Fot: Edward Weston 1924, z książki "Jak czytać fotografię" Iana Jeffrey'a |
A potem miałem
ochotę przekazać mesadż
Nic z tego, ze smutkiem łeb do ziemi zwieszam
Z tłumem się mieszam,
jesteście za
głupi na mój message Nic z tego, ze smutkiem łeb do ziemi zwieszam
Z tłumem się mieszam,
Nic tylko ubaw, dupy, blokersi, biznesmeni
Dealerzy i złodzieje,
miejski klimat
Wejdę w to, będę DJ'em
Wejdę w to, będę DJ'em
kleję bity,
patrzę z góry
Przynależę do
elity, młodzieżowej popkultury
(…)Wreszcie ktoś mnie lubi
Wreszcie się
sprzedam
Wreszcie do
czegoś się nadam
Afrokolektyw "Seksualna Czekolada"
(uwaga, dozwolone od lat 18-tu)
Zatem- zrównać z
gruntem, przyfasolić, pojechać po całości, albo po części
chociaż pojechać. To przyjemne jest. Od razu człowiek czuje się
taki nieco wyższy, szczuplejszy, bardziej kudłaty i umięśniony.
Może sobie popatrzeć troszkę na świat z lotu ptaka. Nic to, że
ten ptak to kura i że zaraz musi lądować, no ale dla takich
momentów pisze się i czyta krytyczne recenzje. To ludzkie jest i
wcale nieobce.
I nawet przyjemnie
się o tym czyta, jak ktoś inny anonimowy kogoś innego zrównuje. O
ile tylko ma dobry powód.
Ale ja nie o tym.
Ja tym razem o
drugiej stronie medalu. Bo wszystko można sobie także
zinterpretować pozytywnie. Uwznioślić, postawić na piedestale i
polerować szmateczką. Czołem bić, plackiem leżeć. Bałwanom
cześć oddawać, nie widząc, że stopniałe. Przy czym-
zadziwiające- człowiek się przy tym równie dobrze czuje.
Zwłaszcza w trakcie euforycznej krytyki jakiejkolwiek sztuki. Czuje
się na przykład jako ten odkrywca, promotor i inwentor. I guru.
Na przedmieściach
żył Singapuru
Pewien znany z
przemówień guru
Lecz raz wyznał
mi z płaczem-
„Mam kłopoty z
wołaczem
I do szczura
ciągle mówię- „szczuru”
Wisława Szymborska
No
i kto go sprawdzi, takiego guru? Kto mu powie, że opiewana sztuka
opiewania nie warta? Co najwyżej jakiś inny zawzięty krytykant-
piewca. O ile taki się trafi. Euforyczna reakcja, interpretacja
przesadnie pozytywna ma wiele odcieni i niuansów. Między innymi ma
odcień nadinterpretacji. Co Mickiewicz chciał przez to powiedzieć
co powiedział. I dlaczego zachwyca, jak nie zachwyca.
Autor
i dzieło to jednak byty nie tożsame. Utalentowany autor, którego
dzieło, choć stworzone instynktownie, być może stanowi szeroki
ekstrakt wiedzy, wpływów i emocji jakim tenże autor podlegał- być
może wcale tego nieświadomy. On sobie coś tam tworzył, co mu w
duszy grało, kreski stawiał ku upodobaniu, albo obiektywem celował
spontanicznie w jakąś stronę, podczas gdy to tymczasem historia,
biologia i estetyka zawarta w jego głowie co nieco nim kierowała.
Dzieło większe od stwórcy- to nawet dość częsta sprawa.
Interpretacja
zdjęcia, to w ogóle jest śliska rzecz. To tak jakby interpretować
rzeczywistość samą, przez autora już raz zinterpretowaną. Każda
fotografia jest przecież poniekąd odczytaniem znaczeń, jakie można
odkryć w otaczającym świecie. Dostrzeganiem, układaniem po
swojemu pewnych jego elementów.
Autor
na przykład zrobił zdjęcie stadionu. Zrobił, bo akurat widok mu
się widok podobał, a teraz my będziemy dochodzić dlaczego ten
widok mu się spodobał. Będziemy wchodzić w intencje autora,
pomimo że zupełnie inaczej niż w poezji, czy w muzyce- autor
zdjęcia mógł nie mieć żadnych w ogóle intencji, zadziałał
bezwiednie lub bezmyślnie.
Bo
otóż kupiłem książkę. W antykwariacie. Taką Fotodinozę, tylko
wydrukowaną. Ian Jeffrey „Jak czytać fotografię”.
