środa, 10 maja 2017

Przystojny staruch. Olympiapark München.


Co ty wiesz o Niemcach, człowieku?
Ja tam nic nie wiem.
Nie znając Niemców, nie znając niczego więcej oprócz paru słów z niemieckiego dobrze jest mieć jakiegoś przewodnika po niemczyźnie, jakiegoś Reiseführera.
I ja mam na szczęście.
Można go zapytać o różne krępujące pytania, na przykład: „czy Niemcy są tacy sami jak Polacy?” i otrzymać krępujące odpowiedzi. Np. "NEIN, Donnerrrrwetterrrr!!!"

Niemcy mają skomplikowaną unionistyczną historię, boż przecie nie tak dawno landy były osobnymi księstwami, nie dość że rządzonymi przez osobnych władców i inne dynastie, to jeszcze podzielonymi religijnie że bardziej nie można- na protestantów i katolików. Oprócz tego przez niedawne pięćdziesiąt lat były podzielone na NRD i RFN, państwa z założenia sobie wrogie, oddzielone murem i zasiekami z których automatycznie strzelano do każdego (mimo tego nie brakowało śmiałków, którzy się przez tę barierę przedzierali- polecam berlińskie muzeum na Checkpoint Charlie).
Pomimo tych wszystkich podziałów- Niemcy są monolitem.
Są cholernym społecznym monolitem, donnerrrrwettterrrr.

Wszystkie społeczne konflikty, podziały, tarcia, błędy są w tym kraju pomijalne.

W zupełnym przeciwieństwie do naszego, w którym są fundamentem.

Niemcy to kraj, w którym można przeprowadzić dowolnie założoną strategię. Można przeprowadzić dowolną strategię zmieniającą funkcjonowanie społeczne. I ona zadziała.
Furda tam uchodźcy, mniejszości narodowe, konflikty polityczne.
Jest strategia. I ona zadziała, mówię wam.
Dlatego Niemcy poradzą sobie nawet ze świeżo zbudowanym za miliardy euro portem lotniczym Berlin Brandenburg, który, według przepisów nie nadaje się do użytkowania i trzeba go zaprojektować i postawić od nowa.

Ba! Może to być zupełnie NIEPISANA strategia. Na przykład uprawianie polityki historycznej w odpowiednim kierunku. W takim, w którym za wojnę światową odpowiadają głównie Naziści, a Niemcy są dopiero na drugim miejscu podium (Naziści wszystkich krajów- łączcie się (cytat). Albo pisanie przetargów, w których wygrywają niemieckie firmy. Nikt przecież nie napisał w ustawie, że mają wygrywać. Wolny rynek jest przecież, paneuropejski. No ale jakoś wygrywają.

Wewnętrzną politykę historyczną Niemcy poprowadziły wręcz wspaniale. Przez kilkadziesiąt lat po II Wojnie Światowej historia w podręcznikach szkolnych kończyła się na I Wojnie Światowej. I szlus. Znaczy się Schluss. Czy to nie genialne? Gdyby było tam coś o latach 1918- 1945 to trzeba by było się tłumaczyć, wyjaśniać, interpretować, albo co gorsza kajać. Ale nic nie było. Jakież to ułatwienie.
Dlatego jak kilka lat temu do mojego Reiseführera przyjechali młodzi goście z Niemiec, odwiedzając Gdańsk i Westerplatte, to wyjechali obrażeni, bo mówimy nieprawdę. Bo to przecież polska jednostka wojskowa z Westerplatte zaatakowała niecnie pancernik Schleswig-Holstein, który był przypłynął z gościnną pokojową wizytą przecież.
Tak ich uczyli w szkole. To nie jest żart.

Tak to już jest u McDonalda (cytat).


Podobno Niemcy się zmieniają. Podobno są łagodne, przyjazne, otwarte. Nawet na dowód tego przeprowadzili u nas bilboardową kampanię reklamową „Niemcy- przyjazny kraj”. Jak słusznie zauważył Reiseführer- gdyby np. Francja przeprowadziła u nas kampanię billboardową „Francja- przyjazny kraj” to wielu stuknęłoby się w głowę. No ale to Niemcy, więc się nie stukamy, tylko patrzymy podejrzliwie spode łba.

