Część pierwsza dostępna TUTAJ
Jak się już wspomniało- ludzie lubią
sobie podrzynać gardła w każdych okolicznościach przyrody.
Południowe Mani na południowym Peloponezie zawsze było ostre.
Zawsze był tu jakiś ostatni bastion. W wojnach z Wenecjanami,
Turcją, a na końcu z Hitlerem. No, teraz jeszcze nawet i przed
turystami. Tutaj gdzie ptaki zawracały, a ziemia to była przeważnie
surowa skała, zamieszkiwali ludzie osobni. Rolnikami ci oni nie
byli, oj nie.
Taka gmina.
Władza państwowa, za czasów
wszystkich kolejnych władz słabo sobie tutaj radziła. W mordę
można było dostać, to i poborcy podatkowi rzadko tu zaglądali.
Głównym źródłem dochodów tego
regionu stanowił od XII do XIX (dziewiętnastego!!!) wieku rabunek.
W zawodzie wikinga najbardziej cenię
sobie gwałcenie. (cytat).
Czym zajmowali się maniacko mieszkańcy
Mani? Otóż piractwem. Wielu potentatów dej gałęzi gospodarki
dysponowało własnymi statkami, a nawet flotyllami. Kto był
biedniejszy- zawsze mógł zaciągnąć się jako pracownik sezonowy
do licznych grup napadowych. Kto nie miał ochoty- zajmował się
piractwem brzegowym. Właśnie wyczytałem jak się taką robotę
robi. Otóż w ciemne, bezksiężycowe noce lata się grupami po
brzegu i za pomocą różnych światełek IMITUJE SIĘ nabrzeżne
wioski. Zwiedzeni tym marynarze kierują statek do portów, czy
zatok. Niestety okazuje się że nie są to te zatoki o jakich
myśleli. W zatokach czekają już pirackie łodzie gotowe do
mordobicia.
Na półwyspie był olbrzymi targ
niewolników.
Klany piratów rosły w siłę, a
ludziom żyło się dostatniej (cytat, mniej więcej)
Od wczesnego średniowiecza rządziły
tam klany rodowe. Jak jeden klan nasadzał się na wtłuczenie
drugiemu, to drugi nasadzał się na wtłuczenie pierwszemu. Ktoś
kiedyś zapewne nie wytrzymał i zbudował sobie pierwszą warowną
wieżę.
Nawet podejrzewa się kto to był-
normański rycerz, bo oprócz piratów osiedlali się tu także
Normanowie po wojnach krzyżowych, którzy zaimportowali tu swoją
jednorodzinną architekturę obronną.
Weszło to wszystkim Maniates w krew i
w tradycję.
Od tej pory, jak sąsiad cię
nachodził, chcąc zrobić ostatni zajazd na Litwie, to zamykałeś
się w wieży i mogłeś bezkarnie wylewać na niego smołę. Albo
sraczkę. Co tam akurat było pod ręką. Fantastyczna ta rozrywka
obrodziła wioskami jak z Tolkiena- zwartymi, najeżonymi wieżami,
budowanymi na szczytach lub zboczach.
Były pewne zasady. Rozmiar wieży był
zależny od statusu społecznego. Podobno, jak sąsiadom nie podobała
się inwestycja, to przychodzili i burzyli podczas budowy. Trzeba
było uważać (cytat).
Nie to co teraz, he he.
Z prawa budowy wież byli wykluczani
osobnicy nieznani społeczności, oraz ci, którzy nie byli znani z
osobistej niekwestionowanej odwagi.
Nie to co teraz, he he.
Wieże łączono czasem z jaskiniami i
podziemnymi przejściami, służącymi do komunikacji z wybrzeżem.
W wieżach mieszkali faceci. Sami
faceci. Kobiety i dzieci zajmowały niskie budynki obronne stojące
obok. Niby słabo, prawdaż?
Ale jednak! W przypadku waśni pomiędzy
Maniakami pomieszczenia dla kobiet i dzieci z zasady NIE były
atakowane jako pierwsze!
