Fot. John McDougal, AFP |
Samochody już niedługo mają jeździć same.
Chociaż niektórzy mówią że jednak długo, długo, długo.
Kilkadziesiąt sztuk już autonomicznie jeździ w każdym razie, a czy będzie ich
więcej to czas i inżynierowie pokażą. Rzecz cała na razie się
rozbija o to, że takie pojazdy są dość drogie, a bardzo, niezwykle wręcz autonomiczny pan Henio z prawem jazdy kategorii C+E jest w porównaniu
z nimi stosunkowo tani. A zwłaszcza jego kolega, pan Ho w Azji.
Aparaty autonomicznie robiące zdjęcia być może też będą. Prawie są (a „prawie” robi pewną różnicę). Zapowiadają je
od piętnastu lat co najmniej i choć są, na oko oceniając, sto
razy łatwiejsze w produkcji niż samochody – nadal w tej kwestii
niewiele się dzieje.
Sam pamiętam wywiad z edytorem "
Przeglądu Sportowego", publikowany niegdyś w "Foto",
wywiad o sprzęcie, w którym prorokowano o automatycznych aparatach
kręcących filmy z meczy i edytorach, którzy w redakcjach będą
wybierać z tych filmów klatki do publikacji. Fotografowie będą
zupełnie zbędni. Minęło piętnaście lat. Tymczasem gazety powoli
odchodzą w przeszłość, ale zdjęcia nadal strzelają ludzie z
krwi i kości.
To właściwie dziwne. Przy
dzisiejszych możliwościach obróbki dużej ilości danych, przy
dzisiejszym zaawansowaniu oprogramowania zdawałoby się to
najzupełniej wykonalne. Zlikwidować fotografów, zostawić same
aparaty.
Część roboty jest i tak wykonywana
dzisiaj zdalnie, dzięki możliwości radiowego wyzwalania migawki.
Widać na przekazach telewizyjnych stojące na pajęczych nogach
samotne statywy ze sprzętem w różnych newralgicznych miejscach,
które ktoś obsługuje z oddalenia. Kamerzyści (filmowcy) ślubni i
i imprezowi stosują od lat dodatkowy sprzęt, stojący samotnie w
kącie i robiący za zbieracz materiału. Ba, każdy kto ma trochę
gotówki może sobie kupić gotowego drona śledzącego, w celu
wykonania selfie-filmiku. Podąża ci taki dron nad delikwentem
filmując jego wyczyny sportowe, albo wyczyny innego dowolnego
autoramentu, można sobie sfilmować na przykład eksplorację ulicy
Włókienniczej w Łodzi, albo warszawskiej Pragi i zarejestrować z
powietrza jak się dostaje w mordę za posiadanie portfela, albo kosę
pod żebro za ajfona. Co za atrakcje wizualne!
Notabene na niedawnej wyprawie
narciarskiej znajomych studentów okazało się że w posiadaniu
siedmiu osób jest dziewięć kamer GoPro i trzy drony śledzące.
Katastrofa lotnicza murowana.
Wracając jednak do tematu autonomii -
w filmowaniu jest już powszechnie stosowana. W pewnej części
filmowej roboty. Wielu pracujących w korporacjach styka się z nią
na co dzień. Też się z nią zetknąłem ze dwa lata temu, i choć
nie zachwycała, to jednak dwa lata stanowią epokę w postępie
elektroniki, zatem zapewne rzecz jest dopracowywana. Otóż chodzi mi
o systemy do telekonferencji. Kamery rozstawione w pomieszczeniu
potrafią same wykryć skąd przemawia prelegent, zoomować na jego
twarz, śledzić ruch i oddalać kadr, gdy podchodzi do tablicy
rysunkowej. To co oglądałem dwa lata temu nie powalało na kolana
artyzmem, zoomowanie było tak szybkie, jakby robił to kamerzysta z
ADHD, czasem zoom szalał do przodu i do tyłu. Zapewne
zaprogramowano ten system pod jakieś burzliwe dyskusje. Niemniej,
choć poziom artyzmu był niski, to już ogólna funkcjonalność –
dobra. Sprzęt przekazywał co trzeba i kogo trzeba.
Czy tego samego nie dałoby się
zrobić z aparatami fotograficznymi fotoreporterów sportowych?
Półautomatyczne aparaty są używane w
dokumentacyjnej fotografii lotniczej od stulecia (1909 rok!), a w pełni automatyczne gdzieś tak od lat
czterdziestych XX wieku. Zestrzelony w 1960 roku nad ZSRR samolot U2,
o który rozpętała się wojna dyplomatyczna za czasów Chruszczowa
i Kennedyego też miał na pokładzie to rozwiązanie. Z wysokości
21 kilometrów był w stanie fotografować przedmioty wielkości 75
cm i nie dość że robił to automatycznie, to jeszcze miał
automatyczną przesłonę i autofokus! W 1960 roku!
