Pewnie kiedyś skończą mi się
Canony.
Opisałem już prawie wszystkie analogi
które miałem i do tego kilka takich, których nie miałem, choć
chciałem. Pozostało jeszcze dość sporo takich, których nie
miałem, bo nie chciałem, ale wpisy o nich mogą być nie do
zniesienia.
Pewnie trzeba będzie zmienić system
(fuck the system) na jakiś inny, żeby mieć co opisywać. Były
takie przypadki w historii, a najbardziej spektakularny- Sz. P.
Jarosław Brzezinski, który najpierw napisał księgę "System
Canon EOS", a potem sprzedał wszystko i przeszedł na Nikony.
Zanim jednak przeszedł, opisał w swej
książce jednego srebrnego księcia z plastiku, który był znakiem
swoich czasów, tych dawno minionych i tego co było w owych czasach
śmieszne. Oraz tego co było genialne.
I czego już teraz nie ma.
Późne lata 80-te przyniosły
niesamowite zachłyśnięcie elektroniką w każdej dziedzinie-
pamiętamy te słynne deski rozdzielcze w samochodach przypominające
statek kosmiczny i świecące jak choinki, elektroniczne zegarki
robiące za szpan i nowoczesnosć w domu i zagrodzie.
Tendencja ta nie ominęła fotografii,
miała na nią wpływ wielce rewolucyjny i inspirujący-
przefasonowała aparaty z urządzeń mechanicznych z małą domieszką
elektroniki na niemal całkowicie elektroniczne, zmieniła sposób
sterowania na przyciski i pokrętła zawiadujące prądem. Na tym
oparła się Minolta konstruując swój system AF, zwany później
Dynaxem, na tym bazował Canon z EOS'em.
Wszystko w świecie fotografii zostało
do imentu uprzyciskowione i upokrętłowione, zautomatyzowne i
wyposażone w silniczki. Nawet te rzeczy, które silniczków nie
potrzebowały- na przykład zoomowanie w obiektywach. W końcu lat
80-tych nastąpił nagły wysyp obiektywów typu power-zoom, w
których zmianę ogniskowej powodowało się naciskając przycisk "+"
lub "-" zamiast kręcąc pierścieniem zoomowania- jak w
kamerach wideo.
Miałem taki obiektyw- Canon 35-70
(choć już dwadzieścia lat później), podarowany mi przez słynnego
Wója Lecha z Zagranicy (Wój jest tylko jeden!)
Bardzo był ciekawy ten obiektyw.
Obiektywnie patrząc był bez sensu- i to było najciekawsze. Tyle
inżynierskiego wysiłku, żeby stworzyć coś gorszego niż było do
tej pory. Naciskało się przycisk, silnik robił zzzzzzzzzz, a
soczewki zbliżały lub oddalały obraz- było to mniej wygodne
(trzeba było trafić palcem w przycisk) i wolniejsze niż tradycyjne
kręcenie pierścieniem. Ale jaki szpan!
I takie to cuda powstawały. Żaden nie
zrobił kariery.
Sterowanie aparatem poszło w
przyciskologię już w pierwszym aparacie nowej ery- Minolcie 7000-
pierwszym masowym sprzęcie z autofokusem. Ten aparat nie miał ani
jednego pokrętła, ani dźwigni. Same przyciski- sterowanie
parametrami odbywało się za sprawą klawiszy "+/-"
podobnie jak to było z wyżej wymienionymi obiektywami. To był
efekt zamierzonego szoku dla odbiorców, ale spodobał się i Minolta
sprzedała się świetnie. W przeciwieństwie do zoomowania inne
parametry ustawiane na aparacie nie wymagają już takiej szybkości
działania- zwłaszcza w aparacie dla zaawansowanych amatorów.
Niedługo później, połączono
sterowanie przyciskami z kręceniem pokrętłem w spójną i sprawną
całość (do czego Canon mocno się przyczynił)- stało się to
szybsze i ten sposób został przejęty przez wszystkie lustrzanki.