Jeśli chodzi o stosunki rodzinne, to
posługiwania się bronią i żeglarstwa uczono od 8-go roku życia.
Nierzadko po śmierci męża żona przejmowała przedsiębiorstwo
pirackie i stawała na jego czele.
Ciągłe walki pomiędzy klanami i
wioskami, oraz życie z bronią w ręku, uczyniło z tutejszych
mieszkańców najlepszych najemnych żołnierzy od czasów
średniowiecznych do lat 1830-tych. Jeszcze dzisiaj niektóre żyjące
tu rody informują z dumą, że do połowy XIX wieku ŻADEN z ich
męskich protoplastów nie zmarł śmiercią naturalną.
Niemniej wielu, nie mając ochoty
stracić życia, albo mając dosyć życia na wulkanie- emigrowało.
Mówi się że niejaki Bonaparte Napoleon, Korsykanin z pochodzenia
(cytat), urodził się w rodzinie emigrantów z Południowego Mani.
Wszyscy manijscy piraci wzięli udział
w walkach o wyzwolenie narodowe Grecji spod dominacji Imperium
Osmańskiego. Było to piętnaste powstanie narodowe przeciwko
Turkom, w dużej części finansowane przez Wielką Brytanię,
Francję i Rosję. Tym razem prowadzone na zasadzie wojny totalnej,
także przeciw cywilom. Była to walka o wszystko- Turcy planowali
sprzedanie wszystkich greckich chrześcijan jako niewolników i
zasiedlenie Peloponezu osadnikami z Egiptu.
Odzyskanie niepodległości w 1831 roku
zakończyło historię manijskiego piractwa. Dobrobyt wolnej Grecji i
praworządność zaczęły wypierać dawne bezprawie. Do zakończenia
dawnych dziejów Południowego Mani przyczyniła się także masowa
emigracja.
Emigracja nie skończyła się nigdy.
Jeszcze w 1961 roku Mani (całe-
południowe i północne) zamieszkiwało 20 tysięcy ludzi. Dzisiaj
mieszka tu podobno nie więcej niż 1/5. Dużo Greków jest tu nadal
zameldowanych, ale tu nie mieszkają.
Generalnie tu prawie nikogo nie ma.
Wieże to w dużej części domy
letniskowe, albo ruiny.
W najbardziej znanej i najbardziej
malowniczej wiosce Vathia domy, całkiem niezniszczone, stoją do
dziś otwarte. Wydaje się że wiele z nich było zamieszkanych
jeszcze z 10- 15 lat temu.
Wioska- widmo.
Vathia |
Vathia |
Vathia |
Vathia |
Vathia |
Vathia |
No nie, przepraszam, mieszka tam jeden
koneser wśród gratów, kóz, psów i telewizora wystawionego przed
warowną wieżę. Na szczęście nie napada na przepływających
turystów. Ale na wszelki wypadek nie robiliśmy zdjęć.
Vathia |
Vathia |
Z pewnością jednak w wielu zatokach
leżą pozostałości złupionych od średniowiecza statków, które
przyciągają nurków.
Widoki, jakie zapewnia Południowe Mani są niezrównane. Góry spadają tam ostro do morza- dziesięciokilometrowe widoki na pół wybrzeża są tam na porządku dziennym.
Właściwie tylko jedna, wąska i nienajlepsza droga obiega półwysep i wydaje się że więcej tu rolników, niż właścicieli pensjonatów. Jedyne Githio, zwane bramą Mani (dość to dwuznaczne, co nie Mańka?) jest inne niż reszta i robi za lokalną Niceę, na miarę naszych możliwośći (cytat)- jest tu fantastyczna atmosfera przyjemnego, południowego kurortu, pełnego knajpek nad portem.
Po drodze do Githio- statek.
Ja wiem co on tu robi. Efekt robi. Nie
mogę wymyślić innej przyczyny, dla której malowiczy wrak statku,
widoczny z daleka z wysoko poprowadzonej drogi stoi na plaży jak
rdzawa skała. Gdyby był czyjś, to już pewnie dawno zostałby
pocięty na żyletki do golarki „Ellada”. Jestem prawie pewien,
że przyholowano go tutaj celowo. Szacun dla Greków.
