Nie
wiem jak Wy, ale ja przed każdą podróżą kupuję sobie mapę.
Niektórzy odbywają podróże wyłącznie palcem po mapie, ja też,
ale lubię potem sprawdzić to wszystko w skali 1:1, razem z zapachem
i temperaturą. Nawet Google Street View tego nie zapewnia.
Kupiłem
sobie mapę wyspy. Skala 1:50000. Widać niemal każdy domek. Nawet
domek Rafaela Nadala.
Lubię
wyspy.
Fascynują,
bo ja takich nie mam. Mam ląd stały, a wyspy żadnej. No dobra, w
Szczecinie jest taka jedna większa, we Wrocławiu trochę, ale to na
rzece, a ja lubię wyspy morskie. I górskie też lubię.
Zawsze
się jakoś ciekawie i romantycznie te wyspy kojarzą: Wyspa
Robinsona Cruzoe, Tajemnicza Wyspa, Atlantyda Wyspa Ognia, pływająca
wyspa Doktora Dolittle, Zaginona Wyspa, Wyspa Złoczyńców, Wyspa
Doktora Morreau, Wyspa Skarbów, Wyspa Skazańców, Wielka Wyspa... a
nie, to Wielka Wsypa była.
Wszystko
na takiej wyspie jest wprost wyspaniałe.
Wyspa,
pomimo tego, że należy tam sobie do jakiegoś kraju, to jednak jest
jakimś zamkniętym światem, mikrokosmosem, który zamieszkują
Wyspiarze.
Wyspiarze
są inni niż reszta. Wystarczy popatrzeć na Anglików.
Wyspa,
poprzez swoje zamknięcie daje ułudę. Ułudę, że da się ją
poznać dogłębnie. Żadnego kraju (tak myśli się podświadomie)
nie da się poznać do końca. Nawet swojego. Ale taka wyspa? Gdzieś
się kończy, gdzieś ma brzeg i na ogół jest mniejsza. Jest
szansa. Myśli się.
Port de Pollença. |
Jak dotąd nie zawiodłem się na wyspach.
Nie
będzie to niestety obszerny raport z oblężonej wyspy. Z różnych
powodów, o których niżej. To będzie dość krótka relacja. Nie
wiem, czy nie więcej będzie tu o Fiacie 500. Tak że jak ktoś nie
lubi Fiata 500, to niech dalej nie czyta.
Majorka,
zwana Machorką.
No
bo myślałoby się, że tam mówią po hiszpańsku, znaczy w
castellano, jak powinno się podobno nazywać ten język. Hasta la
vista, baby.
Google,
oczywiście natychmiast szpieguje człowieka na wyspie i po logowaniu
do wi-fi poznaje że to człowiek z Majorki. No i proszę państwa ów
Google człowiekowi z Majorki oferuje serwis nie tylko po hiszpańsku.
Oprócz języka catellano, jest
jeszcze do wyboru catalán, gallego i euskara. Czy oni muszą znać
je wszystkie? Chyba nie. Muszą znać angielski, to pewne. Bez
angielskiego nie byłoby tu życia za grosz- turyści dają 90%
dochodu Majorki. Na 600 tys. rdzennych mieszkańców przypada
rocznie, no proszę bardzo, ile to przypada turystów rocznie?
7
milionów turystów przypada.
Trudno
byłoby w to uwierzyć, ale wystarczy usiąść na balkonie z
widokiem na zatokę Palmy de Mallorca i obserwować lądujące
samoloty (październik). Otóż nad zatoką Palmy samoloty nadlatują
znad centrum wyspy, robią zwrot i ustawiają się w doskonale
widocznej kolejce do lądowania, zwłaszcza wieczorem, kiedy włączają
swoje jupitery, jak robaczki świętojańskie. Zawsze na dalekim
wieczornym niebie widać nie mniej niż cztery samoloty w kolejce.
Lądowanie odbywa się tak pi razy oko co dwie- trzy minuty.
