Można się zastanawiać czego to nie
da się obrócić w banał. Wydawałoby się, że niektórych rzeczy
się nie da. Miłości. Heroizmu. Poświęcenia. Ale oglądając
różne filmy można się przekonać, że nie takie rzeczy Hollywood
potrafiło przekształcać w banały.
Dziwnym trafem przoduje w banałach ten duży
kraj za oceanem. Tak ma widocznie. To Amerykanie- lud prosty i
nieprzewidywalny (cytat- Lew Alex z Madagaskaru).
Właściwie należałoby zacząć
odwrotnie. O tym jak uroczy banał został zamieniony w znaczący
symbol. Doceniony, pokochany i zikonizowany.
A właściwie należałoby zacząć od
Tczewa.
Tam urodził się Alfred Eisenstaedt.
(Skoro o nim mowa, to wiadomo o jakim
zdjęciu będzie ten esej. O jego najsławniejszym zdjęciu.
Kultowym. Przenajkultowniejszym (cytat))
V-J Day, Times Square, foto Alfred Eisenstaedt, https://keepsnap.com/blog/post/the-kiss |
Eisenstaedt urodził się w Tczewie,
ale wtedy było to Dirschau w Prusach Zachodnich w Cesarstwie
Niemieckim. Znów fotograf urodzony na terenach dzisiejszej Polski.
Znów pod koniec XIX wieku (w 1898 roku), był niemal rówieśnikiem
Weegeego, o którym pisało się niedawno. Także żydowskiego
pochodzenia. Także przeniósł się do USA, gdzie zrobił karierę.
Ale jego życie wyglądało jednak inaczej.
W roku 1906, w czasie w którym rodzina
Weegeego przenosiła się z Galicji do Stanów Zjednoczonych, rodzina
Eisenstaedta właśnie osiedliła się w Berlinie.
Jeszcze przed I Wojną Światową młody
Eisenstaedt poznał fotografię. Firma Eastman Kodak kilka lat
wcześniej opracowała taśmę filmową na celuloidzie, niepalną i
bezpieczną w użytkowaniu, a na początku wieku mieszkowe, składane
aparaty, które mieściły się w kieszeni i były proste w użyciu.
Młody Eisenstaedt dostał taki aparat od wujka.
Pierwszą Wojnę odsłużył w
niemieckiej armii- w 1918 roku został ranny.
Po wojnie osiadł pierwotnie w
Weimarze. Zatrudnił się w handlu jako sprzedawca pasków i guzików, a
przy tym fotografia wciągała go coraz bardziej. Wkrótce został
freelancerem w agencji Pacific and Atlantic Photos. Miał szczęście- kilka lat później
agencję tę przejęła wielka i znana Associated Press. W 1929 roku AP
zatrudniła Eisenstaedta na pełny etat, szybko doceniono jego
umiejętności i świeże oko.
Eisenstaedt postawił na małoformatową
Leicę- mały i poręczny aparat, w przeciwieństwie do tradycyjnych,
wielkich aparatów 4x5 popularnych wśród ówczesnej prasy. Leica dawała szybkość
działania i bardzo dobrą, jasną optykę, która pozwalała nie
używać wcale lampy błyskowej. Jak pamiętamy ówcześnie stosowano
magnezjowe lampy spaleniowe, wymagające mnóstwa zachodu i noszenia ze sobą całej baterii jednorazowych żarników.
Leica dawała bardzo "współczesny",
bardzo "dzisiejszy" w porównaniu z wielkim formatem obraz,
a z racji doskonałych obiektywów doganiała ostrością większe
formaty. Wielu fotografów tego czasu wybiło się na tle innych
dzięki poręczności i jakości Leiki- w Polsce między innymi
wspaniała Zofia Chomętowska, (kiedyś trzeba będzie o Niej
napisać, świetnie wykorzystywała leikowskie teleobiektywy).
