Ostatnio, jak wiecie, latam po
śródmieściu z aparatem analogowym, a po opłotkach Łódzkiej
Kolei Aglomeracyjnej - z cyfrowym. Ale to ciągle mało, ciągle
mało!
Przeszedłem się ostatnio trasą
mglistych wspomnień sprzed kilku lat, kiedy to na przykład
przechodziłem sobie koło jakiejś bramy lub podwórka i
zapamiętałem że jest tam, dajmy na to, fabryczka ze schodami na
elewacji, albo jakieś fajne drewniane komórki, albo ładne barierki
od balkonów z zarwanym podestem. Zapamiętałem i tyle z tego mam.
Myślałem że teraz połapię te wszystkie rzeczy, jakby to był
znów 2007 rok, albo okolice.
Ale nie. Jest 2017.
Jadę na Curie- Skłodowskiej,
niedaleko Kościoła Środowisk Twórczych (do którego nigdy nie
zajrzałem, bo jestem mało twórczy, raczej odtwórczy. Po-twornie
po-tworzę. Cytat). Zapamiętałem tam mikro fabryczkę,
manufakturkę ze stalowymi, przeciwpożarowymi schodami, całą z
pociemniałej cegły, po prawej stronie od kościoła. Może ocalały
tam te schody jeszcze, coraz rzadsze na elewacjach łódzkich? Gdzie
tam, panie kochany! Jakie schody! Nawet fabryczki nie ma- puste pole
za stodołą. Chłop zaprawia. Ale dżez. Pole gruzu, a obok nowy
apartamentowiec.
Z włosem zjeżonym od obaw i rozwianym
jesiennym wiatrem pędem lecimy na Tuwima, naprzeciw świeżo
odnowionej i odbiglowanej EC1- do starych familoków z cegły. Tam na
podwórku stoją najbardziej wypasione drewniane komórki jakie
widziałem w mieście Juliana poety. Ufff! W ostatniej chwili!
Jeszcze stoją, ale daje im jakiś rok- dwa. Już się częściowo
zawaliły. Niech konserwator zabytków ma je w swojej opiece! Może i
ma, ale co z tego.
Krzysztof Gradowski nakręcił tu
pierwszą scenę „ Akademii pana Kleksa”, Adaś Niezgódka
siedział na tych komórkowych schodach (znaczy się grający go
Sławomir Wronka, który dzisiaj jest – tadam! - znanym fizykiem).
Pamiętam że w kinie, jako dziecięciu z Julianowa, anturaż tej
sceny wydawał się jakąś kompletną egzotyką, myślałem że to w
innym kraju jest nakręcone, albo co najmniej w innym mieście.
Niedaleko
na Dowborczyków także dogorywa jeden lokal z epoki. Pałac z
frontu? Jest. Fabryka z tyłu? Jeszcze jest. Reklama nowych
biurowców? Jest. Znaczy - będzie nowe. W ostatnich chwilach łapiemy
stare. Fabryka Meyerhoffa/ Triebe/ braci Zapp/ Bolesława Kotkowskiego, za socjalizmu - Łódzkie Zakłady Graficzne.
Łódź, piątek 26 grudnia 1926 roku.
Wczoraj o godzinie 6.30 nad miastem naszym ukazała się
krwawa łuna pożaru
Jednocześnie z różnych dzielnic miasta odezwały się trąbki straży ogniowej spieszącej na pożar, który wybuchł w przędzalni braci Zapp, przy ulicy Juljusza nr 18.
W chwili gdy przybywamy na miejsce pożaru, znajduje się już tam kilkanaście oddziałów straży.
Obszerny gmach fabryczny, znajdujący się w podwórku posesji
ogarnięty jest całkowicie płomieniami.
Pozostały zeń tylko mury, objęte ognistemi językami i okna z wygiętemi kratami. Sufity wszystkich hal fabrycznych zawaliły się. Pożar rozszerzył się z gwałtowną szybkością.
(...) Uratowany został zupełnie
pałacyk właścicieli fabryki
gdyż wiatr dął w przeciwną stronę.
(...)
Straty spowodowane pożarem są ogromne. Jak nas informują przekraczają one
ćwierć miljona dolarów.
Fabryka była ubezpieczona na mniejszą sumę, niż wyniosły straty spowodowane pożarem.
Jak się dowiadujemy fabryka zatrudniała ponad 400 robotników i czynna była na dwie zmiany.
Jeden z jej właścicieli jest od dłuższego czasu nieobecny i bawi w Berlinie.
Ilustrowana Republika, wydanie poranne.
Pędzimy dalej zobaczyć co ocalało.
Pamięta kto sławny klub „Fabryka”?
Pamięta kto.
Władysław Pasikowski na pewno
pamięta, bo tam przesiadywał. „Fabryka” istniała od 1994-go do
2006-go w dawnej przedwojennej wytwórni wódek i likierów „Bachus”
Henryka Hercberga (wiem z internetu, nie myślcie że znam każdą
fabryczkę w każdym kącie miasta. Chociaż znam takich, co znają).