Kawałek zatoki. Jak się przyjrzeć- na niebie widoczne dwa lądujące samoloty. |
Samo
lotnisko majorkańskie jest takie, że Okęcie może mu robić co
najwyżej kanapki do pracy. A Kraków- Balice, to nawet przy nim się
boi stanąć. To jest potwór, wygięty w łuk, z niekończącymi się
korytarzami dojścia, wyposażonymi na szczęście w ruchome
chodniki. Inaczej bogaci emerytowani Niemcy nie osiedlali by się na
Majorce, tylko umierali na serce targając swoje bagaże w
korytarzach lotniskowych.
7
milionów turystów.
Pollenca |
Pollenca. Droga krzyżowa na wzgórze. 365 stopni. |
No
i dlatego najwyższy dochód netto na głowę mieszkańca z całej
Hiszpanii też przypada na Majorkę. To wszystko widać, ten cały
dochód. Sporą część dochodu przeznacza się na sprzątanie. Jest
tam naprawdę niemożebnie czysto. Nie jest to może wypieszczenie
jak w Szwajcarii:
"
Ostatecznie zdecydowałem się na Szwajcarię. Od dawna
nosiłem w duszy jej obraz. Ot, wstajesz rano, podchodzisz
w bamboszach do okna, a tam alpejskie łąki, liliowe
krowy z wielkimi literami MILKA na bokach; słysząc ich
pasterskie dzwonki, kroczysz do jadalni, gdzie z cienkiej
porcelany dymi szwajcarska czekolada, a szwajcarski ser lśni
gorliwie, bo prawdziwy ementaler zawsze się troszeczkę poci,
zwłaszcza w dziurach, siadasz, grzanki chrupią, miód pachnie
alpejskimi ziołami, a błogą ciszę solennie punktuje tykot
szwajcarskich zegarów. Rozwijasz świeżutką „Neue Zürcher
Zeitung”, wprawdzie widzisz na pierwszej stronie wojny, bomby,
liczby ofiar, ale takie dalekie to, jakby za pomniejszającym
szkłem, bo wokół ład i cisza. Może i są gdzieś
nieszczęścia, ale nie tu, w sercu terrorystycznego niżu,
proszę, na wszystkich stronicach kantony rozmawiają ze sobą
przyciszonym bankowym dialektem, odkładasz więc niedoczytaną
gazetę, bo skoro wszystko idzie jak w szwajcarskim
zegarku, po cóż czytać? Bez pośpiechu wstajesz, nucąc starą
piosenkę, ubierasz się i samotnie idziesz do gór. Cóż
za błogość!
Tak to mniej więcej
sobie wyobrażałem. W Zurychu stanąłem w hotelu opodal
lotniska i wziąłem się do szukania cichego zakątka
w Alpach, na całe lato. Kartkowałem foldery z rosnącym
zniecierpliwieniem, tu odstręczały mnie obietnice licznych
dyskotek, tam kolejki linowe, co porcjami wciągają tłumy
na lodowiec, a ja nie lubię tłumów, miałem więc trudne
zadanie, nie łaknąc ani gór bez komfortu, ani komfortu bez gór.
Z pierwszego piętra na najwyższe wygoniła mnie
nagłośniona orkiestra hotelowa oraz kuchenna wentylacja,
stwarzająca fałszywe, pewno, lecz dojmujące wrażenie, że tłuszczu
na patelniach nie zmienia się od lat. Na górze nie
było lepiej. Co parę minut waliły we mnie grzmotem
startujące niedaleko dżety. W Europie nie mówi się dżety,
lecz odrzutowce, ale słowo dżet lepiej kojarzy mi się z biciem
po głowie. Kulki w uszach nie pomagały, bo wibracja
silników wkręca się człowiekowi w szpik jak wiertarka
dentystyczna. Po dwu dniach przeniosłem się więc do nowego
„Sheratona” w centrum, nie zdając sobie sprawy z tego,
że to jest hotel w pełni skomputeryzowany. Dostałem
apartament zwany z amerykańska „suite”, długopis reklamowy
i plastykowy żeton zamiast klucza do drzwi. Można nim też
odmykać pełną alkoholi lodówkę. Była połączona z centralnym
komputerem. Telewizor na żądanie pokazywał momentalny stan
rachunku. Dość nawet zabawne było patrzeć, jak bezustannie rosną
mielące cyfry, w takim tempie, jak czas przy oglądaniu
wyścigów, ale to nie były sekundy, tylko franki szwajcarskie.
