Co ty wiesz o Niemcach, człowieku?
Ja tam nic nie wiem.
Nie znając Niemców, nie znając
niczego więcej oprócz paru słów z niemieckiego dobrze jest mieć
jakiegoś przewodnika po niemczyźnie, jakiegoś Reiseführera.
I ja mam na
szczęście.
Można go zapytać o
różne krępujące pytania, na przykład: „czy Niemcy są tacy
sami jak Polacy?” i otrzymać krępujące odpowiedzi. Np. "NEIN,
Donnerrrrwetterrrr!!!"
Niemcy mają
skomplikowaną unionistyczną historię, boż przecie nie tak dawno
landy były osobnymi księstwami, nie dość że rządzonymi przez
osobnych władców i inne dynastie, to jeszcze podzielonymi
religijnie że bardziej nie można- na protestantów i katolików.
Oprócz tego przez niedawne pięćdziesiąt lat były podzielone na
NRD i RFN, państwa z założenia sobie wrogie, oddzielone murem i
zasiekami z których automatycznie strzelano do każdego (mimo tego
nie brakowało śmiałków, którzy się przez tę barierę
przedzierali- polecam berlińskie muzeum na Checkpoint Charlie).
Pomimo tych
wszystkich podziałów- Niemcy są monolitem.
Są cholernym
społecznym monolitem, donnerrrrwettterrrr.
Wszystkie społeczne
konflikty, podziały, tarcia, błędy są w tym kraju pomijalne.
W zupełnym
przeciwieństwie do naszego, w którym są fundamentem.
Niemcy to kraj, w
którym można przeprowadzić dowolnie założoną strategię. Można
przeprowadzić dowolną strategię zmieniającą funkcjonowanie
społeczne. I ona zadziała.
Furda tam uchodźcy,
mniejszości narodowe, konflikty polityczne.
Jest strategia. I
ona zadziała, mówię wam.
Dlatego Niemcy
poradzą sobie nawet ze świeżo zbudowanym za miliardy euro portem
lotniczym Berlin Brandenburg, który, według przepisów nie nadaje
się do użytkowania i trzeba go zaprojektować i postawić od nowa.
Ba! Może to być
zupełnie NIEPISANA strategia. Na przykład uprawianie polityki
historycznej w odpowiednim kierunku. W takim, w którym za wojnę
światową odpowiadają głównie Naziści, a Niemcy są dopiero na
drugim miejscu podium (Naziści wszystkich krajów- łączcie się
(cytat). Albo pisanie przetargów, w których wygrywają niemieckie
firmy. Nikt przecież nie napisał w ustawie, że mają wygrywać.
Wolny rynek jest przecież, paneuropejski. No ale jakoś wygrywają.
Wewnętrzną
politykę historyczną Niemcy poprowadziły wręcz wspaniale. Przez
kilkadziesiąt lat po II Wojnie Światowej historia w podręcznikach
szkolnych kończyła się na I Wojnie Światowej. I szlus. Znaczy się
Schluss. Czy to nie genialne? Gdyby było tam coś o latach 1918-
1945 to trzeba by było się tłumaczyć, wyjaśniać, interpretować,
albo co gorsza kajać. Ale nic nie było. Jakież to ułatwienie.
Dlatego jak kilka
lat temu do mojego Reiseführera
przyjechali młodzi goście z Niemiec, odwiedzając Gdańsk i
Westerplatte, to wyjechali obrażeni, bo mówimy nieprawdę. Bo to
przecież polska jednostka wojskowa z Westerplatte zaatakowała
niecnie pancernik Schleswig-Holstein, który był przypłynął z
gościnną pokojową wizytą przecież.
Tak ich uczyli w
szkole. To nie jest żart.
Tak to już jest u
McDonalda (cytat).
Podobno Niemcy się
zmieniają. Podobno są łagodne, przyjazne, otwarte. Nawet na dowód
tego przeprowadzili u nas bilboardową kampanię reklamową „Niemcy-
przyjazny kraj”. Jak słusznie zauważył Reiseführer-
gdyby np. Francja przeprowadziła u nas kampanię billboardową
„Francja- przyjazny kraj” to wielu stuknęłoby się w głowę.
No ale to Niemcy, więc się nie stukamy, tylko patrzymy podejrzliwie
spode łba.
