Otóż znany nestor fotograficzny, autor książki "Tradycyjny i cyfrowy Nikon system", pierwszej w Polsce książki - monografii fotograficznego producenta - Marcin Górko napisał na Fotodinozę wpis gościnny. I to wpis osobisty. Szanowny Pan Marcin jest najprawdopodobniej największym w Polsce znawcą nikonowego sprzętu, a przy tym obywatelem opanowanym manią kolekcjonerską. To cenne. Zgubne, ale chwalebne.
Wywiad z Marcinem, na temat jego książki i pracy dziennikarskiej w latach dziewięćdziesiątych w "Foto-Kurierze" przeprowadziłem jakiś czas temu na Fotodinozie - LINK. Teraz oddaję pole relacji autora:
Jak się zostaje nałogowym nikonowcem, czyli uzależnienie od nikotyny to nic, w porównaniu z uzależnieniem od Nikona.
.
Wywiad z Marcinem, na temat jego książki i pracy dziennikarskiej w latach dziewięćdziesiątych w "Foto-Kurierze" przeprowadziłem jakiś czas temu na Fotodinozie - LINK. Teraz oddaję pole relacji autora:
Jak się zostaje nałogowym nikonowcem, czyli uzależnienie od nikotyny to nic, w porównaniu z uzależnieniem od Nikona.
.
Będzie to historia wesoła i smutna. Wesoła, bo
nikt nie zginął a i rodzina powiększała się sukcesywnie; smutna, bo pokazuje
samotną walkę naszego bohatera z przeciwnościami losu, pokazuje jego dążenie do
celu, które – aż konsekwentne – nie było wcale proste ani łatwe.
To był deszczowy dzień na
początku marca. Pisząc dokładnie, był to 8 marca, jeszcze dość głęboko w
poprzednim tysiącleciu. Tego dnia w jedynym słusznym komisie fotograficznym w
Łodzi byłem umówiony na odbiór Nikona FM-2n. Wówczas definitywnie zakończyłem
epokę systemu Praktica PB i – jak to się teraz mówi i pisze – „przesiadłem się”
na Nikona. Gdy lekko drżącymi rękoma pakowałem korpus „eFem-dwójki” do torby,
sprzedający życzył mi abym poniżej Ilforda nie schodził oraz abym jak
najszybciej kupił sobie „stopiątkę dwa i pół”. Hm, łatwo powiedzieć: „kup sobie
105/2,5!”. To z pewnością było szczere życzenie i poparte dobrą znajomością
tego obiektywu, ale w roku 1993, gdy nie istniały fora internetowe, google,
ebay i inne współczesne temu podobne dobrodziejstwa, nie tak łatwo było
dowiedzieć się czegoś o tym obiektywie. Ponieważ możliwości finansowe nie były
szczególnie sprzyjające, nie zastosowałem się do dobrej rady „wujka Darka”,
przynajmniej nie od razu… Kilka miesięcy później, już latem, wraz z moim FM-2n,
Nikkorem 50/1,4 i Sigmą 24/2,8 którą Jego Ekscelencja Fabrykant raczył już
opisać, pojechałem na praktyki studenckie do Szwajcarii. I postanowiłem sobie,
że tam zastawię sidła na owego Nikkora 105/2,5.