Niemniej wizerunek Niemiec w Polsce zmienia się bardzo pozytywnie, podobnie zresztą jak wizerunek Polski w Niemczech. Blisko połowa statystycznych Polaków darzy Niemcy pozytywnym sentymentem. Odwrotna relacja pozytywna Niemców do Polaków wynosi niestety tylko 28% i ostatnio nieco spada, zgodnie z medialnymi doniesieniami o wzroście faszyzmu, nacjonalizmu, zamordyzmu i bezprawia w polskim rządzie.
Do tego wszystkiego dokłada się aktualnie emitowany serial „Magda macht das schon”, popularny i wywołujący sporo dyskusji o stereotypach polsko- niemieckich. Przy okazji wychodzi na jaw, że w Niemczech pracuje pół miliona opiekunek z Polski (80% na czarno). Pół miliona! Wyobrażacie to sobie?

I żeby sprawdzić i potwierdzić/ zaprzeczyć wszelkim stereotypom postanowiliśmy zrobić sobie przystanek „Niemcy” w dalekiej drodze z Alp (w których już kiedyś byliśmy- LINK) i zobaczyć jak to jest z przyjaznością, oraz ugruntować wizerunek polnische wirtschaft za pomocą 15 letniego Fiata Punto ze śladami rdzy na progach.

A to co było najciekawsze na tej 1200 kilometrowej drodze- to był Olympiapark München. Pierwszy raz byłem tam dzięki słynnemu Wójowi Lechowi z Radio Freie Europe raptem dziesięć lat po debiucie Olympiaparku. Dziękuję, drogi Wóju!


Obiekty na olimpiadę w 1972 roku zaczęto planować już w 1966. Wcześniej było na tym miejscu mało używane lotnisko sportowe, otoczone przez góry gruzu ze zbombardowanego w czasie wojny miasta, wcześniej w 1956 roku- zorganizowany przez US Army obóz dla uchodźców z Węgier, wcześniejsze, jeszcze nazistowskie plany przwidywały przekształcenie tego terenu na plac handlowy i magazyny.


Niemcy mieli na oku istotną kwestię - utrzymanie z daleka od olimpiady monachijskiej wszelkich skojarzeń z hitlerowską olimpiadą w Berlinie z 1936 roku. To miało być nie tylko coś świeżego, ale i też gruntującego wizerunek Niemiec jako kraju demokratycznego, antytotalitarnego, który od czasów wojny całkowicie zmienił swe oblicze. Miało dać sygnał światu o nowym otwarciu.
Nie do końca się to udało, ale nie z winy Niemców, o czym będzie za chwilę.


Najbardziej znanym z projektantów Olympiapark jest Otto Frey, autor wspaniałego przekrycia wiszącego, ale na początku jednak była idea ogólnego wyglądu estetycznego całych igrzysk. Zajmował się tym pan Otl Aicher, bodajże najwybitniejszy projektant grafiki w kraju, człowiek dorastający pod opresją hitleryzmu i próbujący mu się przeciwstawić (wcielony siłą do Wehrmachtu dokonał samookaleczenia, a potem się ukrywał. Żonaty z Inge Scholl, młodszą siostrą Sophie, założycielki jedynej organizacji antyhitlerowskiej w Niemczech). Otl Aicher był w latach 60-tych pionierem tzw. designu korporacyjnego. W Monachium wyznaczył plastyczne ramy i wytyczne dotyczące wszystkich aspektów oprawy olimiady- od biletów i piktogramów po założenia architektoniczne i mundury ochroniarzy.

Tu wszystkie napisy są w trybie rozkazującym, donnerrrwettterrr!

Zanim rozpoczęła się właściwa budowa musiano dokonać niwelacji terenu pełnego wojennego gruzu. Podczas tego działania przemieszczono takie masy ziemi, że nie uwierzycie- 2,2 miliona metrów sześciennych, znaleziono i rozbrojono przy tym niewiarygodne ilości niewybuchów wszystkich kalibrów i armii z II Wojny Światowej. A potem zasadzono 3100 dorosłych drzew.
Park olimpijski, zaprojektowany przez architekta krajobrazu o swojskim nazwisku- Günthera Grzimka, jest feerią wzgórz (de facto wzgórz z gruzu), ścieżek, mostków olbrzymich trawników z dwoma sporymi stawami i kaskadą wodną. Pan Grzimek przewidywał całkowitą demokratyzację parku- tzn że publika może sobie chodzić gdzie chce i jak chce, nie ma tam żadnych tradycyjnych kwietnych rabat na które boże broń, a brzegi jeziorek są w większości na tym samym poziomie co chodniki.