„Sheraton” szczycił się wskrzeszaniem starych tradycji,
na przykład srebra stołowej zastawy świeciły w jadalni
na wszystkich stołach, dawniej sztućce miały wygrawerowane
napisy „Skradzione w «Bristolu»”, w „Sheratonie”
nic tak drażliwego; w sztućcach jest coś, co sprawia,
że drzwi podnoszą alarm, gdy wyjść na ulicę ze srebrem
w kieszeni. Niestety doświadczyłem tego i gęsto musiałem
się tłumaczyć. Długopis zostawiłem przy szklance, a łyżeczkę
wetknąłem sobie do kieszonki, lecz to nie ukoiło
wyperfumowanego fagasa, bo łyżeczka lśniła jak umyta, choć
jadłem jajka na miękko. No więc cóż, oblizałem ją, taki
mam zwyczaj, nie chciałem się jednak spowiadać z intymnych
przyzwyczajeń Szwajcarowi, przekonanemu, że mówi
po angielsku. Uznałem sprawę za umorzoną, ale gdym dla
igraszki spytał telewizor o wysokość rachunku, wyświetlił
go z ceną jednej srebrnej łyżeczki – stała na ekranie
jak wół. Skoro za nią zapłaciłem, była moja, więc przy
obiedzie wetknąłem taką samą do kieszeni, co wywołało
następną awanturę. „Sheraton”, wyjaśniono mi, nie jest
sklepem samoobsługowym. Łyżeczka, choć wliczona do rachunku,
pozostaje własnością hotelu. To nie kara, lecz symboliczny gest
kurtuazji wobec gościa, bo koszty sądowe obeszłyby mu się
drożej. Podrażniło to moją pieniaczą żyłkę, żeby się
poprocesować z „Sheratonem”, ale nie chciałem sobie psuć
nastroju, który na razie składał się tylko z nadziei
na Szwajcarię mych rojeń.Przy drzwiach łazienki miałem cztery wyłączniki i do końca pobytu nie opanowałem ich przeznaczenia, dlatego wieczorem wlazłem do łóżka po ciemku. Do poduszki była przypięta karta z serdecznym pozdrowieniem dyrekcji oraz małą Milką, ale nie wiedziałem o tym. Najpierw wbiłem sobie tę szpilkę w palec, a potem jakiś czas szukałem czekoladki pod kołdrą, bo się tam zawieruszyła. Zjadłszy ją, uświadomiłem sobie, że trzeba znów myć zęby, i uczyniłem to po krótkiej walce wewnętrznej. Potem, szukając kontaktu przy łóżku, nacisnąłem coś takiego, że materac zaczął drżeć. O abażur lampy uderzała duża ćma. Nie lubię ciem, zwłaszcza gdy siadają mi na twarzy, chciałem ją trzepnąć, ale w zasięgu ręki był tylko gruby, twardo oprawny tom hotelowej Biblii, a Biblią niezręcznie jakoś. Goniłem za tą ćmą dość długo. Wreszcie poślizgnąłem się na alpejskich folderach, bo przejrzane ciskałem przedtem na dywan. Niby nic. Głupstwa, o których wstyd pisać. Gdy jednak popatrzeć głębiej, przestaje to być takie proste. Im większy komfort, tym więcej męczy, a nawet poniża duchowo, bo człowiek czuje, że nie dorósł do korzystania z jego ogromu, jakby stał z łyżeczką przed oceanem, ale mniejsza jednak o łyżeczki."
