. Mógłbym Fabrykantowi udostępić aby powstały odpowiednie dzieła...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szanowny Wój już udostępnił wystarczająco wiele. Dzieło Fotodinozy już w trakcie tworzenia.

      Usuń
  4. chciałbym zobaczyć portret Carvera w wykonaniu Beksińskiego

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ogeiksńiskeB uinanokyw w arevraC tertrop ćyzcaboz mybłaicch

      Usuń
    2. Pan Szanowny to zawsze wie co odpowiedzieć na trudne pytania.

      Usuń
  5. Czuję się zaszczycony, że wrzucony kiedyś przeze mnie portret zainspirował Cię, drogi Fabrykancie, do napisania aż połowy wpisu!! Ogromnie dziękuję za podlinkowanie po raz kolejny.

    W dodatku dowiedziałem się ciekawych rzeczy o dwóch znanych mi już wcześniej postaciach, no i o fotografowaniu. Nie mogę się też doczekać artykułu o "rasizmie" w Twoim wydaniu. Trzeba tylko uważać z promocjami na FB, bo tam nawet "rasizm" wzięty w cudzysłów może spowodować kłopoty...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pan Szanowny jest bardzo inspirujący. Czytamy ze smakiem.
      Na szczęście rasizm będzie tylko przy okazji, taki mały niewinny rasizmiczek. Facebookowi go nie zdradzimy!

      - I tu jest pies pogrzebany!
      -Pies??? Piesek??? A jaka rasa?
      -Nordycka, psiakrew! Odczep się od tego zwierzęcia nieszczęście ty moje! (cytat).

      Usuń
  6. rasa: bulgot (zacytuję reszte tego sketczu , jak wyszperam z mego archiwum)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko broń Boże jajnik!
      A może ci "bliskowschodni" powstali w wyniku kalki tłumaczeniowej? W oryginale stało Near East i się z tego zrobił Bliski Wschód, zamiast eee... Bałkany? Galicja i Lodomeria? :-) W końcu stamtąd "trochę" luda do Hameryki popłynęło...
      Tych "czarnych" bym się nie bał używać. Znaczy, nie miałbym oporów. No, chyba że o białych Amerykanach zacznie się mówić Euroamerykanie. Wówczas, na zasadzie wzajemności...
      Nie tylko Cyganie zasłużyli.
      Żyd ... lecz w literę go przerobię. (cytat)

      Usuń
    2. Uśmiałem się z cytatów.
      Dzisiejszy Iran to zdaje się bliski wschód? Ten bliski wschód to mi się wziął z zapamiętanego z książki Szejnert zdjęcia imigrantów przybyłych z Persji do USA. Ale może ich było tylko dwóch.

      Usuń

Drogi czytelniku! Pragnę ostrzec, że wredny portal blogowy na jakim piszę bardzo lubi zjadać bez ostrzeżenia wpisy czytelników podczas ich zamieszczania. BARDZO PROSZĘ PO NAPISANIU KOMENTARZA SKOPIOWAĆ GO i w razie czego wstawić ponownie, na pohybel Google Blogger. Fabrykant.