piątek, 22 stycznia 2016

Jak dzieło sztuki obrócić w banał. Eisenstaetd sprowadzony do parteru.

Można się zastanawiać czego to nie da się obrócić w banał. Wydawałoby się, że niektórych rzeczy się nie da. Miłości. Heroizmu. Poświęcenia. Ale oglądając różne filmy można się przekonać, że nie takie rzeczy Hollywood potrafiło przekształcać w banały.

Dziwnym trafem przoduje w banałach ten duży kraj za oceanem. Tak ma widocznie. To Amerykanie- lud prosty i nieprzewidywalny (cytat- Lew Alex z Madagaskaru).

Właściwie należałoby zacząć odwrotnie. O tym jak uroczy banał został zamieniony w znaczący symbol. Doceniony, pokochany i zikonizowany.

A właściwie należałoby zacząć od Tczewa.

Tam urodził się Alfred Eisenstaedt.

(Skoro o nim mowa, to wiadomo o jakim zdjęciu będzie ten esej. O jego najsławniejszym zdjęciu. Kultowym. Przenajkultowniejszym (cytat))
V-J Day, Times Square, foto Alfred Eisenstaedt, https://keepsnap.com/blog/post/the-kiss

Eisenstaedt urodził się w Tczewie, ale wtedy było to Dirschau w Prusach Zachodnich w Cesarstwie Niemieckim. Znów fotograf urodzony na terenach dzisiejszej Polski. Znów pod koniec XIX wieku (w 1898 roku), był niemal rówieśnikiem Weegeego, o którym pisało się niedawno. Także żydowskiego pochodzenia. Także przeniósł się do USA, gdzie zrobił karierę. Ale jego życie wyglądało jednak inaczej.

W roku 1906, w czasie w którym rodzina Weegeego przenosiła się z Galicji do Stanów Zjednoczonych, rodzina Eisenstaedta właśnie osiedliła się w Berlinie.

Jeszcze przed I Wojną Światową młody Eisenstaedt poznał fotografię. Firma Eastman Kodak kilka lat wcześniej opracowała taśmę filmową na celuloidzie, niepalną i bezpieczną w użytkowaniu, a na początku wieku mieszkowe, składane aparaty, które mieściły się w kieszeni i były proste w użyciu. Młody Eisenstaedt dostał taki aparat od wujka.

Pierwszą Wojnę odsłużył w niemieckiej armii- w 1918 roku został ranny.

Po wojnie osiadł pierwotnie w Weimarze. Zatrudnił się w handlu jako sprzedawca pasków i guzików, a przy tym fotografia wciągała go coraz bardziej. Wkrótce został freelancerem w agencji Pacific and Atlantic Photos. Miał szczęście- kilka lat później agencję tę przejęła wielka i znana Associated Press. W 1929 roku AP zatrudniła Eisenstaedta na pełny etat, szybko doceniono jego umiejętności i świeże oko.

Eisenstaedt postawił na małoformatową Leicę- mały i poręczny aparat, w przeciwieństwie do tradycyjnych, wielkich aparatów 4x5 popularnych wśród ówczesnej prasy. Leica dawała szybkość działania i bardzo dobrą, jasną optykę, która pozwalała nie używać wcale lampy błyskowej. Jak pamiętamy ówcześnie stosowano magnezjowe lampy spaleniowe, wymagające mnóstwa zachodu i noszenia ze sobą całej baterii jednorazowych żarników.

Leica dawała bardzo "współczesny", bardzo "dzisiejszy" w porównaniu z wielkim formatem obraz, a z racji doskonałych obiektywów doganiała ostrością większe formaty. Wielu fotografów tego czasu wybiło się na tle innych dzięki poręczności i jakości Leiki- w Polsce między innymi wspaniała Zofia Chomętowska, (kiedyś trzeba będzie o Niej napisać, świetnie wykorzystywała leikowskie teleobiektywy).

