wtorek, 13 czerwca 2017

Naprzód, dziewczyno petrolheada! "Wyścig" / "Rush" (2013)- recenzja.


A czy jak Twoja dziewczyna nie jest petrolheadem i nie wie kto to jest Niki Lauda to też będzie zadowolona z tego filmu?
Też.
A jak kto jest ekologiem i chętnie powiesiłby na drzewie pewną Szyszkę to też obejrzy ten film z przyjemnością?
Też.
O ile tylko ma pewne sentymenty do przeszłości i lubi dobre kino. Ale na szczęście- większość z nas ma, większość z nas lubi.


"Wyścig", patrząc na tematykę, powinien być głównie dla tych którzy mają benzynę we krwi. To epicka opowieść o rywalizacji dwóch kierowców Formuły 1 na początku lat 70-tych- Jamesa Hunta i Nikiego Laudy. Dobrze opowiedziana, fajnie pokazana, wywołująca uśmiech na gębie, który co prawda troszkę tężeje nam na ustach wraz z przebiegiem akcji. Bo ta jest dramatyczna i godna filmu, pomimo że kręci się stale wokół wyścigów.


Reżyser- Ron Howard- wspiął się tu na wyżyny swoich umiejętności, o dwa kroki wyżej niż w swoich „Apollo 13” i „Kod DaVinci”. Historia wyglądająca wstępnie na schematyczny hollywood wkręca nas coraz mocniej z każdą minutą.

Wkręca nawet kobiety nie mające prawa jazdy.


Twórcy fantastycznie wybrnęli z pułapki "filmu dla automobilistów", pomimo tego że automobiliści nie zostali pominięci- wręcz przeciwnie, wciąż mruga się tu do nich okiem i pokazuje smakowite smaczki. Ale jednak- twórcy wybrnęli znakomicie, bo oparli cały film głównie na konflikcie charakterów. A były to charaktery nie byle jakie. W sam raz na film. Z jednej strony mamy tu młodego gniewnego i birbanta, który płynie, niczym surfer na wznoszącej fali, z drugiej skrupulatnego planistę i stratega, który mimo mentalności księgowego (sorry Szczepan!) zdolny jest do zaskakującego ryzyka.
I ten konflikt jest zdecydowanie ważniejszy dla widza niż Humber Super Snipe, Alfy Romeo i Peugeot 504 które oglądamy na ekranie. Niż tory wyścigowe i bolidy Hesketch'a, McLarena i Ferrari, co lepsza- w wielu scenach oryginalne auta jakimi ścigali się prawdziwi Hunt i Lauda. Choć nie powiem, że ogląda się je bez petrolheadowej przyjemności.


Film oczywiście upraszcza, przejaskrawia i skraca te życiowe historie bohaterów, ale od tego jest film, żeby dać syntezę. Mamy tu dwie skomplikowane historie pochodzenia, także dwie, krańcowo różne historie damsko męskie. Jest co oglądać.

Twórcy zaczynają od retrospektyw, z tekstem wygłaszanym w pierwszej osobie przez samych głównych bohaterów. Na początku wydało mi się to tanim chwytem, nieco oklepanym w filmach biograficznych, ale tu po pierwsze opowiada dwóch gości, co rzadko widywałem do tej pory, a po drugie- są to goście dość zakręceni, zatem zajrzenie do ich głów i przeszłości widzianej ich oczami daje twórcom możliwość lepszego, bardziej wielostronnego wyjaśnienia widzowi kontekstu.
Dostajemy zarys ich kariery w krótkich scenach. A wraz z zarysem dostajemy obraz lat 60-tych i 70-tych. Jest to, czego byśmy się spodziewali- sweet sixties oraz sex, drugs n' rock&roll, pokazane w obrazowy i wydaje się- prawdziwy sposób. Przejmująco, zwłaszcza dla automobilisty, pokazana jest przaśność, wręcz amatorszczyzna z jaką wielu odnosiło sukcesy w wyścigach, twórcy filmu celowo dają obrazy które łatwo skojarzyć z dniem dzisiejszym- ślamazarną zmianę opon, fotoreporterów leżących tuż przy asfalcie toru, baraki firmy McLaren, znanej dziś ze sprzedaży aut za miliony. Nie będąc petrolheadem być może nie wyczujesz tych mrugnięć oka, ale dadzą one odpowiedni klimat, równie wyrazisty jak pokazane społeczne stosunki międzypłciowe w dobie sprzed epidemii AIDS.

Dostajemy soczyste sceny które robią klimat zarówno czasów jak i miejsc (świetny, dowcipny fragment zatrzymywania autostopu i "wyścigu" we Włoszech) i dookreślają naszych antagonistów dyszących żądzą zwycięstwa.