Jak myślałem tak zrobiłem – regularnie patrolowałem komisy foto w Zurychu i pewnego dnia w jednym z nich zobaczyłem stojące obok siebie dwa niepozorne Nikkory: 105/2,5 i 135/3,5. Czas więc na bliższe poznanie ich - po kilkunastu minutach „degustacji” postanowiłem kupić…tego niewłaściwego, czyli 135/3,5. O tym wyborze zdecydowała wcześniejsza sympatia do ogniskowej 135mm (jeszcze z czasów Zenita i Prakticy), nieco dłuższa ogniskowa no i co tu ukrywać: niższa cena…. Ową stotrzydziestkąpiątką zrobiłem sporo dobrych – tak mi się przynajmniej kiedyś wydawało - zdjęć i nie było powodu, by na nią narzekać. Mityczna stopiątka dwa i pół pozostała gdzieś tam w głowie, cichutko szepcząc do ucha: „i tak mnie kiedyś kupisz”, a ja zakupowi stawiałem zacięty opór i byłem szczęśliwy z triem stałek 24+50+135, do których dołączył też zoom 28-85, żeby było śmieszniej w wersji AF….. Ale ten cudowny stan równowagi nie trwał niestety długo: trafiła się okazja kupić Nikkora 200/4 i okazało się, że 135/3,5 jest trochę za długi i trochę za ciemny. Nie musiałem długo myśleć czym go zastąpić… Postanowiłem pojawić się na giełdzie fotograficznej w „Stodole” i zamienić siekierkę na kijek. Ku mojej radości okazało się, że na jednym ze stołów leniwie wyleguje się obiekt moich westchnień, jeszcze bardziej ucieszyłem się, że sprzedający był skłonny w rozliczeniu przyjąć mojego 135/3,5. Trochę mniej mi się podobało, że to ja musiałem dopłacić, no bo gdzie tu logika: płacić więcej za mniejszą ogniskową? Sprzedający – stary wyjadacz – uświadomił mnie, że właśnie zamieniam zwykły amatorski ciemny teleobiektyw na legendarną portretówkę Nikona.
.
Tak więc targu dobiliśmy a ja miałem świadomość, że zastosowałem się do sugestii otrzymanej w dniu zakupu FM-2n. Z moim 105/2,5 – którego nota bene mam do dzisiaj – polubiliśmy się bardzo: ja o niego dbałem i czytałem mu bajki przed snem, a on pokazywał mi, że równie dobrze sprawuje się w fotografii ogólnej, portrecie, że z pierścieniami pośrednimi daje świetne rezultaty w makrofotografii a i nocne niebo na odpowiednim montażu też da się nim z dobrymi rezultatami zrobić. I sądziłem, że osiągnąłem optyczne ZEN, ale niestety nie było mi dane zaznać spokoju.
Mój dobry kolega Marek T., wielki miłośnik fotografii przyrodniczej, w tym samym mniej więcej czasie kupił Micro-Nikkora 105/4 i poprosił mnie, bym go nieco przesmarował, bo ciężko chodzi.
.
Nie pamiętam już na ile skutecznie udało mi się wymienić smar w tym obiektywie, ale pamiętam, że urzekł mnie jakością obrazu i komfortem płynnego ogniskowania do skali 1:2. (Ponieważ Marek T. umie czytać, to jest spora szansa, że czyta ten tekst; więc Cię pozdrawiam, Kolego!) Cóż było robić – poszukałem tego Micro-Nikkora 105/4 dla siebie, a gdy już kupiłem taką samą wersję jak miał Marek, okazało się, że po faceliftingu obiektyw otrzymał mniejszy, lżejszy tubus i jeszcze śrubeczkę pozwalającą zablokować pierścień ostrości w wybranym położeniu. Stare przysłowie pszczół mówi: „co dwie stopiątki micro to nie jedna” i znalazłem również tę późniejszą wersję.
.
.
I tu pojawia się wątek tragiczno-chirurgiczny, ocierający się o handel organami. Ile razy na ebayu pojawiał się UV-Nikkor 105/4,5 (jeden z nielicznych obiektywów Nikona montowanych na indywidualne zamówienie, najrzadszy z nikonowskich obiektywów makro), zawsze ze smutkiem stwierdzałem, że mieć go nie będę - nie ma takiej opcji, by na wycięcie nerki udało się namówić żonę, syna, bliższą rodzinę i sąsiadów.... Pozostawało mi otrzeć ślinę z ust i cieszyć się, że właśnie wypite piwko - za zdrowie Nikona - przefiltrują moje własne nerki....
