Marcin
Górko -inżynier, adiunkt na Politechnice Łódzkiej.
Współpracownik firmy Nikon Polska. Najprawdopodobniej największy
znawca historii i sprzętu firmy Nikon w Polsce. Dawny publicysta
miesięcznika Foto-Kurier, a aktualny portalu Optyczne.pl. Autor
(kultowej w moim mniemaniu) książki „System Nikon”, pierwszej w
kraju obszernej monografii dotyczącej sprzętu fotograficznego.
Książka została wydana w 1999 roku i należy tu powiedzieć, że
jej autor nie mógł sobie o nic zapytać firmy Nikon Polska, bo jej
jeszcze wtedy u nas nie było, nie mógł zajrzeć do internetu, żeby
coś sprawdzić, bo go jeszcze powszechnie nie znano, nie mógł
zatem nawet napisać maila do Japonii, żeby spytać o coś u źródeł.
Jak on to zrobił? Książka jest pełna zdjęć (czarno białych)
obiektywów i aparatów- prawie wszystkie autorstwa Marcina- a zważywszy,
że Nikon w przyszłym roku kończy sto lat- trochę tych sprzętów
wyprodukował.
To było wtedy nie do zrobienia.Zawsze mnie to nurtowało.
Trzeba zapytać.
(wszystkie przypisy kursywą- moje, znaczy Fabrykanta)
Fotodinoza: Szanowny Marcinie,
podpytam Cię o parę interesujących mnie rzeczy, a przede wszystkim
o tę najbardziej interesującą- książkę „Nikon System”. Skąd
Ci się wzięło w ogóle napisanie tej książki?
Marcin Górko: Wzięło mi się stąd,
że w 1995-cim roku byłem po raz drugi na praktyce w Szwajcarii,
przez trzy miesiące pracowałem tam w biurze.
Jako inżynier budowlany?
Za drugim razem już jako świeżo
upieczony inżynier. To było dwa i pół roku po moim zakupie
Nikona FM 2-ki, miałem wtedy ze sobą ten aparat z 50-tką f/1,4 a
tam na miejscu kupiłem sobie od razu 28-85. Wtedy stawiałem swoje
pierwsze kroki w języku niemieckim. Uczyłem się go wcześniej na
Politechnice. Postanowiłem wtedy połączyć przyjemne z pożytecznym
i kupiłem książkę o sprzęcie Nikona po niemiecku, która
dla mnie była fajną mobilizacją, żeby się przez nią przeryć
(„Nikon kompendium” Rudolf Hillebrand, Hans Joahim
Hauschield.)
Uczyłem się niemieckiego i poznawałem system Nikona. Ta książka była dla mnie takim pierwszym sygnałem, że to co Nikon przez te osiemdziesiąt lat (wtedy) na rynek wprowadził to jest jednak znacznie szersze spektrum niż to, co się wówczas w Polsce widziało w komisach czy na giełdzie. Ja z tej książki się dowiedziałem o rzeczach, o których - jak to się mówi - się filozofom nie śniło. Że takie rzeczy w ogóle były. A co ciekawsze, w niektórych komisach w Zurychu one tam po prostu stały na półce. Więc ja czasami, wracając z pracy czy w weekendy dosłownie jak glonojad byłem przyssany do witryn tych komisów i po prostu podziwiałem, chłonąłem Nikona wszelkimi zmysłami.
Uczyłem się niemieckiego i poznawałem system Nikona. Ta książka była dla mnie takim pierwszym sygnałem, że to co Nikon przez te osiemdziesiąt lat (wtedy) na rynek wprowadził to jest jednak znacznie szersze spektrum niż to, co się wówczas w Polsce widziało w komisach czy na giełdzie. Ja z tej książki się dowiedziałem o rzeczach, o których - jak to się mówi - się filozofom nie śniło. Że takie rzeczy w ogóle były. A co ciekawsze, w niektórych komisach w Zurychu one tam po prostu stały na półce. Więc ja czasami, wracając z pracy czy w weekendy dosłownie jak glonojad byłem przyssany do witryn tych komisów i po prostu podziwiałem, chłonąłem Nikona wszelkimi zmysłami.
Znany temat. Też się często
przyssawałem.
To jest taki okres w życiu miłośnika sprzętu foto, że trzeba przejść przez etap glonojada. Jest się przyssanym do szyby i każdy aparat się ogląda ze wszystkich stron, pyta się o cenę, no i oczywiście cena powoduje lekki zawrót i zawał. Człowiek pośliniony odchodzi od tej witryny idąc do następnej.
I ja praktycznie przez trzy miesiące
tę książkę przeczytałem. Moja znajomość niemieckiego była
mizerna, ale – chwilami ze słownikiem w ręku - przeczytałem ją
całą i natychmiast sobie zdałem sprawę, że nie ma takiej książki
w języku polskim. Wtedy już od pewnego czasu pisywałem do
Foto-Kuriera i wiedziałem już, że to pismo jest taką tubą, którą
można różne fajne rzeczy ludziom komunikować. Ta
niemieckojęzyczna książka, to była taka pierwsza iskierka, która
mi dała do zrozumienia, że pewnie warto by napisać taką książkę
od zera po polsku... Chociaż nie, nawet nie. Na początku miałem
taką ochotę, żeby tę książkę po prostu przetłumaczyć.
Skontaktować się z niemieckim wydawcą i przy pomocy ówczesnego
dealera Nikona w Polsce, czyli firmy Camera, może też Foto-Kuriera
jakoś to u nas wydać.
Z biegiem czasu, jak coraz bardziej
wsiąkałem w ten światek nikonowy uznałem że mając już trochę
swoich doświadczeń, obserwacji i własnego sprzętu można by taką
książkę jednak samemu napisać.
To było w czasach
przedinternetowych
Mocno przedinternetowych!
Pierwsze wydanie było chyba w 2000
roku?
W 1999-tym. Czyli w poprzednim
tysiącleciu – w tym samym, w którym koronował się pierwszy król
Polski. Nieco później napisałem książkę. Tak czy owak w tym
czasie nie było żadnych jeszcze portali internetowych na te tematy.
Risercz do tego dzieła musiał być
straszliwą pracą. Znam tę książkę od dawna i byłem nią
powalony, zdając sobie sprawę jaka robota musiała być nad nią
wykonana przed erą internetu.
