A czy jak Twoja dziewczyna nie jest
petrolheadem i nie wie kto to jest Niki Lauda to też będzie
zadowolona z tego filmu?
Też.
A jak kto jest ekologiem i chętnie
powiesiłby na drzewie pewną Szyszkę to też obejrzy ten film z
przyjemnością?
Też.
O ile tylko ma pewne sentymenty do
przeszłości i lubi dobre kino. Ale na szczęście- większość z
nas ma, większość z nas lubi.
"Wyścig", patrząc na
tematykę, powinien być głównie dla tych którzy mają benzynę we
krwi. To epicka opowieść o rywalizacji dwóch kierowców Formuły 1
na początku lat 70-tych- Jamesa Hunta i Nikiego Laudy. Dobrze
opowiedziana, fajnie pokazana, wywołująca uśmiech na gębie, który
co prawda troszkę tężeje nam na ustach wraz z przebiegiem akcji.
Bo ta jest dramatyczna i godna filmu, pomimo że kręci się stale
wokół wyścigów.
Reżyser- Ron Howard- wspiął się tu na wyżyny swoich umiejętności, o dwa kroki wyżej niż w swoich „Apollo 13” i „Kod DaVinci”. Historia wyglądająca wstępnie na schematyczny hollywood wkręca nas coraz mocniej z każdą minutą.
Wkręca nawet kobiety nie mające prawa
jazdy.
Twórcy fantastycznie wybrnęli z
pułapki "filmu dla automobilistów", pomimo tego że
automobiliści nie zostali pominięci- wręcz przeciwnie, wciąż
mruga się tu do nich okiem i pokazuje smakowite smaczki. Ale jednak-
twórcy wybrnęli znakomicie, bo oparli cały film głównie na
konflikcie charakterów. A były to charaktery nie byle jakie. W sam
raz na film. Z jednej strony mamy tu młodego gniewnego i birbanta,
który płynie, niczym surfer na wznoszącej fali, z drugiej
skrupulatnego planistę i stratega, który mimo mentalności
księgowego (sorry Szczepan!) zdolny jest do zaskakującego ryzyka.
I ten konflikt jest zdecydowanie
ważniejszy dla widza niż Humber Super Snipe, Alfy Romeo i Peugeot
504 które oglądamy na ekranie. Niż tory wyścigowe i bolidy
Hesketch'a, McLarena i Ferrari, co lepsza- w wielu scenach oryginalne
auta jakimi ścigali się prawdziwi Hunt i Lauda. Choć nie powiem,
że ogląda się je bez petrolheadowej przyjemności.
Film oczywiście upraszcza,
przejaskrawia i skraca te życiowe historie bohaterów, ale od tego
jest film, żeby dać syntezę. Mamy tu dwie skomplikowane historie
pochodzenia, także dwie, krańcowo różne historie damsko męskie.
Jest co oglądać.
Twórcy zaczynają od retrospektyw, z
tekstem wygłaszanym w pierwszej osobie przez samych głównych
bohaterów. Na początku wydało mi się to tanim chwytem, nieco
oklepanym w filmach biograficznych, ale tu po pierwsze opowiada dwóch
gości, co rzadko widywałem do tej pory, a po drugie- są to goście
dość zakręceni, zatem zajrzenie do ich głów i przeszłości
widzianej ich oczami daje twórcom możliwość lepszego, bardziej
wielostronnego wyjaśnienia widzowi kontekstu.
Dostajemy zarys ich kariery w krótkich
scenach. A wraz z zarysem dostajemy obraz lat 60-tych i 70-tych. Jest
to, czego byśmy się spodziewali- sweet sixties oraz sex, drugs n'
rock&roll, pokazane w obrazowy i wydaje się- prawdziwy sposób.
Przejmująco, zwłaszcza dla automobilisty, pokazana jest przaśność,
wręcz amatorszczyzna z jaką wielu odnosiło sukcesy w wyścigach,
twórcy filmu celowo dają obrazy które łatwo skojarzyć z dniem
dzisiejszym- ślamazarną zmianę opon, fotoreporterów leżących
tuż przy asfalcie toru, baraki firmy McLaren, znanej dziś ze
sprzedaży aut za miliony. Nie będąc petrolheadem być może nie
wyczujesz tych mrugnięć oka, ale dadzą one odpowiedni klimat,
równie wyrazisty jak pokazane społeczne stosunki międzypłciowe w
dobie sprzed epidemii AIDS.
Dostajemy soczyste sceny które robią
klimat zarówno czasów jak i miejsc (świetny, dowcipny fragment
zatrzymywania autostopu i "wyścigu" we Włoszech) i
dookreślają naszych antagonistów dyszących żądzą zwycięstwa.
James Hunt, czyli Chris Hemsworth nie
ma zbyt trudnej roli- ot sympatyczny, przystojny zawadiaka, mimo
wszystko niegłupi i zdolny do refleksji. Prawdziwym wyzwaniem była
tu rola Nikiego Laudy (Daniel Brühl).