W tym momencie cześć osób mogłaby stwierdzić, że posiadanie trzech manualnych obiektywów o ogniskowej 105 mm, to przegięcie klasyfikujące do leczenia psychiatrycznego, ale u mnie to była dopiero cisza prze do burzą. Bo w tym czasie kupiłem swojego pierwszego Nikona dalmierzowego (zupełnie przez przypadek: idę sobie wśród stołów w „Stodole”, patrzę – leży Zorka, tylko jakaś inna, bo z napisem Nikon. I wszystko działa….No to kupiłem….) i po rozpoznaniu literatury okazało się, że w gronie optyki dalmierzowej prym wśród obiektywów kultowych wiedzie……tak, zgadliście: Nikkor-P 105/2,5.
.
I to jest właśnie TEN pierwszy wczesny, doskonały Nikkor 105mm, do którego wszystkie późniejsze stopiątki mówią „tato”, „dziadku” lub „szefie”. Nawet nie próbowałem się opierać – szukałem, szukałem i na giełdzie w Niemczech znalazłem. Na tej samej giełdzie dowiedziałem się, że Nikkor 105/2,5 nie jedno ma imię, bo od roku 1959 (debiut Nikona F – przypis autora) do lat 90-tych powstało duuuużo wersji. Co było dalej? Jakby walka na jednym froncie nie wystarczała, postanowiłem działać na dwóch frontach: z jednej strony zbierać różne różniaste stopiątki, z drugiej zaś zebrać wszelkie możliwe wersje modelu 105/2,5. Czy Wy też przechodziliście przez fascynację obiektywami superjasnymi? U mnie przebieg „choroby” był dość klasyczny i na szczęście obyło się bez powikłań: wśród Nikkorów uchodzących za szczególnie jasne, wyszperałem dla siebie Nikkora 105/1,8, no bo ile można się męczyć z dużą głębią ostrości modelu f/2,5.
.
Wydawało się że od strony użytkowej mam komplet: dwa ciemne makroobiektywy, lustrzankowy i dalmierzowy klasyk oraz superjasny 105/1,8. Komplet, tak? Nie! Po jakimś czasie okazało się, że wprawdzie można żyć bez obiektywu Bellows-Nikkor 105/4, ale po co się tak męczyć? Ten arcy-rzadki i nieznany w Polsce obiektyw to niezwykle ciekawa konstrukcja, nie posiadająca własnego mechanizmu ustawiania ostrości, za to wyposażony w przysłonę zbudowaną z miliona chyba segmentów przysłony z podziałem pierścienia przysłon co 1/3 działki. Obiektyw ten – mając dokładnie taką samą optykę jak moje dwa poprzednie makroobiektywy – mógł być używany tylko z mieszkiem makro; najlepiej z mieszkiem PB-4, oferującym pokłon i przesuw.
.
No to cyk! – kupiony: liczba stopiątek osiągnęła liczbę sześciu i pewnie na tym by się skończyło, gdyby nie pomysł, by makrofotografię robić czym jaśniejszym, bo nie po to w ofercie jest Micro-Nikkor 105/2,8, aby męczyć się jakimiś starymi skamieniałościami ze światłem f/4. Do rodziny dołączył więc makroobiektyw ze światłem f/2,8, który podczas wakacji na Mazurach równie dobrze radził sobie z ważkami jak i galaktyką M31 w gwiazdozbiorze Andromedy. To naprawdę bardzo wszechstronny obiektyw – czasami sam się sobie dziwię, że kupiłem go tak późno….
.
Ponieważ terapii odwykowej nie podjęto, choroba przybierała coraz poważniejsze stadia – któregoś dnia uznałem, że mając Nikona F4, wyposażonego w namiastkę autofokusa, może warto poszukać jakiejś fajnej stopiątki, która sama będzie potrafiła ustawić ostrość? No a jeśli ma być fajna, to wybór jest prosty: AF-Nikkor 105/2 DC czyli tajemniczy Defocus Control. Obiektyw bardzo mi się spodobał: świetnie wykonany mimo że AF, jasny, z Nikonem F4 lub ze zmotoryzowanym F3 świetnie wyważony, z gwintem filtrów 62, który dzielił z Nikkorami 20/2,8, 35-70/3,5, 35-200/3,5-4,5 i 105/1,8. No i sama zabawa funkcją Defocus Control – na tyle unikalną, że żaden inny producent nigdy nic takiego nie zaoferował, bo konstrukcje Soft Focus to nie ta liga.