Pracowałem wtedy w Foto-Kurierze i
byłem członkiem zespołu redakcyjnego. Co dwa lata jeździłem na
Photokinę (jedne z najbardziej znaczących targów
fotograficznych na świecie) z Foto-Kurierem, tam mogłem u
źródeł zaczerpnąć dużo wiedzy, skontaktować się z ludźmi,
którzy na wysokich stołkach siedzieli w Nikon Europe, czyli Nikon
BV. Miałem dobry kontakt z panią Evą Marią Schulz z marketingu
Nikon GmBH, wiekowym pracownikiem firmy (w tej chwili jest już na
emeryturze), ale od firmy Nikon była niewiele młodsza. Bardzo
sympatyczna pani, wiele materiałów mi przysłała.
Trochę
dostawałem rzeczy, tych bieżących, z Camery, na Tamka się wówczas
mieścili. No i tak naprawdę jeżdżąc do Warszawy na giełdę w
Stodole (kultowa giełda fotograficzna, istnieje do dzisiaj),
zawsze miałem ze sobą F2-jkę z 60-tką micro i jak coś ciekawego
się na stole pojawiało, to ja to pożyczałem, szedłem na górę
do studia i to fotografowałem. Zawsze miałem Ilforda HP5 Plus
założonego, zawsze jakiś statyw się dawało pożyczyć i na
gorąco zrobić jakieś zdjęcia rzadkich rzeczy, o których miałem
świadomość że nigdy nie będę miał szans ich kupić, a może
nawet drugi raz w życiu zobaczyć. Parędziesiąt takich zdjęć
udało się zrobić.
Noo, to dużo mi się wyjaśniło
pytań- skąd te wszystkie zdjęcia ilustrujące książkę!
W partyzanckich warunkach wszystko to
się udało.
Wielką kopalnią sprzętu, od strony
możliwości sfotografowania go i poznawania w niuansach była jedna
giełda fotograficzna w Niemczech, odbywająca się chyba dwa razy do
roku w Gladbeck. Było to wielkie międzynarodowe święto ludzi,
dziś byśmy ich nazwali nikoniarzami, bo to była głównie giełda
sprzętu marki Nikon. Organizowana była przez sławnego Petera
Braczko i jego „Nikkor Club Deutschland” - klub skupia
użytkowników sprzętu Nikon i Zenza Bronica. Giełda odbywała się
w sali dwa razy większej niż Stodoła i 95% sprzętu to był Nikon.
Więc nie dla Canona, Hasselblada czy Mamiyi to była giełda. Nikon,
Nikon, Nikon, jak okiem sięgnął na stołach. Wszystko co chciałeś
- i aparaty i obiektywy, lornetki, jakieś stare mikroskopy. Również
ten światek kolekcjonerski się zjeżdżał – właściwie cała
europejska frakcja NHS (Nikon Historical Society). Na tej giełdzie
byłem trzy czy cztery razy. No i tam, nie przesadzę, jeśli powiem
że tam powstała połowa ilustracji do tych starych pierwszych wydań
książki. Tam się pojawiały na stołach rzeczy, o których w
Polsce nikt nawet nie wiedział że istniały! Strona z książki "Nikon System" Marcina Górko. |
Oczywiście w trakcie myśli o
napisaniu książki pojawiały się kolejne artykuły w
Foto-Kurierze, potem mocno przetworzone i uzupełnione były włączane
do książki. Było też mnóstwo niuansów, które musiałem po
drodze wyjaśniać, na przykład ilość wersji poszczególnych
obiektywów. W tej chwili w internecie na jednej stronie to wszystko
można znaleźć ładnie podane na tacy. Wówczas trzeba było
samodzielnie tę chronologię ustalać- że najpierw był taki
pierścień, potem taki, potem to zastąpili gumą, potem weszło
AI... Trzeba było to sobie samemu w głowie poukładać. Teraz jak
weźmiesz pod uwagę, że tych podstawowych obiektywów,
najpopularniejszych, było - powiedzmy - sto pięćdziesiąt, i każdy
miał kilka wersji, no to jest już temat na...
Encyklopedię
Pół mózgu było zajęte przez
systematykę optyki Nikona. Jak wyglądała 50-tka z lat 60-tych, jak
wyglądała 180-tka z lat 70-tych... Było co ogarniać.
Długo Ci zajęło pisanie tej
książki? Jak to się odbywało?
Nawet nie. Samo pisanie, czyli fizyczne
siedzenie przed klawiaturą poszło mi bardzo szybko, dlatego że
układ i treść książki miałem już w głowie. I to dość od
dawna. Ilustracje miałem przed pisaniem w dużej mierze gotowe. Nowy
sprzęt był ilustrowany na podstawie materiałów prasowych, które
Nikon przez Camerę udostępniał. Rzeczy stare miałem już ze
Stodoły, czy też z Niemiec zrobione już przez siebie. Samo
napisanie książki...
Nie było aż takie trudne.
Nie. Myślę że może z rok ją
pisałem. No ale też wiadomo, że nie pisze się jej osiem godzin
dziennie. Pamiętam jak rozmawiałem z redaktorem Foto-Kuriera, a on
mi powiedział te trzy słowa: „Marcin, napisz książkę”. I
wtedy już wiedziałem, że to jest zielone światło dla mnie - on
wie że zrobię to dobrze, a ja wiedziałem że on mi to wyda i że
to trafi na rynek. Tak że był to dla mnie kop adrenaliny i wtedy
szybko zacząłem sobie robić szkice i pomysły jak ten materiał
podzielić, czy to robić chronologicznie...
Właśnie! Ona jest moim zdaniem w
specyficzny sposób podzielona, ta historia, bo jest podzielona
liniami modelowymi aparatów. Nie jest chronologiczna w ogóle.
Tak. Zrezygnowałem z chronologii - to
nie jest sensu stricte przewodnik historyczny firmy Nikon, który
mówi że w latach 20-tych i 30-tych było to, a w latach 40-tych
tamto, lata 50-te to kryzys, a 80-te to schyłek aparatów
manualnych, 90-te: autofokus. Zostało to podzielone na poszczególne
półki na których Nikon swoje rzeczy produkował.
Wiem, że gdybym dzisiaj tę książkę
pisał, to na pewno pojawiłby się rozdział o sprzęcie optycznym,
czyli o lornetkach, bo to była dziedzina od której Nikon zaczął.
W przyszłym roku będziemy obchodzić
stulecie firmy i wiem że Tokio szykuje już jakąś książeczkę.
Między innymi z tego powodu ja nie szykuję na rocznicę mojej. Bo
po co pisać dwa razy o tym samym - oni to zrobią lepiej. Ale wiem,
ze gdyby coś takiego miało powstać, to nie ma szansy napisania
całościowo o Nikonie bez lornetek. Bo oni od tego zaczęli. Gdyby
nie było lornetek - to nie byłoby Nikona.