W Lakonii, a szczególnie na jej
południu, w okolicach Neapolu (Neapolis, no co, takie Nowe Miasto
Nielubawskie) nieco turystycznego pseudoblichtru hotelowego (palmowe
promenady), miesza się tuż za rogiem ze skromnością wiejskich
domków między sadami pomarańczy i oliwek.
Niesłychanie podoba mi się racjonalne
spojrzenie Greków na maszyny.
Otóż filozofią grecką jest- „po
co zmieniać, skoro dobrze działa?”. Mało już tego typu
filozofii wśród Europejczyków.
Jeszcze dość niedawno podobną
filozofię stosowali Francuzi, ale odkąd zastosowano tam rządowe
dopłaty do złomowania samochodów i zakupu nowych aut w 2008 roku
(wpompowano w to miliard euro)- filozofia ta odnosi klęskę za
klęską.
Ostatnio zabroniono wjazdu do Centrum
Paryża starszym samochodom.
Znaczy się starej działającej
maszyny nie wolno już mieć.
Natomiast w Grecji- wolno! Jest to
absolutnie paneuropejski raj dla miłośników aut japońskich z lat
70-tych. Wszystkie w wersji pickup. No bo przecież rolnik nie będzie
kupował limuzyny.
Ale zapamiętaj: życie to nie ”Ale
Kino”
Smak naszego życia to wygazowane piwo
Nasze romanse ustępują wszystkim harlequinom
Zamiast czarnej limuzyny- zbity pysk, duże czarne limo
Nie szukaj Scarlett, jak nie jesteś Rudolph Valentino.
Smak naszego życia to wygazowane piwo
Nasze romanse ustępują wszystkim harlequinom
Zamiast czarnej limuzyny- zbity pysk, duże czarne limo
Nie szukaj Scarlett, jak nie jesteś Rudolph Valentino.
Grecki rolnik nie
szuka Scarlett. Jeździ czterdziestoletnim Datsunem.
Nie myślałem, że
Grecja tak na mnie podziała- ale zostałem przez te kilka dni
wielbicielem japońskich pickupów, aż rzuciłem się je zgłębiać
w odchłań internetu. Mam nawet swoich ulubieńców.
Zdjęcia z fauny
samochodowej Grecji być ukażą się gościnnie na gościnnym blogu
motoryzacyjnym. O ile będzie tak gościnny. Dam Państwu znać w
razie czego.
Moim zdaniem powinniśmy jednak więcej
czerpać z kultury klasycznej. Greka w każdej szkole! Lekcje Greki
obejmującej konwersację na tematy motoryzacyjne:
- Panie, a po ile ta Toyota Publica?/
Κύριος, αφού το πώς η Toyota
Publica? (Kýrios,
afoú to pós i Toyota Publica?)
-Ile można włożyć na pakę?/ Πόσο
μπορεί να εισαχθεί στο πίσω./ (Póso
boreí na eisachtheí sto píso)
- A bita była? / Και
είχε ηττηθεί? (Kai eíche
ittitheí?)
(tłumaczenie by Google
translator, tak że ten... uważajcie przy kupowaniu)
Na skrawku Laokonii zwanym
Półwyspem Mani rozłożyli się piraci. W tym samym czasie 60
kilometrów dalej na wschód, w Monemvasii rozłożyli się
antypiraci.
Monemvasia |
Monemvasia jest greckim
Gibraltarem. Tylko takim malutkim. Nie ma tam lotniska, na którym
można by organizować wypadki lotnicze premierów. Nie było tam
nigdy brytyjskiej bazy wojskowej. Ale była niebrytyjska baza..
To miejsce jest
fantastyczne.
Po rozejrzeniu się,
trafiło do pierwszej dziesiątki najładniejszych miasteczek jakie
widziałem. Ale może to nie być dla Was rewelacją, bo ja w sumie
niewiele poza Europą widziałem.
Monemvasia |
Monemvasia |
Monemvasia |
Monemvasia |
Założyli je Grecy z
północy, uciekający przed Normanami i Słowianami (to my! to my!).
