wyświetlenia:

poniedziałek, 18 września 2017

Los Menelos w Al Andalus vol. 2 (Rozmówki hiszpańskie)

Nie da się kupić herbaty. Ni cholery. W żadnym supermakecie. Współfabrykantka znalazła wreszcie jedną sztukę w Lidlu, na regale z napisem „Kuchnia orientalna”.

Montefrio

Trafiliśmy w fantastyczne miejsce. Wyobraźcie sobie takie zadupie, które ma swoje własne zadupie. To zadupie ma jeszcze jedno własne. I my tam mieszkamy.
Ciężko było w ogóle skręcić z autostrady, a jak już się skręciło, to potem w ciągu godziny jazdy przez oliwkowe wzgórza spotkaliśmy trzy auta. A na samym końcu było Montefrio.
Montefrio nie zaznaczono w żadnym z naszych dwóch przewodników. Turystycznie nie specjalnie istnieje. A jest to jedno z bardziej fotogenicznych miasteczek jakie oglądałem w Hiszpanii.
Wokoło góry i wzgórza w kolorze czerwonawego piasku, na których rośnie miliard drzew oliwkowych. Wróć. W którym rośnie sto miliardów drzew oliwkowych. Pusto.








Montefrio

To daje troszkę obrazu jak duża jest Hiszpania. 504 tys kilometrów kwadratowych, przy ludności 48 milionów. No turyści w to nie są wliczeni, ale turyści rozkładają się głównie na wybrzeżu. I głównie na ręcznikach się rozkładają. Te dane dają 96 osób na kilometr kwadratowy. Do tego Hiszpanie mają sporo dużych miast - taki Madryt ma 3,5 miliona ludzi. Poza nimi zaludnienie jest spore tylko na północy i wybrzeżach.



Andaluzja tak naprawdę jest rolnicza, górzysta i pusta. Wszystkie Mercedesy AMG, torby od Gucciego, kasyna i Dziani Wąsacze zostają w okolicach Marbelli, nad morzem, a tu proste życie w białych chatkach na pustkowiu,rozweselane czasami sangrią.
Teraz Polska (cytat)- 312 tysięcy kilometrów kwadratowych i 123 osoby na kilometr. Do tego raczej prawie o żądnym kawałku naszego kraju nie da się powiedzieć że to pustkowie. Wszędzie gdzie okiem sięgnąć- domki i sioła. Tak to już jest u McDonalda (cytat) i dlatego środek Hiszpanii nie musi dużo robić, żeby wywrzeć na mnie egzotyczne wrażenie.
Jednak robi.



W niedzielę budzą nas poranne strzały znikąd (cytat), to farmerzy tradycyjnie nawalają do gołębi, latających nad oliwkami. Ciekawa rzecz, że dwa tysiące kilometrów dalej, na Sardynii tradycja niedzielnej nawalanki do szkodników wygląda dokładnie identycznie, tylko tam mordują króliki.

Sucho tu. "Oszczędzajcie, proszę wodę"- powiedział do nas gospodarz- "od trzech lat nie spadł tutaj deszcz, wodę muszę kupować z cysterny". I rzeczywiście, pewnego dnia z kranów nic nie leci - przyjeżdża cysterna.

Zalew- Embalse de Iznájar. Widać duże problemy z wodą.

Embalse de Iznájar




Podstawowym środkiem lokomocji jest tu piętnastoletni samochód terenowy, najczęściej Nissan Terrano II, produkowany swego czasu w Hiszpanii, albo jakiś inny Montero czy Vitara. I to ma swoje duże zalety. Jeżeli w mieście chcemy znaleźć wśród czterdziestu innych jakąś dobrą knajpę- to jest trudno, ale tu, wśród oliwek wystarczy patrzeć przed którą stoją stare, prawdziwe terenówki- i już wiadomo gdzie można najlepiej zjeść.



Je się tu w innym trybie niż u nas. I pracuje też. Od 12-tej do 16.30 są zamknięte wszystkie supermarkety, a od 12-tej do 19-tej wszystkie kuchnie w restauracjach. Słońce pali jaskrawym światłem. Ulice w miasteczkach pustoszeją. Drobny ruch konsumpcyjny zaczyna się po 19-tej, a o 21-ej puste przez cały boży dzień drogi nagle zapełniają się samochodami jadącymi z plantacji do restauracji. W miasteczkach, nawet bardzo mikrych i nieciekawych, towarzystwo wystawia plastikowe krzesła z domów na zaułki i, o ile tylko nie wybiera się do knajpy, dyskutuje/ biesiaduje/ przesiaduje.
Zaułków tu pod dostatkiem. Arabowie wszystkie zbudowali.

