wyświetlenia:

sobota, 21 kwietnia 2018

Dolce vita braci Alinari

Bracia Alinari, schody na wieżę Palazzo Vecchio.


Niektórzy to mają po prostu dobrze w życiu. A jak jeszcze trochę się przyłożą, to w ogóle mają bardzo dobrze. Na przykład mają szczęście urodzić się w kraju, nad którym słońce nie zachodzi, w którym kultura kwitnie, a problemy wydają się jakieś mniejsze. To rzecz jasna iluzja człowieka patrzącego z zewnątrz, ale czymż byłby świat bez iluzji. Wszędzie dobrze gdzie nas nie ma, a stereotypy muszą być. Zwłaszcza, że są prawdziwe - każdy wie.

Niektórzy załapali się jeszcze na epokę, w której owoce wisiały jeszcze na niskich gałęziach i można je było zrywać nawet w pojedynkę, lekko ino podskakując. Nie to co dzisiaj, gdy wszystko obrane i trzeba konstruować wieloosobowo różne podnośniki i drabiny, by tych technologicznych owoców dosięgnąć. Albo programy rządowe ogłaszać, o elektromobilności na przykład. A i tak nie pomaga.
Ta wczesna epoka odkrywców technologicznych, znaczy się wiek XIX, miał coś w sobie. Dosyć fascynująca była to eksplozja innowacyjności. Do tych, którzy się właśnie załapali, należeli niewątpliwie bracia Alinari. Ta firma jest uznawana za pierwszą firmę fotograficzną świata. Fratelli Alinari, Florencja, Włochy... tfu, jakie Włochy! Włoch wtedy nie było! Wielkie Księstwo Toskanii było, pod panowaniem bocznej linii Habsburgów von Österreich-Toskana. Właśnie stłumiono tam pierwsze oznaki włoskiej zjednoczeniowej Wiosny Ludów, gdy Leopoldo Alinari postanowił uniezależnić się od dotychczasowego pracodawcy i otworzyć własny zakład, zajmujący się stricte fotografią. To był rok 1852-gi (lub 1854-ty, jak podają niektóre źródła).
Właściwy człowiek na właściwym miejscu, we właściwym czasie. Leopoldo Alinari żył szybko i umarł młodo, niczym Jimmi Hendrix. Niemniej miał szczęście urodzić się w kraju, w którym było co fotografować i trafić na epokę, która wsparła go mimochodem swą falą i wyniosła wysoko.

Dziwnym trafem wszystkie swoje kroki urlopowe kieruję do Włoch. Nie tylko ja, zapewne. Ten kraj odwiedza rocznie 48 milionów ludzi. Wyobrażacie sobie? Półtorej ludności Polski przyjeżdża tam każdego roku w odwiedziny. Nieźle, co? A połowa XIX-go wieku, to akurat początek masowej turystyki, już nie turystyki wielmożów, ale takiej, na którą załapywała się klasa średnia. Dzięki Bogu wszędzie powstają linie kolejowe, Thomas Cook zakłada swoje szacowne biuro podróży, a pan Karol Benz, zagryzając wąs, konstruuje pracowicie w swej ogródkowej szopie pierwszy samochód. Pojedyncze efekty nie przychodzą może od razu, ale skomasowane - dają gwałtowny przyrost mobilności, a dzięki bogaceniu się społeczeństw, skłaniają do zwiedzania, poznawania świata. No i przywożenia pamiątek z podróży. Pamiątka, koniecznie!


Bracia Alinari, Florencja.


Tymczasem Lepoldo Alinari, w wieku zaledwie 20 lat zakłada swoją firmę fotograficzną. Terminował wcześniej u Luigiego Bardiego, miedziorytnika, specjalisty od widoków Florencji, powstających zapewne (tego nie udało mi się wyszperać) na bazie wczesnych przyrządów optycznych, a potem pierwszych technik fotograficznych, które zgłębiał z synem pracodawcy - Giuseppe Bardim. Obok widokówek graficznych, w sklepie Bardich zaczynają się pojawiać pierwsze komercyjne fotografie i widokówki, a wkrótce Leopoldo Alinari otwiera obok swój zakład fotograficzny, nie zrywając do końca związków z poprzednim miejscem pracy. Wciąga do działania swoich braci - starszego Romualdo i młodszego Giuseppe. Pierwszy zajmie się "marketingiem i księgowością", a drugi wraz z Leopoldem będzie fotografował i zgłębiał techniki wywoływania odbitek.
Bracia nie są ludźmi z wyższych sfer, pochodzą ze znanej rodziny mieszczańskiej, ale rozwój nowych technik i demokratyzacja społeczeństw pozwala im nawiązywać kontakty wśród hobbystów i pionierów fotografii, także zagranicznych. Włochy, jak się już powiedziało, były jednym z głównych celów turystycznych wizyt, a malownicza Florencja brylowała na ich mapie. Przypuszcza się, że Leopoldo Alinari pomagał w powstaniu kilku zagranicznych albumów fotograficznych, między innymi francuskiego fotografa Piot'a, który pracował nad dziełem "L'Italie Monumentale", zaprezentowanym w Paryżu w 1850 roku. 


