wyświetlenia:

niedziela, 13 sierpnia 2023

Przekarmienie. Ślepy Maks i honor wojewody.

Bałuty przed wojną.

Ostatnio za dużo czytam. Czy można za dużo czytać? Czy można się przekarmić tłustymi pulpetami wiedzy, jak pisał Niziurski? Można. Już mi się wszystko ze wszystkim kojarzy, postaci znane skądinąd wyskakują jak diabełek z pudełka i wołają przewrotnie a kuku!

Opętuje mnie powoli historia miasta, to jest niebezpieczne, jak zaświadcza znany wydawca Jacek Kusiński, autor „Szalonego Miasta”, do którego jak szedł łódzką ulicą, to kamienice zaczynały przemawiać gazetowymi nagłówkami. On też przekarmił się tłustymi pulpetami wiedzy.

Rynek Bałucki przed wojną. Fot. Roman Wajnikonis 1926.

Ślepego Maksa na pewno kojarzycie, o ile tylko mieszkacie w Łodzi, a zwłaszcza, jeśli jesteście Bałuciarzami. Niektórzy Bałuciarze znają Ślepego Maksa jeszcze z opowieści dziadków. A jeśli nie jesteście łodzianami, to może znacie skądinąd, dziesiątki książek o nim napisano. Bałuty są w ogóle znane szeroko w Polsce, jako prawdopodobnie jedyna sławna dzielnica naszego miasta. Do II wojny światowej była formalnie największą w Europie wsią - mieszkało tam 100 tysięcy ludzi, w warunkach urągających dzisiaj pojmowanej godności człowieka - bez kanalizacji, długi czas bez wodociągów i w straszliwym stłoczeniu - było to miejsce w większości żydowskie, nieomalże sztetl, który karmił się i żył głównie dzięki potędze leżącego po sąsiedzku przemysłowego miasta Łodzi. Tysiące robotników wędrowało co rano piechotą z Bałut do łódzkich śródmiejskich fabryk. Bałuty to było miasto w mieście, specyficzny organizm biedoty, rzemieślników, handlu we wszystkich przejawach oraz lokalnej kultury, pełnej bandytyzmu i przekrętów. Jak wiadomo - bez noża nie podchodź do Bałuciorza.

Ślepy Maks (Menachem Bornsztajn) przed wojną. Autentyczność zdjęcia niepewna.
Ślepy Maks to emanacja bałuckiej legendy bandyckiej, facet, który przed wojną był niekoronowanym żadną koroną królem przestępców tej części miasta. Wyszedł z prostego ludu, ale był sprytniejszy niż inni, a przede wszystkim dbał o PR, zupełnie tak samo jak dzisiejsi herosi kapitalizmu. Ślepy Maks, a właściwie Menachem Bornsztajn został z początku mistrzem odzyskiwania długów w postaci weksli na pożyczone kwoty. A że miał opinię, popartą wieloletnią realną praktyką, zdolnego dusiciela, długi odzyskiwał koncertowo. Założył agencję,

 czy też stowarzyszenie samopomocy żydowskiej Bratnia Pomoc, potem własne biuro, dziś można powiedzieć, że było to skrzyżowanie agencji odzyskiwania mienia z sądem koleżeńskim. Stosował, wraz ze wspólnikami, dintojrę, w pierwotnym znaczeniu tego słowa – czyli wewnętrzny sąd żydowski pomagający obywatelom rozsądzać wszelkie spory niezależnie od sądownictwa państwowego. Czy były to sądy Cesarstwa Rosji, czy niemieckie okupacyjne sądy z I wojny światowej, czy też późniejsze prawowite sądy II Rzeczypospolitej, nie miało to znaczenia – nigdy nie cieszyły się one poważaniem na Bałutach. Sądy sądami, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie. Na tej działalności Ślepy Maks & Co. zarabiali krocie. Podobno także wymuszali siłą swoje usługi sądowniczo-rozjemcze. Przy tym Bornsztajn wyprzedzając swoje czasy dbał o rozgłos lokalnego Robin Hooda – od czasu do czasu pomógł bezkosztowo jakimś niemajętnym, wymuszając sprawiedliwość na ich ciemiężycielu – na ogół w sporach kamieniczników z lokatorami. Przy tym był przedsiębiorcą wielobranżowym – oprócz agencji i sądu miał także burdel i knajpę.

Jedyne znane autentyczne zdjęcie Ślepego Maksa, zrobione w latach 50.

Wszystko to opisano już w licznych książkach – od półfabularnych Arnolda Mostowicza , przez wspomnieniowe Adama Ochockiego, po aktualnie czytaną przeze mnie „Ślepy Maks, historia łódzkiego Ala Capone” Remigiusza Piotrowskiego. Ta dobiera się do legendy przekrojowo i z wyważeniem. Czytam, no i nagle... Jak to mało człowiek wie o świecie.

Otóż jeżdżę sobie czasami na północ Łodzi, w stronę Zgierza, mijając po drodze rondo „mjr. Alfreda M. Biłyka”. Mijam to rondo bezrefleksyjnie. A zupełnie niesłusznie. Coś tam się obiło o majorze Biłyku w kontekście obrony wrześniowej, jakieś echa doszły, ale słabe. Nie jest to postać bardzo szeroko znana. Major Biłyk jednakowoż bardzo słusznie ma rondo w naszym mieście, choć on lwowiak. To postać tragicznia. Urodził się we Lwowie, uczył w gimnazjum razem z Rydzem-Śmigłym, działali w Związku Walki Czynnej. Biłyk, udzialając się w konspiracji, skończył prestiżowe studia prawnicze. Wcielony do armi austriackiej dostał się do legionów Piłsudskiego. Walczył z I Brygadą na Podhalu, jako adiutant Rydza-Śmigłego.