Później, w latach powojennych Eisenstaedt, już jako
pracownik "Life'u" zostanie nazwany "dziekanem
wszystkich ekspertów od aparatów małoformatowych"
Alfred Eisenstaedt robił tymczasem w latach 30-tych
wielką karierę w coraz bardziej hitlerowskich Niemczech.
Sfotografował między innymi wystąpienie Josepha Goebbelsa w Lidze
Narodów w 1933, gdzie powstało znane zdjęcie, kiedy minister
kultury Niemiec patrzy groźnym wzrokiem na fotografa (nie do końca wiadomo,
czy Goebbels zdawał sobie sprawę, że Eisenstaedt jest Żydem)
, oraz pierwsze spotkanie Hitlera i Benito Mussoliniego w 1934.
Joseph Goebbels 1933, foto: Alfred Eisenstaedt |
, oraz pierwsze spotkanie Hitlera i Benito Mussoliniego w 1934.
Życie w Niemczech gęstniało.
Działania hitlerowców coraz bardziej skupiały się na osaczaniu
Żydów. Rodzina Eisensteadta postanowiła wyemigrować do Ameryki.
Przyjechali w 1935 roku, jeszcze przed czasami gdy USA zamknęły się
na emigrantów żydowskich z III Rzeszy- pamiętacie historię statku
St. Lous tułającego się po morzach świata, jego pasażerowie
mieli znacznie mniej szczęścia:
Eisenstaedt został naturalizowanym
obywatelem USA w 1935 roku, wraz z kolegami imigrantami z Associated
Press założył agencję fotograficzną PIX Publishing.
Rok później Henry Luce, wydawca
"Time'u" kupił za 92.000 $ magazyn Life, głównie dla nośnego tytułu, z mocnym zamiarem
przeformatowania pisma na tygodnik oparty przede wszystkim na
fotoreportażu. Po co chciał stworzyć nowy magazyn dla
amerykańskiego czytelnika?
"Aby móc zobaczyć życie,
żeby zobaczyć świat, by być naocznym świadkiem wielkich
wydarzeń; oglądać twarze biednych i gesty dumnych, aby zobaczyć
dziwne rzeczy - maszyny, armie, tłumy, cienie w dżungli i na
księżycu; zobaczyć prace człowieka - jego obrazy, wieże i
odkryć, zobaczyć rzeczy odległe o tysiące mil, to co ukryte za
murami i wewnątrz pomieszczeń, nadchodzące niebezpieczeństwa,
kobiety kochające mężczyzn i wiele dzieci, aby zobaczyć i cieszyć
się tym co się widzi; aby zobaczyć i podziwiać, aby zobaczyć i
być poinstruowanym"
Life powstał w burzliwym czasie, w
którym za chwilę miała wybuchnąć wojna w Europie, skupiał się
jednak także mocno na wewnętrznym życiu w Stanach. Tekst w gazecie
został skrócony do zaledwie podpisów pod 50 stronami fotografii. Gdy
w 1941 roku USA przystąpiły do wojny, przystąpił do niej także i
"Life", wysyłając na front fotoreporterów wojennych, w
tym kobiety np Margaret- Bourke White, o której napisało się
TUTAJ.
W 1936 roku gdy Henry Luce organizował na
nowo "Life" odszukał i zaprosił do współpracy Alfreda Eisenstaedta, znanego mu ze
swoich europejskich zdjęć. Eisenstaedt został jednym z kilku
etatowych fotoreporterów gazety- obok Margaret Bourke White, Roberta Capy.
Robert Capa, jak pamiętamy z
FOTODINOZY został później wysłany na D-Day, żeby zrobić reportaż z ataku
na Normandię, zdjęcia były lekko nieostre i zostały fatalnie
przewołane w ciemni- Life dał podpis, że są nieostre bo ręce się
Capie trzęsły- ten najpierw zaprzeczał, ale potem dał dowód
dystansu do siebie tytułując własne wspomnienia wojenne "Sligtly
out of focus" ("Lekko nieostre").