Później, w latach powojennych Eisenstaedt, już jako pracownik "Life'u" zostanie nazwany "dziekanem wszystkich ekspertów od aparatów małoformatowych"

Alfred Eisenstaedt robił tymczasem w latach 30-tych wielką karierę w coraz bardziej hitlerowskich Niemczech. Sfotografował między innymi wystąpienie Josepha Goebbelsa w Lidze Narodów w 1933, gdzie powstało znane zdjęcie, kiedy minister kultury Niemiec patrzy groźnym wzrokiem na fotografa (nie do końca wiadomo, czy Goebbels zdawał sobie sprawę, że Eisenstaedt jest Żydem)
Joseph Goebbels 1933, foto: Alfred Eisenstaedt

, oraz pierwsze spotkanie Hitlera i Benito Mussoliniego w 1934.

Hitler i Mussolini, foto: Alfred Eisenstaedt
Hitler i Mussolini, foto: Alfred Eisenstaedt

Życie w Niemczech gęstniało. Działania hitlerowców coraz bardziej skupiały się na osaczaniu Żydów. Rodzina Eisensteadta postanowiła wyemigrować do Ameryki. Przyjechali w 1935 roku, jeszcze przed czasami gdy USA zamknęły się na emigrantów żydowskich z III Rzeszy- pamiętacie historię statku St. Lous tułającego się po morzach świata, jego pasażerowie mieli znacznie mniej szczęścia:


Eisenstaedt został naturalizowanym obywatelem USA w 1935 roku, wraz z kolegami imigrantami z Associated Press założył agencję fotograficzną PIX Publishing.

Rok później Henry Luce, wydawca "Time'u" kupił za 92.000 $ magazyn Life, głównie dla nośnego tytułu, z mocnym zamiarem przeformatowania pisma na tygodnik oparty przede wszystkim na fotoreportażu. Po co chciał stworzyć nowy magazyn dla amerykańskiego czytelnika?

"Aby móc zobaczyć życie, żeby zobaczyć świat, by być naocznym świadkiem wielkich wydarzeń; oglądać twarze biednych i gesty dumnych, aby zobaczyć dziwne rzeczy - maszyny, armie, tłumy, cienie w dżungli i na księżycu; zobaczyć prace człowieka - jego obrazy, wieże i odkryć, zobaczyć rzeczy odległe o tysiące mil, to co ukryte za murami i wewnątrz pomieszczeń, nadchodzące niebezpieczeństwa, kobiety kochające mężczyzn i wiele dzieci, aby zobaczyć i cieszyć się tym co się widzi; aby zobaczyć i podziwiać, aby zobaczyć i być poinstruowanym"

Life powstał w burzliwym czasie, w którym za chwilę miała wybuchnąć wojna w Europie, skupiał się jednak także mocno na wewnętrznym życiu w Stanach. Tekst w gazecie został skrócony do zaledwie podpisów pod 50 stronami fotografii. Gdy w 1941 roku USA przystąpiły do wojny, przystąpił do niej także i "Life", wysyłając na front fotoreporterów wojennych, w tym kobiety np Margaret- Bourke White, o której napisało się TUTAJ.

W 1936 roku gdy Henry Luce organizował na nowo "Life" odszukał i zaprosił do współpracy Alfreda Eisenstaedta, znanego mu ze swoich europejskich zdjęć. Eisenstaedt został jednym z kilku etatowych fotoreporterów gazety- obok Margaret Bourke White, Roberta Capy.

Robert Capa, jak pamiętamy z FOTODINOZY został później wysłany na D-Day, żeby zrobić reportaż z ataku na Normandię, zdjęcia były lekko nieostre i zostały fatalnie przewołane w ciemni- Life dał podpis, że są nieostre bo ręce się Capie trzęsły- ten najpierw zaprzeczał, ale potem dał dowód dystansu do siebie tytułując własne wspomnienia wojenne "Sligtly out of focus" ("Lekko nieostre").