Było to w roku pańskim 583-cim. Najpierw stanowiła miasto górne,
leżące na szczycie kilkusetmetrowej skały, dostępne przez wąską
obwarowaną dróżkę i tylko jedną bramę- stąd grecka nazwa tego
miejsca. Potem rozwinęła się o miasto dolne, leżące na skłonie
pod skalną ścianą, obwarowane potężnymi murami.
Monemvasia |
Przez 700 lat pozostawało
pod władzą Cesarstwa Bizantyjskiego i za jego czasów zyskało
świetność, znaczenie, oraz wszystkie zabytki.
Było bardzo wygodnie
położone- przede wszystkim bardzo trudno dostępne i niewidoczne z
pobliskiego lądu- chyba że oddalimy się brzegiem na kilka
kilometrów. W każdym razie ciężko było zaatakować Monemvasię
bez użycia łodzi, bo pierwotnie skała była niepołączoną z
lądem wyspą.
Monemvasia z pięciu kilometrów |
Niestety w fotograficznym
pakowaniu się na wyjazd poszedłem na tak zwany minimalis. Ten
minimalis jest ostatnio bardzo modny, podobnież. W tym zaczadzeniu
minimalisem ręka drżała mi już nad spakowaniem obiektywu 400mm, o tego- LINK,
ale powstrzymałem się, siłą mody, i to był błąd.
I tu się muszę
mierzyć z kontrą
Że to błąd, że to
błąd, że to błąd, że to błądbłąd.
No i tę Monemvasię, co
to się ją widzi z brzegu dopiero z 5-ciu kilometrów trzeba teraz
mocno kadrować, żebyście ją w ogóle mogli zobaczyć.
Oprócz tego miasto leżało
na szlaku handlowym z Włoch na Morze Czarne, co powodowało, że
kwitło jak szalone pod skrzydłami Bizancjum. W okolicach roku 1200
zamieszkiwało tę małą wysepkę i port obok 50 tysięcy
mieszkańców! Toż to Rzym jakiś był, czy inny Konstantynopol!
Monemvasia |
Monemvasia |
Miasto odpierało co jakiś czas liczne ataki Normanów i Arabów, co bardzo ciekawe- na gibraltarskiej skale Monemvasii nie było wcale żadnego portu! Dzięki czemu miasteczko stanowiło fortecę chronioną z wszystkich stron. Port, owszem był, ale tuż obok na lądzie stałym.
Korzystną sytuacją było
to, że w obrębie murów miasta było na tyle jeszcze miejsca i
gruntów, że mieszkańcy mogli uprawiać pszenicę i żywić się
nią, nawet w czasie długiego oblężenia.
Potem jeden z władców
bizantyjskich sprzedał Monemvasię Watykanowi, ale już niedługo
przejęli ją Wenecjanie, którzy przez następne 150 lat musieli się
zmagać z Turkami. Turcy też chcieli Monemvasię. W końcu dopięli
swego i do czasów wyzwolenia Grecji rządziło tu Imperium
Osmańskie.
Monemvasia miała się dobrze do czasu otworzenia wspomnianego w poprzednim wpisie- LINK Kanału Korynckiego. Gdy napuszczono wodę do korynckiej rynny- szlak handlowy skrócił się o kilkaset kilometrów i Monemvasia wypadła z gry handlowej. Powoli miasteczko chyliło się ku upadkowi. Górne miasto popadało powoli w ruinę. Ostatni mieszkaniec wyprowadził się stamtąd w 1911 roku. Dziś stoją tam resztki budynków i przyziemia dawnej fortecy. Jeden obiekt wyróżnia się dobrym stanem- cerkiew Świętej Zofii, w czasach tureckich używana jako meczet, a w czasach nam współczesnych zrekonstruowana.