Kilka lat królowania autofokusa
upłynęło i powoli tendencje zaczęły się zmieniać. Po pierwsze
fotografowie bardziej zaawansowani, którzy kupowali nową lustrzankę
autofokus w miejsce swojej starej manualnej, zauważali, że aparaty
sterowane elektroniką są jakby nieco mniej intuicyjne w
użytkowaniu, niż te stare, mechaniczne.
Po pierwsze przyciski na korpusie, w
większości identyczne, wymagały oderwania oka od wizjera, żeby
sprawdzić co jest pod owymi przyciskami napisane- ówczesne wizjery
nie wyświetlały zbyt wielu informacji o ustawieniach. Tymczasem
fotograf, który wyuczył się na dotyk swojej manualnej lustrzanki
był w stanie zmieniać na pamięć żądane funkcje nie odrywając
oka od kadru- dźwignie i grube mechaniczne pokrętła starych
lustrzanek były łatwe do rozpoznania, w przeciwieństwie do rządków
identycznych przycisków.
Drugą tendencją, było na początku
lat 90-tych leciutki zwrot w stronę klasyki- we wzornictwie
samochodowym na przykład można zauważyć leciutki powrót
chromowanych listewek tu i ówdzie, po tym jak lata 80-te wykosiły
je z aut jako niemodne i zastąpiły plastikową czernią.
Jakoś ta plastikowa i elektroniczna
nowoczesność opatrzyła się ludności cywilnej. Publika chciała
czegoś nowego.
Z tych tendencji urodził się z
morskiej piany koło wyspy Kiushiu srebrny książę- Canon 50e. Rok
1995.
Seksmaszyna. Uwodząca, choć z
plastiku. Stawiająca na zmysły, a zwłaszcza na zmysł dotyku.
Estetycznie- to był kicz. No kicz to
był.
Udający estetykę retro sprzed ery
autofokusa.
No dzisiaj trochę lepiej udają retro,
zwłaszcza Olympus radzi sobie z tym wspaniale, ale nieźle daje radę
też Nikon ze swoim Fn- wyglądają po prostu jakby je zaprojektowali
w czasach Kennedy'ego. No i są z metalu.
Canon 50e taki nie był. Wyglądał jak
wyobrażenia chińskiego dziecka na temat aparatu manualnego.
Srebełko srebrzyło się tu i ówdzie. Plastikowe body, lekko
kanciasty kształt. Na górze pokrętła przypominające te na
aparatach mechanicznych, o ile nie podeszło się zbyt blisko. Leica
dla ubogich.
Niemniej był to sprzęt genialny.
Absolutnie godne podziwu dzieło inżynierii.
A co lepsze- było to coś czego już w
Canonie nie ma. Co zniknęło i nie wróciło. Nie wiadomo dlaczego.
Pewna odwaga, świeżość i przebój. Uważam, że dzisiaj tego już
nie ma. Możecie się kłócić.
Canon 50e, występujący w globalnej
sprzedaży także jako Elan II (w USA) miał coś, czego nikt nie
miał- system sterowania autofokusem za pomocą spojrzenia fotografa.
Aparat wyostrzał na ten punkt, na
który patrzyło się przez wizjer.
Genialne, nie?
Normalnie Kosmos 1999!
I to w 1995 roku.
I już nie produkowane. Od czasu
wprowadzenia cyfrówek nie zostało zastosowane już w żadnym
aparacie. Dlaczego? Pewno jakieś prawa patentowe wygasły, znając
życie. Może nie wszystkim się ta funkcja podobała.
Mnie się podobała. Nazywało się to
Eye Control Focus (ECF) i miało symbol oczka. Canon zrobił kilka
modeli z tym bajerem- pierwszy był aparat z wyższej półki- Canon
5 z 1992 roku gdzie zastosowano ECF w uproszczonej wersji- działający
wyłącznie w kadrowaniu poziomym, potem zjawił się nasz Canon 50e
sprowadzając funkcję oczka do modeli dla zaawansowanych amatorów.
Ostatni aparat z tym cudem to EOS 33v z 2004 roku. Od tamtej pory-
cisza.
Przykładałeś oko do wizjera, gdzie
zaznaczono trzy punkty autofokusa i spojrzeniem kierowałeś
ostrzenie aparatu na któryś z nich. W lewym górnym rogu wizjera
zaznaczono mały prostokącik. Jeżeli zerknęło się tam- aparat
przymykał przesłonę do wartości roboczej, żebyś mógł ocenić
głębię ostrości zdjęcia.