Notabene dzisiaj w tych jeziorkach pływają karpie dwukrotnie większe od dzikich kaczek. Jeszcze nigdy nie widziałem takich na oczy- widać je nawet ze szczytu 200 metrowej wieży olimpijskiej.


Olimpiada monachijska miała się odbyć pod hasłem, jakże współczesnym: "The Green Olympic Games", temu podporządkowano plastyczne wybory. Odgórnym zarządzeniem ukierunkowano działania na odcięcie się od Berlina 1936 za pomocą formy. To miała być estetyka w żadnym wypadku nie klasycyzująca, nie monumentalna, nie TWARDA. A jednak, jak to na każdej olimpiadzie - miała rzucać na kolana. Trudne zadanie.

Zrealizowane z najwyższym talentem.



Otto Frey zaprojektował absolutnie rewolucyjne przezroczyste dachy wiszące z poliwęglanu, rozpięte na 58 masztach, niejako otulające przestrzeń, a przy tym otwarte, imponujące, a zarazem lekkie i MIĘKKIE.

Powiem wam, że mnie powalają nadal na kolana, pomimo czterdziestu pięciu lat jakie upłynęły od ich zbudowania.

Ja na kolana padłszy, zaraz tyż prędko poszedłem (cytat).

To się wydaje po prostu nadal ultranowoczesne.
Czy czterdzieści pięć lat to dużo? W skali ludzkiej to dość niewiele, ot druga część młodości. Jednak w skali wzornictwa przemysłowego , czy też architektury mija w tym czasie ze dwadzieścia epok i ze trzydzieści trendów, zwłaszcza w tym naszym pędzącym bez tchu świecie.
A świat ucieka, coraz trudniej go dogonić
Materialny ten, nadprzyrodzony
A pościgu nie ułatwia ta ułańska czapka
                                z pomponem.


Tymczasem dzikie dachy Otto Freya nadal bronią się na medal, i to na złoty medal olimpijski.
Estetyka wioski olimpijskiej w Monachium miała jeszcze jedno ciekawe założenie- absolutne pominięcie koloru czerwonego w architekturze, piktogramach, napisach i logo. Kolor czerwony uznano za najpowszechniejszy kolor totalitaryzmów i unikano go jak ognia.



Niestety igrzyska w Monachium zostały zapamiętane nie tylko jako święto pokoju i odnowionej, powojennej niemieckiej demokracji. Paradoksalnie. Za sprawą Palestyńczyków z organizacji Czarny Wrzesień zostały zapamiętane jako pierwsze na których tak brutalnie pogwałcono olimpijski spokój. Co gorsza 36 lat po Berlinie na niemieckiej ziemi zginęli Żydzi, co kojarzyło się jak najgorzej.
Palestyńscy terroryści wdarli się do wioski olimpijskiej, zabili dwóch izraelskich sportowców, a dziewięciu wzięli jako zakładników, żądając uwolnienia z więzień Palestyńczyków w Izraelu. Było to szokiem dla świata, fatalnym kontrastem z efektownym entré jakie udało się osiągnąć Niemcom dzięki wspaniałej organizacji igrzysk. Dodatkowo prasa i telewizja nie musiały nigdzie przyjeżdżać- były już na miejscu i relacjonowały na żywo wszystkie wydarzenia.


Wioska olimpijska, świadek tych wydarzeń.
Niestety dalej było już tylko gorzej. Akcja uwolnienia zakładników podczas przewożenia ich wraz z terrorystami na lotnisko została koncertowo spieprzona. Wszyscy zginęli w strzelaninie.
Pokazał to w swoim filmie "Monachium" Steven Spielberg, dobrze rekonstruując dantejskie sceny. Niestety oprócz tych rekonstrukcji film serwuje widzowi takie bezsensowne kocopały, że z nerwów nie zdołałem dotrwać do jego końca. Jest to propaganda połączona z nie trzymającym się psychologicznego prawdopodobieństwa scenariuszem i dialogami, które nic nie wnoszą. Nie polecam, choć wspaniałe samochody z epoki robią tam za niezły anturaż. Zmarnowana kasa. I Spielberga i tych co poszli do kin.