.
.
Pierwsze zdjęcie na f/2,8 i Defocus Control na "0", drugie też na f/2,8 i Defocus na "R-5,6" - silne defokusowanie tła z miękkością głównej płaszczyzny ostości.
Jak myślałem tak zrobiłem – regularnie patrolowałem komisy foto w Zurychu i pewnego dnia w jednym z nich zobaczyłem stojące obok siebie dwa niepozorne Nikkory: 105/2,5 i 135/3,5. Czas więc na bliższe poznanie ich - po kilkunastu minutach „degustacji” postanowiłem kupić…tego niewłaściwego, czyli 135/3,5. O tym wyborze zdecydowała wcześniejsza sympatia do ogniskowej 135mm (jeszcze z czasów Zenita i Prakticy), nieco dłuższa ogniskowa no i co tu ukrywać: niższa cena…. Ową stotrzydziestkąpiątką zrobiłem sporo dobrych – tak mi się przynajmniej kiedyś wydawało - zdjęć i nie było powodu, by na nią narzekać. Mityczna stopiątka dwa i pół pozostała gdzieś tam w głowie, cichutko szepcząc do ucha: „i tak mnie kiedyś kupisz”, a ja zakupowi stawiałem zacięty opór i byłem szczęśliwy z triem stałek 24+50+135, do których dołączył też zoom 28-85, żeby było śmieszniej w wersji AF….. Ale ten cudowny stan równowagi nie trwał niestety długo: trafiła się okazja kupić Nikkora 200/4 i okazało się, że 135/3,5 jest trochę za długi i trochę za ciemny. Nie musiałem długo myśleć czym go zastąpić… Postanowiłem pojawić się na giełdzie fotograficznej w „Stodole” i zamienić siekierkę na kijek. Ku mojej radości okazało się, że na jednym ze stołów leniwie wyleguje się obiekt moich westchnień, jeszcze bardziej ucieszyłem się, że sprzedający był skłonny w rozliczeniu przyjąć mojego 135/3,5. Trochę mniej mi się podobało, że to ja musiałem dopłacić, no bo gdzie tu logika: płacić więcej za mniejszą ogniskową? Sprzedający – stary wyjadacz – uświadomił mnie, że właśnie zamieniam zwykły amatorski ciemny teleobiektyw na legendarną portretówkę Nikona.
.
Tak więc targu dobiliśmy a ja miałem świadomość, że zastosowałem się do sugestii otrzymanej w dniu zakupu FM-2n. Z moim 105/2,5 – którego nota bene mam do dzisiaj – polubiliśmy się bardzo: ja o niego dbałem i czytałem mu bajki przed snem, a on pokazywał mi, że równie dobrze sprawuje się w fotografii ogólnej, portrecie, że z pierścieniami pośrednimi daje świetne rezultaty w makrofotografii a i nocne niebo na odpowiednim montażu też da się nim z dobrymi rezultatami zrobić. I sądziłem, że osiągnąłem optyczne ZEN, ale niestety nie było mi dane zaznać spokoju.
Mój dobry kolega Marek T., wielki miłośnik fotografii przyrodniczej, w tym samym mniej więcej czasie kupił Micro-Nikkora 105/4 i poprosił mnie, bym go nieco przesmarował, bo ciężko chodzi.
.