1959 rok. Zdjęcie z samolotu U2 z wysokości 21 kilometrów, pokazujące rosyjskie stanowisko testowania rakiet balistycznych. fot. National Security Agency. |
Dzisiaj prace fotogrametryczne też wykonują autonomiczne drony z aparatami, skanujące teren pod
mapy geodezyjne.
Zatem można?
Można, ale nie wszystko.
O ile się dobrze zorientowałem kilka
czynników działa nadal na rzecz żywego człowieka kontra autonomia
bezdusznej maszyny. Przede wszystkim nieprzewidywalność zdarzeń.
Dotychczasowe użycie fotograficznej autonomii ogranicza się do
przypadków gdy automat zostaje na coś WYCELOWANY. Wszystkie te
sytuacje to zdarzenia powtarzalne i bez specjalnego ryzyka zmian.
Czy jednak spora część wydarzeń
sportowych nie spełnia przypadkiem powyższego kryterium? Taki mecz
piłkarski odbywa się na zamkniętej przestrzeni, z dość
ograniczoną liczbą scenariuszy zachowań uczestników. A to Ronaldo
bez powodu przewróci się na murawę i z jękiem złapie za nogę, a
to Dudek zamacha łapami podczas karnych, a to ktoś inny strzeli
bramkę boską ręką. Ogólnie standard. Dałoby radę to automatem
opędzlować. Prawie.
Bo czasem też Zidane strzeli z bańki
rywala, tuż po tym jak tamten powiedział mu "grasz jak
Rasiak". I to jest sytuacja która odbiega od standardu, dzieje
się na marginesie akcji, ale jest zdolna rozpalać tłumy.
Prawdopodobieństwo że sztuczna inteligencja przegapi takie
wydarzenie jest dosyć poważne. Nie wiem czy fotoagencje i gazety
byłyby chętne do ryzyka utraty takiego kadru.
Nie wiem też, czy sztuczna
inteligencja zdołałaby rozpoznać istotność pogawędki, jaką
Serena Williams prowadziła z sędzią podczas ostatniego US Open, a
która skończyła się skandalem, odebraniem gema i przegraniem
meczu przez Amerykankę. A potem płaczem tenisistki. A potem płaczem
jej przeciwniczki Naomi Osaki. Wydarzenie miało mało wspólnego ze
sportem na korcie jako takim, ale zaważyło na całym turnieju i
rozpaliło głowy fanów.
Fot. South China Morning Post |
Druga sprawa i pewnie najważniejsza -
ludzkie uczucia.
Google już stworzyło aparat
autonomiczny dla każdego. On istnieje. Nazywa się Google Clips. Co?
Nie słyszeliście o nim nigdy? Ja też do tej pory nie słyszałem.
Wiecie dlaczego? Bo marnie działa. Google zdążyło ogłosić już
niejaką klęskę tego produktu, choć nadal oferuje go po 249 baksów. Jest to mini kompakcik z
przyzwoitym obiektywem, służący do przypięcia na ścianie, oknie,
albo gdzie tam chcecie, który analizuje akcję przed sobą i w
odpowiednim momencie nagrywa filmiki z waszego życia, które automatycznie łączy. Z tych
filmików można też kadrować sobie zdjęcia.
Klęski Google Clipsa są trojakiego
rodzaju. Po pierwsze ewentualni konsumenci zaczęli oskarżać
Googl'a, że chce ich szpiegować non stop. Google zaprzeczał,
tłumacząc, że aparacik nie musi wcale być podłączony do sieci,
żeby nagrywać filmiki.
Po drugie Google Clips owszem,
nagrywał, ale nie to co trzeba. Twórcy przyznali, że urządzenie
nie rozpoznaje emocji, a jedynie reaguje na znane sobie twarze w
kadrze, oraz na ruch, zatem robi filmiki, ale nie takie jakie by się
chciało. Tylko jakieś inne.
Po trzecie nierozwiązana kwestia zdjęć
– trzeba je sobie „wykadrować” z filmów. Samemu. Tutaj widzę
także przyczynę braku realizacji scenariusza, który prorokował
edytor „Przeglądu Sportowego” piętnaście lat temu. Otóż ktoś
musi te filmy przeglądać, żeby z nich zdjęcia sobie wyłuskać.
Nawet jeżeli zrobi to automatyczny algorytm, nadal należy mieć nad
tym ścisły nadzór, kontrolę i trzymać rękę na pulsie.
Jakie bowiem zdjęcia sportowe jesteśmy
w stanie otrzymać od dzisiejszych automatycznych algorytmów oceny
zdjęć?