Sam Eisenstaedt nie brał udziału w
działaniach wojennych. Wyspecjalizował się w zdjęciach znanych
osobistości i celebrytów. Dzięki swojemu nienahalnemu sprzętowi i
miękkiemu podejściu stwarzał na sesjach sympatyczną, naturalną
atmosferę:
"Oni nie biorą mnie na poważnie
z moją małym aparatem. Nie przychodzę jako fotograf. Przychodzę
jako przyjaciel." -mówił.
Niemniej nie wszyscy byli tak podatni
na urok słynnego Eisiego- Winston Churchill rozkazywał mu gdzie umieścić
aparat, żeby uzyskać dobre zdjęcie, a Ernest Hemingway podczas
sesji na swoim jachcie rozerwał z wściekłości koszulę i
zagroził, że wrzuci Eisenstaedta do morza. Zapewne był mało
odporny na ustawianie do pozowania. A może to tylko zbyt wiele rumu
w mohito.
Najbardziej znane zdjęcie Eisenstaedt
zrobił ostatniego dnia wojny. To znaczy tego ostatniego dnia, w
którym zostało ogłoszone w Stanach poddanie się Japonii. Było to
14 sierpnia 1945 roku. Dzień zwany za oceanem V-J Day (Victory Over
Japan Day).
To zdjęcie weszło przebojem do
popkultury. Alfred Eisenstaedt zrobił je na Times Square w Nowym
Jorku.
"Na ulicach było tysiące
ludzi krążących wokół, na środku ulicy i wszędzie dookoła.
Każdy całował każdego... I zauważyłem biegnącego marynarza,
łapiącego każdą, która się tylko nawinęła i całującego.
Pobiegłem trochę przed nim, mając aparaty Leiki na szyi,
nastawione na ostrość od 10 stóp do nieskończoności. Wystarczyło
tylko strzelić... nawet nie zauważyłem co się dokładnie dzieje,
tylko że złapał kogoś w białym stroju. Stanąłem, a oni
całowali się. I strzeliłem cztery klatki.
(...)
Gdyby była ubrana w ciemny strój,
nie strzeliłbym tego zdjęcia. I gdyby on był w jasnym, białym
mundurze- tak samo. To działo się raptem w kilka sekund.
Tylko jedna klatka była dobra. Inne
miały gorszy wyraz. Marynarz był na innych zbyt wysoki, albo zbyt
mały.
Ludzie mówią mi, że kiedy będę już w niebie oni będą pamiętali to zdjęcie."
Ludzie mówią mi, że kiedy będę już w niebie oni będą pamiętali to zdjęcie."
Pan Alfred Eisenstaed już w niebie, a
my wciąż pamiętamy.
Dlaczego to zdjęcie zostało takim
symbolem? Chwila była oczywiście wyjątkowa- fotograf doskonale,
naturalnie i prosto oddał emocje ludzi cieszących się na ulicach,
które ta fotografia ujawnia od pierwszego spojrzenia. Ale dużym
bonusem był to, że zdjęcie ukazało się w "Life",
ówcześnie najbardziej poczytnym reportażowym piśmie, które
przeżywało lata swoich największych sukcesów.
Pamiętacie zapewne co działo się
później z innym słynnym pocałunkiem przed paryskim ratuszem, strzelonym przez Roberta Doisneau. Tutaj oczywiście to samo, tylko jeszcze
bardziej. To Ameryka, synu! Kraj wielkich możliwości!
Jedenastu facetów i trzy kobiety
podawały się za słynną sfotografowaną parę, między innymi pani
o swojskim nazwisku Barbara Sokół. Jednak ostatecznie za tę
właściwą sfotografowaną pielęgniarkę została uznana pani Edith Shain. Do końca życia brała
udział w paradach na Times Square upamiętniających V-J Day.
Marynarzy jest/ było do dziś jedenastu i
nie stwierdzono jednoznacznie który z nich tak naprawdę jest na zdjęciu
Eisenstaedta. Najbliżej uznania sądowego był pan George Mendonça,
który oczywiście pozwał "Life" w 1987 roku za bezprawne
wykorzystanie jego wizerunku i który zeznawał że był na Times
Square i pocałował pielęgniarkę. Twierdził jednak że było to w
okolicy godziny 14-tej po południu, kiedy to właśnie wyszedł z kina. Na
podstawie drobiazgowych badań ekspertów stwierdzono jednak, że
zdjęcie było zrobione około 17-tej.
