wyświetlenia:

środa, 10 czerwca 2015

Nie ruszę się stąd. Tak będę leżał. Na-na na-na-na-na...


No więc ja nie sprzedam. A jeszcze kupię. Kupię od tych co sprzedają. Bo jak się wieszczyło parę dni temu- lustrzanki są w regresie.
Bardzo niesłusznie.
Dlaczego nie sprzedam? Dlaczego kupię?
Dla przyjemności.
Bo lustrzanka to bardzo przyjemna rzecz.
Niektórzy lubią zapach napalmu o poranku, niektórzy lubią zapach łąki po deszczu, niektórzy czują dreszcz podniety trzymając na muszce jelenia, niektórzy czują się najlepiej chodząc wyłącznie w muszce. (To z wyborów prezydenckich mi się wzięło).
Ja czuję cholerną przyjemność trzymając wyprofilowany uchwyt, pokryty przyczepną gumą, z palcem wskazującym na gładkim guziku spustu, z okiem przy osłonie wizjera, śledzącym cyferki pod obrazem.
To przyjemność. I przyjemność celowania tą ramką w coś co jest ładną kompozycją. I że aparat sam wyostrzy, po wciśnięciu spustu do połowy.
To właściwie prawie jakiś cud jest.
Gdy używałem swojego pierwszego aparatu z autofokusem, najpierw bezrefleksyjnie i bez jakiejkolwiek wiedzy o jego działaniu, a potem powoli powoli wgłębiając się w jego możliwości- oczy otwierały się szeroko. Był to raptem kawałek plastiku, z dokręconym z przodu kawałkiem szkła, a w środku być może z jakimiś tajnymi płytkami drukowanymi, ale widział je kto kiedyś? Prawie bez żadnych przycisków na wierzchu, wyglądający bardzo prosto i skromnie.
Im dalej w las, tym więcej drzew okazywało się zawierać to pudełeczko i było to fascynujące.
Okazywało się, że potrafi śledzić autofokusem ruchome obiekty, że mierzy światło na kilka sposobów, że potrafi samo dobrać przesłonę, tak by wszystkie potrzebne rzeczy na zdjęciu były ostre. Potrafiło sczytać za pomocą dodatkowego czytnika podczerwieni kod kreskowy- z książeczki ze zdjęciami, żeby powtórzyć efekt jaki pokazano na zamieszczonym obrazku.
I jeszcze sporo innych cudów, o których się tym razem nie rozpiszę.

Mowa tu o aparacie z autofokusem, na którym się wychowałem, ale te manualne, stare dinozaury nie były wcale gorsze. Zajrzenie niedawno wgłąb wizjera Canona F1, sprzętu dla zawodowców z lat 70-tych, było niezrównanym technologicznym doznaniem- patrzenie przez wizjer tego aparatu było jak patrzenie na świat własnymi oczami, bez żadnej bariery- tak wielki i jasny był to wizjer. Nie mówiąc już o tym że 45 lat temu jedna z wersji tego aparatu wyrabiała 9 klatek na sekundę. 45 lat temu!
Nawet jednak najtańsza plastikowa szitoza z lat 90-tych ma dla mnie w sobie coś fascynującego- nawet najtańsza jest dziełem mechaniczno- elektronicznej inżynierii, działającym sprawnie, zgodnie z planem i celowo.

Dowolna lustrzanka daje (mi) mniej więcej to, co daje samochód- podobne uczucia- wrażenie panowania nad fragmentem rzeczywistości i nad maszyną, wrażenie zawiadywania narzędziem przedłużającym znacznie nasze zmysły i możliwości.

Emocje pomiędzy człowiekiem a maszyną się przydają. Wyzwalają jakieś nowe pomysły na działania, pomagają we współpracy, inspirują. Dopingują do rozwoju.

Tę dziwną przyjemność zapewnia mi niestety tylko sprzęt fotograficzny wyposażony w optyczny wizjer. Jakoś nigdy cyfrowe kompakty nie potrafiły dostarczyć tej rozrywki- wydawały się takie "zimne", pozbawione emocji, choćby były Canonami serii G, czy też innymi kompaktami dla profesjonałów- nie było między nami chemii. Tak jak telefon komórkowy stanowiły pewną uproszczoną namiastkę- jest bo jest, przydatny, ale nie to żeby był jakąś atrakcją.