Sam Eisenstaedt nie brał udziału w działaniach wojennych. Wyspecjalizował się w zdjęciach znanych osobistości i celebrytów. Dzięki swojemu nienahalnemu sprzętowi i miękkiemu podejściu stwarzał na sesjach sympatyczną, naturalną atmosferę:

"Oni nie biorą mnie na poważnie z moją małym aparatem. Nie przychodzę jako fotograf. Przychodzę jako przyjaciel." -mówił.

Niemniej nie wszyscy byli tak podatni na urok słynnego Eisiego- Winston Churchill rozkazywał mu gdzie umieścić aparat, żeby uzyskać dobre zdjęcie, a Ernest Hemingway podczas sesji na swoim jachcie rozerwał z wściekłości koszulę i zagroził, że wrzuci Eisenstaedta do morza. Zapewne był mało odporny na ustawianie do pozowania. A może to tylko zbyt wiele rumu w mohito.

Najbardziej znane zdjęcie Eisenstaedt zrobił ostatniego dnia wojny. To znaczy tego ostatniego dnia, w którym zostało ogłoszone w Stanach poddanie się Japonii. Było to 14 sierpnia 1945 roku. Dzień zwany za oceanem V-J Day (Victory Over Japan Day).

To zdjęcie weszło przebojem do popkultury. Alfred Eisenstaedt zrobił je na Times Square w Nowym Jorku.

"Legendary kiss V–J day in Times Square Alfred Eisenstaedt". Via Wikipedia - https://en.wikipedia.org/wiki/File:Legendary_kiss_V%E2%80%93J_day_in_Times_Square_Alfred_Eisenstaedt.jpg#/media/File:Legendary_kiss_V%E2%80%93J_day_in_Times_Square_Alfred_Eisenstaedt.jpg

"Na ulicach było tysiące ludzi krążących wokół, na środku ulicy i wszędzie dookoła. Każdy całował każdego... I zauważyłem biegnącego marynarza, łapiącego każdą, która się tylko nawinęła i całującego. Pobiegłem trochę przed nim, mając aparaty Leiki na szyi, nastawione na ostrość od 10 stóp do nieskończoności. Wystarczyło tylko strzelić... nawet nie zauważyłem co się dokładnie dzieje, tylko że złapał kogoś w białym stroju. Stanąłem, a oni całowali się. I strzeliłem cztery klatki.

(...)

Gdyby była ubrana w ciemny strój, nie strzeliłbym tego zdjęcia. I gdyby on był w jasnym, białym mundurze- tak samo. To działo się raptem w kilka sekund.

Tylko jedna klatka była dobra. Inne miały gorszy wyraz. Marynarz był na innych zbyt wysoki, albo zbyt mały. 
Ludzie mówią mi, że kiedy będę już w niebie oni będą pamiętali to zdjęcie."

Pan Alfred Eisenstaed już w niebie, a my wciąż pamiętamy.

Dlaczego to zdjęcie zostało takim symbolem? Chwila była oczywiście wyjątkowa- fotograf doskonale, naturalnie i prosto oddał emocje ludzi cieszących się na ulicach, które ta fotografia ujawnia od pierwszego spojrzenia. Ale dużym bonusem był to, że zdjęcie ukazało się w "Life", ówcześnie najbardziej poczytnym reportażowym piśmie, które przeżywało lata swoich największych sukcesów.

Pamiętacie zapewne co działo się później z innym słynnym pocałunkiem przed paryskim ratuszem, strzelonym przez Roberta Doisneau. Tutaj oczywiście to samo, tylko jeszcze bardziej. To Ameryka, synu! Kraj wielkich możliwości!

Jedenastu facetów i trzy kobiety podawały się za słynną sfotografowaną parę, między innymi pani o swojskim nazwisku Barbara Sokół. Jednak ostatecznie za tę właściwą sfotografowaną pielęgniarkę została uznana pani Edith Shain. Do końca życia brała udział w paradach na Times Square upamiętniających V-J Day.