Otóż dość przeciętne i mało zhumanizowane. Owszem, są ostre, a nawet dobrze skadrowane, ale żeby łapały jakieś ulotne chwile i emocjonalne kluczowe momenty, to nie za bardzo. Póki sztuczna inteligencja znacznie gorzej niż ta naturalna jest w stanie oceniać intencje i mimikę ludzi, póty żywi fotografowie mogą spać spokojnie - będą mieli robotę.
Otóż dość przeciętne i mało zhumanizowane. Owszem, są ostre, a nawet dobrze skadrowane, ale żeby łapały jakieś ulotne chwile i emocjonalne kluczowe momenty, to nie za bardzo. Póki sztuczna inteligencja znacznie gorzej niż ta naturalna jest w stanie oceniać intencje i mimikę ludzi, póty żywi fotografowie mogą spać spokojnie - będą mieli robotę.
Ale czy tak będzie długo, to nie
wiadomo.
Pocieszmy się, że sporo ludzi używa
mimiki i gestów także w celach ironiczno - przewrotno -
prześmiewczych, których nie są w stanie odebrać prawidłowo nawet
inne osobniki Homo Sapiens, a co dopiero jakaś wyimaginowana
sztuczna inteligencja.
Zatem, to raczej daleka droga.
Last but not least: osobista bytność
fotografa na arenach sportu ma poważną zaletę. To naturalne
wyczucie klimatu i nastroju imprezy, którego trudno będzie, obawiam
się, wyuczyć automatyczne algorytmy. Reakcja kibiców, nerwy
sportowców, mowa ciała, wpływ pogody na sport, odpowiednie
światło. Wszystko to jest mało przewidywalne i trudne do
zdefiniowania, ale ludzkie mózgi, dzięki empatii i wrażliwości
estetycznej, jakoś sobie z tym radzą i w odpowiednim momencie
naciskają spust migawki.
Prekursorką idei, że profesjonalni
fotografowie - reporterzy są zupełnie zbędni, była w Polsce nie tak dawno
aktorka Sonia Bohosiewicz. Stwierdziła ona dobitnie, że dobre zdjęcia może
robić każdy. Najlepsze swoje zdjęcia i tak robi sobie sama i publikuje na własnym Instagramie, a paparazzi to gatunek na wymarciu.
Miesiąc później na premierze filmu "Narzeczony na niby",
kiedy aktorka wdzięczyła się na tle ścianki sponsorskiej,
niestety wszyscy obecni tam fotoreporterzy jak jeden mąż demonstracyjnie
odłożyli na jej widok swoje aparaty i mimo zachęt nie zrobili jej ani jednej fotki.
Nie wiadomo tylko, czy sztuczna
inteligencja też da się przekonać w ten sam sposób.
Fabrykant
Historia szpiegowskich samolotów U2:
rewelacyjna jakosc tego zdjecia z U2, nie sadzilem ze te zdjecia byly juz wtedy tak dobre!
OdpowiedzUsuńa pilot U2 nie nacisnal przycisku detonacji bo sie bal ze samolot wybuchnie od razu a nie ze zwloka ;) doskonale pamietam ten odcinek "sensacji xx wieku"
Ja też nie sądziłem. Chciałbym je mieć w pełnej rozdzielczości, to dopiero byłoby co oglądać! Podejrzewam, że były to na ów czas najlepsze jakościowo zdjęcia świata.
Usuńe, automaty potkną się gdy będą chciały wysłać zdjęcia na jakiś tam instapinterbook i będą musiały udowodnić, że nie są robotami
OdpowiedzUsuńHe he. https://www.youtube.com/watch?reload=9&v=qUeEeIGwGhg
Usuńhej, hej, hej!
UsuńAmerykanie (znowu oni! ;) ) robili potem Rosjanom fotki z kosmosu. Sęk w tym, że były to normalne zdjęcia na kliszy i trzeba je było jakoś dostarczyć na Ziemię. Więc satelita wystrzeliwał błony w specjalnym pojemniku, który potem był przechwytywany przez specjalny (oczywiście, jakiż by inny ;) ) samolot. System nazywał się Corona a satelita bodaj Hexagon. I wciągu paru lat zmieniła się skala. już nie 21 kilometrów a min. 200 i nie 75cm a 60cm. Późniejszy satelita Gambit miał nawet większą rozdzielczość (obiekty mniejsze niż 60 cm z 200km!)
OdpowiedzUsuńWszystko to niewiarygodne, acz prawdziwe. Jak ze snu, a działało. Szok.
UsuńMoże i powstaną takie cuda. Może i będą wstanie rozpoznać emocje, skadrować poprawnie. Aż któregoś dnia pojawi się człowiek ustawiający drewniane pudełko z własnoręcznie zmajstrowanym obiektywem. Ustawi je na statywie...
OdpowiedzUsuńNo cóż. Konie także przeszły drogę od niezbędnego narzędzia do nieszkodliwego hobby.
Usuń