Bracia Alinari. Siena, ok. 1852


Bracia Alinari


W swojej firmie bracia Alinari przez pierwsze kilka lat nabierają rozpędu, opracowują zestaw pierwszych 46 fotografii, sprzedawanych jako naklejone na kartoniki i sygnowane "Fratelli Alinari at Luigi Bardi", a przedstawiających "Posągi i monumenty z Florencji i Pizy". Muszą przy tym dopracować technikę fotografowania w zupełnie innych warunkach, niż tych z jakimi mierzą się, na przykład, Anglicy. Otóż jak wie każdy, kto próbował zdjąć ciocię Krysię na tle katedry we Florencji w czerwcu, lipcu, lub sierpniu - albo na zdjęciu widać ciocię Krysię w pełnym słońcu, a katedrę spowijają smoliste czernie, albo katedra jest ładnie naświetlona, a ciocia Krysia ma przepalone lico. Po prostu słońce południa stwarza wielkie kontrasty. Bracia Alinari nie osiadali na laurach, o nie!
"(...) najpierw silne przemywanie zwykłą wodą, którą zmieniamy trzy lub cztery razy, następnie kąpiel w złotym roztworze Andersona, kolejno skoncentrowany hyposiarczan, następnie  przepłukać wodą, potem znowu kąpiel w siarczanie złota, następnie ponownie przemycie wodą za pomocą pędzelka, potem złoty roztwór Gelis et Fordos, przepłukać gorącą (nie wrzącą) wodą i, wreszcie, zanurzenie na kilka godzin w łaźni wodnej, którą należy zmieniać od czasu do czasu. Pozytywy, które uzyskujemy tą metodą, są znacznie lepsze niż wszystkie jakie dotychczas zrobiliśmy. Jest to może i dodatkowa praca, ale z wielkim sercem pracujemy, i jeśli po tej robocie z odbitkami będziemy czuć się wyczerpani, mamy ogromną satysfakcję, widząc że zrobiliśmy ogromny krok, w kierunku doskonałości, którą kiedyś osiągniemy - całkowitej perfekcyjności zdjęć."
                  z artykułu, ogłoszonego przez Leopoldo Alinariego                     we francuskim "La Lumiere"



fot. Bracia Alinari


Bracia nawiązują liczne kontakty handlowe i artystyczne we Francji, gdzie wysyłają jeszcze liczniejsze odbitki z florenckich zabytków do sprzedaży. Ich zdjęcia chwalone są głośno w prasie i wśród ówczesnych fotografów za doskonałą jakość techniczną i wypracowanie światłocieni, dające bardzo "żywy i naturalny" efekt. Leopoldo i Giuseppe przesiadują w ciemni eksperymentując z coraz to nowymi chemikaliami i metodami, wzorują się początkowo na Anglikach, potem dopracowują własne sposoby. W kwietniu 1855-go oferują już "trzydzieści dziewięć obrazów z Florencji, dwadzieścia pięć z Pizy, dwanaście z Sieny i ośmiu z innych części naszego Wielkiego Księstwa". W 1856 publikują dwa katalogi z obrazami fotograficznymi, oferowanymi w formatach 35x27 i 41x31 cm.


fot. Bracia Alinari

Widok Florencji z Mostu Złotników, fotografie ze schodów baptysterium w Sienie, a także widoki wodospadów Marmore robią wielką karierę. Bracia prezentują swoje zdjęcia na paryskiej wystawie w 1855 roku i zyskują międzynarodową sławę. Leopoldo podróżuje do Anglii, nawiązując kontakty z fotografami z Wysp.