Nie pamiętam już na ile skutecznie udało mi się wymienić smar w tym obiektywie, ale pamiętam, że urzekł mnie jakością obrazu i komfortem płynnego ogniskowania do skali 1:2. (Ponieważ Marek T. umie czytać, to jest spora szansa, że czyta ten tekst; więc Cię pozdrawiam, Kolego!) Cóż było robić – poszukałem tego Micro-Nikkora 105/4 dla siebie, a gdy już kupiłem taką samą wersję jak miał Marek, okazało się, że po faceliftingu obiektyw otrzymał mniejszy, lżejszy tubus i jeszcze śrubeczkę pozwalającą zablokować pierścień ostrości w wybranym położeniu. Stare przysłowie pszczół mówi: „co dwie stopiątki micro to nie jedna” i znalazłem również tę późniejszą wersję.
.
.
I tu pojawia się wątek tragiczno-chirurgiczny, ocierający się o handel organami. Ile razy na ebayu pojawiał się UV-Nikkor 105/4,5 (jeden z nielicznych obiektywów Nikona montowanych na indywidualne zamówienie, najrzadszy z nikonowskich obiektywów makro), zawsze ze smutkiem stwierdzałem, że mieć go nie będę - nie ma takiej opcji, by na wycięcie nerki udało się namówić żonę, syna, bliższą rodzinę i sąsiadów.... Pozostawało mi otrzeć ślinę z ust i cieszyć się, że właśnie wypite piwko - za zdrowie Nikona - przefiltrują moje własne nerki....
W tym momencie cześć osób mogłaby stwierdzić, że posiadanie trzech manualnych obiektywów o ogniskowej 105 mm, to przegięcie klasyfikujące do leczenia psychiatrycznego, ale u mnie to była dopiero cisza prze do burzą. Bo w tym czasie kupiłem swojego pierwszego Nikona dalmierzowego (zupełnie przez przypadek: idę sobie wśród stołów w „Stodole”, patrzę – leży Zorka, tylko jakaś inna, bo z napisem Nikon. I wszystko działa….No to kupiłem….) i po rozpoznaniu literatury okazało się, że w gronie optyki dalmierzowej prym wśród obiektywów kultowych wiedzie……tak, zgadliście: Nikkor-P 105/2,5.
.
I to jest właśnie TEN pierwszy wczesny, doskonały Nikkor 105mm, do którego wszystkie późniejsze stopiątki mówią „tato”, „dziadku” lub „szefie”. Nawet nie próbowałem się opierać – szukałem, szukałem i na giełdzie w Niemczech znalazłem. Na tej samej giełdzie dowiedziałem się, że Nikkor 105/2,5 nie jedno ma imię, bo od roku 1959 (debiut Nikona F – przypis autora) do lat 90-tych powstało duuuużo wersji. Co było dalej? Jakby walka na jednym froncie nie wystarczała, postanowiłem działać na dwóch frontach: z jednej strony zbierać różne różniaste stopiątki, z drugiej zaś zebrać wszelkie możliwe wersje modelu 105/2,5. Czy Wy też przechodziliście przez fascynację obiektywami superjasnymi? U mnie przebieg „choroby” był dość klasyczny i na szczęście obyło się bez powikłań: wśród Nikkorów uchodzących za szczególnie jasne, wyszperałem dla siebie Nikkora 105/1,8, no bo ile można się męczyć z dużą głębią ostrości modelu f/2,5.
.
Wydawało się że od strony użytkowej mam komplet: dwa ciemne makroobiektywy, lustrzankowy i dalmierzowy klasyk oraz superjasny 105/1,8. Komplet, tak? Nie! Po jakimś czasie okazało się, że wprawdzie można żyć bez obiektywu Bellows-Nikkor 105/4, ale po co się tak męczyć? Ten arcy-rzadki i nieznany w Polsce obiektyw to niezwykle ciekawa konstrukcja, nie posiadająca własnego mechanizmu ustawiania ostrości, za to wyposażony w przysłonę zbudowaną z miliona chyba segmentów przysłony z podziałem pierścienia przysłon co 1/3 działki. Obiektyw ten – mając dokładnie taką samą optykę jak moje dwa poprzednie makroobiektywy – mógł być używany tylko z mieszkiem makro; najlepiej z mieszkiem PB-4, oferującym pokłon i przesuw.
.