Bolszaja tiechnika!
Jak to działało? Nie było absolutnym
ideałem. System Eye Control działał wolniej niż tradycyjny sposób
na ustawiony aktywny centralny punkt i przekadrowanie po wyostrzeniu.
Ale za to znacznie szybciej niż ręczne ustawianie bocznych punktów
ostrzenia.
Niestety Eye Control nie działało w
ciągłym trybie autofokusa, czyli nie dało się tym śledzić w
wizjerze poruszających się obiektów. No już trudno. Były to bądź co bądź same początki tej techniki.
Używałem tego ficzeru z obiektywami
szerokokątnymi- w kadrach, w których obiekt miał się znaleźć
blisko krawędzi przy tradycyjnym wyostrzeniu centralnym i
przekadrowaniu (potężnym przekadrowaniu, bo superszerokie obiektywy
widzą duży obszar) czasem zdarzały się pomyłki. Lepiej było
ostrzyć za pomocą oczka, bocznym punktem leżącym bliżej
krawędzi. Do tego nadawał się bardzo dobrze i był praktyczny.
System należało najpierw skalibrować.
Przykładało się oko do wizjera, aparat podświetlał punkt na
który należało spojrzeć i nacisnąć spust. Potem kolejne.
Przyznam, że mimo tego iż z Canonem
50e spotkałem się dopiero w okolicach roku 2004-go i tak było to
coś trudnego do uwierzenia, zwłaszcza że zrealizowanego w
zwyczajnym przedmiocie konsumenckim, sprzedawanym masowo. Ociekająca
seksapilem technologia przyszłości.
A tu się okazuje, że bezpowrotnie
odeszła w przeszłość.
Oprócz tego spektakularnego
fajerewerku, Canon 50e robił rewolucję także na polu
funkcjonalności- zrywał radykalnie z przyciskologią lat 80-tych.
Był to do tej pory jedyny Canon EOS który potrafiłem obsługiwać
z okiem przy wizjerze- i to pomimo tego, że w wizjerze nie
wyświetlał za dużo informacji. Nawet, w moim odczuciu,
profesjonalne jedynki nie miały tej łatwości obsługi.
Mimo pochodzenia ze średniej szlachty,
dwucyfrowych modeli Canona, 50e miał sterowanie dostosowane do
wymagań reporterów- wajhami i pokrętłem sterowało się trybem
automatycznej ostrości i szybkością przesuwu filmu.
Potrzebowałeś zacząć śledzić
ostrością jakąś poruszającą się postać? Zatem wajha i
pokrętło "cała w prawo" i już włączał się ciągły
autofokus i zdjęcia seryjne. Zjawiał się w wizjerze jakiś
nietypowy kontrastowy motyw z ryzykiem niedoświetlenia? Pod lewą
ręką przesuwało się wajhę sposobów pomiaru światła.
Wygodne. Niemal machinalne.
To jeszcze nie wszystkie nowości u
naszej srebrnej machiny.
Wraz z Canonem 50e wprowadzono
najnowszy system błyskania lampą, zwany E-TTL, w miejsce dotychczas
stosowanego A-TTL. Literki niby podobne, ale działanie zupełnie
inne.
TTL to ogólny skrót od Through The
Lens- pomiaru światła błyskowego przez obiektyw, wynalazku znanego
od dawna, który pozwolił fotografom nie przeliczać żmudnie
odległości i mocy lampy na kartce papieru.
Do czasu wprowadzenia Canona 50e
wszystkie lustrzanki Canona działały w uproszczeniu tak- naciskało
się spust, podnosiło się lustro i migawka otwierała dopływ
światła a dodatkowy układzik pomiaru przeznaczony do błysku
zaczynał mierzyć światło wpadające przez obiektyw. Lampa
błyskała i gdy pomiar uznał że już mu wystarczy- kazał zamykać
migawkę.
