piątek, 7 sierpnia 2020

Jaki aparat analogowy Canon EOS? Top 7


Fotodinozaury wszystkich krajów - łączcie się!
Z mojej strony nastąpił wycof kompletny w materii śledzenia nowości sprzętowych, zająłem się ostatnio głównie śledzeniem XVI wieku w literaturze, a domem mym stało się międzywojnie, gdzie ci wszyscy Witkacowie i Boye Żeleńscy, oraz Luxtorpedy do Zakopanego latali. Niemniej czasem miło tak cofnąć się w przeszłość i odwrócić od przyszłości. Przeszłość jest fajna - stuprocentowo pewna i sprawdzona, w przeciwieństwie do przyszłości.
Może cofnąć się aż tak bardzo, że aż do fotografii analogowej?


Nikt już, zapewne, nie robi zdjęć analogowych, a jak robi, to dość często cofa się w przeszłość aż do aparatów manualnych, żeby było bardziej vintage, cool i retro. Jednakże aparaty Canon EOS, te na film, były od samego zarania bardzo sprawnymi narzędziami dla fotografa. Już nie mosiężno analogowymi, tylko plastikowo elektronicznymi, niemniej ku wybitnej przyjemności fotografowania były tworzone.
Z resztą - kto nam każe robić nimi dzisiaj zdjęcia? Przecie i bez robienia zdjęć można podniecać się tym, że leżą w szafie - kto bogatemu zabroni? Czy znany kolekcjoner Jay Leno, właściciel ponad 400 samochodów, jeździ nimi wszystkimi? Czasem może i jeździ, ale na ogół leżą w szafie stoją w garażu, zupełnie jak moje aparaty analogowe. Mimo to - cieszą, radością posiadacza.

Zbiór będzie subiektywny. To jasne. No obiektywny, to ja nie jestem.




Okres analogowych aparatów EOS to spory okres, od 1987 do 2004 roku, czyli siedemnaście lat, podczas których firma Canon wyprodukowała olbrzymie rzesze aparatów wszystkich poziomów zaawansowania, od pstrykadeł dla fotoamatorów po karabiny maszynowe dla fotoreporterów. Nie tylko karabiny maszynowe są interesujące.

Mój Top Analogów Canona nie jest ustawiony jako ranking. Czyli wcale nie od najgorszego do najlepszego. Każdy z tych sprzętów jest w pewien sposób interesujący i fajnie nim robić zdjęcia.


EOS IX - ozdoba na półkę




Na początek coś poza konkursem. Aparat który ma jedną podstawową wadę - nie można nim dziś robić zdjęć. Prawie. To znaczy, jak ze wszystkim, jak ktoś się bardzo uprze, to można. Ale jest ryzyko i drogo. Problem w tym, że EOS IX to aparat nie na "zwykłe" filmy 35mm, tylko na nieprodukowane już od lat filmy APS (Advanced Photo System). Można je kupić np. na Ebay, ale kosztują dużo, a ich ewentualna pełna sprawność może być wątpliwa, ze względu na ich wiek. Zatem - tylko dla ryzykantów.

Ale dlaczego na inne filmy?
A bo seria IX Canona miała być rewolucją, wraz z nowo opracowanym systemem filmów, współzaprojektowanych przez Kodaka i czołowych producentów aparatów. Filmy owe, posiadające pasek magnetyczny pozwalały nie tylko na naświetlenie emulsji, ale i na zapisanie danych. Dzięki temu można było: wyciągnąć nieskończoną rolkę filmu i bezpiecznie wstawić ją z powrotem, a aparat sam ustawiał ją na pierwszej wolnej klatce, ustalić inny niż standardowy format zdjęcia, np. panoramiczne, wstawić na fotkę jeden z kilkudziesięciu predefiniowanych napisów, albo już w aparacie ustawić liczbę żądanych odbitek. Nowoczesność w domu i zagrodzie to była! I realizowała marzenia paru pokoleń fotografów o swobodnym żonglowaniu filmami o różnych czułościach, albo zmianach z koloru na czarno- białe klisze i z powrotem.
EOS IX z otwartym pojemnikiem na film APS - tu bardzo się różnił od innych lustrzanek.

Niestety system APS nie realizował innych marzeń tych fotografów, mianowicie marzeń o jakości zdjęć, bo klatka APS była mniejsza niż klatka filmu 35mm. To, oraz nagły atak fotografii cyfrowej zwaliły z nóg system APS, który umarł cichutko w kąciku. Można poczytać o nim na Fotodinozie - TUTAJ

Pozostały po nim aparaty, w tym pierwszy najważniejszy EOS IX.
Czemuż najważniejszy?
Bo śliczny.
To najładniejszy aparat serii EOS, modernistyczny, najmniejszy w historii tego systemu, a do tego jeden z nielicznych pokryty metalową obudową. Wzornictwo tego sprzętu dało inspiracje dla paru innych, zupełnie niecanonowskich aparatów m. in. kompaktów Sony.

Parametry miał niezłe, jak na model amatorski, część wnętrzności wzięto prawdopodobnie ze średniej półki Canona, dedykowanej entuzjastom. Ale nie ma się co nad parametrami rozwodzić, skoro nie kupuje się go dzisiaj dla robienia zdjęć. Więcej o aparacie poczytacie TUTAJ


Dla amatorów              0/10                

Dla entuzjastów           1/10
Dla wariatów sprzętowych  8/10
Wygoda użytkowania        5/10
Trwałość                  8/10
Parametry techniczne      5/10
Rok premiery              1996

Co można rozważać zamiast? Wyciskacz do cytryn Starcka.