Początek lornetek Nikona to jakie
to są lata?
Nikon powstał w 1917-tym z połączenia
trzech firm. Jedna z nich robiła swoje lornetki jeszcze przed
włączeniem ich w Nikona. Oni powstali w 1917-tym po to, by być
dostawcą armii japońskiej. Lornetki, dalmierze, celowniki optyczne,
peryskopy, mierniki, to wszystko musiało być robione na miejscu w
Japonii. Wcześniej Japonia to wszystko kupowała w Niemczech u
Zeissa i w Anglii, gdzie było kilka pomniejszych firm. To było
trochę dla nich niekomfortowe, bo Japonia to był drugi koniec
świata. W momencie gdy wybuchła I Wojna Światowa Zeiss nagle
powiedział, że nie ma czasu na dostawy dla Japonii, bo mają swoje
własne potrzeby - wypięli się na Japończyków bo dostarczali
sprzęt na swój front, a Anglicy też, bo dostarczali na swój.
Armia japońska została bez dostaw sprzętu, zatem powiedzieli:
„o.k., czas się uniezależnić od Europy, i powołać swoją
firmę”. No i w ten sposób 25 lipca 1917 roku zaczęła się
historia firmy Nippon Kogaku, aktualnie znanej jako Nikon.
No proszę bardzo!
A w magazynie Foto-Kurier skąd się
wziąłeś? Jak się to zaczęło?
W Foto-Kurierze wziąłem się w pewnym
sensie przez moją studencką pracę w Szwajcarii w roku 1993.
Foto-Kurier miał taki ciekawy zwyczaj... Pamiętam, że to był w
Polsce czas, kiedy rynek był absolutnie nienasycony sprzętem. Rynek
chłonął wszystko! To był początek lat 90-tych, część ludzi
zaczęła nareszcie rozsądniej zarabiać i postanowiła wreszcie
przesiąść się ze swojej Exakty Varex, albo Praktiki MTL-5B na coś
innego. I Foto-Kurier praktycznie w każdym numerze drukował ceny
sprzętu używanego z różnych krajów. No i ja będąc w
Szwajcarii, będąc tym glonojadem przyssanym do witryn różnych
fotokomisów, ponieważ i tak regularnie je patrolowałem - zacząłem
te ceny spisywać, a jak wróciłem do Polski- pomyślałem, że
skoro mam to już na papierze to opracuję to i wyślę do
Foto-Kuriera, może jakieś kieszonkowe na waciki wpadnie.
Rzeczywiście wydrukowali. Potem wymienialiśmy korespondencje, bo to
oczywiście nie był czas maili, sms-ów czy skype'a, to był czas
koperty i lizanego znaczka. Taka epoka znaczka lizanego.
Więc w epoce znaczka lizanego ja im w
kopercie wysyłałem wydrukowane z worda teksty, oni to publikowali.
No i ponieważ nawiązaliśmy łączność, to okazało się że ja
mam trochę wiedzy, a oni nie mają w redakcji nikogo kto się
zajmuje Nikonem, „więc gdyby był pan zainteresowany, to
zapraszamy”. No to ja oczywiście mówię: „tak, jedziemy!”
Jednym słowem lata 90-te, okres
wielu nowych możliwości.
Tak. W epoce znaczka lizanego zostałem
korespondentem Foto-Kuriera od Nikona. Na początku redakcja
podrzucała mi tematy które trzeba by naświetlić, i to robiłem.
Natomiast nie mogę nie wspomnieć, że wtedy wielką pomocą dla
mnie (zwłaszcza patrząc z perspektywy czasu), taką mekką,
miejscem pielgrzymek był fotokomis na Wólczańskiej w Łodzi.
Do dzisiaj istniejący.
No, po iluśtam przemianach i zmianach
lokalizacji nadal istniejący. Ale w epoce znaczka lizanego to było
jedyne miejsce w Łodzi...
Gdzie było Coś
Gdzie było Coś i gdzie było dwóch
kompetentnych, sympatycznych gości- właścicieli. No i ponieważ
większość mojego kieszonkowego nie szło na lody czy inne
głupoty...
Tylko w sprzęt oczywiście
...Byłem tam stałym klientem „ze
statusem VIP”, i również od tych dwóch facetów, od Darka i
Eryka (Dariusz Dziedzic, Eryk
Lewkowicz) dowiedziałem się wiele, a przede wszystkim miałem
ten komfort, że mogłem pożyczać sprzęt ze sklepu, przetestować
go i sfotografować go, obejrzeć i następnego dnia im odnieść.
Tak że bardzo często pojawiałem się w tym komisie tuż przed
zamknięciem, brałem dwa- trzy aparaty, trzy obiektywy, jechałem do
domu, ustawiałem u siebie tło, lampy i robiłem zdjęcia, a rano na
dziewiątą im to odwoziłem. Tak że miałem bardzo komfortowy z
nimi układ.
No rzeczywiście. Fajnie!
Potem się trochę usamodzielniłem w
Foto-Kurierze, bo jak już miałem trochę sprzętu, trochę własnych
doświadczeń, to zacząłem pisać z własnej inicjatywy, no i
zacząłem pisać też trochę o innych działkach. Zawsze lubiłem
majsterkować, miałem zmysł inżynierski. Tam był taki dział,
dedykowany Adamowi Słodowemu- „Zrób to sam”.
Pamiętam osłonę do obiektywu
według Twojego wzoru! Z papieru bodajże.
Tak. Taką harmonijkową do Kijewa, No
i majsterkowałem, a ponieważ cześć z akcesoriów fotograficznych
była wtedy absolutnie niedostępna cenowo, to różne rzeczy sobie
rzeźbiłem. Jakąś tam osłonę do Kijewa, jakiś światłomierz
punktowy zbudowałem, ze Swierdłowska i obiektywu od lornetki
teatralnej. No i z Foto-Kurierem współpracowało mi się dobrze,
dobrze mi się wtedy pisało.
Pamiętam, że wtedy kiedy nie było
jeszcze internetu te pisma, które się ukazywały- Foto-Kurier,
Foto, czy inne, to był raz na miesiąc taki wielki zastrzyk, wielka
porcja wiedzy. Te pisma wówczas, praktycznie w całości były
poświęcone fototechnice.
Tak. Fakt. Nie uświadamiałem sobie tego.