Układ ten działał w teorii i
praktyce bardzo dobrze. Nie uwzględniał jednak pewnych rzeczy,
które mogły zmylić pomiar- jak ewentualna szyba czy lustro
znajdujące się w kadrze, odbijające mnóstwo światła w stronę
aparatu. Nie uwzględniał też naszego przekadrowania po wyostrzeniu
na cel. Czujnik jechał po swojemu, byle mu się ilość światła
zgadzała. Canon postanowił dokonać rafinacji. I wymyślił
wyrafinowany system E-TTL (Evaluative -Through The Lens/ Szacujący-
Przez Obiektyw).
W Canonie 50e błyskanie lampą
odbywało się zupełnie inaczej.
Po pierwsze do pomiaru światła lampy
użyto tego samego czujnika pomiarowego, jakim aparat mierzy światło
zastane- a więc wielopolowej, zaawansowanej matrycy światłoczułej.
Naciskaliśmy spust- i teraz- zanim
jeszcze cokolwiek zaczęło się dziać lampa błyskała krótkim
przedbłyskiem a czujnik mierzył światło odbite od obiektów,
następnie mierzył światło zastane sceny, kalkulował natychmiast
oba pomiary, potem lustro do góry, otwarcie migawki i lampa błyskała
wynikiem tej kalkulacji, już bez żadnego pomiaru.
Wszystko to działo się w ułamku
sekundy, niezauważalnym dla fotografa, czy fotografowanego.
System uwzględniał także punkt
autofokusa jakim celujemy i odległość od obiektu, podawaną z
obiektywu. Można było także samemu wymusić wspomniany przedbłysk
pomiarowy lampy, co pomagało w razie chęci przekadrowania po
wyostrzeniu.
Działało to lepiej niż poprzedni
system, unikało błędów w trudnych warunkach światła i
automatycznie łagodziło błysk lampy w sytuacji gdy światła
zastanego było dużo. Za czasów analogowych E-TTL Canona był
lubiany i doceniany. Gdy weszły cyfrówki ów system błysku zaczął
sprawiać pewne kłopoty- ale to temat na osobny wpis. Zapisuję w
kajeciku.
Odważne pomysły i przemyślane
wykonanie przyniosły fajny aparat, który fotografowie wspominają z
sentymentem.
50-tka występowała także w wersji
bez "e", czyli bez systemu Eye Control, a w Japonii
wypuszczali aparat także w wersji "panorama"- ten
cudzysłów w dzisiejszych czasach powinno się zastosować
podwójnie- z możliwością robienia zdjęć przyciętych od góry
i od dołu w płaski format. W wizjerze pojawiało się maskowanie
ograniczające obraz.
I co ciekawe, w tym samym roku 1995
Canon na spółkę z Kodakiem wypuścili pierwszą lustrzankę
cyfrową systemu EOS- Canona DCS-3. Za porażające kwoty- ale
jednak.
Nikt w Polsce nie zauważył oczywiście
tego aparatu. To był eksperyment kompletnie oddalony od naszych
realiów. Realiów szczęk z towarem na Stadionie Dziesięciolecia,
hurtowni filmów fotograficznych na każdym rogu, denominacji
koszącej ze złotówek cztery zera, oraz rozkwitającej właśnie
afery Olina.
To on to on to
on
Szczękoblaszakowiec Dżon
To on to on to on
To Marymoncki Dżon
Szczękoblaszakowiec Dżon
To on to on to on
To Marymoncki Dżon
Jedna go kocha bo jak szaleniec
Sprowadza towar najlepszy z Niemiec
Druga uwielbia go okrutnie
Bo dał jej czadu w motelu w Kutnie
A trzecia żona strasznie płakała
Nie ma już Dżona cześć mu i chwała
I nie otworzy już blaszanej szczęki
Stracony Dżony z rosyjskiej ręki
To on to on to on
Szczękoblaszakowiec Dżon
To on to on to on
To Marymoncki Dżon
Straszna plotka pod halą hula
W dymie petardnic rozbłyska po niebie
Nie handluj nigdy cudzesami
Palenie lub zdrowie należy do ciebie
To on to on to on
Szczękoblaszakowiec Dżon
To on to on to on
To Marymoncki Dżon
W tymże roku 1995-tym rozpisano
przetarg na pierwsze w Polsce sieci GSM. Ciekawe, co? A wydawałoby
się że komórki były z nami od zawsze...