Monemvasia. Cerkiew Agía Sofía w górnym mieście. |
Żyje nadal (i to jak
żyje!) miasto dolne. Miasto dolne jest mieszaniną uroczych
maleńkich kamieniczek z piaskowca, w których mieszkają nieliczni
lokalsi (90 osób, i wydaje się, że więcej się nie zmieści), z
pensjonatami i hotelikami we wspaniałym klimacie, także wciśniętymi
w te same kamieniczki. W morzu zaułków i uliczek nie szerszych niż
rozstaw ramion skryły się liczne cerkiewki i mikroplacyki. Życie
toczy się wakacyjnym rytmem, koty przesiadują pod obrusami,
pamiątki sprzedają się w mikrosklepikach w parterach
mikrokamieniczek, a papugi w barach patrzą tęsknym okiem na głęboki
błękit morza za oknem.
Monemvasia |
Monemvasia |
Monemvasia |
|
Monemvasia |
Za murem odgradzającym
miasto po przeciwnej stronie był niegdyś cmentarz, ale nie widać
po nim specjalnych śladów- dzisiaj usytuowano tam małą latarnię
morską.
Coś. Czyżby czosnek? |
Może trzeba było iść
na całość, zacząć żywić się dzikim czosnkiem, uprawiać jakąś
pszenicę i olać lot powrotny Ryanaira?
Do dziś mam wątpliwości.
Fabrykant
jak zawsze pełen
wątpliwości.
Źródła i źródełka:
+ przewodniki po Grecji
Kontynentalnej.
PELOPONEZ!!
OdpowiedzUsuńByliśmy tam w 2005r., rok po ślubie. Prom z Ancony do Patry, dookoła półwyspu, przez Argolidę, Ateny, Delfy, pod Olimp, a potem na Meteorę, Dodonę i Igumenitsę, skąd odpływał prom powrotny. Wspaniała podróż, do niedawna uznawałem ją za wakacje życia. Wtedy jeszcze pod namiotem, z butlą gazową i zapasem Paprykarzu Szczecińskiego...
Monemvasia mojej żonie przypominała Węża, Który Połknął Słonia z Małego Księcia - czyż nie genialne skojarzenie...? Niedaleko obok jedliśmy najwspanialszą w życiu grecką sałatkę, w strasznie obskurnej budzie dla robotników budowlanych, pełnej tytoniowego dymu i pyłu cementowego. Mimo takich okoliczności sałatka była niesamowita, pani zalała ją chyba całym hektolitrem świeżej oliwy z wielkiego baniaka, która po zjedzeniu i tak została na dnie. Wtedy to dla nas był szok, bo oliwę uznawaliśmy za rarytas. Ale poza tym sądzę, że tak dobrze zapamiętaliśmy ten posiłek dlatego, że byliśmy wtedy ogromnie głodni, a przez poprzednie dni żywiliśmy się ryżem z sosem ze słoika i Paprykarzem Szczecińskim.
Oprócz tego zapamiętaliśmy kapliczki przy drogach, które tam budują nie w miejscach śmiertelnych wypadków, ale właśnie w podzięce za ocalenie, gdy ktoś ledwie uszedł z życiem. No i jeszcze parę starszych ludzi w Mistrze, którzy oprowadzili nas po polsku po okolicy. Myśleliśmy długo, że to Polacy, ale dopiero pod koniec dostrzegliśmy, że przewodnik, który trzymali w ręce, był po hebrajsku.
Była jeszcze powódź w Tolo (to była połowa września, pierwszy deszcz od trzech miesięcy - on nigdy nie wsiąka, bo ziemia jest wyschnięta na kamień, jechaliśmy autem po osie w wodzie modląc się, żeby woda się nie podniosła bardziej). I biedne psy ledwie dyszące z gorąca na bruku pod Akropolem. I wszechobecne w Grecji koty, które wylizywały do czysta puszki po Paprykarzu Szczecińskim. Aż baliśmy się, że sobie potną pyszczki o blachę, ale nie, one to miały opanowane, bo to campingowe koty były.
W ogóle to o tym wyjeździe mógłbym napisać takie sam wpis, jak Ty, tylko że ja nie opisuje podróży, tylko motoryzację. A może powinienem coś skrobnąć w Strumieniu Świadomości...? W końcu Witold Rychter też szeroko opisywał swoje samochodowe podróże...