W tej chwili pismo fotograficzne musi
być poświęcone fotografii, żeby miało rację bytu, bo jak kogoś
interesuje sprzęt, MTF-y, obiektywy...
To wchodzi w Google i ma.
Dokładnie, wchodzi w Google i ma z pięciu różnych źródeł w trzech różnych językach. Natomiast wtedy nie było takich możliwości. Wydawnictwa fotograficzne były podzielonae albo na stare, klasyczne albumy Bułhaka czy Hermanowicza gdzie była fotografia, albo na pisma fotograficzne gdzie była fototechnika. Gdzie można było obejrzeć obiektywy, lampy, światłomierze, i tak dalej.
Przywołując z pamięci Twoje
artykuły wydaje mi się że były one dość na luzie pisane. Nie
były pisane sztywno, były z pozycji fotografa, który dzieli się
po prostu własnymi doświadczeniami ze sprzętem.
To był ten komfort, że ja je pisałem
z własnej inicjatywy. We własnym stylu. Dzisiaj już mam trochę
inaczej, kiedy piszę coś na zlecenie Nikon Polska, muszę często
trzymać się kanonu tekstów marketingowych.
(Na szczęście jest Optyczne.pl,
gdzie można poczytać bardzo ciekawe artykuły Marcina na tematy
niemarketingowe- LINK)
Sporo dziennikarzy leci dziś w
gazetach po prostu tekstem reklamowym dostarczanym od producentów...
No tak. Wtedy pisałem o czym chcę,
ile chcę i w jaki sposób chcę. Zawsze wychodziłem z założenia
że tekst musi być... wiesz, jestem z wykształcenia inżynierem, a
nie humanistą, ale zawsze czułem, że trzeba to tak napisać, żeby
ktoś kto by to czytał dostał tę porcję wiedzy, której
oczekiwał, ale też żeby się przy tym dobrze bawił. Żeby ten
tekst nie był tylko suchym podaniem informacji, że korpus waży
tyle, ma skalę czułości taką, czas migawki taki, a silnik robi
sześć klatek na sekundę. Wychodziłem z założenia, że tekst
trzeba tak napisać, żeby z przyjemnością o obiektywach od Nikona
przeczytał gość który ma Canona czy Minoltę.
Właśnie! Dlatego z przyjemnością
go czytałem. Trafiłeś.
Cieszę się, że trafiłem.
No i kolekcjonowałeś swoje Nikony.
Z kolekcjonowaniem była śmieszna
historia, zawsze ją wspominam. Dwóch moich kolegów z liceum: Marek
Trzeciak i Maciek Radek zawsze było zafascynowanych fotografią
przyrody. Zaproponowali mi wstąpienie do, bodajże wówczas
formującego się dopiero Związku Polskich Fotografów
Przyrodniczych. No, ja oczywiście powiedziałem: „tak, dobrze,
chętnie”. No i na którymś tam zebraniu padł temat ilości
zrobionych zdjęć i Marek Trzeciak, który ma specyficzne poczucie
humoru powiedział z przekąsem, że „Górko tradycyjnie nie zrobił
żadnych zdjęć, ale to normalne dla kolekcjonera”. To była
aluzja do tego, że wtedy miałem rzeczywiście już ze dwa czy trzy
Nikony i żadnego zdjęcia dla Związku Polskich Fotografów
Przyrody. Ja oczywiście z uśmiechem odebrałem tekst Marka, bardzo
lubię jego uszczypliwe teksty pod moim adresem, ale sobie
pomyślałem- „Zaraz zaraz, to nie jest taki głupi pomysł!”
Wtedy miałem... nie pamiętam, FM 2-kę miałem na pewno, jakiegoś
Nikkormata, obiektywów oczywiście też parę tam było, głównie
manualnych, no i od tego czasu rzeczywiście uznałem, że jeżeli
coś ładnego się pojawi na widoku, na przykład w Stodole, w cenie
niepowalającej, czy nie wymagającej wycięcia nerki- no to czemu
nie.
Nie ciągnęła mnie zupełnie
motoryzacja, nie myślałem o zakupie samochodu...
Jak to?!
(Marcin jest dziś posiadaczem m.
in. klasycznego Audi Coupé Quattro)
Tak. To były takie czasy, że dla mnie
sprzęgło w samochodzie, to był ten pedał na dole...
Ale to się zmieniło?
To się zmieniło. Wtedy nie kręciło
mnie to w ogóle. Nie wiedziałem o samochodach kompletnie nic, nie
kręciło mnie zrobienie prawa jazdy, nic mnie właściwie nie
kręciło poza fotografią wówczas. W związku z czym wszystkie
zaskórniaki, jakieś stypendia, które dostawałem, no i honoraria
z Foto-Kuriera- wszystko to szło w fundusz powierniczy Nikon. Tak to
się zaczęło.
No i z czego w kolekcji jesteś
najbardziej dumny? Przyznaj się.
Wiesz co? Z tego że żona mnie jeszcze
nie wyrzuciła z domu.
Szacunek dla żony!
To jest wielkie osiągnięcie każdego
kolekcjonera, że mimo posiadania kolekcji nadal klucz pasuje do
zamka...
Ale tak poważnie mówiąc ciężko
powiedzieć co jest takim diamentem. Nie mam żadnej takiej perełki,
o której mógłbym powiedzieć: „ja Marcin Górko mam ten obiektyw
i ma go jeszcze tylko iluś tam gości na świecie”. To jest taka
dość normalna kolekcja.
Nie no. Zawiodłeś mnie!
Żałuję, ale taka jest prawda. To są
takie rzeczy które dość powszechnie można znaleźć. Nie są to
jakieś limitowane obiektywy robione dla NASA, albo aparaty, które
miał przy sobie papież podczas zamachu.
Ale po prostu solidna kolekcja.
Taki rozsądny przegląd, że tak
powiem. Przekrojowy.
Włącza się żona Monika Górko,
architekt, autorka rysunków do książki Nikon System: Pokazywał
ci szafę?
Nie. Gdyby pokazał, to zaraz bym
jej zrobił zdjęcie!
Szafa jest obiektem militarnym i nie
wolno jej robić zdjęcia.
Tak myślałem.
No wiesz. W kolekcji jest to wszystko
co być powinno, czyli jakiś tam aparat dalmierzowy, z optyką
dalmierzową, jest jakaś lornetka stara, są lustrzanki zawodowe, są
amatorskie. W optyce, jak to się mówi- jest to czego dusza
zapragnie od jakiegoś rybiego oka, aż po jakieś 800 milimetrów...
Osiemset milimetrów! To brzmi!