Stanisław Lem "Wizja lokalna"
Majorka
nie jest Szwajcarią marzeń Ijona Tichego- jest krajem południowym,
z większą niż Szwajcaria fantazją urbanistyczną, większymi
nawarstwieniami dawnych czasów i pokoleń, ale nigdzie nie widziałem
tam śmieci w żadnym rowie, ani papierków pozostawionych na plaży.
Z tymi rowami, to o tyle dziwne, że Majorka jest czymś w rodzaju
raju dla kolarzy. Jeżdżą ich setki, grupami i samotnie, po
wszystkich drogach, wiejskich, miejskich, a zwłaszcza górskich, na
których tam gdzie było można przewidziano dla nich specjalne
pobocza i ścieżki. Widzę oczami wyobraźni, jak liczni,
zasuwający na tym Giro de Mallorca cykliści rzucają papierki od
batonów i butelki po wodzie do rowów.
Sęk
w tym- że ich tam potem nie ma, tych papierków. Ktoś to musi
sprzątać.
Majorka
ma jednak pewne cechy wspólne ze Szwajcarią- to pewien niedobór
egzotyki.
Jangtajmer. Wielka rzadkość na Majorce. |
Oczywiście
wspaniały anturaż, góry skalistymi stokami spadające do
lazurowego morza stanowią o rajskim i błogim obrazie wyspy. Słońce
świeci tam afrykańskim blaskiem, plaże- do wyboru- półkilometrowej
szerokości piaszczyste, pod rzędami palm, malutkie połacie piasku
w zatoczkach, albo klify południowego wybrzeża, z czymś na kształt
fiordów wcinających się w ląd, ciepło, miło, niebo, raj, małpa
myśli- w to mi graj!
Jednak
gdyby mi zawiązali oczy i przenieśli z Polski pod pierwszy lepszy
supermarket majorski w cieniu skalistych gór, a potem kazali
powiedzieć gdzie jestem- musiałbym się długo zastanawiać.
Zwłaszcza, że ten supermarket' to byłby Lidl, albo Spar.
Nie
wyobrażam sobie takiej sytuacji we Włoszech. Postawcie mnie pod
dowolnym marketem we Włoszech, a powiem wam gdzie jestem. Nigdzie
indziej nie ma tylu Alf Romeo stojących wśród tylu przydrożnych
śmieci i czekających aż wreszcie skończy się sjesta i będzie
otwarte.
Już
pewnym dającym do myślenia symptomem było wypożyczenie auta na
lotnisku. Otóż we wszystkich krajach, dotąd odwiedzanych,
najtańsze auto jakie się daje wypożyczyć jest zawsze produkcji
tego kraju do którego się przybyło. To tradycja, czy też inna
zmowa handlowa, żeby turysta skosztował produktu rodzimej
motoryzacji. Byłem więc niemal pewny że "Fiat 500 or similar"
oznacza w Hiszpanii Seata Mii.
Pomyłka.
Otóż dostaliśmy Fiata 500. Seata Mii, uwaga uwaga, nie widziałem
ani jednego przez tydzień pobytu na Majorce.
Mieszkaniec i jego mieszkanie. |
Majorka
nie stawia żadnego mentalnego oporu, wchodzi płynnie jak masełko.
Jakby jej wcale nie było. Jest łagodna, nie narzucająca się,
cierpliwa, dostosowana, grzeczna. Wręcz wycofana. Na ulicach słychać
tyle samo obcych języków co hiszpańskiego, wszyscy obsługujący w
sklepach, restauracjach mówią po angielsku. Chodniki i drogi równe
i czyste, sklepy niemal zawsze otwarte, plaże wysprzątane, wszystko
przygotowane i dogodne. Prawie jak w Germanii (Lidl i Spar!). Prawie
jak w Albionie.
Majorka,
jeszcze przed masowym boomem turystycznym, stosunkowo późnym, bo z
lat 30-tych była znana jako "L'Illa de la Calma"
(wyspa spokoju). Podtrzymuje te tradycje- spokój zakłócają tu
tylko turyści.