Niemniej wizerunek
Niemiec w Polsce zmienia się bardzo pozytywnie, podobnie zresztą
jak wizerunek Polski w Niemczech. Blisko połowa statystycznych
Polaków darzy Niemcy pozytywnym sentymentem. Odwrotna relacja
pozytywna Niemców do Polaków wynosi niestety tylko 28% i ostatnio
nieco spada, zgodnie z medialnymi doniesieniami o wzroście faszyzmu,
nacjonalizmu, zamordyzmu i bezprawia w polskim rządzie.
Do tego wszystkiego
dokłada się aktualnie emitowany serial „Magda macht das schon”,
popularny i wywołujący sporo dyskusji o stereotypach polsko-
niemieckich. Przy okazji wychodzi na jaw, że w Niemczech pracuje pół
miliona opiekunek z Polski (80% na czarno). Pół miliona!
Wyobrażacie to sobie?
I żeby sprawdzić i
potwierdzić/ zaprzeczyć wszelkim stereotypom postanowiliśmy zrobić
sobie przystanek „Niemcy” w dalekiej drodze z Alp (w których już
kiedyś byliśmy- LINK) i zobaczyć jak
to jest z przyjaznością, oraz ugruntować wizerunek polnische
wirtschaft za pomocą 15 letniego Fiata Punto ze śladami rdzy na
progach.
A to co było
najciekawsze na tej 1200 kilometrowej drodze- to był Olympiapark
München. Pierwszy raz byłem
tam dzięki słynnemu Wójowi Lechowi z Radio Freie Europe raptem
dziesięć lat po debiucie Olympiaparku. Dziękuję, drogi Wóju!
Obiekty na olimpiadę w 1972 roku
zaczęto planować już w 1966. Wcześniej było na tym miejscu mało
używane lotnisko sportowe, otoczone przez góry gruzu ze
zbombardowanego w czasie wojny miasta, wcześniej w 1956 roku-
zorganizowany przez US Army obóz dla uchodźców z Węgier,
wcześniejsze, jeszcze nazistowskie plany przwidywały
przekształcenie tego terenu na plac handlowy i magazyny.
Niemcy mieli na oku istotną kwestię -
utrzymanie z daleka od olimpiady monachijskiej wszelkich skojarzeń
z hitlerowską olimpiadą w Berlinie z 1936 roku. To miało być nie
tylko coś świeżego, ale i też gruntującego wizerunek Niemiec
jako kraju demokratycznego, antytotalitarnego, który od czasów
wojny całkowicie zmienił swe oblicze. Miało dać sygnał światu o
nowym otwarciu.
Nie do końca się to udało, ale nie z
winy Niemców, o czym będzie za chwilę.
Najbardziej znanym z projektantów
Olympiapark jest Otto Frey, autor wspaniałego przekrycia wiszącego,
ale na początku jednak była idea ogólnego wyglądu estetycznego
całych igrzysk. Zajmował się tym pan Otl Aicher, bodajże
najwybitniejszy projektant grafiki w kraju, człowiek dorastający
pod opresją hitleryzmu i próbujący mu się przeciwstawić
(wcielony siłą do Wehrmachtu dokonał samookaleczenia, a potem się
ukrywał. Żonaty z Inge Scholl, młodszą siostrą Sophie,
założycielki jedynej organizacji antyhitlerowskiej w Niemczech).
Otl Aicher był w latach 60-tych pionierem tzw. designu
korporacyjnego. W Monachium wyznaczył plastyczne ramy i wytyczne
dotyczące wszystkich aspektów oprawy olimiady- od biletów i
piktogramów po założenia architektoniczne i mundury ochroniarzy.
Zanim rozpoczęła się właściwa
budowa musiano dokonać niwelacji terenu pełnego wojennego gruzu.
Podczas tego działania przemieszczono takie masy ziemi, że nie
uwierzycie- 2,2 miliona metrów sześciennych, znaleziono i
rozbrojono przy tym niewiarygodne ilości niewybuchów wszystkich
kalibrów i armii z II Wojny Światowej. A potem zasadzono 3100
dorosłych drzew.