Po 17-tej.
A dokładnie o 17.51.
Skąd wiadomo? A stwierdzono to na podstawie zdjęć lotniczych Nowego Jorku, map i zdjęć z epoki oraz pomiarów cieni budynków. Zgodne jest to też z tym, co o czasie zrobienia fotografii mówił sam Eisenstaedt. Procesy pozostały nie rozstrzygnięte.
Po 17-tej.
A dokładnie o 17.51.
Skąd wiadomo? A stwierdzono to na podstawie zdjęć lotniczych Nowego Jorku, map i zdjęć z epoki oraz pomiarów cieni budynków. Zgodne jest to też z tym, co o czasie zrobienia fotografii mówił sam Eisenstaedt. Procesy pozostały nie rozstrzygnięte.
Nie przeszkadzało to Life' owi (oraz
licznym telewizjom) w latach 80-tych zrobić kilkukrotne wywiady z
kilkoma zainteresowanymi byciem "marynarzem i pielęgniarką",
w tym Mendonç'ą i Shain, oraz niejakim Carlem Muscarello, który
stwierdził, że 12 sierpnia na Times Square znajdował się w stanie
na tyle upojonym, że nie pamięta dokładnie co się działo na
placu, ale po tym jak jego matka stwierdziła że to na pewno on jest
na zdjęciu- postanowił w to uwierzyć.
Znacznym ułatwieniem dla ekspertów od
fotografii i śledczych było to, że istnieje DRUGIE zdjęcie tej
samej sceny zrobione przez zupełnie innego fotografa!
Nie miałem o tym pojęcia.
Nie miałem o tym pojęcia.
Im bardziej zgłębiam temat tym bardziej on się
rozrasta...
Dlatego też cały ten wpis też rozrasta
się niczym ośmiornica i sięga mackami w coraz dalsze od
przewidzianych rejony, aż nie wiem gdzie mnie zaprowadzi... No cóż
jakoś to będzie, jedźmy dalej.
Fotografem drugiego zdjęcia był pan Victor
Jorgensen, Amerykanin, też bardzo ciekawy człowiek. Młodszy o 15 lat od
Eisenstaedta. Po koledżu zainteresował się fotografią, pracując
w redakcji lokalnej gazety. W 1942 roku zaciągnął się do
marynarki i został jednym z pierwszych sześciu fotografów Naval
Aviation Photography Unit.
A kto taki organizował ową jednostkę
fotografów lotniczych marynarki USA?
Otóż organizował ją sam Edward
Steichen! Ten o którym pisało się TUTAJ, późniejszy szef działu
fotografii Museum of Modern Art w Nowym Jorku, organizator słynnej
wystawy "Family of the Man". Zatem wszystko w rodzinie.
Człowieczej.
Victor Jorgensen służył na
lotniskowcach USS Lexington, USS Monterey, niszczycielu USS Albert,
brał udział w triumfalnym i miażdżącym wojska japońskie
powrocie wojsk Mc Arthura na Borneo i Filipiny w 1944 roku, oraz
pływał na statku szpitalnym USS Solace w pobliżu Okinawy.
(Ośmiornica tego wpisu rozrasta się
dalej).
Na USS Monterey uchwycił na fotografii smaczną
scenkę, w której piloci US Navy na lotniskowcu grają w koszykówkę
w studni podnośnika dla samolotów. Świetne, udane zdjęcie z
kilkuplanową kompozycją, ciekawą scenerią i piękną równowagą
światłocienia (kosz!). Na zdjęciu dwóch koszykarzy skacze do piłki.
"(...) playing basketball on
USS Monterey 06-1944-Darkened Larger" by Victor Jorgensen (U.S.