No to cyk! – kupiony: liczba stopiątek osiągnęła liczbę sześciu i pewnie na tym by się skończyło, gdyby nie pomysł, by makrofotografię robić czym jaśniejszym, bo nie po to w ofercie jest Micro-Nikkor 105/2,8, aby męczyć się jakimiś starymi skamieniałościami ze światłem f/4. Do rodziny dołączył więc makroobiektyw ze światłem f/2,8, który podczas wakacji na Mazurach równie dobrze radził sobie z ważkami jak i galaktyką M31 w gwiazdozbiorze Andromedy. To naprawdę bardzo wszechstronny obiektyw – czasami sam się sobie dziwię, że kupiłem go tak późno….
.
Ponieważ terapii odwykowej nie podjęto, choroba przybierała coraz poważniejsze stadia – któregoś dnia uznałem, że mając Nikona F4, wyposażonego w namiastkę autofokusa, może warto poszukać jakiejś fajnej stopiątki, która sama będzie potrafiła ustawić ostrość? No a jeśli ma być fajna, to wybór jest prosty: AF-Nikkor 105/2 DC czyli tajemniczy Defocus Control. Obiektyw bardzo mi się spodobał: świetnie wykonany mimo że AF, jasny, z Nikonem F4 lub ze zmotoryzowanym F3 świetnie wyważony, z gwintem filtrów 62, który dzielił z Nikkorami 20/2,8, 35-70/3,5, 35-200/3,5-4,5 i 105/1,8. No i sama zabawa funkcją Defocus Control – na tyle unikalną, że żaden inny producent nigdy nic takiego nie zaoferował, bo konstrukcje Soft Focus to nie ta liga.
.
.
Pierwsze zdjęcie na f/2,8 i Defocus Control na "0", drugie też na f/2,8 i Defocus na "R-5,6" - silne defokusowanie tła z miękkością głównej płaszczyzny ostości.
.
To też czas, kiedy człowiek uświadomił sobie, że obiektyw jest albo ostry, albo jasny – stary dobry Nikkor 105/2,5 na pełnej dziurze okazywał się być nieco ostrzejszy niż lekko przymknięte konstrukcje f/1,8 i f/2,0. Zaś wszystkie cztery makroobiektywy słusznie określane były jakże pospolitym mianem żylety. Ostatnią stopiątką, która dołączyła do rodziny był najmniejszy i najlżejszy Nikkor o tej ogniskowej – enigmatyczny Nikkor-Q 105/4, który tak naprawdę był tylko zaadoptowany do systemu F, nie posiadał automatycznej przysłony i produkowany był tylko przez bardzo krótki czas. Zaprawdę powiadam Wam – to śliczny i zgrabniutki obiektyw, zupełnie nie znany w świadku użytkowników systemu F
.
.
.
Konsekwentne zbieranie różnych wersji modelu 105/2,5 zakończyło się praaaawie sukcesem: brakuje mi tylko pierwszej, najrzadszej wersji z bagnetem F, czyli tak zwanej „tick mark”: na pierścieniach przysłon i ostrości tych obiektywów znajdowały się maleńkie kreseczki. Mojego serca nigdy nie podbił AF-Micro Nikkor 105/2,8 w żadnej z wersji, mojego portfela nie podbił też najnowszy, superjasny 105/1,4.
Czy warto było aż tak głęboko brnąć w nikonowskie stopiątki? Zarówno z użytkowego jak i kolekcjonerskiego punktu widzenia – tak; na 105 %
To też czas, kiedy człowiek uświadomił sobie, że obiektyw jest albo ostry, albo jasny – stary dobry Nikkor 105/2,5 na pełnej dziurze okazywał się być nieco ostrzejszy niż lekko przymknięte konstrukcje f/1,8 i f/2,0. Zaś wszystkie cztery makroobiektywy słusznie określane były jakże pospolitym mianem żylety. Ostatnią stopiątką, która dołączyła do rodziny był najmniejszy i najlżejszy Nikkor o tej ogniskowej – enigmatyczny Nikkor-Q 105/4, który tak naprawdę był tylko zaadoptowany do systemu F, nie posiadał automatycznej przysłony i produkowany był tylko przez bardzo krótki czas. Zaprawdę powiadam Wam – to śliczny i zgrabniutki obiektyw, zupełnie nie znany w świadku użytkowników systemu F
.