Wygląda
na to,że po tysiącu lat podbojów którym podlegała Majorka
najgorszy okazał się ten ostatni turystyczno- wakacyjny.
Majorkańczycy
w czasach starożytnych byli wynalazcami procy i znanymi procarzami.
"Ballein", od którego wzięły się "Baleary" to
po grecku "strzelać z procy". No i co? Trzeba było
nawalać kamieniami do tych turystów, a nie się z nimi kitwasić!
Cmentarz pod Arta. Niestety nie leżą tu turyści, tylko autochtoni. |
Sęp majorkański wietrzy turystyczną krew. |
Boom
turystyczny spowodował katastrofalne skutki, w latach 70-tych
deweloperka miała taką skalę, że niebacznie zabudowano hotelami
wszystko co dzikie na południowo- zachodnim wybrzeżu. Dopiero
dwadzieścia lat później zastanowiono się nieco i nie tylko
zahamowano dalsze apetyty hotelarzy, ale też spowodowano wyburzenie
części istniejącej zabudowy.
Teraz
idzie trochę rozsądniej i bardzo dużą część wyspy objęto
ochroną.
Pogoda nad Port de Pollenca |
Wróćmy
do tematu
Fiat
500
Fiat
500 jest świetnym pojazdem na majorkańskie drogi. Jest jak na nie
stworzony. Samochodów dużych prawie nie ma na Majorce, co nie jest
dziwne, bo na sporej ilości dróg się nie za bardzo mieszczą. W
przeciwieństwie do nich pięćsetka jest mała, zwrotna, dzięki
szerokiemu rozstawowi osi i kół, oraz posturze piramidki dobrze
trzyma się asfaltu.
Pomimo
mikrego silniczka 70-cio konnego całkiem raźnie sobie poczyna,
nawet na drogach górskich. Bardzo go polubiłem.
Bo
drogi w paśmie gór Tramuntana nie są lajtowe- prawie wszystkie
zbudowano dla wózków ciągniętych przez osły, a na pewno nie dla
autobusów turystycznych. Poza tym mają tam niezbyt przyjemny nawyk
niestawiania barierek i braku jakichkolwiek poboczy. I choć
większość z dróg nie biegnie może nad jakimiś straszliwymi
przepaściami to jednak kwestia trafienia w czarne i nietrafienia w
czarne wiąże się z ryzykiem położenia auta na boku wraz z
roztrzaskaniem o głazy, które tuż obok asfaltu sterczą pół
metra niżej.
Drogi
górskie- jak to drogi górskie, ale jest jedna która ponad poziomy
wylatuje i łamie kości, których inna nie łamie.
La
Calobra jest niedobra.
Kobra
bardzo jest niedobra -
Uch - jak Kobra jest niedobra!
Lecz czy to jest jej ach wina?
Onaż działa jak maszyna!
Człowiek jest ach taki też -
Jeży się jako ten jeż.
Każda baba jest niedobra
Jako pierwsza lepsza Kobra!
Tak - lecz ona o tym wie -
Co za świństwo, fuj a fe!
Uch - jak Kobra jest niedobra!
Lecz czy to jest jej ach wina?
Onaż działa jak maszyna!
Człowiek jest ach taki też -
Jeży się jako ten jeż.
Każda baba jest niedobra
Jako pierwsza lepsza Kobra!
Tak - lecz ona o tym wie -
Co za świństwo, fuj a fe!
Witkacy
La Calobra |
To
podobnież droga w pierwszej piątce europejskich dróg z
zakrętasami, obok Passo di Stelvio i Trasy Transfogarskiej. Dzieło
inżynierii.
I
póki człowiek nad nią nie stanie- to nie uwierzy. Póki człowiek
na nią nie wjedzie- to myśli sobie- eee, co tam, górska droga jak
górska droga, bywało się tu i ówdzie, Alpy, Karpaty, Tatry,
Wyżyna Wzniesień Łódzkich, z niejednego cyca... tfu, z niejednego
pieca się chleb itd.