Park olimpijski, zaprojektowany przez
architekta krajobrazu o swojskim nazwisku- Günthera
Grzimka, jest feerią wzgórz (de facto wzgórz z gruzu), ścieżek,
mostków olbrzymich trawników z dwoma sporymi stawami i kaskadą
wodną. Pan Grzimek przewidywał całkowitą demokratyzację parku-
tzn że publika może sobie chodzić gdzie chce i jak chce, nie ma
tam żadnych tradycyjnych kwietnych rabat na które boże broń, a
brzegi jeziorek są w większości na tym samym poziomie co chodniki.
Notabene dzisiaj w
tych jeziorkach pływają karpie dwukrotnie większe od dzikich
kaczek. Jeszcze nigdy nie widziałem takich na oczy- widać je nawet
ze szczytu 200 metrowej wieży olimpijskiej.
Olimpiada monachijska miała się odbyć
pod hasłem, jakże współczesnym: "The Green Olympic Games",
temu podporządkowano plastyczne wybory. Odgórnym zarządzeniem
ukierunkowano działania na odcięcie się od Berlina 1936 za pomocą
formy. To miała być estetyka w żadnym wypadku nie klasycyzująca,
nie monumentalna, nie TWARDA. A jednak, jak to na każdej olimpiadzie
- miała rzucać na kolana. Trudne zadanie.
Zrealizowane z najwyższym talentem.
Otto Frey zaprojektował absolutnie
rewolucyjne przezroczyste dachy wiszące z poliwęglanu, rozpięte na
58 masztach, niejako otulające przestrzeń, a przy tym otwarte,
imponujące, a zarazem lekkie i MIĘKKIE.
Powiem wam, że mnie powalają nadal na
kolana, pomimo czterdziestu pięciu lat jakie upłynęły od ich
zbudowania.
Ja na kolana padłszy, zaraz tyż
prędko poszedłem (cytat).
To się wydaje po prostu nadal
ultranowoczesne.
Czy czterdzieści pięć lat to dużo?
W skali ludzkiej to dość niewiele, ot druga część młodości.
Jednak w skali wzornictwa przemysłowego , czy też architektury mija
w tym czasie ze dwadzieścia epok i ze trzydzieści trendów,
zwłaszcza w tym naszym pędzącym bez tchu świecie.
A świat ucieka, coraz trudniej go
dogonić
Materialny ten, nadprzyrodzony
A pościgu nie ułatwia ta ułańska
czapka
z pomponem.
Tymczasem dzikie dachy Otto Freya nadal
bronią się na medal, i to na złoty medal olimpijski.
Estetyka wioski olimpijskiej w
Monachium miała jeszcze jedno ciekawe założenie- absolutne
pominięcie koloru czerwonego w architekturze, piktogramach, napisach
i logo. Kolor czerwony uznano za najpowszechniejszy kolor
totalitaryzmów i unikano go jak ognia.
Niestety igrzyska w Monachium zostały
zapamiętane nie tylko jako święto pokoju i odnowionej, powojennej
niemieckiej demokracji. Paradoksalnie. Za sprawą Palestyńczyków z
organizacji Czarny Wrzesień zostały zapamiętane jako pierwsze na
których tak brutalnie pogwałcono olimpijski spokój. Co gorsza 36
lat po Berlinie na niemieckiej ziemi zginęli Żydzi, co kojarzyło
się jak najgorzej.
Palestyńscy terroryści wdarli się do
wioski olimpijskiej, zabili dwóch izraelskich sportowców, a
dziewięciu wzięli jako zakładników, żądając uwolnienia z
więzień Palestyńczyków w Izraelu. Było to szokiem dla świata,
fatalnym kontrastem z efektownym entré jakie udało się osiągnąć
Niemcom dzięki wspaniałej organizacji igrzysk. Dodatkowo prasa i
telewizja nie musiały nigdzie przyjeżdżać- były już na miejscu
i relacjonowały na żywo wszystkie wydarzenia.
Niestety dalej było już tylko gorzej.
Akcja uwolnienia zakładników podczas przewożenia ich wraz z
terrorystami na lotnisko została koncertowo spieprzona. Wszyscy
zginęli w strzelaninie.
Wioska olimpijska, świadek tych wydarzeń. |
Pokazał to w swoim filmie "Monachium"
Steven Spielberg, dobrze rekonstruując dantejskie sceny. Niestety
oprócz tych rekonstrukcji film serwuje widzowi takie bezsensowne
kocopały, że z nerwów nie zdołałem dotrwać do jego końca. Jest
to propaganda połączona z nie trzymającym się psychologicznego
prawdopodobieństwa scenariuszem i dialogami, które nic nie wnoszą.