Marynarzy jest/ było do dziś jedenastu i nie stwierdzono jednoznacznie który z nich tak naprawdę jest na zdjęciu Eisenstaedta. Najbliżej uznania sądowego był pan George Mendonça, który oczywiście pozwał "Life" w 1987 roku za bezprawne wykorzystanie jego wizerunku i który zeznawał że był na Times Square i pocałował pielęgniarkę. Twierdził jednak że było to w okolicy godziny 14-tej po południu, kiedy to właśnie wyszedł z kina. Na podstawie drobiazgowych badań ekspertów stwierdzono jednak, że zdjęcie było zrobione około 17-tej. 
Po 17-tej. 
A dokładnie o 17.51. 
Skąd wiadomo? A stwierdzono to na podstawie zdjęć lotniczych Nowego Jorku, map i zdjęć z epoki oraz pomiarów cieni budynków. Zgodne jest to też z tym, co o czasie zrobienia fotografii mówił sam Eisenstaedt. Procesy pozostały nie rozstrzygnięte.

Nie przeszkadzało to Life' owi (oraz licznym telewizjom) w latach 80-tych zrobić kilkukrotne wywiady z kilkoma zainteresowanymi byciem "marynarzem i pielęgniarką", w tym Mendonç'ą i Shain, oraz niejakim Carlem Muscarello, który stwierdził, że 12 sierpnia na Times Square znajdował się w stanie na tyle upojonym, że nie pamięta dokładnie co się działo na placu, ale po tym jak jego matka stwierdziła że to na pewno on jest na zdjęciu- postanowił w to uwierzyć.

Znacznym ułatwieniem dla ekspertów od fotografii i śledczych było to, że istnieje DRUGIE zdjęcie tej samej sceny zrobione przez zupełnie innego fotografa!
"Kissing the War Goodbye" by Lt. Victor Jorgensen - US archives. Licensed under Public Domain via Commons - https://commons.wikimedia.org/wiki/File:Kissing_the_War_Goodbye.jpg#/media/File:Kissing_the_War_Goodbye.jpg
Nie miałem o tym pojęcia.

Im bardziej zgłębiam temat tym bardziej on się rozrasta...

Dlatego też cały ten wpis też rozrasta się niczym ośmiornica i sięga mackami w coraz dalsze od przewidzianych rejony, aż nie wiem gdzie mnie zaprowadzi... No cóż jakoś to będzie, jedźmy dalej.

Fotografem drugiego zdjęcia był pan Victor Jorgensen, Amerykanin, też bardzo ciekawy człowiek. Młodszy o 15 lat od Eisenstaedta. Po koledżu zainteresował się fotografią, pracując w redakcji lokalnej gazety. W 1942 roku zaciągnął się do marynarki i został jednym z pierwszych sześciu fotografów Naval Aviation Photography Unit.

A kto taki organizował ową jednostkę fotografów lotniczych marynarki USA?

Otóż organizował ją sam Edward Steichen! Ten o którym pisało się TUTAJ, późniejszy szef działu fotografii Museum of Modern Art w Nowym Jorku, organizator słynnej wystawy "Family of the Man". Zatem wszystko w rodzinie. Człowieczej.

Victor Jorgensen służył na lotniskowcach USS Lexington, USS Monterey, niszczycielu USS Albert, brał udział w triumfalnym i miażdżącym wojska japońskie powrocie wojsk Mc Arthura na Borneo i Filipiny w 1944 roku, oraz pływał na statku szpitalnym USS Solace w pobliżu Okinawy.

(Ośmiornica tego wpisu rozrasta się dalej).

Na USS Monterey uchwycił na fotografii smaczną scenkę, w której piloci US Navy na lotniskowcu grają w koszykówkę w studni podnośnika dla samolotów. Świetne, udane zdjęcie z kilkuplanową kompozycją, ciekawą scenerią i piękną równowagą światłocienia (kosz!). Na zdjęciu dwóch koszykarzy skacze do piłki.
 
"(...) playing basketball on USS Monterey 06-1944-Darkened Larger" by Victor Jorgensen (U.S. Navy photo 80-G-417628)

Ten z lewej to Gerald Ford, przyszły prezydent Stanów Zjednoczonych.