Alfred Biłyk, legionista.

Po kryzysie przysięgowym, kiedy to legioniści nie złożyli przysięgi na wierność cesarzowi Niemiec, Biłykowi udało się przedostać do Łodzi, gdzie wrócił do działalności cywilnej jako sędzia śledczy. W 1918 roku działał w naszym mieście podczas rozbrajania niemieckich okupantów, niedługo potem otrzymał stopień majora, a w 1921 roku został komendantem miasta Łodzi.

Po zwolnieniu z armii, już jako dojrzały człowiek otworzył w 1924 roku w Łodzi znaną szeroko praktykę adwokacką, prowadzoną przez kilkanaście lat, był też członkiem Naczelnej Rady Adwokackiej. W 1935 roku, gdy zmarł Piłsudski, Biłyk zaraz został zaufanym człowiekiem jego wojskowego następcy - Edwarda Rydza-Śmigłego, z którym znał się przecież od gimnazjum. Dostał nominację najpierw na wojewodę tarnopolskiego, potem w 1937 roku na lwowskiego. A niedługo potem nastał rok 1939.


12 września 1939 czołgi niemieckie dotarły na rogatki Lwowa. Wtedy Alfred Biłyk wygłosił do lwowian przemówienia radiowe. Nawiązał w nim do słynnej maksymy – zawsze wierni.

Miasto, które zawsze było semper fidelis, odznaczone Krzyżem Virtuti Militari, bronić się będzie do upadłego - oświadczył. Obiecał także, że on – wojewoda lwowski – nigdy tego miasta ani jego mieszkańców nie opuści i wytrwa z nimi do końca.

Trzy dni później, 15 września dostał polecenie udania się do Kut, wydane przez premiera Składkowskiego, gdzie stacjonował ewakuowany rząd. Potem nakazano mu natychmiastowe udanie się do konsulatu w (ówcześnie) węgierskim Munkaczu (Mukaczewie). A 17 września wszelkie deklaracje radiowe zostały unieważnione atakiem ZSRR na Polskę. Biłyk został odcięty na Węgrzech.

Dwukrotnie usiłował przedostać się do oblężonego Lwowa, do którego dochodziła już Armia Czerwona. Okazało się to niewykonalne. Wtedy, w hotelu Csilag w Munkaczu napisał swój testament:

Nie mogłem walczyć we Lwowie, gdyż zgodnie z wytycznymi Szefa Rządu opuściłem go w warunkach, które mogą słowa moje postawić w pozornej sprzeczności z tym czynem – dalsze moje życie zdaje się nie przedstawiać wartości dla Polski. Być internowanym do końca wojny nie chcę. Chcę ocalić honor. Po Polsce wszystkie moje myśli są przy Tobie, Marylu, Leszku, Basiu, Ewo i Jerzy. Żyjcie szczęśliwie, jeśli to będzie możliwe. Proszę, aby te moje słowa były rozgłoszone, aby nietkniętym został mój honor. Przede wszystkim niech otrzyma o tym wiadomość Wódz Naczelny Śmigły-Rydz, gen. Składkowski i moje miasto Lwów. Podpisano: Alfred Biłyk – wojewoda lwowski. Munkacz 19.IX.1939.

Po czym strzałem w głowę popełnił samobójstwo.

Pochowano go najprawodpodobniej na cmentarzu w Munkaczu – dziś ukraińskim Mukaczewie. Grobu nie udało się odnaleźć.

    Dwa życiorysy – bałuckiego bandyty i lwowskiego wojewody, znanego prawnika. Gdzie się spotykają? Oczywiście w sądzie. W 1930 roku Ślepemu Maksowi wytoczono proces o zabójstwo wspólnika - Srula Balbermana – Borsztajn strzelił do niego na progu knajpy Kokolewole, która, w postaci drewnianej chaty, stała sobie wtedy na rogu Pomorskiej i Wschodniej. Proces był głośny, brało w nim udział pół ówczesnej bandyckiej Łodzi, jako świadkowie, oskarżeni i licznie zgromadzona publiczność. Ślepy Maks został uniewinniony od zarzutów. Uznano, że działał w obronie własnej (za pomocą rewolweru, na który uzyskał pozwolenie tydzień wcześniej). Pozwoliło to Ślepemu Maksowi rozszerzyć późniejszą działalność przestępczą, jako człowiekowi nietykalnemu, który zabija bez konsekwencji. Obrońcą Menachema Borsztajna był znany łódzki adwokat Alfred Biłyk.

Lepiej nie czytajcie książek. Potem za dużo się kojarzy.


Fabrykant

P.S. Do niedawna Wikipedia nic nie wspominała o związku tych dwóch panów, ale udało się uzupełnić.



3 komentarze:

  1. O, Panie! Przez przypadek mi się link kliknął przy usuwaniu starych zakładek z przeglądarki, a tu - łup! Nowy wpis. Żeby chociaż na FB zalinkować, czy coś...
    A co do treści - Pan mnie przekonałeś, książek czytać już nie będę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na fb będzie w środę, kiedy społeczeństwo wróci już z urlopu i będzie sobie mogło zajrzeć do fejsika w pracy.

      Usuń

Drogi czytelniku! Pragnę ostrzec, że wredny portal blogowy na jakim piszę bardzo lubi zjadać bez ostrzeżenia wpisy czytelników podczas ich zamieszczania. BARDZO PROSZĘ PO NAPISANIU KOMENTARZA SKOPIOWAĆ GO i w razie czego wstawić ponownie, na pohybel Google Blogger. Fabrykant.