Ale
dopiero jak się tam stanie to można ocenić, że poprowadzono tę
drogę po prostu w przepaść. Inaczej się tego nie nazwie- to nie
jest żadna dolina, to nie jest kotlina, to jest zatrważająca
przepaść i w niej skonstruowana droga, i to taka którą jeżdżą
autobusy!
La Calobra jest niedobra. Uch. |
Zaprojektował
ją w 1932 roku włoski inżynier Antonio Parietti, została
zbudowana całkowicie ręcznie, bez użycia maszyn, w taki sposób by
uniknąć konstruowania jakiegokolwiek tunelu.
Średnie
nachylenie- 7%, nie jest to może bardzo dużo, ale z pewnością nie
jest to nachylenie stałe- znaczy się czasem jest mniejsze, a czasem
większe. Niepojętymi wężowymi splotami droga schodzi w dół, ku
morzu. Różnica wysokości licząc od powierzchni lazurowych fal, to
680 metrów do góry, a potem jeszcze 200 metrów w dół, po drugiej
stronie przełęczy.
Inżynier
Parietti myślał i myślał, aż wymyślił najsłynniejszy zakręt
zwany Nudo
de la Corbata (Węzeł Krawata)
jest to zakręcik o 270 stopni, stosujący utratę wysokości metodą
ulicy Karowej w Warszawie.
Wspomniany Nudo de la Corbaata, widziany ze wspomnianego Fiata. |
No
i depczemy gaz i hamulce i udajemy, że wysoko umieszczona wajha
biegów w Fiacie 500 jest nawiązaniem do rajdówek WRC.
Jest
na La Calobrze parę zwężek. Oj, niedobrze. Na La Calobrze.
Na
większości zakrętów nie da się minąć autobusu i trzeba
poczekać aż taki autobus się przesmyknie. Jednak pomimo
karkołomności tej trasy rzesze autobusów przetaczają się tam z
góry na dół, mijając setkę kolarzy, którzy ulewają pot, by
pokonać słynna drogę.
La
Calobra jest niedobra, ale wiedzie do zatoki o tej samej nazwie, a
potem poprzez ścieżki piesze, przebite tunelami do wspaniałej
doliny rzeki wypływającej spod skał Tramuntany. Niestety jest tam
tłoczno, nawet poza sezonem.
Zatoka Sa Calobra |
Dzielnym
Fiatem pjeńcet przebyliśmy góry i urwiska od półwyspu Formentor
na wschodzie, aż do Soller i jego sojusznika- Port de Soller na
zachodzie.
Port de Soller |
Port de Soller |
Bo
też sporo miast nadbrzeżnych na Majorce ma swoich sojuszników na
wysuniętej flance. Jest Alcúdia
i Port d' Alcúdia,
Pollença
i Port de Pollença.,
Valldemossa i Port de Valldemossa, Artà
i Coves d' Artà. Miasto główne leży 2-3 kilometry od brzegu, a przy morzu osłania
go "Port de...". Wszystko to przez wrednych piratów z
wrednego średniowiecza. Napadali.
Zatem
Mallorquinos zrobili sobie takie porty przeciwnapadowe.
W
razie czego poddawali nadbrzeże, razem z rybakami i sieciami i mieli
chwilę czasu na zwianie za mury. Pirackie statki na lądzie słabo
sobie radziły.
Artà |
Artà |
Artà. Grzechu warta. |
Sporo
z takich murów przetrwało- w
Palmie na zachodnim wybrzeżu i najbardziej
urocze -w Alcúdii na
wschodnim. Alcùdia, na szczęście odsunięta od morza, została
ocalona przed obudowaniem starego miasta hotelami.