Podczas V-J Day na Times Square Jorgensen był tam służbowo. Uchwycił z innej, nieco gorszej perspektywy marynarza i pielęgniarkę. A ponieważ był tam służbowo, jako żołnierz, jego zdjęcie należy prawnie do National Archives and Recors Administration, a poprzez tę instytucję- do całej ludzkości. Żołnierze, uważajcie na zdjęcia, które robicie na służbie!

Zdjęcie Eisenstaedta było bardziej charakterystyczne, miało lepszą, dramatyczną perspektywę i symetryczny układ. Stało się ikoną, powtarzaną za każdym razem gdy mowa była o V-J Day.

Powtarzaną, można by rzec- w nieskończoność.

W 2005 roku niejaki Stewart Johnson stworzył rzeźbę nazwaną Unconditonal Surrender (Bezwarunkowa Kapitulacja) wzorując się na zdjęciu Eisenstaedta. To znaczy nam się tak wydaje, że na zdjęciu Eisenstaedta, ale gdy zapytać Stewarta, to dowiemy się, że statua powstała na podstawie zdjęcia Jorgensena (które należy, jak wspomnieliśmy do domeny publicznej, w przeciwieństwie do zdjęcia "Eisiego"). Pierwotna rzeźba była z brązu, jednak pan artysta Johnson postanowił wkrótce wystawić większe dzieło, kopiując swoją parę w styropianie. Tym razem w wielkości imponującej- 7,6 metra. Rzeźba została częścią czasowej wystawy w Sarasocie na Florydzie- stanęła na wybrzeżu od strony zatoki.


This photo of Unconditional Surrender Sculpture is courtesy of TripAdvisor




Liczne kontrowersje nie przeszkodziły Panu Johnsonowi w stworzeniu następnych kopii w aluminium, a potem ustanowienia fundacji promującej jego sztukę. Promocja sztuki pana Johnsona ma następujące ceny- w styropianie: 542.000$, w aluminium: 980.000$, w brązie: 1.140.000$. Kilka kopii z różnych materiałów zostało ustawionych w różnych miejscach w USA- w San Diego w Kaliforni, w Pearl Harbour na Hawajach (biedni polegli pod Pearl Harbour!), w Nowym Jorku, a nawet we francuskiej Normandii (o rany!).

W San Diego trzech członków zarządu Unified Port District poddało się do dymisji na znak protestu, po decyzji tego gremium o zamianie wypożyczonej przez artystę na 5 lat styropianowej rzeźby na taką samą stałą, zrobioną z brązu.

Kontrowersje nie ustawały. W sumie- nie dziwię się (cytat).

W 2009 roku prywatny inwestor, weteran II Wojny Światowej ufundował w miejsce tymczasowego styropianowego stały aluminiowy pomnik w Sarasocie.

Architekt Joel Maya, członek miejskiego komitetu sztuki publicznej w Sarasocie podniósł kwestię naruszania praw autorskich do zdjęcia Eisenstaedta, na co pan Stewart Johnson, że oczywiście wcale że nie, bo to z Jorgensena.

Przewodnicząca tego komitetu stwierdziła: "To w ogóle nie jest dzieło artysty. To jest artysta kopiujący słynne zdjęcie".

No i wydawałoby się że kontrowersje zostały wreszcie ucięte, bo na szczęście w statuę w Sarasocie wjechał w 2012 roku samochód osobowy i zrobił dziurę w marynarzu Eisenstaedta.

Przepraszam- Jorgensena.



http://archive.wtsp.com/news/reporter/article/285491/79/Kissing-statue-returns-to-Sarasota
Tym samym Eisenstaedt/ Jorgensen zostali pierwszymi na świecie fotografami, którym ktoś wjechał samochodem w zdjęcie.

Statua została położona na boku przez władze miasta, żeby mogły się zacząć przepychanki i targi pomiędzy firmami ubezpieczeniowymi, oraz by mogła ponownie rozgorzeć debata publiczna na temat ponownego postawienia rzeźby i czy na pewno w tym samym miejscu.