Montefrio

Montefrio

Montefrio też zbudowali. Montefrio było ich ostatnią redutą na północy, postawili tu zamek na szczycie góry, poniżej którego rozłożyło się miasteczko w stylu arabskich medyn, jedno z "pueblos blancos" (białych miasteczek) andaluzyjskiego interioru. Nie tak wąskie i ciasne jak inne, bo dość późno budowane- XV wiek. Niemniej skręca się na niektórych winklach na dwa razy, nawet Fiatem Pandą. Poza tym na niektórych uliczkach pod górę lepiej nie stawać, bo inaczej będzie trzeba na wstecznym na sam dół i z rozpędem jeszcze raz.
Montefrio

Montefrio

Montefrio

Ostatnia reduta arabów i tak padła, zdobywcy rozkazali zburzyć zamek (którego architekt miał podobno wcześniej zbudować powalający pałac Alhambra- więc trochę szkoda) i na jej miejscu postawić kościół, który do dziś góruje nad Montefrio.

Pies pod kolor 1.

Pies pod kolor 2.


Jak wspomniałem - w dwóch naszych książkowych przewodnikach nie ma o Montefrio ani słowa, ale za to doceniło je National Geographic, jako jeden z dziesięciu najlepszych widoków świata. Warunki terenowe są tu rzeczywiście fantastyczne- stromy szczyt otoczony prawdziwymi przepaściami- poświęciliśmy chwilę na objechanie miasteczka- właściwie z każdej strony widoki nadają się na ustawienie kolejnych tablic National Geografic.

Montefrio


Montefrio

Tutaj Fiat Panda po zatrzymaniu na pochyłości powiedział że on jednak wraca.

Ten środek Andaluzji przypomina ciasto z rodzynkami, w którym na górskich pustkowiach za rodzynki robią białe miasteczka, obowiązkowo z zamkiem na szczycie góry. Każde trochę inne, każde zakręcone na swój sposób. Niektóre zakręcone fantastycznie, kiedy do arabskiego dziedzictwa dodano co nieco innych smaków.





Takie na przykład Priego de Cordoba. Tutaj sypnięto na bogato smakiem baroku. Małomiasteczkowego, pysznego baroku, z fontanną wielkości dwóch boisk do koszykówki w sercu tegoż baroku.

Priego de Cordoba

Priego de Cordoba

Niczym się to właściwie nie różni od Hammamet w Tunezji.

Priego de Cordoba

Priego de Cordoba

Priego de Cordoba

Priego de Cordoba

Priego de Cordoba

Priego de Cordoba

Priego de Cordoba

Priego de Cordoba

Priego de Cordoba

Takie na przykład Alhama de Granada. Tutaj zamek na szczycie góry był tak naprawdę reliktem całego wczesnośredniowiecznego miasta- olbrzym ze spektakularnymi ruinami. Nie widziałem nigdy lepiej zaaranżowanych turystycznie ruin- a trochę się ich widziało w Grecji, Chorwacji, Włoszech czy też u nas. Ideał ruinowy. Zresztą nagrodzony bodajże hiszpańską nagrodą turystyki. Wspaniale działa na wyobraźnię.

Alhama de Granada

Alhama de Granada

Alhama de Granada

Alhama de Granada

Alhama de Granada

Alhama de Granada

Alhama de Granada. Oprócz ruin jest tutaj sporo atrakcji.


Alhama de Granada. Fot. Gryka.
Takim fantastycznym miasteczkiem była też i sama Granada, tyle tylko że rozrosła się w olbrzymią metropolię. Ale ten pierwotny rys widać w niej doskonale w otoczonej murami z XI wieku dzielnicy Górny Albacín- świetnego miejsca, z którego przez szybkę można sobie polizać pałac Alhambra.
Bo Alhambrę polizaliśmy przez szybkę. Liznęliśmy cukierka przez papierek.

Granada. Alhambra z Górnego Albacín

Granada

Granada

Granada. I autor, autor!

Granada

Granada

W czasach studenckich byliśmy ze Współfabrykantką w Alhambrze. Wtedy się szło, kupowało się bilet w kasie i zwiedzało się w samotności ów sławny pałac z arabesek.
Dzisiaj nie ma już tak dobrze.
Bilety trzeba rezerwować przez internet. Wiedziałem o tym. Ale nie wiedziałem że trzeba je rezerwować z dwutygodniowym wyprzedzeniem!

To jest brudna prawda, człowieku (cytat).