No tak. Dokładnie dwa razy więcej niż czterysta.
Generalnie rzecz biorąc, sądząc z Twoich tekstów, to jesteś konserwatystą.
O, jestem skrajnym konserwatystą.
Konserwatywny liberał może nawet
jesteś. Czy jednak nie?
Tak. To jest dobre określenie. Mój
skrajny konserwatyzm przejawia się w tym, że jak sobie kupiłem
Nikona D3 (2007 rok), moja druga Nikona w życiu kupiony jako
nowy, to mam go do tej pory i nim z uśmiechem na twarzy robię
zdjęcia.
No, zły nie jest.
Jest nadal tak dobry, jak był w chwili
swojego debiutu, natomiast oczywiście jest już w tej chwili
zamiatany przez całą resztę sprzętu współczesnego. Nie jest to
może temat na to spotkanie, ale mam jedną lustrzankę cyfrową, mam
chyba dwa Coolpixy (kompakty Nikona). Mam nawet aparat
bezlusterkowy pewnej firmy japońskiej, która nie jest firmą Nikon.
No i kiedy potrzebuję znaleźć kompromis pomiędzy gabarytami a
możliwościami, to wtedy biorę sobie aparat bezlusterkowy pewnej
firmy japońskiej, no i też jest fajnie.
A fotografowanie nie znudziło ci
się jeszcze?
Nie znudziło się. Ja wiem, że dla
wielu osób fotografowanie, tak naprawdę naciśnięcie migawki i
zarejestrowanie zdjęcia na karcie pamięci to jest dopiero początek
przygody ze zdjęciem, bo ludzie potem siadają przed Photoshopem,
Lightroomem, i rzeźbią w programach graficznych jakąś grafikę
komputerową. Dla mnie fotografia kończy się tak naprawdę w
momencie wciśnięcia spustu, to jest nawyk z czasów diapozytywów-
wtedy trzeba było dobrze ustawić ostrość, skomponować zdjęcie,
zapanować manualnie nad ekspozycją, wcisnąć spust i przejść do
następnego zdjęcia. Nic się z nimi nie robiło. Ono było
skanowane i szło do druku. Nadal mam ten nawyk, że po zrobieniu
zdjęcia nie rzeźbię go w Photoshopie. Czasami czytam na forach co
ludzie robili ze zdjęciami, że otworzyli je w jednym programie, tu
coś na warstwach podziałali, potem w drugim programie poszlifowali,
a potem w trzecim programie jeszcze było aromatyzowane i sztucznie
barwione, to dla mnie jest to już grafika komputerowa.
Jest w tym coś. Chociaż w ciemni
też się przecież dawniej siedziało. Jeżeli ktoś chciał zrobić
odbitki, to w ciemni siedział i coś tam doświetlał a coś
maskował. Photoshop to jakby kontynuacja tej tradycji, tylko
łatwiejsza. Nawet można powiedzieć, że zbyt łatwa.
A jak twoje początki współpracy z
Nikonem wyglądały? Czy to jeszcze z czasów pisania książki się
zaczęło, czy to było wcześniejsze?
To się zaczęło jeszcze w czasach
kiedy nie było Nikon Polska. Była wspomniana firma Camera, to był
rok bodajże 1995-ty.
Czyli dużo przed książką.
Tak. W roku 95-tym ja właśnie się
przez Foto-Kuriera zwróciłem do Camery z prośbą o jakieś
materiały, które dostałem. I jakiś czas później Camera zwróciła
się do mnie z dziwnym, zaskakującym dla mnie pytaniem - czy nie
przetłumaczyłbym dla nich polskiej instrukcji obsługi Nikona D...
tfu, oczywiście Nikona F5. Wtedy wchodziła na rynek ta
profesjonalna lustrzanka. I oni niespodziewanie zwrócili się do
mnie, człowieka z zewnątrz.
Znali cię z Foto-Kuriera, z twoich
artykułów.
Tak. Ten kontakt się stąd nawiązał.
No i oni w epoce znaczka lizanego przysłali mi materiały prasowe i
folder tego Nikona, a ja siedząc w Wordzie, w systemie operacyjnym
3.11 przetłumaczyłem im tę instrukcję, od razu jej delikatny
skład robiłem. No i po iluś tam tygodniach ciężkiej pracy, w
epoce pociągu elektrycznego pojechałem do Warszawy z tą instrukcją
w postaci pliku dyskietek.
Dobrze że żadna nie padła.
Dlatego właśnie miałem plik
dyskietek, bo miałem tę instrukcję rozłożoną na części- na
każdej dyskietce były po dwa- trzy rozdziały, oprócz tego backup,
i backup backupu. No bo nie mogło się okazać, że jadę do
przedstawiciela Nikona, a tu dyskietka padła. W każdym razie
skończyło się to na tyle dobrze, że oni tę instrukcję złożyli,
wydrukowali i to był mój pierwszy dorobek dla Nikona. W ten sposób
ziarenko zostało zasiane, i parę lat później, jak trzeba było
pracować nad książką, to się do nich zwróciłem o materiały o
współczesnych aparatach.
Przewijamy do przodu i jest rok
2003-ci, bodajże. Powstaje firma Nikon Polska, w której na początku
zaledwie parę osób pracuje. W personelu jest kilka osób z dawnej
Camery, poprzedniego przedstawiciela. I któregoś pięknego dnia
odzywa się telefon, dzwoni do mnie Agnieszka Bischoff z propozycją
czy nie przetłumaczyłbym dla nich tzw. sales guide. To był taki
podręcznik sprzedaży dla dilerów. Oni od zera budowali swoją sieć
sprzedaży, więc musieli robić szkolenia i mieć materiały- między
innymi taki przewodnik. Agnieszka miała dla mnie dwie propozycje-
pierwsza to zrobienie tego sales guide'a a druga- przetłumaczenie
instrukcji do Coolpixa SQ, to był taki dziwny kwadratowy aparacik,
skręcany.
Pamiętam.
To był dla mnie o tyle ciężki czas,
że ja właśnie pełną parą pracowałem nad swoim doktoratem, no
ale wiedziałem, że jeśli dzwoni do mnie Nikon, z propozycją
takiej konkretnej roboty, to ja nie mogę im odmówić. Nie mogę
powiedzieć „nie”, bo oni tylko raz zadzwonią. Więc ja
oczywiście: „tak, z przyjemnością wezmę się za to”. No i jak
już dostałem wszystkie materiały, to każdego dnia mogłem sobie
losować- czy mam pisać doktorat, czy mam robić instrukcję
Coolpixa, czy mam robić sales guide. Robiłem te trzy rzeczy
równolegle, na szczęście udało się wszystkie do końca
doprowadzić. Od tej pory dla Nikon Polska od czasu do czasu jakieś
tam tłumaczenia robiłem.