Tymczasem 50e, rycerz w srebrnej zbroi,
sprawny mocarz o uwodzicielskim charakterze, mistrz pełnego
półprofesjonalizmu zrobił poważną karierę. Na dłuższą chwilę
zdominował rynek światowy i wyprodukowano go w wielkiej liczbie
egzemplarzy. W Polsce trafił akurat na rozkwit gospodarczy po
zmianie ustroju i stał się także u nas całkiem popularny. Do dziś
jest jednym z przebojów, który trzyma cenę na Allegro, W każdym
bądź razie za 30 złotych go nie kupimy.
Czydzieści złoty- to nie jest żaden
ten... (cytat).
Po latach ujawniła się mała wada
konstrukcyjna 50-tki- zamek tylnej pokrywy- lubił się on wyłamać
od nacisku na aparat- mi się to zdarzyło wtedy, gdy upchałem 50e w
ciasno zapakowanej torbie fotograficznej. Naprawa była prosta i
własnoręczna, pomimo mojego beztalencia mechanicznego i
niecierpliwości. Konieczne było tylko zakupienie zamka na Allegro i
posiadanie śrubokręta "0". Parę lat temu napisałem
nawet tutorial na Canon Board jak tego dokonać.
Kupując taki aparat, na ogół leżący
długo w szafie, należy się liczyć z dolegliwością typu
sklejające się listki migawki. Dobrze jest sprawdzić czy aparat
robi zdjęcia na krótkich i długich czasach- otwierając pokrywę i
patrząc od tyłu przez migawkę na światło dopuszczane z
obiektywu. Najlepiej by było gdyby listki migawki nie miały żadnych
plam i zabrudzeń, pochodzących od sparciałego gumowego
amortyzarora, który miał za zadanie wyhamować migawkę na końcu
cyklu. Czasem też migawka "zastoi się" i powoduje errory,
ale po kilkunastu pstryknięciach rozchodzi się i działa.
50e jest wart grzechu- to sprawna
maszyna, dobrze mierząca światło i z fajnymi bajerami, leżąca o
klasę wyżej i przyjemniejsza w użytkowaniu niż modele typu EOS
500 i 300, z szybszą migawką (1/4000 sekundy), znacznie bardziej
ustawialna.
50e był w swoich czasach pod względem
wypasienia i łatwości obsługi kolejnym krokiem milowym w
analogowej fotografii. Dzisiejsze kroki milowe wydają się na jego
tle takie jakieś mało milowe, mało spektakularne, zwłaszcza u
Canona, gdzie polegają głównie na ulepszaniu istniejących już
funkcji i zwiększaniu wydajności. No ale sorry, taki mamy klimat.
Modele ze średniej półki, u Canona oznaczane dwoma cyferkami są
dzisiaj raczej w lekkim odwrocie, podobnie tańsze lustrzanki
amatorskie. Jedynie chyba od półki profesjonalnej publika oczekuje
jeszcze jakichś szałowych nowości, które wprawią ją w drżączkę.
Wprawianie w drżączkę podniety. Hm.
Lepsze jutro było chyba wczoraj.
A może to tylko starcze marudzenie?
Fabrykant
starczy
bardzo fajny aparat ale estetycznie do mnie nie trafia, osobiście mam EOS 33 i dużo bardziej mi odpowiada, technologicznie wyglądają na bardzo zbliżone, a wygląda lepiej, genialny aparat
OdpowiedzUsuńEkhm... powtarzam z upartością maniaka - nie "technologicznie" a "technicznie". Technologia zajmuje się tym jak coś wytworzyć, a urządzenia których używamy mają zaawansowane funkcje, czyli są technicznie rozwinięte.
OdpowiedzUsuńSorry za taki offtop, ale dla mnie to tak samo jakbyś używał "bynajmniej" zamiast "przynajmniej".