Autor
myli tym tytułem czytelnika. On w tej książce nie pisze wcale jak
czytać fotografię, tylko po prostu ją czyta. Jest to przekrój
przez historię fotografii i wybór kilkudziesięciu wybitnych
fotografów z ostatnich dwustu lat, wraz z omówieniem ich zdjęć.
Bardzo ta książka ciekawa, chociaż ma pewne drobne wady.
Najlepszy
w tej książce jest gust autora- całkiem zbieżny z moim, he he, co
owocuje tym, że jest tam mnóstwo genialnych zdjęć. Siłą rzeczy
z dwustu lat istnienia fotografii można dokonać stu różnych
wyborów przekrojowych najwybitniejszych fotografów. I choć pewne
nazwiska będą się w tych wyborach powtarzać, to gust
wybierającego będzie stanowił o finalnym efekcie.
W
ponadstusiedemdziesięciodwuletnim (Specjalnie napisałem to słowo,
żeby sprawdzić czy Writer podkreśli. Podkreślił. Niesłusznie)
okresie opisywanym w książce została zrobiona taka masa zdjęć i
wystąpiła taka masa autorów, że gdy tylko ktoś z latareczką
przeprowadzi nas przez tę historię podświetlając to i owo- jest
to rzecz wielce cenna.
Dużą
zaletą książki jest przekrojowość- oprócz omówienia dużej
ilości zdjęć są też biogramy fotografów i syntetyczne
podsumowania ich twórczości na tle epoki.
Strony o Lee Friedlanderze z książki "Jak czytać fotografię" Iana Jeffrey'a |
Dużo dobrych fot. Dużo fot robiących wrażenie. Sporo mniej znanych, a przynajmniej mnie- laikowi mniej znanych.
Niektórych
nazwisk w tej książce nie ma. Są także niektóre zdjęcia bez
nazwisk. Ich autorzy zginęli marnie podczas I-wszej lub II-giej
Wojny Światowej. Zdjęcia zostały.
Jest
nawet jeden Polak. Niestety nie jako stricte autor wybitny, tylko
jako żołnierz, którego zdjęcie posłużyło do ilustracji czasów
Wielkiej Wojny na terenie Galicji.
Tu akurat fotografia Wilhelma von Thoma ilustrująca okres I Wojny Światowej. Absolutnie genialna. Przedstawia schwytanego rannego angielskiego lotnika. Rok 1916. |
Wybór
do takiej książki musi być, z oczywistych względów, ograniczony.
U pana Jeffreya nie czuje się jednak niedosytu. Książka jest gęsta
i nasycona zdjęciami z krótkimi recenzjami. Co bardzo ciekawe Ian
Jeffrey, Brytyjczyk, historyk fotografii jest umysłem zaskakująco
otwartym i współczującym- po pierwsze nie ogranicza się do Europy
Zachodniej. Takie tendencje- do zamykania się na Wschód miały
starsze, dawniej wydawane albumy przekrojowe- Europę Środkową i
Wschodnią reprezentował tam zwykle jedynie i wyłącznie
rewolucjonista Rodczenko. W „Jak czytać fotografię” nie tylko
opisano kilku fotografów z naszej części świata, ale jest nawet
dwóch Japończyków. Do tego autor całkiem zbieżnie z naszym
punktem widzenia opisuje realia przedwojennego ZSRR, a także
historie pierwszowojenne na terenie Galicji i okolic Łodzi (!) (w
dwóch słowach, ale zgodnie z prawdą). To się nie wszystkim
Brytyjczykom zdarza.
Z
książki tej można się uczyć historii fotografii i to właśnie
aktualnie robię, bo znam ją pobieżnie i wycinkowo. Ale przejrzę
parę razy, kilka zdjęć przykuje moją uwagę i już wiem, że
Edward Weston to ten od gołych bab na piasku i papryki, Paul Geniaux
od scenek rodzajowych z Paryża, na których nikt nie zwraca uwagi na
fotografa, bo nie wie do czego służy aparat, który jest w nich
wycelowany (jest rok 1900), a Tomatsu Shomei od ekspresyjnej
migawkowej poezji.