Wchodziło się do „Fabryki” przez podwórza od bramy na
Piotrkowskiej 80. Ale nie tylko.
Otóż owa wytwórnia wódek i likierów
stała w samym środku kwartału pomiędzy ulicami Sienkiewicza,
Piotrkowską, Moniuszki i Tuwima. Jeszcze do niedawna był to
najprawdopodobniej największy kwartał zabudowy w Europie! Mniej
więcej 300 na 280 metrów ścisłej kamienicznej i fabrycznej
zabudowy. Dostęp do budynków wewnątrz zapewniały tylko bramy
kamienic i labirynt połączonych podwórek. Niedawno miasto zaczęło
przebudowę tego kuriozalnego acz unikatowego terenu, dokonało kilku
wyburzeń i dobudowało sięgacz od strony Tuwima.A za niedługo przebiją ulicę w
poprzek tego kwartału i z urbanistycznego rekordu wielkości- nici! Lećmy pędem tam
robić zdjęcia!
Eksploruję ja i eksploruję ów
największy kwartał, patrzę, patrzę – a tu sama Pani Prezydent
Miasta ów kwartał zaszczyca wizytą, limuzyną swą przejeżdżając.
Przypadek???!!! Nie sądzę...
Limuzyna co prawda nie z regionu
Limousin pochodząca, ale z zupełnie innej strony świata- z
Hiroszimy mianowicie. Rzeczywiście z kwartałem Sienkiewicza/
Tuwima/ Piotrkowska/ Moniuszki raczej Hiroszima bardziej się kojarzy
niż łagodne łąki z krowami rasy Limousine.
Na Wólczańskiej już jedenas...
tfu!... już dwunasty rok stoi wrak fabryki Lürkensa.
Ostatnio została wpisana do rejestru zabytków. To oczywiście nie
zabezpiecza jej przyszłości, broń Boże, gdzieżby, skądże, ale
przynajmniej zabezpiecza jej marną teraźniejszość.
Pan Lürkens
postawił swoją fabrykę i pałac na działce pomiędzy Kościuszki
i Wólczańską, na przełomie wieków. Produkował w fabryce
dzianinę wełnianą i bawełnianą, natomiast w pałacu gromadził
dzieła sztuki, bo był z zamiłowania kolekcjonerem. Miał w swoich
zbiorach obrazy Degasa, Renoira, Sisley'a, Johna Constable'a, a też
i Siemiradzkiego i Wierusza- Kowalskiego. Kolekcja została jeszcze
przed wojną rozsprzedana przez spadkobierców.
Pałac ocalał po
śmierci właściciela i przez lata komuny, aż do dzisiaj został
restauracją SPATIF. Wisi tam, proszę Państwa, żyrandol o wadze
półtorej tony. Któż to nie bywał pod tym żyrandolem – wszyscy
Łodziacy filmowi i sławni, Polański, Ludwik Benoit, Leon Niemczyk,
Elżbieta Czyżewska, Janusz Morgenstern. Chlanie artystyczne tam
odchodziło do białego rana.
Dzisiaj też można chlać, ale już
nie tak artystycznie jak kiedyś.
Fabryka dawnego Lürkensa
w tym czasie coś tam produkowała odzieżowo, a potem już tylko
niszczała. Była tam przed wojną bodaj jedna z największych maszyn
parowych w Łodzi. Ze swoim czarno widzącym wesołym pesymizmem
wieszczę, że ten obiekt nie postoi już zbyt długo. Szybko,
naciskać spust migawki!
Ta Wólczańska to fajna ulica jest. Tam jest jeszcze dużo tego zrujnowanego, fabrycznego, szczerego i brudnego klimatu, który w dzieciństwie i młodości niezbyt mi się podobał. Nawet może nieco się go wstydziłem za Łódź.
Pamiętam jak na
studiach przyjechała na warsztaty grupa sympatycznych Niemców z
Berlina- z nieskrywanym zapałem fotografowali witryny starych
zakładów rzemieślniczych w śródmieściu, gdzie wystawiano
przaśne manekiny krawieckie i lalki ubrane w kiczowate stroje. Albo
u szewca jakieś dziwne i przykurzone buty wielkoluda z ostrogami,
pewnie stojące tam od przedwojnia. Trochę mi się głupio robiło,
gdy widziałem ich prześmiewczą fascynację. Wychodziłem w ich
podśmiewaniach na mieszkańca boratowego „Kazachstanu”, choć o
Boracie nikt jeszcze wtedy nie słyszał.
Ale potem dorosłem.
I dzisiaj tęsknię za tymi witrynami. To chyba nostalgia, po prostu.
Nic wielkiego, ale za to bardzo osobiste.