No bo przecież z jednej strony lustrzanki jest użytkownik, a z drugiej strony- obiektyw. A właściwie cały kosmos obiektywów. To jest następny cud świata mniemany- tu wlata, tam wylata aqua destilata, ale jednak cud. Wszystko przez światło, wyobraźcie sobie, co to leci z zaświatów i oświetla wszystko na naszym świecie. I wszystko pędzi z największą prędkością, skupia się, zwiera, rozszczepia, dyfrakcja, refrakcja, ugięcie, przygięcie, od soczewki do soczewki- a na samym koncu- obraz czysty i klarowny (w miarę). Nie takie to łatwe, jak kiedyś sprawdzaliśmy w teście Żadnego Obiektywu.
I nie dość tego- w lustrzankach obiektyw odkręcany i przykręcany, można non stop odkręcać i przykręcać i już z lunety Kopernika (Nicolaus- mój idol, choć nie do końca Polak, widziałem jego trumnę na własne oczy- polecam) robi nam się oko ryby Merlina, tego co to go stary człowiek może.

No i ja nie sprzedam. Będę robił (cytat), póki lustrzanek starczy, ale myślę, że nie tylko ja.

Być może bezlusterkowce podciągną swoje elektroniczne wizjery, być może polepszą swoje uchwyty. Lustrzanki, być może powalczą, zmienią się, zuniwersalizują, być może nawet wszystkie staną się po części tabletami i smartfonami, może nawet czytnikami książek, żeby mieć wszystko w jednym, ale ich idea zostanie. Coś takiego musi być- bo jest przydatne.

Być może nie dla tych, którzy potrzebują zminiaturyzowanego urządzenia do wszystkiego. Ale szczególnie dla tych, którzy działają dla przyjemności i na przekór pędowi świata ale zgodnie z pędem światła idą w kierunku pogłębienia, wbrew ogólnemu spłyceniu.

To spłycenie, zresztą jest też tylko hasłem- świat jest niesamowicie różnorodny i setki tendencji gotują się w nim jak w bigosie zmieszanym z budyniem (he he). Tendencje pogłębiające i spłycające, uniwersalne i monotematyczne. Gdzieś tam snuje się strumyczek lustrzankowy i choć niektórzy mówią, że wysycha, to z różnych stron zasilają go drobne dopływy. Z rozmów z osobami z branży wygląda na to że w dopływie nostalgiczno- retro jest, na przykład, coraz więcej wody.

A przecież wszystko staje się retro po jakimś czasie.


Więc choćby przyszło tysiąc kotletów i każdy nie wiem jak się wytężał, to nawet niedźwiedź- też ustoję.

Niech żyją lustrzanki! (póki nie zdechną).

Fabrykant
dyrektor kreatywny walnięty o sprzęty

P.S. Strasznie jakiś długi ten długi weekend.

3 komentarze:

  1. Panie Fabrykancie, ładnie żeś Pan to ujął...


    Dyrektor Artystyczny Nieco Nieetyczny (DANN)
    Waldeck_13

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję uprzejmie, panie Dyrektorze. Trochę rzadziej nam wychodzą wpisy na Fotodinozie, ale próbujemy, próbujemy...

      Usuń
  2. "tego co to go stary człowiek może."- to cytat fabrykancki, który ja też dawno temu wymyśliłem , jak Fabrykant nie był nawet poczęty.W mej szkole, w zasadzie technicznej, mieliśmy polonistę, który naprawdę wpoił nam ciekawość słowa, literatury. Nawet Hemingwaya, który nie był na liście lektur szkolnych.I w tej szkole był bal maskowy. Karnawałowy,sylwestrowy czy maturalny. I aby zrobić przyjemność poloniście przebrałem się za literackiego Starego Człowieka. Aby nie było wątpliwości co do mej miłości do literatury powiesiłem sobie na szyi tabliczkę z napisem " Stary Człowiek i może". A teraz , po pół wieku, co jakiś czas, wieczorem wyciągam z nadzieją tę tabliczkę.

    OdpowiedzUsuń

Drogi czytelniku! Pragnę ostrzec, że wredny portal blogowy na jakim piszę bardzo lubi zjadać bez ostrzeżenia wpisy czytelników podczas ich zamieszczania. BARDZO PROSZĘ PO NAPISANIU KOMENTARZA SKOPIOWAĆ GO i w razie czego wstawić ponownie, na pohybel Google Blogger. Fabrykant.