Trochę mnie to zdziwiło, pamiętając jeszcze dawne pustki panujące w tym zabytku (wtedy w środku lata). Doczytałem jednak ile osób dziennie zwiedza dzisiaj Alhambrę.
Zgadniecie?
Sześć tysięcy trzysta osób. Dziennie!!!

Obserwacja z nadziejami. Oranżowy mur z XI wieku. Kot z XXI-go.

Granada

Granada. A nie! To Opel Zafira jest.

Granada

Granada


Grenadeńska medina wynagrodziła nam co nieco stratę Alhambry. Ale inny obiekt powalił nas na kolana.
Ja na kolana padłszy zaraz tyż prędko poszedłem (cytat).
Katedra.

Granada

Granada

Granada

Granada


Powiedzieć, że jest to obiekt monstrualny to nic nie powiedzieć. Powiedzieć że jest to obiekt o największym wypasie renesansowym jaki widziałem- to mało. Tam renesans bucha fantastycznym detalem jakby był barokiem. Szczęka na ziemi.
Dla osób które nie lubią zwiedzać kościołów- wejdźcie do środka, a spędzicie tam czterdzieści minut.
Dla osób które lubią zwiedzać kościoły- wejdźcie do środka a nie wyjdziecie.
Nie za bardzo mogę wyobrazić sobie następujące rzeczy- jakie wrażenie robił ten obiekt na ludziach z epoki w której go zbudowano (co prawda budowano go 200 lat), skoro takie robi na mnie? Oraz druga rzecz- ile to musiało kosztować?

Dużo. Ciężko objąć rozumem. Ale Granadę stać na to. Wypas i rozmach, oraz dobrostan miasta widać i dziś na każdym kroku.

Granada

Granada

Nasz następny cel majaczył na horyzoncie. Być w Krakowie i Zakopanego nie widzieć? Nie godzi się. Trzeba obejrzeć to Zakopane Hiszpanii, znaczy się Sierra Nevada. Zwłaszcza, że podobno ze szczytów widać Maroko. Siupa do góry!

Sierra Nevada

To co nas spotyka po godzinnym wjeździe samochodem na wysokość 2500 metrów- to pustki. Zauważyłem te pustki szukając kwater na wakacje. Najtańsze były w górskich kurortach. Jest to dosyć zrozumiałe- oprócz malowniczych gór nie ma tam właściwie nic- stojące zamknięte hotele wzdłuż gęstych serpentyn szosy. Nie wyglądało nawet żeby w tym nieco wymarłym Zakopanem był w ogóle jakiś sklep o tej porze roku.

Sierra Nevada

Sierra Nevada

Sierra Nevada

Sierra Nevada

Sierra Nevada

Refleksje nasunęły mi się takie- ten kurort musi być tak młody, że Hiszpanie jeszcze nie zdecydowali jaki jest styl ich architektury góralskiej. Nie dorobili się jeszcze żadnego Stanisława Witkiewicza.
I tak jest po trosze. Pod sam koniec XIX wieku konsul hiszpański w Helsinkach niejaki Angel Ganiviet wrócił do ojczyzny i zarażony miłością do narciarstwa zaczął promować Sierrę. Pierwsze schronisko zbudowano tam w 1912 roku, a więc prawie osiemdziesiąt lat po pierwszym schronisku w Morskim Oku.
Teraz panuje tam pewne architektoniczne niezdecydowanie- część starszych hoteli naśladuje alpejskie kurorty, a większość pochodzi z lat 70-tych i 80-tych.

Bliskość Granady sprzyja Sierra Nevadzie- to tylko 27 kilometrów, choć trudną, ostro wznoszącą się szosą. Podobno w dawnych czasach tragarze znosili w lato ze szczytów lód do restauracji w mieście, chociaż ostatnie zimy raczej na to nie pozwalają. Jest to też pewnikiem jedyne miejsce w Europie, gdzie wiosną możemy sobie tego samego dnia rano pozjeżdżać na nartach, a po południem wykąpać się w morzu- do wybrzeża jest tylko 90 kilometrów. A przy tym spora różnica w wysokości (3200 metrów) i temperaturze.


Hiszpania jest chyba jednym z najbardziej skomplikowanych krajów do objęcia rozumem i opisem. Jak napisał Ernest Hemingway- „trzeba o Hiszpanii pisać od razu po przyjeździe, potem już nie wiadomo co sądzić”. Coś w tym jest. A zwłaszcza coś w tym było gdy Hemingway odwiedzał Hiszpanię.