Niestety postanowili ją naprawić. Już stoi ponownie.

Biedny Alfred Eisenstaedt...





Fabrykant

zamyślony nad losem fotografów tego świata



P.S. Rzeźbę pana Johnsona pokazała nam Ciocia Ania z Florydy, mam nadzieję że nie obrazi się za krytykę tego dzieła. Zwłaszcza że nie jestem jedynym krytykiem.



Liczne źródła:



https://en.wikipedia.org/wiki/Life_%28magazine%29

https://en.wikipedia.org/wiki/Alfred_Eisenstaedt

https://en.wikipedia.org/wiki/Victor_Jorgensen

https://en.wikipedia.org/wiki/V-J_Day_in_Times_Square

https://en.wikipedia.org/wiki/Unconditional_Surrender_(sculpture)

http://www.kodaksefke.nl/

http://archive.wtsp.com/news/reporter/article/285491/79/Kissing-statue-returns-to-Sarasota

No i na wszelki wypadek przepisuję:

This article contains images and excerpts the use of which have not been pre-authorized. This material is made available for purposes of analysis and critique, as well as to advance the understanding of rhetoric, politics, and visual culture.
The ‘fair use’ of such material is provided for under U.S. Copyright Law. In accordance with U.S. Code Title 17, Section 107, material on this site (along with credit links and attributions to original sources) is viewable for educational and intellectual purposes.

16 komentarzy:

  1. Zdjęcia i śledztwo. Wciągające.
    Najbardziej znane to "Powiększenie" Antonioniego. (Powiększenie Antonioniego do rozmiarów giganta reżyserii)10 lat temu do kanonu tego wszedł niezwykle popularny Larsson i jego "Faceci nie przepadający za babkami". Zostało to 2x sfilmowane i śledztwo zdjęciowe okazano jak należy. Znasz?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście. "Powiększenie" zapadło mi w pamięć. Książki Larssona, zwłaszcza pierwsza- też. Filmy na ich podstawie- gorzej.

      Usuń
  2. Jak zwykle dobry Text ! Na mysl przychodzi mi Alberto Korda i jego Che Guevara.
    A kiedy powstanie plastikowy Pomnik, albo przynajmniej Fan-Shop Fotodinozy ? :))

    OdpowiedzUsuń
  3. Fan- shop???? Zupełnie nie jestem na to przygotowany. Czuję się początkującym blogerem. To trzeba takie coś mieć?
    Guevara rzeczywiście może być następnym przykładem, ale w sumie jest parę takich ikonicznych zdjęć- przychodzi na myśl Marylin Monroe na kracie wentylacyjnej metra. Bodajże widziałem już ją w plastiku z tkaninową spódniczką i z wentylatorkiem od dołu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Panie Fabrykancie, nadejdzie taka chwila, że takiego szopa będziesz Pan musiał mieć. I to prędzej niż później. Koszulki, gadżety i takie tam. Ja już zamawiam rozmiar ti szerta IKS IKS EL (innymi słowy: dabul el). Bo ja wielki jestem to i ti szerta muszę mieć wielkiego. I coś będziesz Pan musiał na taką koszulkę wymyśleć. Jakiś napis dać, Fotodinoza na przykład. Albo logo. Masz Pan logo? Jak nie, to trzeba czem prędzej takowe opracować. Wyobrażasz Pan sobie, że któregoś dnia idziesz Pan ulicą w Łodzi a z naprzeciwka zasuwa koleś z koszulką Fotodinozy? Toż to spełnienie największych marzeń każdego blogera. Ja bym co dzień nosił. Od razu z pięć sztuk zamówię. A niech tam, dziesięć. Będzie na zapas. Także musisz Pan powoli o tym myśleć. Może jeszcze nie teraz, ale za rok albo dwa... Kto wie...

      A taką Marylin Monroe, to bym sobie na telewizorze postawił, wiatraczek włączył i się gapił. Przy wyłączonym telewizorze oczywiście, bo tam już i tak od dawna nie ma co oglądać.

