No
więc ja nie sprzedam. A jeszcze kupię. Kupię od tych co sprzedają.
Bo jak się wieszczyło parę dni temu- lustrzanki są w regresie.
Bardzo
niesłusznie.
Dlaczego
nie sprzedam? Dlaczego kupię?
Dla
przyjemności.
Bo
lustrzanka to bardzo przyjemna rzecz.
Niektórzy
lubią zapach napalmu o poranku, niektórzy lubią zapach łąki po
deszczu, niektórzy czują dreszcz podniety trzymając na muszce
jelenia, niektórzy czują się najlepiej chodząc wyłącznie w
muszce. (To z wyborów prezydenckich mi się wzięło).
Ja
czuję cholerną przyjemność trzymając wyprofilowany uchwyt,
pokryty przyczepną gumą, z palcem wskazującym na gładkim guziku
spustu, z okiem przy osłonie wizjera, śledzącym cyferki pod
obrazem.
To
przyjemność. I przyjemność celowania tą ramką w coś co jest
ładną kompozycją. I że aparat sam wyostrzy, po wciśnięciu
spustu do połowy.
To
właściwie prawie jakiś cud jest.
Gdy
używałem swojego pierwszego aparatu z autofokusem, najpierw
bezrefleksyjnie i bez jakiejkolwiek wiedzy o jego działaniu, a potem
powoli powoli wgłębiając się w jego możliwości- oczy otwierały
się szeroko. Był to raptem kawałek plastiku, z dokręconym z
przodu kawałkiem szkła, a w środku być może z jakimiś tajnymi
płytkami drukowanymi, ale widział je kto kiedyś? Prawie bez
żadnych przycisków na wierzchu, wyglądający bardzo prosto i
skromnie.
Im
dalej w las, tym więcej drzew okazywało się zawierać to
pudełeczko i było to fascynujące.
Okazywało
się, że potrafi śledzić autofokusem ruchome obiekty, że mierzy
światło na kilka sposobów, że potrafi samo dobrać przesłonę,
tak by wszystkie potrzebne rzeczy na zdjęciu były ostre. Potrafiło
sczytać za pomocą dodatkowego czytnika podczerwieni kod kreskowy- z
książeczki ze zdjęciami, żeby powtórzyć efekt jaki pokazano na
zamieszczonym obrazku.
I
jeszcze sporo innych cudów, o których się tym razem nie rozpiszę.
Mowa
tu o aparacie z autofokusem, na którym się wychowałem, ale te
manualne, stare dinozaury nie były wcale gorsze. Zajrzenie niedawno
wgłąb wizjera Canona F1, sprzętu dla zawodowców z lat 70-tych,
było niezrównanym technologicznym doznaniem- patrzenie przez wizjer
tego aparatu było jak patrzenie na świat własnymi oczami, bez
żadnej bariery- tak wielki i jasny był to wizjer. Nie mówiąc już
o tym że 45 lat temu jedna z wersji tego aparatu wyrabiała 9 klatek
na sekundę. 45 lat temu!
Nawet
jednak najtańsza plastikowa szitoza z lat 90-tych ma dla mnie w
sobie coś fascynującego- nawet najtańsza jest dziełem
mechaniczno- elektronicznej inżynierii, działającym sprawnie,
zgodnie z planem i celowo.
Dowolna
lustrzanka daje (mi) mniej więcej to, co daje samochód- podobne
uczucia- wrażenie panowania nad fragmentem rzeczywistości i nad
maszyną, wrażenie zawiadywania narzędziem przedłużającym
znacznie nasze zmysły i możliwości.
Emocje
pomiędzy człowiekiem a maszyną się przydają. Wyzwalają jakieś
nowe pomysły na działania, pomagają we współpracy, inspirują.
Dopingują do rozwoju.
Tę
dziwną przyjemność zapewnia mi niestety tylko sprzęt
fotograficzny wyposażony w optyczny wizjer. Jakoś nigdy cyfrowe
kompakty nie potrafiły dostarczyć tej rozrywki- wydawały się
takie "zimne", pozbawione emocji, choćby były Canonami
serii G, czy też innymi kompaktami dla profesjonałów- nie było
między nami chemii. Tak jak telefon komórkowy stanowiły pewną
uproszczoną namiastkę- jest bo jest, przydatny, ale nie to żeby
był jakąś atrakcją.