Fot: Paul Geniaux ok. 1900. |
Fot: Tomatsu Shomei. 1959 |
Kilku
nazwisk, jak wspomniało się- brakuje. Musi brakować w tak
przekrojowym dziele. Jako obywatel Zjednoczonego Królestwa Jeffrey
forsuje raczej swoich pionierów fotografii niż Niepce'a i
Daguerre'a (nieobecni), ale można go zrozumieć, bo William Fox
Talbot i Frederick Evans niezgorsi, równie pionierscy i może
bardziej nawet intelektualnie podchodzący do swoich dzieł- więcej
więc można o ich fotografiach napisać.
Sporą
wadą tej książki jest niestety język. A może to wina
tłumaczenia? Język jest niestety przesadnie wymyślny i używający
słów zawiłych, tam gdzie wystarczyłyby proste. Oprócz tego
tłumaczenie z angielskiego na polski wydaje się zbyt bezpośrednie,
wręcz słowo po słowie, co ma kiepski wpływ na składnię- jak
wiadomo te języki się mocno różnią pod względem szyku słów w
zdaniu. Po niektórych kiksach znalezionych w w albumie można sądzić
że jakiś google translator także był wstępnie w użytku- to nie
zbrodnia oczywiście, niemniej produkt z googla wymaga nadzoru niczym
w państwie policyjnym- zawsze tłumaczy z błędami, myli słowa i
produkuje twór bardzo nieociosany. Troszkę taki wydaje się tekst
tej książki, jego słowa nie biegną po falach, tylko wyrąbują
maczetą dżunglę sensów.
Na
szczęście kolejną zaletą tej książki jest nieprzegadanie. Nie
jest to rozwlekła powieść, nie jest to martwe zestawienie setek
nazwisk i dat, bardziej- zbiór artykułów traktujących o
fotografach i ich fotografiach.
Fragment artykułu o Cartier- Bressonie z książki "Jak czytać fotografię" Iana Jeffrey'a |
Krytyka
estetyczna zdjęć jest oparta w większej części na ich treści
niż na formie. Przede wszystkim na pionierskich aspektach
kulturowych i odczytywaniu intencji jakie pragnął w nich zawrzeć
autor. Czasem wydaje się, że prowadzi to do przesady. Łatwo może
to prowadzić do przesady. Nadinterpretacji. Oczywiście zupełnie
inaczej odbieramy te zdjęcia dzisiaj, a inaczej odbierano je w
czasach gdy powstawały. Gdy krynolina, melonik i lokomotywa parowa
nie były tylko klimatycznymi gadżetami, a stanowiły po prostu
cześć rzeczywistości.
Autor,
Ian Jeffrey, zapewne jako historyk fotografii zna szerszą otoczkę
społeczną, kulturową i prywatną twórców tych zdjęć, niż tą
którą skrótowo opisuje w albumie. Miał wgląd w autentyczną
interpretację tych fotek, dokonywaną w epoce przez samych autorów,
o ile tylko chcieli byli je zinterpretować. Jednak, choć
interpretacja odautorska jest często bardzo wyrazista- na przykład
Marcel Duchamp podpisał swój pisuar- „Fontanna”, ale nie znaczy
to, że interpretacja autora jest najważniejsza. Czy musimy wierzyć
w „Fontannę”? Na pewno to interpretacja niejedyna na tym świecie
bożym i można ją zawsze skontrować interpretacją widzów, którzy
wcale nie podzielą poglądów autora na swoje dzieło. Zakrzykną na
przykład: „Co za buc z tego autora!”.
Dlatego
pewien mój odruchowy sprzeciw budzą przywoływane co i raz
interpretacje odautorskie, które z racji półtorawiecznego czasu,
jaki minął od ich powstania- mogły się nieco przedatować. Dla
Fredericka H. Evansa zdjęcie ścieżki, czy schodów jakie wykonał
były alegorią ludzkiego żywota, a może i wyborów, jakich
dokonywał w ciągu żywota ów człowiek. Ale Evans widział takie
sfotografowane schody przez całe swe życie tylko w jednym
egzemplarzu. My, po 172-ch latach oglądaliśmy nie tylko setki
sfotografowanych schodów, ale także urocze pieski, czy kotki, a
nawet kury (dziękuję Halino!), nie mówiąc o zdjęciach talerzy z
jedzeniem i sojowych latte ze Starbucksa. Nie dali byśmy rady
przyporządkować alegorii do każdego zobaczonego zdjęcia
rozkosznego kotka. To nie do zrobienia.