Navy photo 80-G-417628)
|
Ten z lewej to Gerald Ford, przyszły
prezydent Stanów Zjednoczonych.
Podczas V-J Day na Times Square
Jorgensen był tam służbowo. Uchwycił z innej, nieco gorszej
perspektywy marynarza i pielęgniarkę. A ponieważ był tam
służbowo, jako żołnierz, jego zdjęcie należy prawnie do National
Archives and Recors Administration, a poprzez tę instytucję- do
całej ludzkości. Żołnierze, uważajcie na zdjęcia, które
robicie na służbie!
Zdjęcie Eisenstaedta było bardziej
charakterystyczne, miało lepszą, dramatyczną perspektywę i
symetryczny układ. Stało się ikoną, powtarzaną za każdym razem
gdy mowa była o V-J Day.
Powtarzaną, można by rzec- w nieskończoność.
Powtarzaną, można by rzec- w nieskończoność.
W 2005 roku niejaki Stewart Johnson
stworzył rzeźbę nazwaną Unconditonal Surrender (Bezwarunkowa
Kapitulacja) wzorując się na zdjęciu Eisenstaedta. To znaczy nam
się tak wydaje, że na zdjęciu Eisenstaedta, ale gdy zapytać
Stewarta, to dowiemy się, że statua powstała na podstawie zdjęcia
Jorgensena (które należy, jak wspomnieliśmy do domeny publicznej,
w przeciwieństwie do zdjęcia "Eisiego"). Pierwotna rzeźba była z
brązu, jednak pan artysta Johnson postanowił wkrótce wystawić
większe dzieło, kopiując swoją parę w styropianie. Tym razem w
wielkości imponującej- 7,6 metra. Rzeźba została częścią
czasowej wystawy w Sarasocie na Florydzie- stanęła na wybrzeżu od
strony zatoki.
This photo of Unconditional Surrender Sculpture is courtesy of TripAdvisor
Liczne kontrowersje nie przeszkodziły Panu Johnsonowi w stworzeniu następnych kopii w aluminium, a potem ustanowienia fundacji promującej jego sztukę. Promocja sztuki pana Johnsona ma następujące ceny- w styropianie: 542.000$, w aluminium: 980.000$, w brązie: 1.140.000$. Kilka kopii z różnych materiałów zostało ustawionych w różnych miejscach w USA- w San Diego w Kaliforni, w Pearl Harbour na Hawajach (biedni polegli pod Pearl Harbour!), w Nowym Jorku, a nawet we francuskiej Normandii (o rany!).
W San Diego trzech członków zarządu Unified Port District poddało się do dymisji na znak protestu, po decyzji tego gremium o zamianie wypożyczonej przez artystę na 5 lat styropianowej rzeźby na taką samą stałą, zrobioną z brązu.
Kontrowersje nie ustawały. W sumie-
nie dziwię się (cytat).
W 2009 roku prywatny inwestor, weteran
II Wojny Światowej ufundował w miejsce tymczasowego styropianowego
stały aluminiowy pomnik w Sarasocie.
Architekt Joel Maya, członek
miejskiego komitetu sztuki publicznej w Sarasocie podniósł kwestię
naruszania praw autorskich do zdjęcia Eisenstaedta, na co pan
Stewart Johnson, że oczywiście wcale że nie, bo to z Jorgensena.
Przewodnicząca tego komitetu
stwierdziła: "To w ogóle nie jest dzieło artysty. To jest
artysta kopiujący słynne zdjęcie".
No i wydawałoby się że kontrowersje
zostały wreszcie ucięte, bo na szczęście w statuę w Sarasocie wjechał w
2012 roku samochód osobowy i zrobił dziurę w marynarzu
Eisenstaedta.
Przepraszam- Jorgensena.
http://archive.wtsp.com/news/reporter/article/285491/79/Kissing-statue-returns-to-Sarasota |
Statua została położona na boku
przez władze miasta, żeby mogły się zacząć przepychanki i targi
pomiędzy firmami ubezpieczeniowymi, oraz by mogła ponownie
rozgorzeć debata publiczna na temat ponownego postawienia rzeźby i
czy na pewno w tym samym miejscu.