No
bo przecież z jednej strony lustrzanki jest użytkownik, a z drugiej
strony- obiektyw. A właściwie cały kosmos obiektywów. To jest
następny cud świata mniemany- tu wlata, tam wylata aqua destilata,
ale jednak cud. Wszystko przez światło, wyobraźcie sobie, co to
leci z zaświatów i oświetla wszystko na naszym świecie. I
wszystko pędzi z największą prędkością, skupia się, zwiera,
rozszczepia, dyfrakcja, refrakcja, ugięcie, przygięcie, od soczewki
do soczewki- a na samym koncu- obraz czysty i klarowny (w miarę).
Nie takie to łatwe, jak kiedyś sprawdzaliśmy w teście Żadnego Obiektywu.
I
nie dość tego- w lustrzankach obiektyw odkręcany i przykręcany,
można non stop odkręcać i przykręcać i już z lunety Kopernika
(Nicolaus- mój idol, choć nie do końca Polak, widziałem jego
trumnę na własne oczy- polecam) robi nam się oko ryby
Merlina, tego co to go stary człowiek może.
No
i ja nie sprzedam. Będę robił (cytat), póki lustrzanek starczy,
ale myślę, że nie tylko ja.
Być
może bezlusterkowce podciągną swoje elektroniczne wizjery, być
może polepszą swoje uchwyty. Lustrzanki, być może powalczą,
zmienią się, zuniwersalizują, być może nawet wszystkie staną
się po części tabletami i smartfonami, może nawet czytnikami
książek, żeby mieć wszystko w jednym, ale ich idea zostanie. Coś
takiego musi być- bo jest przydatne.
Być
może nie dla tych, którzy potrzebują zminiaturyzowanego urządzenia
do wszystkiego. Ale szczególnie dla tych, którzy działają dla
przyjemności i na przekór pędowi świata ale zgodnie z pędem
światła idą w kierunku pogłębienia, wbrew ogólnemu spłyceniu.
To
spłycenie, zresztą jest też tylko hasłem- świat jest
niesamowicie różnorodny i setki tendencji gotują się w nim jak w
bigosie zmieszanym z budyniem (he he). Tendencje pogłębiające i
spłycające, uniwersalne i monotematyczne. Gdzieś tam snuje się
strumyczek lustrzankowy i choć niektórzy mówią, że wysycha, to z
różnych stron zasilają go drobne dopływy. Z rozmów z osobami z
branży wygląda na to że w dopływie nostalgiczno- retro jest, na
przykład, coraz więcej wody.
A
przecież wszystko staje się retro po jakimś czasie.
Więc
choćby przyszło tysiąc kotletów i każdy nie wiem jak się
wytężał, to nawet niedźwiedź- też ustoję.
Niech
żyją lustrzanki! (póki nie zdechną).
Fabrykant
dyrektor
kreatywny walnięty o sprzęty
P.S.
Strasznie jakiś długi ten długi weekend.
Panie Fabrykancie, ładnie żeś Pan to ujął...
OdpowiedzUsuńDyrektor Artystyczny Nieco Nieetyczny (DANN)
Waldeck_13
Dziękuję uprzejmie, panie Dyrektorze. Trochę rzadziej nam wychodzą wpisy na Fotodinozie, ale próbujemy, próbujemy...
Usuń"tego co to go stary człowiek może."- to cytat fabrykancki, który ja też dawno temu wymyśliłem , jak Fabrykant nie był nawet poczęty.W mej szkole, w zasadzie technicznej, mieliśmy polonistę, który naprawdę wpoił nam ciekawość słowa, literatury. Nawet Hemingwaya, który nie był na liście lektur szkolnych.I w tej szkole był bal maskowy. Karnawałowy,sylwestrowy czy maturalny. I aby zrobić przyjemność poloniście przebrałem się za literackiego Starego Człowieka. Aby nie było wątpliwości co do mej miłości do literatury powiesiłem sobie na szyi tabliczkę z napisem " Stary Człowiek i może". A teraz , po pół wieku, co jakiś czas, wieczorem wyciągam z nadzieją tę tabliczkę.
OdpowiedzUsuń