Nie polecam, choć wspaniałe samochody z epoki robią tam za niezły
anturaż. Zmarnowana kasa. I Spielberga i tych co poszli do kin.
(Ten film prowokuje mnie nieco do
założenia kolejnego bloga z recenzjami książek i filmów jakie
się widziało. Nie wiem co Wy na to. Może kiedyś się
zrealizuje...)
Monachium 1972 zostało zatem symbolem
bliskowschodniego konfliktu, zamiast zostać symbolem niemieckiego
dobrobytu i demokracji. Potem wioska olimpijska długo odrabiała te
straty. No ale chyba się udało- minęło przecież czterdzieści
pięć lat, podczas których Olympiapark gościł 11,5 tysiąca
imprez sportowych i kulturalnych które obejrzało 200 milionów
ludzi.
Nie mieliśmy czasu obejrzeć całego
Monachium, ani nawet obejść całego Parku Olimpijskiego. Droga
wzywała (tzw. zew drogi). Postanowiliśmy zrobić to w skrócie- z
wysokości wieży telewizyjno- widokowej. W momencie otwarcia była
to trzecia najwyższa wieża telewizyjna na świecie, a ponieważ
otwarcie nastąpiło w 1968 roku to do dzisiaj zdążyło ją
odwiedzić ponad 41 milionów turystów. My byliśmy kolejni. Bardzo
ciekawe windy tam zainstalowano- wynoszą na wysokość 200 metrów w
ciągu 30 sekund. Troszeczkę się człowiekowi umysł lasuje, jak
Hermaszewskiemu na wirówce.
Kwartał BMW- na pierwszym planie największy salon marki, spodek to muzeum, z tyłu biurowiec zwany "czterocylindrowcem". |
Z góry widać sporo. Przede wszystkim
pobliskie budynki BMW, a na horyzoncie Alpy w pełnej krasie. Bo
Monachium to taki niemiecki Kraków jest.
W latach 80-tych na prima aprilis w
niemieckim radiu ogłoszono dla żartu, że trzeba umyć wiszące
dachy Olympiaparku (a mają one 75 tysięcy metrów kwadratowych) i
niech się stawi kto może, z wiadrem i ze szmatą.
Przybyło kilkadziesiąt tysięcy
ochotników, których bardzo zmartwiło to że to jednak prima
aprilis.
No i niech kto powie, że społeczeństwo
niemieckie to nie jest monolit, donerrrwettterrrr!
Stadion olimpijski- kiedyś na 80 tys. miejsc, potem w latach 90-tych przebudowany na 65 tysięcy, ze względów przeciwpożarowych. |
Wyjeżdżało się z miasta, przyznajmy
to szczerze- w zachwycie. Ten Olympiapark to jest jednak coś! Samo
Monachium, leżące w najbogatszym landzie najbogatszego kraju Europy
także nie pozostawia wiele do życzenia- jest przy tym genialnie
wręcz skomunikowane autostradowo. Co prawda nieco mniejsze od
Warszawy- 1.400 tysięcy mieszkańców, ale przelatuje się przez nie
jak przez masełko, z obowiązkową prędkością 50 km/h niemal
samymi tunelami. Trzypasmowe autostrady wyprowadzają ruch we
wszystkich kierunkach. Tak powinno być w każdym banku (cytat).
Wszędzie bogato, wielkomiejsko, wieżowce, Microsofty, co trzecie
auto to kabriolet.
Postanawiamy sobie w drodze powrotnej,
że następny będzie Bautzen, czyli łużycki Budziszyn blisko
polskiej granicy. Wielce się wydawał ładny z autostrady. Kiedyś
się go odwiedzi.
Jak to powiedział mój Reiseführer-
przez dwadzieścia ostatnich lat mijał tablice z napisami "Bautzen",
a od jakiegoś czasu mija już napisy "Bautzen / Budziszyn".
Według niego Niemcy poczekali aż wymrą ostatni przedstawiciele
kultury łużyckiej, a dopiero potem zaczęli się tą kulturą
chwalić.
Chyba jest uprzedzony, co nie?