Uznaję, że
przaśność i ruina to jest nasz genius
loci i
jeśli ten genius gdzieś uloci, to Łódź nie będzie sobą, tylko
jakąś atrapą, dekoracją. Przerobiona i zmodernizowana fabryka
jest już tylko biurem, albo sklepem z ładną elewacją. Ale
zrujnowana fabryka, choć zrujnowana, jest nadal fabryką.
I
to w niej lubię.
Czar
Kolega czasu,na
ten czas,
by wrócić tak
do starych lat
Ten czar bywa tam
Gdzie korzeń sam
Niepodawany,
niedoglądany w końcu obumrze.
Czar
Korzenie
naprzeciw mar
Dar.
To co było, to
dla ciebie dar.
Powrót, nie po
to by było na odwrót
Ale po to żeby
złapać tam nowy oddech
Krok w tył
By zrobić do
przodu skok
To pył z którego
wyjdzie nowy blok
Inny, niepodatny
na pośpiech
On, dzięki
któremu twój duch urośnie
Nawet nie masz
pojęcia
Jak czasem
chciałbym wrócić
Do siebie lat
temu dwadzieścia
Tamtą energię w
sobie ocucić...
Pablopavo i Mamadou
Nie ciągnie mnie, tak naprawdę, do
powrotu „lat temu dwadzieścia”. Ciągnie mnie do tego miasta,
które znika, które tu stało jeszcze przed nami. Które tu jeszcze
gdzieniegdzie stoi.
Na jedną lokację zdążyłem naprawdę
w ostatniej sekundzie. Najprawdopodobniej fotografie które tu
zamieszczam są już historyczne i nie zobaczycie tego miejsca w tym
dawnym, pierwotnym stanie. W gazecie wyczytałem że rusza
przebudowa, co postawiło mi przerzedzoną fryzurę na sztorc i
zmusiło do opuszczenia stanu słodkiego farniente.
Wąwóz komórek przy ulicy
Abramowskiego.
To jest właściwie zupełny unikat
urbanistyczny, przynajmniej na polskiej ziemi. Komórki, zwane przez
miejscowych „katakumbami” nie są wcale tak strasznie stare -
powstały we wczesnych latach 50-tych, kiedy to wyburzono stojące na
ich miejscu oficyny kamieniczne i inne komórko – baraki. Zostały
same kamienice, a za nimi puste pole wychodzące na zielony skwer,
dawny ogród pałacu Barcińskich. Jednak lokatorzy skarżyli się,
że graty im się nie mieszczą.
Rozwiązano to kompleksowo, w duchu
modernistycznego socrealizmu – żeby nie przesłaniać widoku z
kamienic na ogród, wykopano przez wszystkie działki wielki wąwóz,
o długości 400 metrów i urządzono podziemne komórki. Z każdej
kamienicy prowadziły do wąwozu schody i analogiczne po przeciwnej
stronie, pozwalające przekroczyć katakumby i wyjść na skwer.
Odkryłem dla siebie te komórki dość
późno – już po studiach, ale zrobiło się tam sporo sesji
zdjęciowych, bo malowniczo tam na zabój, pomimo tego że straszny
syf, kiła i mogiła. Nie tylko ja zostałem wielbicielem katakumb.
Kręcono tam: „Stawkę większą niż życie”, teledysk Maanamu
„Kreon” i liczne etiudy filmowe, bo do P.W.S.T. i F. jest stamtąd może
z pół kilometra.
Polazłem zatem pędem z aparatem.
Bałagan tam był zawsze, ale teraz w stopniu zupełnie nieziemskim,
bo lokatorom nakazano opróżnienie komórek. W jesiennym słońcu
zjawiały się tam ostatnie melancholijne postacie – jedna starsza
pani opowiedziała mi całą swoją młodość, spędzoną niedaleko
Kalisza Pomorskiego. Potem zrobiło się pusto. Szczupły pan w czarnej
kurtce wytaskał skądś kawałki blach i garnków i przyglądał mi
się dyskretnie jak fotografowałem stertę opon. Kiedy przechodziłem
mimo, mruknął trochę do mnie, a trochę do siebie: „Idę na
popołudnie do roboty, to se myślę – a co będę w chałupie z
babą się kłócił. Wyszedłem se trochę pozbierać. Niech się
nie marnuje”.
Słusznie. Bardzo słusznie
Spieszmy się fotografować Łódź, niech się nie marnuje.
Fabrykant
Jeżeli się podobało - byłbym bardzo wdzięczny za wszelkie udostępnienia.
Dzięki!
Dzięki!
Źródła i źródełka:
Oprócz robienia zdjęć zacznij Drogi Fabrykancie wycieczki oprowadzać.
OdpowiedzUsuńAlbo połącz jedno z drugim i modny "fotowalk" urządź.
Hawk.
Trochę jestem za mało socjalny, a za bardzo samotniczy. Ale może się jeszcze kiedyś rozkręcę.
Usuń