Leopoldo i Giuseppe rozkręcają się jeszcze bardziej. Nawiązują kontakty w galerii Uffizzi i jako pierwsi fotografowie wykonują reprodukcje znanych dzieł sztuki. Latem 1858 roku książę Albert , mąż królowej Wiktorii prosi Alinarich o wykonanie reprodukcji rysunków Rafaela. W tym celu bracia jadą do Wenecji.

Tymczasem "nasze Wielkie Księstwo" nie pożyje już długo. We Włoszech w 1860-tym - Garibaldi, zjednoczenie, wyzwolenie, euforia!

I tu nasuwają się porównania. W mieście Łódź, w zaborze rosyjskim , w latach 1860-tych także pojawiają się zakłady fotograficzne. Pisałem już o pierwszych fotografach TUTAJ (Nawet odkryłem zdjęcia jednego, na fotografiach drugiego!). Dominik Zonner, Eliasz Stumman, Józef Zajączkowski robią zdjęcia usługowe i fotografują Plac Wolności, ustawiają swoje drewniane, magiczne skrzynki na światło na Piotrkowskiej, albo podczas wystawy przemysłowej w Parku Helenowskim. Ale jednak, z jak różnymi warunkami muszą się mierzyć - tam Risorgimento Włoch i stany euforyczne. Tu - czas między powstaniem listopadowym, a styczniowym. W tym ostatnim spiskuje fotograf Zajączkowski, po klęsce musi zwijać żagle i uciekać do Galicji. Represje, szykany, aresztowania, egzekucje. Nie mówiąc już o tem, że tu zimno i pada i zimno i pada na to miejsce w środku Eu-ropy.


fot. Bracia Alinari

Bracia Alinari realizują coraz częściej na zdjęciach ideały konserwatorsko - dokumentacyjne. Ich prace przy reprodukcjach dzieł sztuki wzmocniły ich świadomość znaczenia naukowego fotografii, jej wartości dla zachowania zabytków historycznych. Tymczasem w świeżo zjednoczonych Włoszech wielu dostrzega ten aspekt - powstaje Commissioni Conservatrici di Antichità e belle Arti, która ogłasza program "Poznać, by zachować", ideę zdokumentowania wszystkich zabytków w kraju. Bracia Alinari zostają zatrudnieni do tego dzieła. Fotografują zbiory galerii narodowych i prywatnych, dokumentują i wydają kolejne albumy, między innymi "Rysunki Rafaela i innych mistrzów, w galeriach Florencji, Wenecji i Wiednia, reprodukowane w fotografii przez Braci Alinari, wydane przez L.Bardi, Florencja". Fotografowie, będący bez wątpienia pionierami tej dziedziny, muszą pokonywać wielkie trudności, techniczne i biurokratyczne, przełamywać opór urzędników galerii muzealnych. Piszą liczne listy w tej sprawie, a nawet proszą o interwencję księcia Alberta. Zdobywają w końcu zaufanie Galerii Uffizzi, która pozwala im na dokumentację swoich zbiorów, nawet na czasowe wypożyczanie obiektów do zdjęć, choć odbywa się to pod ścisłym nadzorem historyków sztuki. Leopoldo i Giuseppe fotografują liczne historyczne wnętrza. Zważywszy na epokę w jakiej to czynią - jest to istna katorga. Materiały światłoczułe są niskiej czułości, wymagają silnego oświetlania światłem elektrycznym (bateriowym, bo inne jest niedostępne) lub eksplozjami magnezji, te z kolei mogą uszkodzić cenne obiekty. Królewski Instytut Techniczny we Florencji musi najpierw wydać ekspertyzę, zanim Alinari rozpoczną pracę przy dokumentowaniu fresków w kaplicy Palazzo Pretorio, profesor Benchi wypisuje rygorystyczne zalecenia (wytwornice prądu muszą pozostać na zewnątz, żeby opary tlenków azotu nie uszkodziły malowideł) i zabrania używania magnezji.