Im więcej czytam o Hiszpanii, tym bardziej dochodzę do wniosku że "socjalizm", "konserwatyzm", "kapitalizm", "postęp", "religijność" w każdym kraju oznaczają coś nieco innego, pomimo teoretycznej uniwersalności tych pojęć. Każdy kraj ukształtowany przez historię, stosunki własności, dawną pozycję, przerabia te pojęcia na swoją modłę. A Hiszpania, mimo że suwerenna, cały XIX wiek i początek XX- go miała cholernie skomplikowany. Był to czas kollapsu mocarstwowych aspiracji tego kraju, który pamiętał siebie z czasów podbojów Kolumba i Hiszpańskiej Inkwizycji (Nikt nie spodziewa się Hiszpańskiej Inkwizycji!!!- cytat), a tu tymczasem dostał w dupsko od "dzikich" Berberów w Maroku (15 tys. zabitych żołnierzy hiszpańskich) a królewska armada nawet nie sięgała kostek brytyjskiej flocie. "Jaka to woda? Brytyjska!" - mówiło się w XIX wieku wkładając palec do dowolnego oceanu.
Rozwarstwienie majątkowe w Hiszpanii sięgało absurdów. Chłopów pańszczyźnianych chowano nago, bo rodziny nie stać było nawet na płótno do owinięcia zmarłego, a w tym czasie magnateria miała na własność 2/3 ziemi tego kraju. Pozostałą 1/3 dysponował kościół, pracujący na swą świetność ekonomiczną od średniowiecza. Nowe pomysły na aranżację społeczną w duchu socjalizmu, komunizmu i anarchizmu zmieszały się z gorącą krwią Hiszpanów, powodując demokratyczno- parlamentarne drgawki od ściany do ściany (raz zwyciężali socjaliści, dwa lata później konserwatyści, dwa lata później socjaliści itd) i całkowitą likwidację umiarkowania i politycznego centrum. Radykalizację. Zaryzykuję stwierdzenie, że o frustracyjnym podłożu.
Wojna domowa była nieunikniona. Opisana już kiedyś na Fotodinozie, przy okazji kariery Davida Seymoura Chima – LINK.

Czy te zaszłości z wojny są jakoś dostrzegalne?
Czy te zaszłości z wojny domowej jakoś wpływają na dzisiejszą Hiszpanię?
Nie wiem, nie znam się, nie orientuję się, zarobiony jestem (cytat).

W trakcie naszego pobytu dokonano dwóch zamachów w Barcelonie i Cambrils. Myślę że wobec tego większość zaszłych konfliktów odeszła na plan drugi. Wszyscy Baskowie i Katalończycy mają dziś inne problemy.

Z resztą- skąd niby miałbym wiedzieć takie rzeczy? Z języka hiszpańskiego nie znam ani słowa i tylko jedną piosenkę:

Są tu krnąbrne słowa zdrady, bo nie ustalono, kto
Się dopuścił takiej zbrodni, lecz nie warto wnikać w to
Nie zabiera się kobiety, choćby kołdrą zwał ją ktoś
Pójdzie z dymem ta speluna,
z której zdrajca zabrał ją.

Ajajajaj, aj marny los,
Znajdźmy go teraz,
I fora stąd.

Ta kobieta, stara gitarra i mój starry parasol
Moi bracia, ma kompania tego znajdą, kogo chcą
To dwunasty był listopad, kilku mężczyzn, kilka żon
I zbyt wiele tequila blanco i pozostał wstyd i srom.

                                           (cytat).

Malaga. Niedokończona katedra. O boszz, jak oni jej strasznie nie dokończyli!

Malaga

Malaga

Z resztą- skąd niby miałbym wiedzieć takie rzeczy?
 W trakcie dwutygodniowego pobytu udało nam się głębiej porozmawiać z następującymi osobami w Hiszpanii:
-Brytyjką, zarządzającą nieruchomością.
-Brytyjczykiem zamieszkałym Liverpoolu na ulicy Penny Lane, znawcą hard-, glam- i art- rocka, właścicielem domu wśród oliwek, emerytem.
- Bardzo sympatyczną rodziną muzułmańską z Francji, na wakacjach w Hiszpanii (idealny literacki francuski, wg francuskojęzycznej Współfabrykantki).
-Jezusem, tfu... Jesusem (znaczy czytaj: Hesusem), naszym ostatnim jednodniowym gospodarzem.