Niestety postanowili ją naprawić. Już
stoi ponownie.
Biedny Alfred Eisenstaedt...
Fabrykant
zamyślony nad losem fotografów tego
świata
P.S. Rzeźbę pana Johnsona pokazała nam Ciocia Ania z Florydy, mam nadzieję że nie obrazi się za krytykę tego dzieła. Zwłaszcza że nie jestem jedynym krytykiem.
Liczne źródła:
https://en.wikipedia.org/wiki/Life_%28magazine%29
https://en.wikipedia.org/wiki/Alfred_Eisenstaedt
https://en.wikipedia.org/wiki/Victor_Jorgensen
https://en.wikipedia.org/wiki/V-J_Day_in_Times_Square
https://en.wikipedia.org/wiki/Unconditional_Surrender_(sculpture)
http://www.kodaksefke.nl/
http://archive.wtsp.com/news/reporter/article/285491/79/Kissing-statue-returns-to-Sarasota
No i na wszelki wypadek przepisuję:
This article contains images and excerpts the use of which have not been pre-authorized. This material is made available for purposes of analysis and critique, as well as to advance the understanding of rhetoric, politics, and visual culture.
The ‘fair use’ of such material is provided for under U.S. Copyright Law. In accordance with U.S. Code Title 17, Section 107, material on this site (along with credit links and attributions to original sources) is viewable for educational and intellectual purposes.
No i na wszelki wypadek przepisuję:
This article contains images and excerpts the use of which have not been pre-authorized. This material is made available for purposes of analysis and critique, as well as to advance the understanding of rhetoric, politics, and visual culture.
The ‘fair use’ of such material is provided for under U.S. Copyright Law. In accordance with U.S. Code Title 17, Section 107, material on this site (along with credit links and attributions to original sources) is viewable for educational and intellectual purposes.
Zdjęcia i śledztwo. Wciągające.
OdpowiedzUsuńNajbardziej znane to "Powiększenie" Antonioniego. (Powiększenie Antonioniego do rozmiarów giganta reżyserii)10 lat temu do kanonu tego wszedł niezwykle popularny Larsson i jego "Faceci nie przepadający za babkami". Zostało to 2x sfilmowane i śledztwo zdjęciowe okazano jak należy. Znasz?
Oczywiście. "Powiększenie" zapadło mi w pamięć. Książki Larssona, zwłaszcza pierwsza- też. Filmy na ich podstawie- gorzej.
UsuńJak zwykle dobry Text ! Na mysl przychodzi mi Alberto Korda i jego Che Guevara.
OdpowiedzUsuńA kiedy powstanie plastikowy Pomnik, albo przynajmniej Fan-Shop Fotodinozy ? :))
Fan- shop???? Zupełnie nie jestem na to przygotowany. Czuję się początkującym blogerem. To trzeba takie coś mieć?
OdpowiedzUsuńGuevara rzeczywiście może być następnym przykładem, ale w sumie jest parę takich ikonicznych zdjęć- przychodzi na myśl Marylin Monroe na kracie wentylacyjnej metra. Bodajże widziałem już ją w plastiku z tkaninową spódniczką i z wentylatorkiem od dołu.
Panie Fabrykancie, nadejdzie taka chwila, że takiego szopa będziesz Pan musiał mieć. I to prędzej niż później. Koszulki, gadżety i takie tam. Ja już zamawiam rozmiar ti szerta IKS IKS EL (innymi słowy: dabul el). Bo ja wielki jestem to i ti szerta muszę mieć wielkiego. I coś będziesz Pan musiał na taką koszulkę wymyśleć. Jakiś napis dać, Fotodinoza na przykład. Albo logo. Masz Pan logo? Jak nie, to trzeba czem prędzej takowe opracować. Wyobrażasz Pan sobie, że któregoś dnia idziesz Pan ulicą w Łodzi a z naprzeciwka zasuwa koleś z koszulką Fotodinozy? Toż to spełnienie największych marzeń każdego blogera. Ja bym co dzień nosił. Od razu z pięć sztuk zamówię. A niech tam, dziesięć. Będzie na zapas. Także musisz Pan powoli o tym myśleć. Może jeszcze nie teraz, ale za rok albo dwa... Kto wie...