Bracia Alinari. Galeria Ufizzi, Florencja.
Do reprodukcji obrazów z Gallerie de Firenze, w naturalnej wielkości 1:1, fotografowie używają ekstremalnie trudnych do wyprodukowania płyt kolodionowych o wymiarach 150 x 90 cm. Ten rozmiar jeży dzisiaj włos na głowie, jak pisze Wikipedia o technice kolodionowej: Proces ten był kłopotliwy, gdyż szklana klisza musiała być pokryta kolodionem tuż przed naświetleniem, a następnie wywołana niezwłocznie, zanim on zastygł (stąd nazwa – „mokra płyta”). Było to trudne, zwłaszcza poza atelier, gdyż fotograf był zmuszony zabierać w plener ciemnię wraz z wszystkimi niezbędnymi substancjami i sprzętami. Za owe wielkoformatowe płyty bracia zostali nagrodzeni  później złotym medalem na wystawie w Paryżu w 1889 roku, a istnieją one do dzisiaj, przechowywane pieczołowicie w archiwach fundacji Alinari.

fot. Bracia Alinari
Bracia specjalizują się i dopieszczają techniki reprodukcyjne, powtarzane wielokrotnie eksperymenty pozwalają już przenosić na fotografię nawet obrazy olejne, stosując odpowiednią chemię, można na czarno białym zdjęciu oddać nawet różnice pomiędzy kolorami o tym samym walorze. Tymczasem jednak nie zaniedbują też coraz bardziej popularnego portretu. Ich zakład w ciągu dziesięciu lat działalności zdobył sławę, fotografowanie znanych person jest zatem łatwiejsze. Alinari tworzą fotograficzną encyklopedię postaci zasłużonych dla włoskiego Zjednoczenia, wydają albumy z panteonem włoskich polityków i twórców, które stają się wielce popularne nie tylko w kraju, ale i w Europie. Wkrótce Leopoldo, Giuseppe i Romualdo przenoszą się z małej pracowni do specjalnie zaprojektowanego dla nich budynku, przy via Nazionale 8 (dziś via Alinari), gdzie znajdują się specjalnie doświetlane studia, laboratoria, drukarnie, archiwa i galeria wystawowa. Na początku lat 60 tych XIX wieku firma Alinarich oferuje 60 tysięcy zdjęć sprzedawanych we wszelakich rozmiarach i albumach tematycznych. Służą nie tylko turystom, czy miłośnikom architektury, ale także naukowcom, historykom sztuki, studentom malarstwa i rysunku. Kupują je nawet w Ameryce.
W 1865 umiera w wieku 33 lat Leopoldo Alinari. Zarządzanie firmą przejmuje młodszy brat - Giuseppe, który do tej pory pozostawał zawsze nieco w cieniu. Ale daje radę i firmowa galeria jest wkrótce miejscem, gdzie wystawia się planowane projekty renowacji florenckiego kościoła Santa Maria del Fiore, proponowane przez znanego architekta Andreę Scalę. Alinari tworzą do tej prezentacji specjalne fotomontaże, wykorzystują tę technikę także do innych wystaw prezentujących plany przebudowy miasta. Na ich bazie podejmowane są istotne urbanistyczne decyzje.


Bracia Alinari, katedra w Sienie.

Bracia Alinari, Siena 1870.

Bracia Alinari

fot. Bracia Alinari


fot. Bracia Alinari, widoki Włoch, Kolej Poretta na wiadukcie Pittechio.

Zdjęcia Alinarich czerpią pełnymi garściami z epok minionych. Ciekawe jest to, jak mieszkanie w renesansowym mieście i obcowanie z wszechobecną klasyką wpłynęło na fotografie braci. Te centralne kompozycje, złote podziały, piękna korekta perspektywy, wystudiowane kadry, niesamowita dokładność. Wszystko to przypomina obrazy starych mistrzów. Tchnie duchem.


fot. Bracia Alinari, most i zamek Św. Anioła w Rzymie.

fot. Bracia Alinari, Modena 1880.