Rozmówki hiszpańskie:

Z Brytyjką (lat 50):

- To gdzie się dzisiaj wybieracie?
- Chcemy jechać na Gibraltar- (tak jak nas matka i Hiszpanie uczyli- wymawiamy frontowe „G”)
-... Macie na myśli... eee... Gironę?
- Nie, Gibraltar!
- ...Nie znam takiego miejsca.
- No jak to?! Przecież to wasze- angielskie! Duża góra przy brzegu hiszpańskim, na południu!
- Aaaaa! Wam chodzi o DŻIBRALTAR!!!

Zatem drogie robaczki nie istnieje coś takiego jak Gibraltar przez „G”.

Z Jezusem. Znaczy z Jesusem (lat 30, zamieszkałym w wypasionym mieszkaniu w Maladze), w bardzo łamanej angielszczyźnie:

- Skąd wy właściwie jesteście?
- Z Polski.
- A!- chwila zastanowienia-... A to po jakiemu wy mówicie?
- Po polsku.
Chwila zastanowienia
- Aha... A skąd tak dobrze znacie angielski?
- Uczymy się w szkole.
- Uczą was w szkole angielskiego?!!
- No jasne. Nasze dziecko nawet się uczy hiszpańskiego w szkole.
- Hiszpańskiego?!! Niesamowite!

No rzeczywiście. Dosyć niesamowite.


Fabrykant.




7 komentarzy:

  1. Najbardziej podoba mi się ta Lamaga i łyżew przed katedrą

    OdpowiedzUsuń
  2. a Katalończycy nadal myślą o jednym - za niedługo będzie referendum dot. niepodległości - niezgodne z prawem, ale zgodne z duchem demokracji

    OdpowiedzUsuń
  3. Granadyjska katedra jest cudna. Lat kilka temu zwiedzaliśmy Alhambrę (niestety) z wycieczką. Zostało trochę czasu, więc zasugerowaliśmy przewodnikowi że tu jakaś katedra podobno jeszcze jest... "Aaa, niby jest, ale zamknięta. A jak przypadkiem otwarta to i tak nie wpuszczają. A jak już wpuszczają, to za wstęp zdzierają." Po takim dictum nie było wyjścia, trzeba było spróbować. Bez przewodnika, rzecz jasna. Katedra oczywiście była otwarta, wpuszczali i brali grosze. Polecam odwiedzić!
    Poza tym: -Nie ma takiego miasta Gibraltar. Jest Girona, Gijon, tak... -Gibraltar, miasto w :-) Anglii. -To co mi pan nic nie mówi, to przecież ja muszę poszukać. (cytat, w zasadzie)
    Piękna ta dziesiątka, renoofka znaczy. I jaka zadbana! Koło identycznej parkowaliśmy przez kilka lat naszą rodzinną Zastawę 750. Za wczesnego Gierka.
    Nie widzę zdjęć Malagi z góry. Czyżby, mości Fabrykancie, do twierdzy nie chciało się wspiąć?
    Świetne zdjęcie z "żydowską bramą". Z początku nawet myślałem, że to nie odbicie autora, a eee... "miejscowy" stojący za bramą. Nakrycie głowy takie jak trza, ciemny strój... Po powiększeniu spostrzegłem własną pomyłkę. Ale gdyby tak ściemnić koszulę, dokleić pejs...
    Świetny artykuł.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Malagę oglądaliśmy w biegu przez 2 godziny tuż przed wylotem. Postanowiliśmy iść za głosem serca i nastroju i nie zwiedzać po łebkach wszystkiego, ino się zanurzyć. To był dobry plan, choć twierdzę widzieliśmy słynnym sposobem wycieczek studentów architektury: "Kościoły z zewnątrz, zamki od dołu, knajpy od środka".

      Usuń
    2. Jasne, 2 godziny w Maladze, to tylko popętać się po uliczkach + katedra. No i knajpa od środka.

      Usuń
  4. "Wszystkie Mercedesy AMG, torby od Gucciego, kasyna i Dziani Wąsacze zostają w okolicach Marbelli"
    - zdecydowanie sie nie zgadzam, zadnych dzianych wasaczy nie bylo jak sprzedawalem Marbelle, tylko 2 Ukraincow, dali 200 dolcow i 200zl ;)

    fajne motoryzacyjne nazwy maja te ich miasteczka ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uśmiałem się Benny! To znaczy się była to transakcja podwójnie międzynarodowa.

      Usuń

Drogi czytelniku! Pragnę ostrzec, że wredny portal blogowy na jakim piszę bardzo lubi zjadać bez ostrzeżenia wpisy czytelników podczas ich zamieszczania. BARDZO PROSZĘ PO NAPISANIU KOMENTARZA SKOPIOWAĆ GO i w razie czego wstawić ponownie, na pohybel Google Blogger. Fabrykant.