A z czego, przepraszam bardzo,
robiłeś ten doktorat?
No, z zagadnień bardzo spokrewnionych
z fotografią, bo z zagadnień iluzji perspektywicznej we wnętrzach.
Czyli w tej pracy też bardzo mocno się podpierałem własnymi
zdjęciami z różnych obiektów, gdzie tego typu iluzje są
zastosowane. I w Polsce i zagranicą. Był tam jezuicki kościół
Św. Krzyża z Brzegu, i klasztor Melk w Austrii i parę innych
obiektów, tak że udało mi się tutaj ładnie doświadczenia i
wiedzę fotograficzną wpleść w ten doktorat i zrobić z tego mocny
wątek.
Wróćmy do Nikona i współpracy.
Natomiast na stałe współpraca z
Nikonem nawiązała się wtedy, kiedy okazało się, że dość
dobrze orientuję się w temacie sprzętu Sport Optics, czyli
lornetkach, lunetach i tak dalej. W zasadzie byłem jedyną wtedy
osobą w Nikonie, która się w tym orientowała.
Mówimy o starych sprzętach?
Nie nie, mówimy o tym co był wówczas
w ofercie: lornetki, lunety przyrodnicze, to wszystko musiało też
trafiać do ludzi, być wystawiane na targach i robiłem z tego
szkolenia. Wziąłem to w moje ręce i do tej pory trzymam owe ręce
na pulsie. Moje doświadczenia z optyką, które się pojawiły z
racji zainteresowania astronomią- zaowocowały w Nikonie. Miałem
duże doświadczenia w tym temacie, sporo lornetek przeczołgałem,
kilkanaście teleskopów też przeszło przez moje ręce, tak że
miałem dużo doświadczeń praktycznych. W Nikonie była potrzebna
taka osoba, która znała to z praktycznego użycia, a nie tylko z
cennika czy z katalogu. Do tej pory się tym zajmuję.
Parę lat temu doszło jeszcze
zagadnienie pilnowania poprawności językowej wszelkiego rodzaju
instrukcji, menu, nowych haseł, które się pojawiają. Wiadomo, że
jak wychodzi nowy aparat, to często pojawia się jakaś nowa
funkcja. Trzeba tę funkcję opisać, przetłumaczyć jej nazwę,
albo polską nazwę zaproponować. Czuwam nad tym, żeby to wszystko
po polsku rozsądnie brzmiało. Te rzeczy w menu aparatów są
najczęściej tłumaczone przez agencje tłumaczeń, ale różnie to
wychodzi.
Zapewne nie znają się zanadto na fotografii...
Na fotografii może się nawet znają.
Nie znają się na optyce zupełnie. Czasem potrafią takie
kwiatuszki zaproponować, że człowiek się dość długo śmieje
tarzając po podłodze. Moim zadaniem jest właśnie przefiltrowanie
tych wszystkich nieścisłości i zadbanie żeby to wszystko było
mniej więcej po polskiemu.
Współpraca nadal trwa?
Nadal trwa, oczywiście. Ciężko
powiedzieć, żeby się jakoś bardzo rozwijała, bo rynek jest jaki
jest, w tej chwili na przykład Coolpixy (kompakty) wymarły
niemalże.
No cóż, w tę stronę to wszystko
idzie najprawdopodobniej.
Tłumaczeń jest trochę mniej, ale
nadal głównie w działce Sport-Optics mocno się udzielam.
Robisz zdjęcia astrofotograficzne?
Nie nazwałbym siebie osobą
zaawansowaną w astrofotografii. Od czasu do czasu coś delikatnie
pstryknę, ale... Paradoksalnie, pomimo że mocno siedzę w
fotografii, mocno siedzę w astronomii, to część wspólna tych
dwóch dziedzin czyli astrofotografia nigdy się we mnie jakoś
głęboko nie rozwinęła
(Żona komentuje): Na szczęście!
Przynajmniej mąż noce spędza w domu!
No i jeszcze pytanie o
współczesność: świat fotograficzny się zmienia mocno,
lustrzanki są w lekkim odwrocie, w ataku są bezlusterkowce. Co ty
na to? Masz doświadczenia bezlusterkowe?
Mam duże doświadczenia bezlusterkowe.
Pierwsze moje doświadczenia pojawiły się przed wprowadzeniem
systemu Nikon 1, przygotowywałem wszystkie materiały przed wejściem
na rynek tego systemu, wiedziałem co się święci.
Chociaż Nikon 1 na rynku był
ostatni, bądź co bądź
No, Canon M był ostatni.
No tak. Ale powiedzmy, że Nikon był na końcu stawki
Na końcu stawki - to jest bardzo
trafne spostrzeżenie. Szczególnie teraz, z perspektywy tych kilku
lat. Jak system został przyjęty na rynku- to wszyscy wiemy. Trochę
nie wyszło- że tak powiem.
Tak, ale nie będę cię namawiał
do kalania własnego gniazda, tylko do bardziej ogólnych spostrzeżeń
na temat bezlusterkowców. Co o nich myślisz? Dla mnie przede
wszystkim ceny wzrosły- to jest rodzaj nowości i ta nowość jest
dość droga, w porównaniu z tym co na rynku do tej pory było. Tak
mi się wydaje.
W lustrzankach jest większa rozpiętość
jakości i cen. Najtańsze lustrzanki to jest koszt rzędu 2000,-
złotych.
Nawet 1500,-, powiedzmy.
A lustrzanka profesjonalna, to ci
kosztuje 20 tysięcy, czyli masz praktycznie dziesięciokrotną
rozpiętość ceny. W bezlusterkowcach nie ma takiej dużej
rozpiętości cenowej. Jeśli skupimy się na tych najważniejszych
firmach, czyli Sony, Olympus, Fuji, Panasonic, no to te najdroższe
modele nie są aż tak miażdżąco droższe od najtańszych jak
lustrzanki.
No tak. Ale co tu dużo mówić- te
najtańsze bezlusterkowce, to są po prostu kompakty z możliwością
wymiany obiektywu.
Tak. Dokładnie. Takie na przykład
Fuji X-A30 to kompakt z wymienną optyką. Ale dla wielu ludzi to
jest wszystko co potrzebują. Jeżeli ktoś chce odejść od
smartfona i nie chce pchać się w ciężkie systemy lustrzankowe, a
kompakt to dla niego za mało (choć są bardzo fajne kompakty na
rynku) , to taki bezlusterkowiec jest dla niego fajnym rozwiązaniem.