Fabrykant
Źródła i
źródełka:
no pięknie, pięknie - choć zbliżenie tych stalowych mocowań dachów kojarzy mi się jak najgorzej, a tu przypis, że tu taki talent...
OdpowiedzUsuńSpielberga już nie szkoda - od 10 lat, a właściwie of 12, jeśli przyjąć, że Wojna Światów jest OK, ten facet nie nakręcił nic znaczącego
a kiedyś jechałem nawet szybszą windą - 60 km/h (kilometr na minutę!)- Taipei 101, wtedy jeszcze była najszybsza... I w cale się tego nie czuło, ani przyśpieszenia ani hamowania, bałem się, że zwrócę co tam zjadłem, a zwracać wcale nie musiałem.
Na szczęście niedoczyszczone detale nie oznaczają braku talentu.
UsuńZ tą windą może lekko przesadziłem na potrzeby felietonu, ale przyznam że przy hamowaniu odczuwałem nieco (germański) absmak. Nie chciałbym nią jeździć po obiedzie.
Blog z recenzjami - TAK !! TAK !! TAK !! Mogłyby być nawet tutaj - przecież Fotodinoza prezentuje bardzo różnorodną tematykę i ma już grono oddanych fanów, a bytów nie należy mnożyć ponad potrzebę(to zdaje się cytat jest).
OdpowiedzUsuńCo do prima aprilisa, to Niemcom należałoby najpierw powiedzieć: "Achtung!! Teraz nastąpi żart!!" Bez tego naprawdę przyjdą z wiadrami, albo nawet z czymś gorszym. Kto miał z nimi do czynienia, wcale się ni zdziwi. Zdziwieni mogą być najwyżej sami zainteresowani: przecież kazali przyjść, to przyszedłem, a teraz się głupio patrzą...
W tym kontekście przypomniał mi się niejaki Kapitan z Kopenick - kto nie zna tematu, to polecam się zapoznać, choćby wygooglować.
A jeśli chodzi o samych Niemców, to kiedyś mnie fascynował i kraj i ludzie, ale im dłużej żyję i uczę się świata, tym bardziej fascynacja zmienia się w przerażenie. I sama II wojna światowa, choć spójnie się w całość wpisuje, sama w sobie ma tu niewiele do rzeczy.
aha, dzięki za przypomnienie - blog z recenzjami - jestem również za
Usuńi z tymi informacjami, że zaraz będzie żart dla Niemców to fakt - choć ostatnio widzę pewną zmianę - teraz mówią żart i na końcu dodają: oczywiście żartowałem
Słabo mi się kojarzył Kapitan z Koepenick, coś tam kołatało, no to sobie wyguglałem. No i co? Czy to tak do tej pory można sobie wszystkich podporządkować zdecydowanymi rozkazami, a potem zwiać z kasą?
UsuńSzanowny Pan Fabrykant zapomina, że kiedyś skonczą się stare obiektywy i te pudełka mocowane do tych pierwszych, pisać nie będzie o czym i publika, której więcej niż 2 kanapy z braku strawy duchowej precz pójdzie.
UsuńWięc pisać, pisać o książkach, filmach. Architekturze. Bo dobrze wychodzi.
A czy Czytelnicy szanowni sądzą że powinien to być osobny blog (ja tak sądzę, bo nie dość że mam dla niego nazwę, to jeszcze oceniam, że target książkowo filmowy to nie ten sam target co to czyta o starych obiektywach), czy też zamieszczać takie recenzyjki na samej Fotodinozie i nie mnożyć bytów za Szczepana Przewodem?
UsuńNie mnożyć bytów ktoś już radził.
UsuńA książki (tak, wiem, o fotografii) już były.
Dojdą filmy. Ale jakoś podejrzewam, że nie o fabule tylko będzie, ale o kompozycji, ujęciach. Więc tak trochę fotograficznie.
Z tym spadkiem popularności to chyba o mnie chodzi. Przepraszam, ale ostatnio nie miałem czasu. Staram się nadrabiać, ale dalej nie mam czasu ;)
UsuńLepiej chyba mieć 2 kanapy zacnego grona niż cały stadion komentatorów na poziomie onetu. Pisz Kolego o tym co Ci sprawia frajdę bo nikt tu chyba nie jest ze względu na "foto" w nazwie "fotodinoza". Od siebie dodam, że daleko bardziej wolę opisy ciekawych miejsc i ludzi od opisów obiektywów - ich (opisów) jest wszędzie pełno.