(Ten film prowokuje mnie nieco do założenia kolejnego bloga z recenzjami książek i filmów jakie się widziało. Nie wiem co Wy na to. Może kiedyś się zrealizuje...)

Monachium 1972 zostało zatem symbolem bliskowschodniego konfliktu, zamiast zostać symbolem niemieckiego dobrobytu i demokracji. Potem wioska olimpijska długo odrabiała te straty. No ale chyba się udało- minęło przecież czterdzieści pięć lat, podczas których Olympiapark gościł 11,5 tysiąca imprez sportowych i kulturalnych które obejrzało 200 milionów ludzi.
Nie mieliśmy czasu obejrzeć całego Monachium, ani nawet obejść całego Parku Olimpijskiego. Droga wzywała (tzw. zew drogi). Postanowiliśmy zrobić to w skrócie- z wysokości wieży telewizyjno- widokowej. W momencie otwarcia była to trzecia najwyższa wieża telewizyjna na świecie, a ponieważ otwarcie nastąpiło w 1968 roku to do dzisiaj zdążyło ją odwiedzić ponad 41 milionów turystów. My byliśmy kolejni. Bardzo ciekawe windy tam zainstalowano- wynoszą na wysokość 200 metrów w ciągu 30 sekund. Troszeczkę się człowiekowi umysł lasuje, jak Hermaszewskiemu na wirówce.


Kwartał BMW- na pierwszym planie największy salon marki, spodek to muzeum, z tyłu biurowiec zwany "czterocylindrowcem".




Z góry widać sporo. Przede wszystkim pobliskie budynki BMW, a na horyzoncie Alpy w pełnej krasie. Bo Monachium to taki niemiecki Kraków jest.




W latach 80-tych na prima aprilis w niemieckim radiu ogłoszono dla żartu, że trzeba umyć wiszące dachy Olympiaparku (a mają one 75 tysięcy metrów kwadratowych) i niech się stawi kto może, z wiadrem i ze szmatą.
Przybyło kilkadziesiąt tysięcy ochotników, których bardzo zmartwiło to że to jednak prima aprilis.
No i niech kto powie, że społeczeństwo niemieckie to nie jest monolit, donerrrwettterrrr!

Stadion olimpijski- kiedyś na 80 tys. miejsc, potem w latach 90-tych przebudowany na 65 tysięcy, ze względów przeciwpożarowych.






Wyjeżdżało się z miasta, przyznajmy to szczerze- w zachwycie. Ten Olympiapark to jest jednak coś! Samo Monachium, leżące w najbogatszym landzie najbogatszego kraju Europy także nie pozostawia wiele do życzenia- jest przy tym genialnie wręcz skomunikowane autostradowo. Co prawda nieco mniejsze od Warszawy- 1.400 tysięcy mieszkańców, ale przelatuje się przez nie jak przez masełko, z obowiązkową prędkością 50 km/h niemal samymi tunelami. Trzypasmowe autostrady wyprowadzają ruch we wszystkich kierunkach. Tak powinno być w każdym banku (cytat). Wszędzie bogato, wielkomiejsko, wieżowce, Microsofty, co trzecie auto to kabriolet.


Postanawiamy sobie w drodze powrotnej, że następny będzie Bautzen, czyli łużycki Budziszyn blisko polskiej granicy. Wielce się wydawał ładny z autostrady. Kiedyś się go odwiedzi.

Jak to powiedział mój Reiseführer- przez dwadzieścia ostatnich lat mijał tablice z napisami "Bautzen", a od jakiegoś czasu mija już napisy "Bautzen / Budziszyn". Według niego Niemcy poczekali aż wymrą ostatni przedstawiciele kultury łużyckiej, a dopiero potem zaczęli się tą kulturą chwalić.
Chyba jest uprzedzony, co nie?

Fabrykant

Źródła i źródełka:








15 komentarzy:

  1. Hurgot Sztancy10 maja 2017 13:08

    no pięknie, pięknie - choć zbliżenie tych stalowych mocowań dachów kojarzy mi się jak najgorzej, a tu przypis, że tu taki talent...