Fot: Frederick H. Evans. Katedra w Lincoln, 1895. |
Fotografie
Evansa bronią się same i bez żadnych alegorii- to bardzo ładne,
klimatyczne, miękko sentymentalne zdjęcia, do których każdy widz
może dorobić swoją interpretację, a ich wielką zaletą jest
przede wszystkim to, że były jednymi z pierwszych pięknych zdjęć
na świecie.
Trochę
brak mi w „Jak czytać fotografię” analiz formalnych, a nie
tylko analiz treści, choć o technice zrobienia tych kultowych fotek
można się sporo dowiedzieć- jakim aparatem i na jakim formacie
były naświetlane. Ale samą analizę kompozycji u Jeffreya często
zastępuje po prostu opis tego, co widać na zdjęciu.
Książka
pozostawia niewielki niedosyt, z wyżej wymienionych względów, ale
tego typu przekrojowe książki zawsze jakiś niedosyt pozostawią-
taka ich natura. Jednak określiłbym „Jak czytać fotografię”
książką bardzo dobrą. Wydana została jakiś czas temu, więc
trafia się w antykwariatach. Swoją kupiłem za 22 złote+ koszt
dostawy, praktycznie bez śladów używania, pomimo że jest porządnie grubą
380-cio stronową publikacją na bardzo ładnym papierze.
Zdjęcie od którego nie mogę oderwać oczu. Ansel Adams, ogrodzenie zabezpieczające przed piaskiem, Keeler, Kalifornia 1948. |
Polecam
serdecznie tę książkę tym, którzy chcą mieć solidny, acz nieprzegadany
przegląd historii fotografii.
Fabrykant
zaczytany
P.S.
Nigdzie
nikt nie podaje jaka jest konkretna zawartość "Jak czytać fotografię"- ja zatem
podam- opisano osobne artykuły o 68-miu fotografach, zamieszczając
notki o kilku do kilkunastu zdjęciach każdego z nich. Taki Walker
Evans (nie mylić z wyżej wymienionym Frederickiem) ma w książce
aż 14 stron zdjęć i opisów, w porównaniu na przykład do Davida
Seymoura który dostał tylko dwie (ale żył krótko i mniej
fotografował). Oprócz rozdziałów o fotografach są także
wspomniane rozdziały zbiorowe- o zdjęciach z I i II Wojny oraz
osobny o archiwach amerykańskich Resettlement Administration/ Farm
Security Administration. Zdjęć- mnóstwo.
goła baba robi robotę! potem nuda - jeden samochód i w dodatku z daleka... no dobra, ostatnie zdjęcie, parawany z polskiej plaży też ujdzie
OdpowiedzUsuńJakoś ujdzie.
UsuńTo zdjęcie płotu uruchamia moją wyobraźnię. Czy tylko ja widzę starą, rozeschniętą łódź wyrzucona na brzeg, fotografowaną od dziarskiego dziobu? Dzioba?
OdpowiedzUsuńPo pierwsze nie jesteś obiektywny, bo masz za dużą wyobraźnię. A po drugie jesteś z Łodzi. To autosugestia odgeograficzna.
Usuńmi w pierwszej chwili tez sie zdawalo ze to lodz, a nie jestem z lodzi, nie jestem marynarzem, wedkarzem itp, mam jedynie karte plywacka, ale to chyba niema zbyt wiele znaczenia ;), a samo zdjecie fajne, gola babka tez zawsze fajna ;)
OdpowiedzUsuńNiestety u mnie na wsi coraz mniej antykwariatów. Szkoda, bo chętnie bym nabył ową książkę. Pozostaje allegro i inne tego typu portale. W ogóle mam wrażenie, że ludzie coraz mniej czytają. Księgarnie upadają, muzykę większość konsumuje z plików mp3 i do fotografii najlepszy jest ajfon. Tylko że ja stary i zgorzkniały jestem. Pozdrowienia.
OdpowiedzUsuńŚwiata się nie zawróci. Według opinii kilku światłych osób- ludzie wcale mniej nie czytają. Mniej czytają książek, ale znacznie więcej blogów i artykułów w sieci. Antykwariaty internetowe też są na ogół witrynami tych prawdziwych. Mimo zmian w mediach- kultura prawdopodobnie wychodzi na zero. Nie jest tak źle. Ale ja jestem wesołym pesymistą.
UsuńKupiona. Czyta się.
OdpowiedzUsuńCiekawa książka, która opowiada nam o najważniejszych i ciekawych wątkach dotyczących fotografii.
Bardzo słusznie. Są tam między innymi zdjęcia Michała Daszewskiego z pierwszowojennej Polski.
Usuń