.
.
Konsekwentne zbieranie różnych wersji modelu 105/2,5 zakończyło się praaaawie sukcesem: brakuje mi tylko pierwszej, najrzadszej wersji z bagnetem F, czyli tak zwanej „tick mark”: na pierścieniach przysłon i ostrości tych obiektywów znajdowały się maleńkie kreseczki. Mojego serca nigdy nie podbił AF-Micro Nikkor 105/2,8 w żadnej z wersji, mojego portfela nie podbił też najnowszy, superjasny 105/1,4.
Czy warto było aż tak głęboko brnąć w nikonowskie stopiątki? Zarówno z użytkowego jak i kolekcjonerskiego punktu widzenia – tak; na 105 %
Marcin Górko.
Addict na 105 %. "Nam strzelać (kaliber 105 mm) nie kazano" - Canonier jestem bo w czasach nikonowskiegpo "Genesis" odstręczył mnie system "autoindexing" przy zmianach obiektywów i dopasowywaniu maksymalnego światła. Było to według mnie niudane inżynieryjnie i nie-eleganckie rozwiązanie. Ani jeden współczesny producent takiej niewygody nie zastosował, nawet marna Praktica czyli Zenit.
OdpowiedzUsuńRozwiązanie może nie było komfortowe czy eleganckie, ale było dobre i skuteczne - Mamiya 645 poszła tą samą drogą. A wiele osób starszej daty miało wręcz odruch, by po założeniu Nikkora do korpusu wykonać obrót pierścienia przysłon do końca w lewo i w prawo.... Taki lokalny folkror Nikona z lat 60-tych i 70-tych....
UsuńKiedyś uważałem, że Nikon to je ono! Ale zobaczyłem zdjęcie Ernesto "Che" z Nikonem w ręku i miłość do Nikona prysnęła. Wiem, że to nie wina firmy, ale jednak odruch obronny pozostał...
OdpowiedzUsuńNo cóż. W latach 50-tych i 60-tych ciężko było o zdjęcie znanych postaci w trakcie fotografowania z czymś innym niż Nikon. Może jeszcze z Hasselbladtem i Rolleiflexem. Ale Nikon był bardzo popularny. Che, o ile mi wiadomo, jeździł Chevroletem, Hitler Mercedesem, Lenin Rolls-Roycem Silver Ghost, a Stalin Packardem Twelve. Czy one również wypadają poza zainteresowania Szanownego Pana?
Usuńtak, żadnego z powyższych nie kupię! ;)
UsuńTeż mam pewne zboczenie na punkcie niektórych obiektywów. Aczkolwiek nie gra tu roli ani ogniskowa ani przysłona, ani nawet obiegowe opinie. Główną rolę odgrywa unikalność, a w zasadzie egzotyka. Im ciężej dostępny sprzęt tym lepiej. Co prawda nie mam jakiś specjalnych chodów, aby efektowniej takie coś zbierać, ale czasem wypatrzę coś w ogólnoświatowych internetach. I tak stałem się posiadaczem np kilku soligorów, które (choć w sumie dostępne) to jednak z mocowaniem PK praktycznie nieosiągalne. A ja mam i to mam z fabrycznym mocowaniem. Podobnie zaopatrzyłem sie w 19-35 z mocowaniem PK z pełną automatyką i pod FF... Choć obiektyw znany i dość powszechny to jednak drugiej wersji Tokiny nie zaznałem.