    Spielberga już nie szkoda - od 10 lat, a właściwie of 12, jeśli przyjąć, że Wojna Światów jest OK, ten facet nie nakręcił nic znaczącego

    a kiedyś jechałem nawet szybszą windą - 60 km/h (kilometr na minutę!)- Taipei 101, wtedy jeszcze była najszybsza... I w cale się tego nie czuło, ani przyśpieszenia ani hamowania, bałem się, że zwrócę co tam zjadłem, a zwracać wcale nie musiałem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczęście niedoczyszczone detale nie oznaczają braku talentu.

      Z tą windą może lekko przesadziłem na potrzeby felietonu, ale przyznam że przy hamowaniu odczuwałem nieco (germański) absmak. Nie chciałbym nią jeździć po obiedzie.

      Usuń
  2. Blog z recenzjami - TAK !! TAK !! TAK !! Mogłyby być nawet tutaj - przecież Fotodinoza prezentuje bardzo różnorodną tematykę i ma już grono oddanych fanów, a bytów nie należy mnożyć ponad potrzebę(to zdaje się cytat jest).

    Co do prima aprilisa, to Niemcom należałoby najpierw powiedzieć: "Achtung!! Teraz nastąpi żart!!" Bez tego naprawdę przyjdą z wiadrami, albo nawet z czymś gorszym. Kto miał z nimi do czynienia, wcale się ni zdziwi. Zdziwieni mogą być najwyżej sami zainteresowani: przecież kazali przyjść, to przyszedłem, a teraz się głupio patrzą...

    W tym kontekście przypomniał mi się niejaki Kapitan z Kopenick - kto nie zna tematu, to polecam się zapoznać, choćby wygooglować.

    A jeśli chodzi o samych Niemców, to kiedyś mnie fascynował i kraj i ludzie, ale im dłużej żyję i uczę się świata, tym bardziej fascynacja zmienia się w przerażenie. I sama II wojna światowa, choć spójnie się w całość wpisuje, sama w sobie ma tu niewiele do rzeczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hurgot Sztancy10 maja 2017 20:34

      aha, dzięki za przypomnienie - blog z recenzjami - jestem również za
      i z tymi informacjami, że zaraz będzie żart dla Niemców to fakt - choć ostatnio widzę pewną zmianę - teraz mówią żart i na końcu dodają: oczywiście żartowałem

      Usuń
    2. Słabo mi się kojarzył Kapitan z Koepenick, coś tam kołatało, no to sobie wyguglałem. No i co? Czy to tak do tej pory można sobie wszystkich podporządkować zdecydowanymi rozkazami, a potem zwiać z kasą?

      Usuń
    3. Szanowny Pan Fabrykant zapomina, że kiedyś skonczą się stare obiektywy i te pudełka mocowane do tych pierwszych, pisać nie będzie o czym i publika, której więcej niż 2 kanapy z braku strawy duchowej precz pójdzie.
      Więc pisać, pisać o książkach, filmach. Architekturze. Bo dobrze wychodzi.

      Usuń
    4. A czy Czytelnicy szanowni sądzą że powinien to być osobny blog (ja tak sądzę, bo nie dość że mam dla niego nazwę, to jeszcze oceniam, że target książkowo filmowy to nie ten sam target co to czyta o starych obiektywach), czy też zamieszczać takie recenzyjki na samej Fotodinozie i nie mnożyć bytów za Szczepana Przewodem?

      Usuń
    5. Nie mnożyć bytów ktoś już radził.
      A książki (tak, wiem, o fotografii) już były.
      Dojdą filmy. Ale jakoś podejrzewam, że nie o fabule tylko będzie, ale o kompozycji, ujęciach. Więc tak trochę fotograficznie.

      Usuń
    6. Z tym spadkiem popularności to chyba o mnie chodzi. Przepraszam, ale ostatnio nie miałem czasu. Staram się nadrabiać, ale dalej nie mam czasu ;)

      Lepiej chyba mieć 2 kanapy zacnego grona niż cały stadion komentatorów na poziomie onetu. Pisz Kolego o tym co Ci sprawia frajdę bo nikt tu chyba nie jest ze względu na "foto" w nazwie "fotodinoza". Od siebie dodam, że daleko bardziej wolę opisy ciekawych miejsc i ludzi od opisów obiektywów - ich (opisów) jest wszędzie pełno.

      Usuń
    7. @ Mav. Dzięki za wsparcie czytelnicze i komentarz. Ja broń boże nie narzekam na moich stałych czytelników. Bardzo mi tu z Wami miło.