UsuńA taką Marylin Monroe, to bym sobie na telewizorze postawił, wiatraczek włączył i się gapił. Przy wyłączonym telewizorze oczywiście, bo tam już i tak od dawna nie ma co oglądać.
Dyrektor Artystyczny Nieco Nieetyczny (DANN)
Waldeck_13
Panie Fabrykancie, mięsny tekst. Lubię jak Pan grzebiesz w przeszłości. Proponuję taki cykl śledczo - detektywistyczny, że Pan nam tu będziesz opisywał najsłynniejsze zdjęcia w historii fotografii. Co jakiś czas oczywiście. Bierzesz Pan jedno zdjęcie na tapetę i jedziesz Pan z koksem. To by było fajne. Czytałbym z wypiekami. Takich fotek nie brakuje w najnowszej historii świata i są one niby powszechnie znane, ale jestem przekonany, że jak Pan pogrzebiesz w temacie, to na pewno różne "kwiatki" się znajdą. Takie o których nie wiedzieliśmy.
OdpowiedzUsuńA tak na marginesie, fotografia to jest jednak temat niezgłębiony. Nawet dziesięciu takich jak Pan pewnie miałoby o czym pisać i by tematu nie wyczerpali. No ale nie ma dziesięciu. Jesteś Pan jeden i musisz Pan dźwigać to brzemię. Także nie ustawaj, Panie Fabrykancie, czekamy na więcej. Z niecierpliwością.
Dyrektor Artystyczny Nieco Nieetyczny (DANN)
Waldeck_13
Tak, fotografia na szczęście ma to do siebie, że jest głęboka jak świat. Można pisać prawie o wszystkim.
UsuńDzięki.
Popieram przedmówcę! Takie wpisy lubię najbardziej, a nie jakieś tam testy, do tego sprzętu do, twu!, canona. Pisz Pan jak najwięcej o historii.
UsuńMavi
Nie no, testy też muszą być. Było nie było, Pan Fabrykant siedzi w fotograficznych starociach całkiem mocno i musi się sprzętowo wyżyć. Zresztą chyba to był punkt wyjścia do założenia Fotodinozy. Czyli takie fotograficzne dinozaury sprzętowe. Dobrze to interpretuję, Panie Fabrykancie? Jak coś, to mnie Pan popraw...
UsuńAle co by nie mówić, ja też na Fotodinozie jednak najbardziej lubię te pozasprzętowo - pozatestowe teksty. Musisz Pan teraz, Panie Fabrykancie dobrze się gimnastykować, żeby zadowolić jednych i drugich. Czyli sprzętowców i tą całą resztę, która się przypadkiem na Fotodinozę zaplątała i już tu zostanie. Tak jak niżej podpisany Dyrektor Artystyczny. Także ten teges, poważne brzemię na Panu spoczywa. Ale wiem, że dasz Pan radę. No bo kto jak nie Pan...
DANN
Waldeck_13
Oczywiście przeczytałem już o podwalinach i założeniach tego blogaska, jednak do mnie sprzęty (a zwłaszcza canony) docierają najmniej. Ostatni canon jakiego miałem w rękach to AE-1 Program (którego z resztą wciąż mam).
UsuńFotografia to moje hobby dopiero na którymś miejscu, zdecydowanie za motocyklami, ręczną bronią palną, komputerami, drukiem 3d, czytaniem... pewnie coś jeszcze by się znalazło. Nie znam uznanych fotografów z nazwiska, nie znam historii fotografii.
O sprzęcie poczytać mogę wszędzie. Ciekawie o historii i ludziach, bez zbędnego "politykowania" (a może raczej z mniej dosadnym politykowaniem) właściwie tylko tutaj - u Pana Fabrykanta.