O, jak miło! No oczywiście, że powinieneś napisać. O motoryzacji peloponeskiej napisałem dwa słowa dla Basisty i wysłałem mu zdjęcia do miksu, ale nie wiem kiedy opublikuje. Niemniej, jest tam co oglądać, a nawet jest tam rodzaj raju, we wszelkich rozumieniach tego słowa.
UsuńPaprykarz Szczeciński trenowało się w Holandii, a potem pod Paryżem. Mieliśmy auto pożyczone od mojego Taty (wspominane już kiedyś Renault 21 Nevada), ale spaliśmy na dziko. Nawet pod Paryżem staraliśmy się rozbijać namioty w krzaczorach na przedmieściach. Bardzo trudno było znaleźć miejsce, dlatego zazdrościliśmy nieco bezdomnym, którzy spali co prawda na kartonach pod mostami, ale jednak W CENTRUM. Na pewnym noclegu niedaleko Wersalu zwijaliśmy właśnie rano namioty i robiliśmy kanapki, kiedy pojawił się nobliwy pan z seterem na smyczy, zboczył nieco z trasy swojego spaceru i z groźną miną (zapewne dodawał sobie animuszu na widok polskich rejestracji) zapytał:
-Camping ?!!!
Na co mój przyjaciel przytomnie:
- No. Picnic.
PENELOPE CRUZ!!
UsuńCzy to okrzyk w rodzaju "Cracovia pany!" ?
UsuńOczywiście dopiero teraz zajarzyłem, że mógłby być to tytuł tego odcinka. Może z jakimiś małymi literówkami.
Usuńtak :) w odpowiedzi na komentarz SzK
Usuńswietne! uwielbiam czytac Twoje artykuly podroznicze, a najbardziej te rysy historyczne - swietnie napisane, bardzo ciekawie, mogl bys pisac ksiazki do historii, dzieki czemu nie zasypialo by sie po przeczytaniu polowy strony.
OdpowiedzUsuńtylko dla czego tak malo zdjec gratow ja sie pytam??? :(
zdjecie z na w pol zgnitym "wrosnietym" w wode statkiem najlepsze ze wszystkich! swietna autrakcja dla graciarzy
Bardzo miło się czytało. Nie mam za złe małej ilości zdjęć gratów - od tego są inne blogi.
OdpowiedzUsuń@Szczepan
Widzisz jak miło wspominasz? Ja pomimo mimo, że już od kilku lat stać mnie na hotel, to wolę właśnie tego typu wakacje. Z namiotem, paprykarzem w puszce, butlą gazową. Raczej na kempingu, ale jednak bez prądu, telefonu i laptopa. Bo dla mnie jest to kompletna odskocznia.
O, fajnie że Panom się podoba. Zdjęcia gratów ofiarowałem specjaliście od gratów- Leniwcowi, więc tylko należy trochę poczekać aż opublikuje.
UsuńZamiast książek od historii będę leciał przewodniki. Zaczynam lajtowo od Łodzi, ale pracuję nad tym intensywnie i podoba mi się. Kolejne części będą się ukazywały w formie blogowej na Fotodinozie. A potem tylko to opracować, wydać i już autografy, wywiady, celebryctwo. Świetlana przyszłość, jednym słowem.
@Mav- ja niestety podróżuję z laptopem. Inaczej wpisy na Fotodinozę ukazywałyby się rzadziej... Zatem prąd niezbędny.
Podróżuję też z laptopem. Za to wypoczywam bez ;) Gdyby wpisy w czasie wypoczynku miałyby się nie ukazywać, nie byłby to dla mnie problem - wystarczyłaby wcześniejsza informacja kiedy zajrzeć ponownie... chyba, że dla Ciebie to jest odpoczynek, odskocznia i po prostu lubisz na bieżąco publikować.
UsuńLubię, oj lubię. Chętnie rzuciłbym pracę zawodową na rzecz pisania. Ale na razie się nie da.
UsuńBardzo mi się spodobała idea planu zagospodarowania przestrzennego w wykonaniu piratów;)
OdpowiedzUsuń