      Usuń
  3. Kolejny świetny wpis! Ja również uważam że falująca estetyka zadaszeń jest ponadczasowa. Dane mi było spędzić parę dni w Monachium w latach 90 i żałuję tylko że nie wjechałem na wieżę w miasteczku olimpijskim. I jak tak oglądam swoje zdjęcia, to przydałoby się coś szerszego od 35mm którym wówczas dysponowałem. Chyba muszę zaplanować powrót do Monachium :-) Raz jeszcze dziękuję za wpis który przyczynił się do pobudzenia wspomnień

    OdpowiedzUsuń
  4. Najpierw o niemieckich podręcznikach do historii...To raczej nie jest tak, że kończyły się na 1-

    wojnie światowej. Znam bawarskie podręczniki bo moi synowie musieli się z nich uczyć. Może kiedyś tak

    było... bowiem edukacja w Niemczech jest bardzo zdecentralizowana- w jednym Landzie bywają jakieś

    podręczniki a w innym inne. Godna uznania wydała mi się rzeczowość niektórych bawarskich podręczników

    -często zawierają fotokopie czy faksymile historycznych dokumentów. - - Np. relacjonując rozbiory

    Polski w podręczniku bawarskim zamieszczono oryginalny tekst listu króla Prus do Katarzyny Drugiej,

    gdzie król proponuje rozbiór Polski bo Polacy nie potrafią się rządzić .
    Ale nie tylko Budziszyn ma szyldy w języku łużyckim, wiele innych miejscowości też (np. Czarna

    Woda).I przecież premier Saksonii Stanisław Tlittin jest pochodzenia łużyckiego ale nie wiem czy zna

    jeszcze ten język.
    Co do kapitana z Koepenick - był to ubogi szewc, który w roku chyba 1910 nabył mundur kapitański na

    pchlim targu i wszedł do magistratu w Koepenick pod Berlinem gdzie zażądał wydania kasy miejskiej pod

    jakimś pretekstem. Służbisty burmistrz widząc oficera, z samego szacunku dla munduru, wydał kasę.

    Całe cesarskie Niemcy śmiały się z tego numeru, chociaż nikt im nie powiedziaął ,że to żart i należy

    się śmiać. A sam kajzer Wihelm, w wywiadzie dla New York Timesa z uznaniem powiedził o oszuście- A to

    cwaniak! Natomiast pani kanlerz Merkel nie śmiała się i nie zareagowała kiedy okazało się ostatnio, że

    zawodowy lejtnant Bundeswehry zgłosił się , uprzednio zdjąwszy mundur,do urzędu Migracyjnego i

    poprosił o azyl polityczny jako uchodźca z Syrii. Urząd kazał mu się potem jeszcze raz zameldować

    (na tę okoliczność lejtnant wziął urlop z Bundeswehry) aby dostać upoważnienie do poboru zasiłku

    socjalnego dla uchodźców.Potem odbyła się rozprawa azylowa z pozytywnym dla lejtnanta wynikiem.

    Lejtnant , jako Syryjczyk nie znał arabskiego i prosił o azyl łamanym językiem francuskim z akcentem

    niemieckim. I wtedy lejtnant sią zdemaskował i wyszedł jak to szydło z worka. Nikt się nie śmiał, bo

    nikt nie śmiał się śmiać jak szef(owa) państwa się nie śmieje ani nawet nie reaguje. Prasa szybko

    przemilczała szczegóły a ja tu na eksilu nie miałem możliwości zbadać tej afery...Donnerwetter! Więc

    nie pozostaje mi nic innego jak pić w Ligurii piwo "Donner" produkcji polskiej zagryzając pomidorem

    produkcji polskiej.

    A siostrzeńca proszę aby wpadał do metropolii chmielowej jak przelatuje przez Monachium (nawet jak wój

    bawi w Ligurii). Odegram się za to 20 maja w Łodzi.

    OdpowiedzUsuń

Drogi czytelniku! Pragnę ostrzec, że wredny portal blogowy na jakim piszę bardzo lubi zjadać bez ostrzeżenia wpisy czytelników podczas ich zamieszczania. BARDZO PROSZĘ PO NAPISANIU KOMENTARZA SKOPIOWAĆ GO i w razie czego wstawić ponownie, na pohybel Google Blogger. Fabrykant.