Po śmierci Romualdo i Giuseppe, firmę pod koniec XIX wieku przejmuje syn Leopolda - Vittorio. Zakład zatrudnia 36 ludzi, którzy są w stanie wyprodukować 2500 odbitek dziennie, i jest dominującym warsztatem... właściwie dominującą fabryką fotograficzną w całych Włoszech. Vittorio prowadzi przedsiębiorstwo silną, ale sprawiedliwą ręką, stosuje ostry rygor, ale jest szanowany. Firma Alinari wychowuje rzesze techników fotograficznych i fotografów, i staje się czymś w rodzaju agencji fotograficznej. Jej pracownicy realizują projekty dokumentacyjno - krajoznawcze nie tylko we Włoszech, ale i w Dreźnie, Paryżu, Wiedniu i Grecji. Przed rokiem 1900-ym kończą oni wielkie dzieło obfotografowania caluśkiej Kaplicy Sykstyńskiej od góry do dołu, nikt wcześniej nie dokonał takiej roboty. Równolegle opracowują już techniki barwne do reprodukcji.
W 1920 roku starszy już Vittorio sprzedaje rodzinną firmę grupie przedsiębiorców z baronem Firidolfim na czele. Od tego czasu działa ona pod nazwą Fratelli Alinari I.D.E.A. (Instituzio di Edizzioni Artistiche). W 1958 roku zainicjowała ona działalność Muzeum Historii Fotografii we Florencji, które przejęło archiwa po owej najbardziej szacownej, jednej z najpłodniejszych i najstarszej firmie fotograficznej świata. Sto sześćdziesiąt sześć lat! To jest jednak coś!


fot. Bracia Alinari, Mediolan.


Gdzie była recepta na sukces? Oprócz właściwego miejsca i czasu - praca, praca, praca! Poprzednicy Alinarich, pionierzy fotografii, tacy jak Talbot czy Niepce, byli w większej części po prostu zamożnymi hobbystami, fanatykami utrwalania obrazów, którzy dla przyjemności i rozrywki rozstawiali po kątach swoich pałaców "pułapki na światło"- LINK. Tymczasem Leopoldo, a potem i jego bracia byli zdeterminowani uczynić z fotografii swój zawód, a przy tym cechowali się wyjątkową przedsiębiorczością i uporem. Rozwijali się nieustannie, szli naprzód i oprócz wykorzystywania cudzych doświadczeń byli pełni inwencji. Wraz z falą włoskiego zjednoczenia, połączonego z rewolucją przemysłową, zostali jednymi z licznych przedstawicieli swojego narodu, którzy przekuwali je w wielki sukces. Dzięki temu jeździmy do dziś włoskimi samochodami (niektórzy nawet wieszają plakaty z co niektórymi nad łóżkiem), po naszych torach zasuwa Pendolino, nie wspominając o czasach zamierzchłych, kiedy to statki MS Batory i MS Piłsudski wyprodukowały włoskie stocznie.
Trafili na dobry czas. Nam poszło, niestety, trochę gorzej.
Ech, gdzież, gdzież ta doce vita...

Fabrykant

P.S. Za podsunięcie zdjęć Alinarich dziękuję Krzysiowi Gol'owi.

Źródła i źródełka:

http://www.artericerca.com/Fotografia/I%20Fratelli%20Alinari%20una%20famiglia%20di%20fotografi%20-%20Monica%20Maffioli.htm

http://hobbyfotografia.weebly.com/i-fratelli-alinari-cronologia.html





7 komentarzy:

  1. powtarzam mój komentarz sprzed dwóch który zaginął gdzieś za górami (Zuckerberg) za lasami..........................................................................................................................Bardzo odkrywczy felieton. Tak się składa, że mam kilka oryginalnych miedziorytów przedstawiających Florencję i okolicę. Miedzioryty wykonano we Francji w drugiej połowie XIX wieku i przypuszczam, że ich pierwowzorem mogły być fotografie braci Alinari. Zastanawiający jest format niektórych negatywów Alinari - 150x90 cm ! To znaczy, że obiektyw musiałby mieć ogniskową ponad 2 metry! A pełny otwór objektywu - najwyżej f.16 a może i 32! Ponad sto lat później bodajże japońska firma Sony dostała od papieża (naszego?) zezwolenie na fotografowanie Kaplicy Sykstyńskiej specjalną kamerą na format ponad metrowy, Zezwolenie profesora Benchi i ograniczenie źródeł światła dla braci Alinari było w zasadzie słuszne (ale tu wkradł się błąd typograficzny - nie "opary azotu" (bo wszak azot jest w powietrzu i nie jako opar) ale tlenków azotu (NO2, NO). A skąd tlenki azotu przy naświetlaniu? A to zgłębił nasz prezydent Mościcki w Szwajcarii wynalazłszy metodę produkcji kwasu azotowego z powietrza. Myślę, że bracia używali baterii (bo Tesla jeszcze prądu zmiennego nie wymyślił) do stworzenia łuku elektrycznego jako śródła oświetlenia. Oświetlenie łukowe było jeszcze w latach 70-tych XX-ego wieku uży3wane