Jest wymienna optyka. I jeżeli ktoś wie co chce fotografować i wie
czym to trzeba fotografować, to taki bezlusterkowiec z dwoma czy
trzema obiektywami potrafi mu cały problem załatwić.
Dla mnie poważniejszy mankament bezlusterkowców jest taki, że to jest dosyć młode, to wszystko. W związku z czym używanych sprzętów- nie za wiele. No i trzeba zatem temu producentowi zapłacić za te obiektywy. Które są nowe i drogie.
Używanego sprzętu rzeczywiście nie
za wiele, jednak w dziedzinie elektroniki ten postęp cały czas
następuje, kolejne modele po, powiedzmy, dwóch latach w dziedzinie
jakości obrazu, dynamiki obrazu, szumów matrycy- dają ogromny
postęp. I tak naprawdę nie ma sensu kupować aparatu cyfrowego
sprzed lat trzech.
Noo, to zależy do czego go
wykorzystywać...
Tak. Ale jeśli popatrzymy na czasy
analogowe- czy ktoś kupił Nikona F3 z roku 2002-go, czy ktoś kupił
Nikona F3 z roku 1982-go -dwadzieścia lat wcześniejszego- to z obu
tych korpusów miał dokładnie identyczne zdjęcia. Natomiast jeśli
weźmiemy pod uwagę dwa bezlusterkowce- jeden współczesny, a drugi
sprzed trzech lat, no to jest między nimi jakościowa... jeżeli nie
przepaść, to na pewno duża różnica. Wiele osób ma tę
świadomość, że trzeba ten aparat mieć w miarę współczesny.
(Okazuje się, że ja chyba jestem
jeszcze większym konserwatystą niż Marcin Górko i wcale tak nie
uważam. Można mieć aparat dzisięcioletni, byleby służył dobrze
naszym celom).
A sam masz?
Mam, mam. Jak
wspomniałem.
Jedynkę
Nikona?
Nie nie. Ależ
skąd!
Ależ skąd,
nigdy?
Ależ skąd!
Jedynkę miałem pożyczoną, potem musiałem ją oddać. Mam aparat
marki Fuji, w którym jestem zakochany. Nastąpiła zdrada marki
Przeczołgałem go w tym roku na wyprawach, gdzie 90% zdjęć
wykonałem dwoma koreańskimi obiektywami marki Samyang. Skończyło
się na tym, że człowiek siedzący po uszy w Nikonie zrobił
zdjęcia Samyangiem założonym do Fuji. No ale tak naprawdę liczy
się fotografia.
Oczywiście.
Sprzęt to jest
tylko środek. Mógłbym równie dobrze zamiast Samyangów z przodu
mieć jakąś meduzę, która by tylko światło skupiała.
Bezlusterkowce są
u mnie bardzo mile widziane. Tu chciałbym zwrócić uwagę na
jeszcze jedną rzecz, że w ostatnich latach, bardzo się
upowszechniło filmowanie amatorskie. Pomijając już to, że teraz
drony, że tak powiem- napierają. Tu się pojawia wiele nowych
wątków, takich jak wszystkie kamery sportowe- GoPro, Action, ten
sprzęt. Wiele osób zdało sobie sprawę, że jadąc na wakacje chce
przywieźć nie tylko zdjęcia, ale i filmy. I wiele tych
bezlusterkowców naprawdę doskonale sobie radzi z tym zadaniem.
Szczególnie to co Sony robi. Wiele osób zajmujących się produkcją
filmową na poziomie profesjonalnym- wybiera Sony, bo ta firma w
dziedzinie takiego obrazu ruchomego ma ogromne doświadczenia,
jeszcze z czasów VHS-u. To im daje ogromną przewagę.
No, wszyscy
się reklamują filmowaniem. Także lustrzanki. Sony na pewno zyskała
popularność swoimi najlepszymi modelami, które są chwalone.
Sony bardzo
odważnie weszło jako pierwsze w bezlusterkowce pełnoklatkowe. Dla
wielu firm mała matryca APS-C była uważana za dużą. Tutaj Sony
zagrało odważnie i wygrało. Po prostu- Sony stać na to, żeby
ryzykować. Nawet jeżeli wtopią w jakiś projekt, to w globalnej
skali budżetu firmy- to nie będzie dla nich jakiś cios. Więc stać
ich na to, żeby zaeksperymentować z pierwszym kompaktem z matrycą
pełnoklatkową, czyli RX-1, stać ich na to, żeby zrobić całą
linię bezlusterkowców- które zresztą świetnie zostały odebrane
na rynku. Czego nie można powiedzieć o ich pełnoklatkowych
lustrzankach. W tej dziedzinie nigdy jakoś nie byli postrzegani jako
liderzy.
Tam siedziała
już przecież konkurencja, zasiedziała od lat. Sony było pewno
dużo ciężej.
A w którą
stronę pójdzie cały ten rozwój według ciebie? Masz jakieś wizje
na ten temat?
Jako
konserwatysta mam nadzieję, że już nie będzie dalej rozwoju tych
gadżetów wszystkich, tego bluetootha, wifi, tego jakiegoś
snap-bridge, jakichś tam jeszcze innych absurdalnych rzeczy... Komu
to jest potrzebne...
Noo, to na sto
procent będzie rozwijane! Przecież bez tego nic się nie sprzeda!
No oczywiście,
wiadomo. Nawet nie wiem jak to użyć (kryguje
się- przyp. mój). Natomiast od
strony fotograficznej obiektywy i optyka fajnie nam się rozwija.
Powstaje na dalekim wschodzie coraz więcej małych, niezależnych
firemek, z których niektóre coś ciekawego potrafią zaoferować-
parę lat temu był tylko Samyang, teraz jest już jakiś Ibelux,
Laowa...
...Irix (to
firma z polskim kapitałem, co ciekawe)
Te firmy powstają
na różnych półkach, w różnych segmentach cenowych i
jakościowych się lokują., I to jest bardzo fajna alternatywa dla
kogoś, kto kiedyś był skazany na aparat i oryginalny obiektyw
firmy „x” z bagnetem „x”, albo oryginalny obiektyw „y” z
bagnetem „y”, albo adapter (przejściówkę)
do M42 (gwint starych obiektywów
manualnych). Natomiast postęp
będzie szedł w dziedzinie czułości, bo te matryce będą coraz
czulsze, coraz mniej szumiące. W rozdzielczości też to będzie z
pewnością szło do przodu, co jak wiemy dla części użytkowników
jest ślepą uliczką. Kiedyś matryce sześcio megapixelowe były w
aparatach profesjonalnych, teraz w smartfonach są szesnasto
megapikselowe.