To ewidentny socjopata, dużym wyczynem było takie zagranie i
poprowadzenie tej postaci, żeby widz obdarzył ją jakimś
pozytywnym sentymentem, przez pewne chwile współczujemy mu trochę,
przez inne traktujemy jak dupka, przez pewne momenty podziwiamy,
nawet jesteśmy gotowi utożsamić się z jego racjami. Jest to
utrzymane w bardzo chwiejnej równowadze, niewątpliwie była to
trudna sztuka, ale świadczy właśnie o klasie filmu i aktora.
Daniel Brühl,
znany wcześniej z „Good bye Lenin” i „Bękartów Wojny”,
ucharakteryzowany dodatkowo na Laudę fantastycznie gra człowieka-
robota, miotanego jednak pewnymi niespodziewanymi wewnętrznymi
emocjami, potrafiącego dążyć do celu i znającego swoje
ograniczenia.
Zderzenie tych postaci, pomysłów na
życie jakie z nimi stoją, konflikt postaw, ale też i paradoksalne
pewne podobieństwo między nimi są tak naprawdę tematem opowieści.
Chwała twórcom " Rush", że potrafili to pokazać.
W końcu wszystko polega na jeżdżeniu
samochodem w kółko i w kółko... „Niczego innego nie potrafię”-
mówi Lauda.
No i było co pokazywać.
Cały sezon 1976 ścigania w Formule 1,
w którym do samiuśkiego końca nie było wiadomo kto wygra,
dramatyczne zwroty akcji, śmiertelne wypadki, wygrane i przegrane-
prawdziwy thriller- i najlepsze w tym, że scenariusz pisało samo
życie. Aż trudno uwierzyć. Aż szkoda byłoby nie przerobić tego
na film.
Oprócz znacznie głębszego przesłania
daje to dodatkowy walor atrakcyjności "Wyścigowi", w
porównaniu do innych filmów traktujących o samochodowej
rywalizacji. Mamy w tyle głowy to, że łobuzerski uśmiech Hunta i
kalkulacje Laudy kiedyś wydarzyły się naprawdę.
Prawdziwi James Hunt i Niki Lauda. |
Fabrykant.
Zachęciłeś, zachęciłeś! W dodatku Rush to mój ulubiony zespół!
OdpowiedzUsuńFilm jest do obejrzenia tu: https://www.cda.pl/video/1439680bd
Nie mogę doczekać się wieczora :)
Oglądałem ten film dwa razy w kinie, mam go na DVD. Jest świetny, prawdziwy. Zasługa tu pewnie samego Laudy który robił za konsultanta i zapobiegł "latającym deklom od kanalizy" ;)
OdpowiedzUsuńPisząc tę recenzję pooglądałem trochę zdjęć z premiery filmu na którą Lauda był zaproszony. Można było porównać "kopię" z "oryginałem".
UsuńMelduję posłusznie, że nie jestem księgowym, a o przynależnemu temu zawodowi rodzaju mentalności mamy chyba całkiem podobne zdania :-)
OdpowiedzUsuńCo do Laudy, to dziwna jest trochę jego wypowiedź o braku innych umiejętności, bo jego drugą pasją było zawsze lotnictwo - on nawet prowadził kiedys linie lotnicze Lauda Air.
A sam film oczywiście widziałem i bardzo go cenię, zwłaszcza wspomniany, bardzo żywy obraz czasów, które osobiście nazywam Epoką Chromu (choć na wyścigowych bolidach stosowanogo mało).
A jeśli wolno mi coś subtelnie zasugerować, to bardzo chętnie przeczytałbym recenzje jakichś innych filmów dla petrolheadów - choćby mojego ulubionego "Grand Prix", albo znacznie mniej ulubionego, choć chyba bardziej kultowego "Le Mans". Oczywiście w przerwie między innymi wpisami na Fotodinozie, w tym recenzjami filmów innych gatunków ;-)
Da się zrobić. Choć muszę je jeszcze obejrzeć, bo w filmach petrolheadowych jestem zapóźniony. W ogóle jestem zapóźniony ;)
UsuńCo do wypowiedzi Laudy- rzecz jasna film upraszcza i podkreśla niektóre rzeczy dla lepszego efektu- oczywiście jest to wypowiedź bardzo młodego Laudy i to pod wpływem chwili. Zajęcia lotnicze mistrza są w filmie całkiem wyraźnie zaznaczone- ostatnia "finałowa" rozmowa bohaterów odbywa się na lotnisku przy samolocie.
UsuńPoczułem się zachęcony do obejrzenia. W ramach treningu i przygotowań do "Wyścigu", jutro idę z synem na "Auta 3".
OdpowiedzUsuń"Lubię to!" - historię, film, no i, niestety tym razem nie przede wszystkim, wpis :)
OdpowiedzUsuń