    Bardzo odkrywczy felieton. Tak się składa, że mam kilka oryginalnych miedziorytów przedstawiających Florencję i okolicę. Miedzioryty wykonano we Francji w drugiej połowie XIX wieku i przypuszczam, że ich pierwowzorem mogły być fotografie braci Alinari. Zastanawiający jest format niektórych negatywów Alinari - 150x90 cm ! To znaczy, że obiektyw musiałby mieć ogniskową ponad 2 metry! A pełny otwór objektywu - najwyżej f.16 a może i 32! Ponad sto lat później bodajże japońska firma Sony dostała od papieża (naszego?) zezwolenie na fotografowanie Kaplicy Sykstyńskiej specjalną kamerą na format ponad metrowy, Zezwolenie profesora Benchi i ograniczenie źródeł światła dla braci Alinari było w zasadzie słuszne (ale tu wkradł się błąd typograficzny - nie "opary azotu" (bo wszak azot jest w powietrzu i nie jako opar) ale tlenków azotu (NO2, NO). A skąd tlenki azotu przy naświetlaniu? A to zgłębił nasz prezydent Mościcki w Szwajcarii wynalazłszy metodę produkcji kwasu azotowego z powietrza. Myślę, że bracia używali baterii (bo Tesla jeszcze prądu zmiennego nie wymyślił) do stworzenia łuku elektrycznego jako śródła oświetlenia. Oświetlenie łukowe było jeszcze w latach 70-tych XX-ego wieku używane w kinematografii , także polskiej ( pamiętam ze Szkoły Filmowej ) jako najpotężniejsze śródło światła dziennego (7000 stopni Klevina) do doświetlania słonecznych plenerów. A łuk elektryczny spalając swe elektrodowe węgielki wytwarza nie tylko dwutlenek węgla (tak, ten okropny gaz CO2, który rujnuje klimat naszej planety i który wydychamy aby rośliny mogły się rozwijać) ale również specyficznie śmierdzące tlenki azotu , które mogą zaszkodzić reprodukowanym majstersztykom malarstwa.


    z uznaniem dla Fabrykanta

    Wój Lech
    spod Landsbergu (tego od Hitlera)
    ten od cioci Krysi
    kontrastowo fotografowanej,
    bo ani wój ani bracia Alinari nie mieli do dyspozycji obecnej techniki HDR (high dynamic range) znanej co bystrzejszym użytkownikom komórek lub Nikonów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za uznanie. Jak najbardziej chodziło o baterie, które musiały być ustawione na zewnątrz kościoła. Tlenki poprawiam, oczywisty błąd. Dziękuję!
      Landsberg? Aż musiałem spojrzeć na mapę googla - gdzie on. No i leży ci nad rzeką Lech. Przypadek? Nie sądzę. Ta rzeka to chyba na cześć Wója.

      Usuń
  2. Nic tylko zebrać artykuły Sz.P. Fabrykanta i wydać w formie książki analogowej

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa. Czasem o tym myślę, ale jak pomyślę ile to roboty ze zdobyciem praw do publikacji zdjęć, to mi się odechciewa. Musiałbym zorganizować jakąś jednostkę wsparcia. I w ogóle dowiedzieć się o tym problemie znacznie więcej.

      Usuń
  3. "Fatebenefratelli" - (Róbcie dobrze bracia) - nazwa ulicy w Mediolanie . Napisałem to w mym pierwszym komentarzu , który znikł na skutek mocy nieczystych.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem na początku Artykułu, czyta się to świetnie! :) Jedna mała sugestia - na zdjęciu podpisanym Lucca jest raczej Siena i Piazza Del Campo. Ja też uwielbiam Włochy jako kierunek moich wakacyjnych wyjazdów, Toskania to jeden z moich ulubionych regionów na świecie, jeśli nie ulubiony.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście, to niewątpliwie Siena. Internet kłamie. Poprawiam. Dzięki za zwrócenie uwagi!

      Usuń

Drogi czytelniku! Pragnę ostrzec, że wredny portal blogowy na jakim piszę bardzo lubi zjadać bez ostrzeżenia wpisy czytelników podczas ich zamieszczania. BARDZO PROSZĘ PO NAPISANIU KOMENTARZA SKOPIOWAĆ GO i w razie czego wstawić ponownie, na pohybel Google Blogger. Fabrykant.