"Bynajmniej" zamiast "przynajmniej"- brrr. Natomiast zastanawiam się, czy słowo "technologia" nie jest przypadkiem już słownikowo zamienne z "technika". Czy należałoby użyć w kontekście systemu "Eye Controlled Focus" określenia "technika"? Wszędzie, w czasopismach motoryzacyjnych czytam, że "zastosowano technologię adaptacyjnych świateł led", czy też "technologię hybrydowa", a wg. Ciebie wszędzie tam powinna być "technika". Wydaje mi się, że wzięta z angielskiego "technology", wypiera całkowicie "technikę" w języku dziennikarskim i potocznym. Jeżeli "technologia" tak jak w angielskim miałaby oznaczać także "zastosowaną wiedzę techniczną" to od biedy można się zgodzić na taką zamianę, choć to anglicyzm.
Usuńno! i w dodatku nie "starczy" tylko "wystarczy"!
Usuń;)
Wg mnie w użytych przez Ciebie przypadkach powinno być użyte "technika". Można zastosować technologię klejenia, tłoczenia, spawania, itd. Jako "hybrydowa technologia" określiłbym np. łączenie na 2 zgrzewy i kroplę kleju między zgrzeinami.
UsuńOczywiście wypieranie jednych słów innymi jest naturalne, ale akurat taka zmiana nie jest w żaden sposób uzasadniona. Słowo "technologia" jest dłuższe a do tego nie jest łatwiejsze w wymowie. Prawdopodobnie jest stosowane bo jest bezmyślnie kalkowane. A do tego dłuższe=mądrzejsze (vide "mam wiedzę" zamiast "wiem").
Ostatnio mi się spodobało użycie słowa "latencja" w odniesieniu do techniki VR (chodzi o opóźnienie reakcji komputera) - a definicja mówi: http://sjp.pwn.pl/sjp/latencja;2477577.html
Ja bym użył po prostu "opóźnienie" lub ewentualnie "zwłoka".
No cóż - na zmiany nic nie poradzimy, ale mędrkować i prowadzić dysputy każdy może, no nie? ;)
Mav: w medycynie jest mnustwo takich dziwactw, moim ulubionym jest "injekcja" zamiast wtrysk :)
Usuńaż strach się odezwać :)
OdpowiedzUsuńEee tam. Do odważnych świat należy. A podyskutować zawsze można.
Usuń@ Hurgot Sztancy: Towarzysz Gierek odwiedził Koło Emerytów w łomży i zapytał: "No i starcza renta?". " Oj starcza, starcza"- odpowiedzieli emeryci
OdpowiedzUsuńale się wywiązała burzliwa ;) wymiana poglądów
OdpowiedzUsuńJakieś 4 lata temu kupiłem sobie 50E i używałem hobbystycznie przez dwa lata. Bardzo przyjemna maszynka. Eye Control był całkiem przydatny, a na pewno wygodniejszy do zmiany punktu ustawiania ostrości niż "stara metoda", obecna do czasów 1D / Ds mkI i II. Sterowanie za pomocą dynksów i pokręteł bardzo wygodne w takim spokojnym, "turystycznym" fotografowaniu. Nie wiem tylko jak byłoby z tym w bardziej reportażowym strzelaniu - od kiedy Canon zaczął odchodzić od upychania dwóch funkcji pod jednym małym przyciskiem koło górnego wyświetlacza obsługa z okiem przy wizjerze jest jak najbardziej możliwa.
OdpowiedzUsuńPodobało mi się też to, że mając jakiś współczesny aparat Canona, z 50E korzystało się niemal identycznie, a inne było tylko medium, na które utrwalany był obraz no i zrozumiały brak tylnego wyświetlacza. Kilka lat temu, gdy ceny pełnoklatkowych lustrzanek były bardzo wysokie, umożliwiało to "poszukiwaczom plastyki" w tani sposób ją znaleźć.
Dziewczyna ma inny egzemplarz 50E, ale z wyłamaną klapką. Po prostu nosi się ze sobą kilka kawałków taśmy Pattex dobranych kolorystycznie pod jakże gustowną górną część obudowy i problem znika :)
Moja Mama również używa czarnej taśmy w swoim kompakcie na film. Czarna taśma dobra na wszystko.
Usuńjest jeszcze eos 3, który ma 45 punktów af wybieranych okiem, czad. strasznie go lubie ;)
OdpowiedzUsuńciekawa jestem podczepienia pod niego 85 mm 1.2L i sprawdze to!
OdpowiedzUsuń