      Dyrektor Artystyczny Nieco Nieetyczny (DANN)

      Waldeck_13

      Usuń
  4. Panie Fabrykancie, mięsny tekst. Lubię jak Pan grzebiesz w przeszłości. Proponuję taki cykl śledczo - detektywistyczny, że Pan nam tu będziesz opisywał najsłynniejsze zdjęcia w historii fotografii. Co jakiś czas oczywiście. Bierzesz Pan jedno zdjęcie na tapetę i jedziesz Pan z koksem. To by było fajne. Czytałbym z wypiekami. Takich fotek nie brakuje w najnowszej historii świata i są one niby powszechnie znane, ale jestem przekonany, że jak Pan pogrzebiesz w temacie, to na pewno różne "kwiatki" się znajdą. Takie o których nie wiedzieliśmy.

    A tak na marginesie, fotografia to jest jednak temat niezgłębiony. Nawet dziesięciu takich jak Pan pewnie miałoby o czym pisać i by tematu nie wyczerpali. No ale nie ma dziesięciu. Jesteś Pan jeden i musisz Pan dźwigać to brzemię. Także nie ustawaj, Panie Fabrykancie, czekamy na więcej. Z niecierpliwością.

    Dyrektor Artystyczny Nieco Nieetyczny (DANN)

    Waldeck_13

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, fotografia na szczęście ma to do siebie, że jest głęboka jak świat. Można pisać prawie o wszystkim.
      Dzięki.

      Usuń
    2. Popieram przedmówcę! Takie wpisy lubię najbardziej, a nie jakieś tam testy, do tego sprzętu do, twu!, canona. Pisz Pan jak najwięcej o historii.

      Mavi

      Usuń
    3. Nie no, testy też muszą być. Było nie było, Pan Fabrykant siedzi w fotograficznych starociach całkiem mocno i musi się sprzętowo wyżyć. Zresztą chyba to był punkt wyjścia do założenia Fotodinozy. Czyli takie fotograficzne dinozaury sprzętowe. Dobrze to interpretuję, Panie Fabrykancie? Jak coś, to mnie Pan popraw...

      Ale co by nie mówić, ja też na Fotodinozie jednak najbardziej lubię te pozasprzętowo - pozatestowe teksty. Musisz Pan teraz, Panie Fabrykancie dobrze się gimnastykować, żeby zadowolić jednych i drugich. Czyli sprzętowców i tą całą resztę, która się przypadkiem na Fotodinozę zaplątała i już tu zostanie. Tak jak niżej podpisany Dyrektor Artystyczny. Także ten teges, poważne brzemię na Panu spoczywa. Ale wiem, że dasz Pan radę. No bo kto jak nie Pan...

      DANN

      Waldeck_13

      Usuń
    4. Oczywiście przeczytałem już o podwalinach i założeniach tego blogaska, jednak do mnie sprzęty (a zwłaszcza canony) docierają najmniej. Ostatni canon jakiego miałem w rękach to AE-1 Program (którego z resztą wciąż mam).

      Fotografia to moje hobby dopiero na którymś miejscu, zdecydowanie za motocyklami, ręczną bronią palną, komputerami, drukiem 3d, czytaniem... pewnie coś jeszcze by się znalazło. Nie znam uznanych fotografów z nazwiska, nie znam historii fotografii.

      O sprzęcie poczytać mogę wszędzie. Ciekawie o historii i ludziach, bez zbędnego "politykowania" (a może raczej z mniej dosadnym politykowaniem) właściwie tylko tutaj - u Pana Fabrykanta.

      Jasna sprawa, że sprzęt musi być... ale mogłoby go być mniej. A więcej takich artykułów jak dzisiejszy.