OdpowiedzUsuńPodobnie z Cosiną 28mm, praktycznie niespotykaną z mocowaniem PK-A. No i jeszcze kilka mógłbym wymienić z bardziej egzotycznych, ale to nie jest komentarz, a nie wpis na bloga. :)
Jest jeszcze kilka maszyn, które chciałbym mieć (z nowszych: Lansbaby, czy Petsval)to jednak ciężko je wyłapać, a nawet jeśli to okazuje się, że zasobność portfela nie wskazuje na szybki zakup tegoż.
Ps. Także łączę się z Tobą w bólu. Wiem co czujesz... mam podobnie.
Kolekcjonerstwo to przyjemna rzecz. Z Soligorów 19-35 najlepszy, już kiedyś przeze mnie opisany: https://fotodinoza.blogspot.com/2015/03/nie-trojaczek-z-kolina-tylko.html
UsuńNatomiast, o ile się nie mylę "nowszy" Petzval został skonstruowany w 1840 roku. Może poszukac oryginału? O panu Petzvalu też już kiedyś było: https://fotodinoza.blogspot.com/2019/03/w-jeden-dzien-dookoa-josefa-petzvala.html
Z szukaniem oryginału, to oczywiście dowcip był. Są zapewne warte grubą kasę.
UsuńJa też, chociaż go nie mam. Ale jak mi się zepsuje któryś z posiadanych, to sobie sprawię.
OdpowiedzUsuńjak to fajnie goscic na Fotodinozie taka slynna postac!
OdpowiedzUsuńja calkiem przypadkiem mam nawet obiektyw AF Nikkor 35-105mm, jest on "troche" rozwalony, ale dziala, nawet udalo sie go uzyc do Canona 300D gdy jeszcze nie mialem zadnego pasujacego obiektywu i trzymajac to udalo sie pare zdjec zrobic :) aczkolwiek czy autofokusi to nie wiem, ale raczej nie, bo ciezko krecic pierscieniami z racji bocznego pekniecia
Jesli bys Panie Marcinie jednak bardzo chcial, to moge to sprezentowac, nawet razem z aparatem Nikon FM2, ktory kiedys sie zacial i tak juz mu zostalo, aparat tez jest troche zniszczony, a to wszystko dlatego, ze to kieeedys wyrzucali z komendy policji i specjalnie niszczyli wszystko :( ale ja i tak to wyciagnalem z elektrosmieci :) wyglada to tak:
https://zapodaj.net/images/ec5d6d8ae2c56.jpg
a z innych ciekawych dla mnie znalezisk popolicyjnych to znalazlem wtedy tez magnetofon szpiegowski SMAK - duzy unikat, oraz stary duzy alkomat Siemens z wezykiem do ktorego sie dmucha, taki jak ten: https://6.allegroimg.com/original/0ce0fa/df8eedf9481ca880b6cc13399eb6
Aparat FM2 wzbudza we mnie podnietę, nawet zepsuty. Magnetofon szpiegowski SMAK właśnie sobie wyguglałem - ciekawa rzecz!
Usuńmoge wiec Tobie go sprezentowac, myslalem ze uznajesz tylko Canona :) mi w sumie nie potrzebny, nie uzywam aparatow na film, bo jestem sknera :) a wzialem oczywiscie no bo fajne, biore wszystko co fajne jesli daja za darmo lub prawie za darmo (<10zl) :)
Usuńa moze sie czegos ciekawego dowiem o FM2 zanim go oddam? :)
Odnośnie FM2, kiedyś byłem posiadaczem takowego o wyglądzie bardzo niewyjściowym. Pewnego razu wypiął mi się z paska i gruchnął o posadzkę w katedrze w Magdeburgu a może jakiejś innej pobliskiej. Efektem była wgniotła w okolicach korbki zwijania powrotnego filmu. Początkowo ją zignorowałem ale okazało się że spowodowała ona zablokowanie mechanizmu odryglowującego tę dźwigienkę. Akurat na zewnątrz układano granitową kostkę, pożyczyłem sobie jednego brukowca i trzema uderzeniami rozprostowałem nierówność na kapie. Wszystko zaczęło działać jak przed upadkiem....
OdpowiedzUsuń