Alcùdia |
Alcùdia. Ratusz. |
Tu nie wolno używać pilota. Dlatego tyle kabli. |
Dla wybrańców- Formentor
Półwysep Formentor |
Półwysep Formentor |
Półwysep Formentor |
Półwysep Formentor |
Cap de Formentor. Koza nostra. |
O dwa takie same samochody! |
Jednym
z takich ocalonych jest też półwysep Formentor, uznawany za
najbardziej malowniczy pejzaż wyspy- stoi tam ino jeden hotel,
luksusuowy, z lat 30-tych, w którym bywał i Charlie Chaplin i
Winston Churchill i Grace Kelly i Aleksander Kwaśniewski jeszcze
hm... jeszcze w formie. Zwykły człowiek też może sobie pobalować
na plaży blisko "Hotelu Formentor", w tej samej zatoczce.
Jednak dyskretnie przeprowadzono selekcję zwykłego człowieka o
czym głoszą tablice z cennikiem. Przyjrzyjcie się. "Hotel
Formentor" stoi w prawej części zatoki.
hey
yeah watch this man, babilon is suckin' like a vampire
this a blood blood, this a blood blood blood of a man !
If live was a thing money could a buy
Rich shoulda live and poor woulda die
If live was a thing money could a buy
Rich shoulda live and poor woulda die
this a blood blood, this a blood blood blood of a man !
If live was a thing money could a buy
Rich shoulda live and poor woulda die
If live was a thing money could a buy
Rich shoulda live and poor woulda die
Na Cap de Formentor prowadzi trasa zaprojektowana przez tego samego Antonio Pariettiego. Tutaj miał łatwiejsze zadanie, ale za to trasa ma 21 kilometrów. W sam raz coś dla Fiata 500.
Majorka
jest cholernie przyjemna, choć siedzi cicho i uśmiecha się
przyjaźnie do turystów.
Nieziemsko wielka katedra w Palma de Mallorca. |
Wiatrak na Równinie Centralnej. |
Kościół i dzwonnica w Muro |
Sielanka.
Tylko
nie jedźcie tam w sezonie.
Fabrykant
Dyrektor
kreatywny i natywny. Naiwny.
P.S. Wprowadziłem nowy tag "tu byłem- Tony Halik", jak kto chce zobaczyć inne wpisy podróżnicze- proszony jest o udanie się wzdłuż brzegu tego Tagu.
P.S. Wprowadziłem nowy tag "tu byłem- Tony Halik", jak kto chce zobaczyć inne wpisy podróżnicze- proszony jest o udanie się wzdłuż brzegu tego Tagu.
Ogrom pracy!
OdpowiedzUsuńAle jak to ogrom pracy? Chodzi o wpis? Taki wpis jest lajtowy w porównaniu z dogłębnym wpisem o fotografach- trzeba się przy nich zastanowić co tu napisać, żeby było jakkolwiek odkrywcze i niewtórne, zbadać internet, przemyśleć. A tutaj? Wystarczy pojechać na wakacje, a potem powspominać.
OdpowiedzUsuńTeż lubię wyspy, też morskie , a żeby było taniej, to hurtowo, gdzieś 10-11 tysięcy sztuk. Gdzieś?Zgadliście, w Chorwacji. Nalepiej oglądać od strony wody, bo wtedy turyści nie plączą się między nogami albo co gorsza, pod kilem.Ale Twe zdjęcia przypomnialy mi te wszystkie hrvatskie otoki.Dawno już nie było nas na Majorce. Albo na Maloji, gdzie schronisko młodzieżowe (dla rodzin) jest tam w drewnianej stodole , na sianie, zupełnie jak w Ładnówku.Jak już o drogach górskich to dla wylatujących nad poziomy polecam Maloja Pass - 1500 metrów różnicy wysokości, a na 30 kilometrach 23 zakręty-agrafki.Szwajcar potrafi, nawet bez włoskiego inżyniera drogowego. Wybierzcie się tam bo schronisko niedrogie . Tylko język retoromański, zupełnie do angielskiego nie podobny. Reszty dowiesz się na portalu - link który z ruiną auta nie ma nic wspólnego http://www.ruinaulta.ch/de.cfm/buchen/jugendherbergen/offer-AccGR-Jugendherbergen-296187.html
OdpowiedzUsuń