Jasna sprawa, że sprzęt musi być... ale mogłoby go być mniej. A więcej takich artykułów jak dzisiejszy.
Mavi
Muszą Panowie chwilę zaczekać. Pisze się. Po łykendzie bendzie.
OdpowiedzUsuńArs longa, vita brevis (nigdy nie miałem łaciny w szkole). A więc coś z życia czyli LIFE, dla uzupełnienia historycznych perełek fotograficznych, rzucanych nie między wieprze , lecz między wdzięcznych i doceniających Fabrykanta blog-czytelników. Był początek lat 70-tych, LIFE jeszcze istniał. Wysłałem ze Szwajcarii do ówczesnego redaktora naczelnego Radia Wolna Europa - Jana Nowaka relację o burzliwych wydarzeniach grudniowych w Szczecinie. Relację ilustrowaną zdjęciami (obecnie w Europejskim Centrum Solidarności w Gdańsku). Nowak ogłosił na Antenie te relacje a moje zdjęcia przekazał do LIFE. O czym powiadomił mnie oficjalnie.Dostałem nawet kilkaset dolarów honorarium. Pan Nowak zaprosił mnie do Monachium ale jako uchodźca nie mogłem opuszczać Szwajcarii , nie to co obecni uchodźcy. A pan Nowak musiał opuścić Monachium bo go zwolnili z pracy i dopiero parę lat później jego następca przyjął mnie do RFE/RL Inc. Nie miałem możności sprawdzić gdzie LIFE opublikował te zdjęcia przed swym zgonem. Ale jak z Eisentaedtem, na pewno był w tych historycznych fotografiach uwikłany jakiś inny fotograf, który w tych samych okolicznościach robił zdjęcia, może bardziej a może mniej udane. Sądy by nawet rozstrzygnęły, gdyby nie to, że w USA obowiązuje Statute of Limitation, czyli przedawnienie. Ale nie tak dawno temu byłem na Florydzie, w Sarasocie. Kupiliśmy w tamtej okolicy auto dla naszego najmłodszego - Adama. Używany Pontiac Grand Prix podobny do Pontiaca Monte Carlo jaki uszczęśliwił Fabrykanta. Nas może mniej uszczęśliwił bo w Sarasocie popsuła się mu chłodnica. Na szczęście bawiliśmy w Sarasocie u polskiego znajomego, który był lepszym mechanikiem niż ja czy mój syn. Ciężka była ta naprawa ale udała się. Nie udało nam się już pojechać na saratowską plażę aby zobaczyć rzeźbę kochliwego marynarza. A był to rok 2006 i może styropianowej rzeźby tam jeszcze nie było. A ja sam pragnę od lat stworzyć rzeźbę - statuy wolności gwałconej przez pirata (od tyłu). Ze styroporu - pół "melona", aluminium cała "bańka", lub brązu - półtora (bo pozłacana).Czego i Fabrykantowi (poza zdrowiem) życzę. Wój L.
OdpowiedzUsuńSzanowny Wóju, może Wój jeszcze co powspomina, bo fajnie się czyta.
OdpowiedzUsuńTo ja zatem powspominam za Szanownego Wója (Wój jest tylko jeden!). Oto Wójowe dokonania zapisane w IPN, proszę przewinąć od razu na str. 11:
OdpowiedzUsuńhttp://pamiec.pl/ftp/pamiecpl/pamiec_nr_9_caly.pdf
dziękuję za pamięć. Autor tego artykułu przybył do nas parę lat temu i na zlecenie IPN Szczecin sfilmował ze mną stosowny wywiad o grudniu 1970, którego fragmenty są w dokumentacji "Szczecin- zbuntowane miasto". Bo mało kto wie że w 1970/71 szczecińscy stoczniwcy byli jedynymi, którzy nie ulegli czarowi gierkowskiego "Pomożecie!" i strajkowali do lutego bo chcieli likwidacji komuny.
Usuńbardzo ciekawie napisane, bardzo chetnie czytam takie artykuly!
OdpowiedzUsuń