James Hunt, czyli Chris Hemsworth nie ma zbyt trudnej roli- ot sympatyczny, przystojny zawadiaka, mimo wszystko niegłupi i zdolny do refleksji. Prawdziwym wyzwaniem była tu rola Nikiego Laudy (Daniel Brühl). To ewidentny socjopata, dużym wyczynem było takie zagranie i poprowadzenie tej postaci, żeby widz obdarzył ją jakimś pozytywnym sentymentem, przez pewne chwile współczujemy mu trochę, przez inne traktujemy jak dupka, przez pewne momenty podziwiamy, nawet jesteśmy gotowi utożsamić się z jego racjami. Jest to utrzymane w bardzo chwiejnej równowadze, niewątpliwie była to trudna sztuka, ale świadczy właśnie o klasie filmu i aktora.
Daniel Brühl, znany wcześniej z „Good bye Lenin” i „Bękartów Wojny”, ucharakteryzowany dodatkowo na Laudę fantastycznie gra człowieka- robota, miotanego jednak pewnymi niespodziewanymi wewnętrznymi emocjami, potrafiącego dążyć do celu i znającego swoje ograniczenia.


Zderzenie tych postaci, pomysłów na życie jakie z nimi stoją, konflikt postaw, ale też i paradoksalne pewne podobieństwo między nimi są tak naprawdę tematem opowieści. Chwała twórcom " Rush", że potrafili to pokazać.
W końcu wszystko polega na jeżdżeniu samochodem w kółko i w kółko... „Niczego innego nie potrafię”- mówi Lauda.

No i było co pokazywać.
Cały sezon 1976 ścigania w Formule 1, w którym do samiuśkiego końca nie było wiadomo kto wygra, dramatyczne zwroty akcji, śmiertelne wypadki, wygrane i przegrane- prawdziwy thriller- i najlepsze w tym, że scenariusz pisało samo życie. Aż trudno uwierzyć. Aż szkoda byłoby nie przerobić tego na film.


Oprócz znacznie głębszego przesłania daje to dodatkowy walor atrakcyjności "Wyścigowi", w porównaniu do innych filmów traktujących o samochodowej rywalizacji. Mamy w tyle głowy to, że łobuzerski uśmiech Hunta i kalkulacje Laudy kiedyś wydarzyły się naprawdę.

Prawdziwi James Hunt i Niki Lauda.
Dlatego- dziewczyno petrolheada- do dzieła! Namów faceta na "Wyścig". Obydwoje będziecie zadowoleni. Potem tylko wyślesz go na gokarty.

Fabrykant.



8 komentarzy:

  1. Zachęciłeś, zachęciłeś! W dodatku Rush to mój ulubiony zespół!
    Film jest do obejrzenia tu: https://www.cda.pl/video/1439680bd
    Nie mogę doczekać się wieczora :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oglądałem ten film dwa razy w kinie, mam go na DVD. Jest świetny, prawdziwy. Zasługa tu pewnie samego Laudy który robił za konsultanta i zapobiegł "latającym deklom od kanalizy" ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pisząc tę recenzję pooglądałem trochę zdjęć z premiery filmu na którą Lauda był zaproszony. Można było porównać "kopię" z "oryginałem".

      Usuń
  3. Melduję posłusznie, że nie jestem księgowym, a o przynależnemu temu zawodowi rodzaju mentalności mamy chyba całkiem podobne zdania :-)

    Co do Laudy, to dziwna jest trochę jego wypowiedź o braku innych umiejętności, bo jego drugą pasją było zawsze lotnictwo - on nawet prowadził kiedys linie lotnicze Lauda Air.

    A sam film oczywiście widziałem i bardzo go cenię, zwłaszcza wspomniany, bardzo żywy obraz czasów, które osobiście nazywam Epoką Chromu (choć na wyścigowych bolidach stosowanogo mało).

    A jeśli wolno mi coś subtelnie zasugerować, to bardzo chętnie przeczytałbym recenzje jakichś innych filmów dla petrolheadów - choćby mojego ulubionego "Grand Prix", albo znacznie mniej ulubionego, choć chyba bardziej kultowego "Le Mans". Oczywiście w przerwie między innymi wpisami na Fotodinozie, w tym recenzjami filmów innych gatunków ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Da się zrobić. Choć muszę je jeszcze obejrzeć, bo w filmach petrolheadowych jestem zapóźniony. W ogóle jestem zapóźniony ;)

      Usuń
    2. Co do wypowiedzi Laudy- rzecz jasna film upraszcza i podkreśla niektóre rzeczy dla lepszego efektu- oczywiście jest to wypowiedź bardzo młodego Laudy i to pod wpływem chwili. Zajęcia lotnicze mistrza są w filmie całkiem wyraźnie zaznaczone- ostatnia "finałowa" rozmowa bohaterów odbywa się na lotnisku przy samolocie.

      Usuń
  4. Poczułem się zachęcony do obejrzenia. W ramach treningu i przygotowań do "Wyścigu", jutro idę z synem na "Auta 3".

    OdpowiedzUsuń
  5. Hurgot Sztancy27 czerwca 2017 22:24

    "Lubię to!" - historię, film, no i, niestety tym razem nie przede wszystkim, wpis :)

    OdpowiedzUsuń

Drogi czytelniku! Pragnę ostrzec, że wredny portal blogowy na jakim piszę bardzo lubi zjadać bez ostrzeżenia wpisy czytelników podczas ich zamieszczania. BARDZO PROSZĘ PO NAPISANIU KOMENTARZA SKOPIOWAĆ GO i w razie czego wstawić ponownie, na pohybel Google Blogger. Fabrykant.