@ Mav. Dzięki za wsparcie czytelnicze i komentarz. Ja broń boże nie narzekam na moich stałych czytelników. Bardzo mi tu z Wami miło.
UsuńKolejny świetny wpis! Ja również uważam że falująca estetyka zadaszeń jest ponadczasowa. Dane mi było spędzić parę dni w Monachium w latach 90 i żałuję tylko że nie wjechałem na wieżę w miasteczku olimpijskim. I jak tak oglądam swoje zdjęcia, to przydałoby się coś szerszego od 35mm którym wówczas dysponowałem. Chyba muszę zaplanować powrót do Monachium :-) Raz jeszcze dziękuję za wpis który przyczynił się do pobudzenia wspomnień
OdpowiedzUsuńCała przyjemność po mojej stronie.
UsuńNajpierw o niemieckich podręcznikach do historii...To raczej nie jest tak, że kończyły się na 1-
OdpowiedzUsuńwojnie światowej. Znam bawarskie podręczniki bo moi synowie musieli się z nich uczyć. Może kiedyś tak
było... bowiem edukacja w Niemczech jest bardzo zdecentralizowana- w jednym Landzie bywają jakieś
podręczniki a w innym inne. Godna uznania wydała mi się rzeczowość niektórych bawarskich podręczników
-często zawierają fotokopie czy faksymile historycznych dokumentów. - - Np. relacjonując rozbiory
Polski w podręczniku bawarskim zamieszczono oryginalny tekst listu króla Prus do Katarzyny Drugiej,
gdzie król proponuje rozbiór Polski bo Polacy nie potrafią się rządzić .
Ale nie tylko Budziszyn ma szyldy w języku łużyckim, wiele innych miejscowości też (np. Czarna
Woda).I przecież premier Saksonii Stanisław Tlittin jest pochodzenia łużyckiego ale nie wiem czy zna
jeszcze ten język.
Co do kapitana z Koepenick - był to ubogi szewc, który w roku chyba 1910 nabył mundur kapitański na
pchlim targu i wszedł do magistratu w Koepenick pod Berlinem gdzie zażądał wydania kasy miejskiej pod
jakimś pretekstem. Służbisty burmistrz widząc oficera, z samego szacunku dla munduru, wydał kasę.
Całe cesarskie Niemcy śmiały się z tego numeru, chociaż nikt im nie powiedziaął ,że to żart i należy
się śmiać. A sam kajzer Wihelm, w wywiadzie dla New York Timesa z uznaniem powiedził o oszuście- A to
cwaniak! Natomiast pani kanlerz Merkel nie śmiała się i nie zareagowała kiedy okazało się ostatnio, że
zawodowy lejtnant Bundeswehry zgłosił się , uprzednio zdjąwszy mundur,do urzędu Migracyjnego i
poprosił o azyl polityczny jako uchodźca z Syrii. Urząd kazał mu się potem jeszcze raz zameldować
(na tę okoliczność lejtnant wziął urlop z Bundeswehry) aby dostać upoważnienie do poboru zasiłku
socjalnego dla uchodźców.Potem odbyła się rozprawa azylowa z pozytywnym dla lejtnanta wynikiem.
Lejtnant , jako Syryjczyk nie znał arabskiego i prosił o azyl łamanym językiem francuskim z akcentem
niemieckim. I wtedy lejtnant sią zdemaskował i wyszedł jak to szydło z worka. Nikt się nie śmiał, bo
nikt nie śmiał się śmiać jak szef(owa) państwa się nie śmieje ani nawet nie reaguje. Prasa szybko
przemilczała szczegóły a ja tu na eksilu nie miałem możliwości zbadać tej afery...Donnerwetter! Więc
nie pozostaje mi nic innego jak pić w Ligurii piwo "Donner" produkcji polskiej zagryzając pomidorem
produkcji polskiej.
A siostrzeńca proszę aby wpadał do metropolii chmielowej jak przelatuje przez Monachium (nawet jak wój
bawi w Ligurii). Odegram się za to 20 maja w Łodzi.
Czekamy, drogi Wóju! Dzięki za ten cenny komentarz.
Usuń