      Mavi

      Usuń
  5. Muszą Panowie chwilę zaczekać. Pisze się. Po łykendzie bendzie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ars longa, vita brevis (nigdy nie miałem łaciny w szkole). A więc coś z życia czyli LIFE, dla uzupełnienia historycznych perełek fotograficznych, rzucanych nie między wieprze , lecz między wdzięcznych i doceniających Fabrykanta blog-czytelników. Był początek lat 70-tych, LIFE jeszcze istniał. Wysłałem ze Szwajcarii do ówczesnego redaktora naczelnego Radia Wolna Europa - Jana Nowaka relację o burzliwych wydarzeniach grudniowych w Szczecinie. Relację ilustrowaną zdjęciami (obecnie w Europejskim Centrum Solidarności w Gdańsku). Nowak ogłosił na Antenie te relacje a moje zdjęcia przekazał do LIFE. O czym powiadomił mnie oficjalnie.Dostałem nawet kilkaset dolarów honorarium. Pan Nowak zaprosił mnie do Monachium ale jako uchodźca nie mogłem opuszczać Szwajcarii , nie to co obecni uchodźcy. A pan Nowak musiał opuścić Monachium bo go zwolnili z pracy i dopiero parę lat później jego następca przyjął mnie do RFE/RL Inc. Nie miałem możności sprawdzić gdzie LIFE opublikował te zdjęcia przed swym zgonem. Ale jak z Eisentaedtem, na pewno był w tych historycznych fotografiach uwikłany jakiś inny fotograf, który w tych samych okolicznościach robił zdjęcia, może bardziej a może mniej udane. Sądy by nawet rozstrzygnęły, gdyby nie to, że w USA obowiązuje Statute of Limitation, czyli przedawnienie. Ale nie tak dawno temu byłem na Florydzie, w Sarasocie. Kupiliśmy w tamtej okolicy auto dla naszego najmłodszego - Adama. Używany Pontiac Grand Prix podobny do Pontiaca Monte Carlo jaki uszczęśliwił Fabrykanta. Nas może mniej uszczęśliwił bo w Sarasocie popsuła się mu chłodnica. Na szczęście bawiliśmy w Sarasocie u polskiego znajomego, który był lepszym mechanikiem niż ja czy mój syn. Ciężka była ta naprawa ale udała się. Nie udało nam się już pojechać na saratowską plażę aby zobaczyć rzeźbę kochliwego marynarza. A był to rok 2006 i może styropianowej rzeźby tam jeszcze nie było. A ja sam pragnę od lat stworzyć rzeźbę - statuy wolności gwałconej przez pirata (od tyłu). Ze styroporu - pół "melona", aluminium cała "bańka", lub brązu - półtora (bo pozłacana).Czego i Fabrykantowi (poza zdrowiem) życzę. Wój L.

    OdpowiedzUsuń
  7. Szanowny Wóju, może Wój jeszcze co powspomina, bo fajnie się czyta.

    OdpowiedzUsuń
  8. To ja zatem powspominam za Szanownego Wója (Wój jest tylko jeden!). Oto Wójowe dokonania zapisane w IPN, proszę przewinąć od razu na str. 11:
    http://pamiec.pl/ftp/pamiecpl/pamiec_nr_9_caly.pdf

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję za pamięć. Autor tego artykułu przybył do nas parę lat temu i na zlecenie IPN Szczecin sfilmował ze mną stosowny wywiad o grudniu 1970, którego fragmenty są w dokumentacji "Szczecin- zbuntowane miasto". Bo mało kto wie że w 1970/71 szczecińscy stoczniwcy byli jedynymi, którzy nie ulegli czarowi gierkowskiego "Pomożecie!" i strajkowali do lutego bo chcieli likwidacji komuny.

      Usuń
  9. bardzo ciekawie napisane, bardzo chetnie czytam takie artykuly!

    OdpowiedzUsuń

Drogi czytelniku! Pragnę ostrzec, że wredny portal blogowy na jakim piszę bardzo lubi zjadać bez ostrzeżenia wpisy czytelników podczas ich zamieszczania. BARDZO PROSZĘ PO NAPISANIU KOMENTARZA SKOPIOWAĆ GO i w razie czego wstawić ponownie, na pohybel Google Blogger. Fabrykant.