No wiadomo.
Postęp wymaga ciągłego zwiększania wszystkiego.
Prawo rynku.
Należy też
od razu kupić sobie nowy komputer, nowe dyski i nowe karty pamięci
w imię tego postępu. No ale do tego dążą producenci, żeby nam
coś sprzedać.
A nie
przeszkadza ci to, że te bezlusterkowce są malutkie? Bo mi to
właśnie najbardziej w nich przeszkadza. One nie są takie wygodne
jak lustrzanki, jednak.
Mam ogromny
szacunek dla systemu Olympusa, szczególnie dla tych lustrzankowo
wyglądających aparatów OM-D, z matrycą 4/3-cie. Ale one są dla
mnie za małe. Parę razy brałem je w rękę, próbowałem się do
nich przekonać, ale nie leżą mi te Olympusy. Natomiast
bezlusterkowce Sony, czy też- jak to się mówi- „Sonego”
He he.
I bezlusterkowce
„Fudżjego”, przynajmniej te większe, one są dla mnie fajnie
zaprojektowane. Ten X-E2, którego używam, ma dla mnie perfekcyjną
ergonomię. Nie używam go z długimi obiektywami, nigdy nie myślałem
o założeniu jakiegoś tam 100-400mm do Fuji. Zwykle są to małe,
poręczne stałki. To jest bardzo fajne, małe, dyskretne i
przyjemnie się tym fotografuje. Od strony ergonomii jest to dla mnie
optymalnie zrobiony sprzęt. Wszystko na pokrętłach, na dźwigniach-
nie jakieś przekopywanie się przez menu. Wszystkie najistotniejsze
funkcje są na wierzchu.
Tak. Fuji
jakoś najbardziej mnie przekonuje. Nie za bardzo siedzę w
bezlusterkowcach, dopiero niedawno się zacząłem nimi trochę
bardziej interesować.
A to zapraszam,
chętnie ci udostępnię.
Przy okazji
zrobię zdjęcie twojej szafie! Jak się odwrócisz.
Nie, szafa jest
tajna! Mogę ci ją narysować w aksonometrii.
Masz w tym,
jak wiemy niejakie doświadczenie.
Dziękuję
bardzo za wywiad. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będę mógł
cię pomęczyć.
Oczywiście,
zawsze możesz na mnie liczyć. Dziękuję!
***************************************
P.S. Informuje się P.T. Czytelników, że dostępny jest fanpage Fotodinozy na Facebooku (tzw. fanoskastrona na Twarzoksiągu):
https://www.facebook.com/fotodinoza/
***************************************
P.S. Informuje się P.T. Czytelników, że dostępny jest fanpage Fotodinozy na Facebooku (tzw. fanoskastrona na Twarzoksiągu):
https://www.facebook.com/fotodinoza/
Przy okazji nastąpiła niespodziewana zmiana wyglądu strony spowodowana awarią Bloggera. Przepraszamy za niespodzianki.
OdpowiedzUsuńŚwietny wywiad, dzięki. Podziwiam ogrom pracy włożony w „System Nikon”. Wiem że to truizm ale i tak muszę to napisać. Postęp rozleniwia. Prawie wszystko jest w zasięgu kilku kliknięć. Często nie ma potrzeby by samemu drążyć, jednak by coś poznać dogłębnie trzeba wyjść z domu, zobaczyć na własne oczy i dotknąć swoimi dłońmi.
OdpowiedzUsuńZakaz fotografowania szafy zwiększa apetyt na zawartość. Zgłaszam się na ochotnika, przy kolejnej okazji pozwolę sfotografować moją szafę, absolutnie nikt jak do tej pory nie dostał na to pozwolenia, w zamian za zdjęcia szafy pana Marcina. Mam w niej kilka ładnych koszul no ale sprawa wymaga poświęcenia.
Co do sprzętu firmy Nikon, posiadam apart Nikon L35AF i z całego serca mogę go polecić, chociaż nie jest to żaden system. Najlepszy aparat tego producenta z jakim dotąd obcowałem, i piszę to bez sarkazmu.
Aż musiałem sprawdzić co to za L35AF i nie zawiodłem się. Toż to świetny aparat- pierwszy kompaktowy autofokus Nikona, z obiektywem f/2,8. Rosną w cenie takie rzeczy, niech Pan Szanowny trzyma i nie sprzedaje. Napisał o nim sam Ken Rockwell- nestor internetu. Ken Rockwell szybciej stoi niż ty biegniesz. To Ken Rockwell zabronił Samsungowi produkować bezlusterkowce NX. O L35AF jest tutaj: http://www.kenrockwell.com/nikon/l35af.htm
UsuńDokładnie. Wartość takiego aparatu na pchlim targu to ok. 10-20zł. Wynika to z tego, że w przekonaniu bywalców takich imprez plastik ów (w rzeczywistości czołg obudowany plastikiem) kiepsko prezentuje się nad kominkiem. Swoją drogą „pchli targ w obiektywie” lub „obiektyw z pchlego targu” to dobre tematy na fotodinozę.
UsuńDziękuję. Rozważy się pchle targi jako temat, ale najpierw należałoby zacząć na nich bywać. Z grubsza wszystkie obiektywy opisywane na Fotodinozie to takie trochę pchletargowe są.
UsuńNa razie przyznam, że wbijam się w tematy bezlusterkowców, żeby nabrać o nich trochę zdania.
wywiad rewelacja nie mniej nie więcej
OdpowiedzUsuńDziękujemy. Miło że się podoba.
Usuńfajny wywiad! mam Coolpixa SQ i jego poprzednika czyli Coolpixa 950, szczegolnie 950tka to swietny sprzet! szkoda ze jest na 4 paluszki a nie na Li-lon bo bym go caly czas uzywal, robi swietne, bardzo ostre zdjecia mimo ze ma niby tylko 2MPx
OdpowiedzUsuńa co do Sony, to oni w czasach VHS robili kamery najpierw systemu Beta a potem Video8 (potem Hi8, Digital8 itd..) czyli miniaturowa Beta. VHS i VHS-C to badziewie i Sony o tym doskonale wiedzialo ze niema zadnego sensu sie w to pchac
Sony w ogóle wygląda jakby wiedziało co robi.
Usuń