Opisywany szerzej na Fotodinozie:


EOS 650. Blisko klasyki.

Najstarszy i najmłodszy Canon EOS na film (650 i 300x).

To pierwszy aparat systemu EOS. Czy to coś znaczy? 
Znaczy.
Najprawdopodobniej najbardziej "vintage" z wszystkich aparatów Electro Optical System. Dość powiedzieć, że w pewnej części jest metalowy. Osiągami nie zachwyca, są na poziomie późniejszych amatorskich modeli. Zachwyca dwoma rzeczami - wizjerem, o wielkim powiększeniu i pokazującym pełny kadr, jakby był przystosowany do ręcznego ostrzenia (bo tak było w istocie). Prostotą i intuicyjnością obsługi - jest tam mało przycisków i pokręteł, bo też funkcji jest mało. Ten aparat mówi całym sobą - służę do zdjęć, a mój główny bajer to autofokus. Rzeczywiście - w czasie premiery był to nie lada cymes. Canon 650 ma pewne uproszczenia w stosunku do późniejszych modeli np. nieprzesuwny program "P", czyli w tym trybie parametry ustawione automatycznie przez aparat nie dają się zmieniać (nie tak jak dziś, kiedy zmiana przesłony powoduje samoistną zmianę ustawień czasu bez zmiany ekspozycji), można tylko używać przyciemnienia / rozjaśnienia naświetlenia za pomocą przycisku "kompensacja ekspozycji". Brak przy tym w wizjerze drabinki ekspozycji - jej rolę pełnią zapalające się literki oznaczające niedoświetlenie lub prześwietlenie.
EOS650 z trzema obiektywami Canon EF z epoki:
 50 f/1,8, 35-105 f/3,5-4,5 i 70-210 f/4



Autofokus, teoretycznie bardzo pierwotny, jednopunktowy, działa pewnie, bardzo dobry jest pomiar światła, przyczyniając się do wygody i pewności użytkowania. Nie w tym aparacie jeszcze "przewidującego" autofokusa, który z wyprzedzeniem śledzi ruchome obiekty, ale jakoś zupełnie to nie przeszkadza. Sprzęt skupiony na prostym skutecznym fotografowaniu, bez wodotrysków, dający wrażenie bardzo solidne, wręcz pancerne.
Co do trwałości - jeszcze nie widziałem niedziałającego EOSa 650, ani nawet ogłoszenia o sprzedaży zepsutego egzemplarza. Zważywszy, że od premiery minęły 33 lata, jest to niezły komplement.

Dla amatorów              6/10                

Dla entuzjastów          10/10
Dla wariatów sprzętowych 10/10
Wygoda użytkowania        7/10
Trwałość                 10/10
Parametry techniczne      5/10
Rok premiery              1987

Co można rozważać zamiast? Canona EOS 620, ma lepsze parametry migawki i podobne sterowanie. Ale nie był pierwszym w historii EOSem, tak jak 650.

Opisywany szerzej na Fotodinozie:


Bardzo ciekawy sprzęt. Mało znany i zaprojektowany wbrew popularnym tendencjom. Już po wyglądzie można poznać, że niedaleko mu do EOSa 650 i jego pochodnych (najbliżej do EOSa 630). Produkowano go w latach 1989 - 92, powstało tylko 20 tysięcy tych aparatów, co jest wartością, jak na Canona, dość niewielką. Czym się wyróżnia ten aparacik? Jest jednym z niewielu filmowych lustrzanek z lustrem nieruchomym, półprzepuszczalnym. Lustro takie wymyślono w latach 60-tych jeszcze, miało ono zadanie przyspieszenie działania aparatu. W zwykłej lustrzance ruch lustra w górę i w dół opóźniał zrobienie kolejnego zdjęcia. W aparacie z półprzepuszczalnym elementem większa część światła przechodzi przez lustro prosto na film, mniejsza część jest odbijana w górę do wizjera, a całość jest niepodnoszona i pozbawiona wszelkich silniczków i mechanizmów. Dzięki temu nie tracimy cennych milisekund na ruch lustra przed otwarciem migawki, a obraz w wizjerze nigdy nie zanika, nawet podczas naciskania spustu. Wymarzone narzędzie dla fotografów sportu.
 Duchowym przodkiem naszego RT był Canon Pelix, pierwszy z lustrem półprzepuszczalnym, oraz profesjonalne superszybkie wersje Canona F1, zbudowane na olimpiadę w Monachium w 1972. Potem, w czasach cyfrowych podobne rozwiązanie stosowała firma Sony.
O ile w profesjonalnych aparatach dla reporterów starano się maksymalnie przyspieszyć strzelanie kolejnych klatek, o tyle EOS RT, miał inne zadanie. Miał stanowić aparat z najmniejszym opóźnieniem wyzwolenia migawki po naciśnięciu spustu. A przy okazji być "halo - camera", którą można by się chwalić w reklamach jako pierwszym aparatem autofokus z lustrem półprzepuszczalnym.
Owo opóźnienie migawki względem naciśnięcia spustu na przełomie lat 80-tych i 90-tych stanowiło pewien problem - ówczesna elektronika nie była tak szybka jak dziś, mikroprocesory bardzo mikre, a silniki elektryczne nie tak sprawne, jak dawne rozwiązania czysto mechaniczne. Canon postanowił udowodnić, że można. Przeprojektowano aparat na lustro stałe i zaimplementowano mu szybki tryb "RT" (real time) - po naciśnięciu spustu do połowy aparat blokował pomiar światła i autofokus, oraz przymykał przesłonę do pozycji roboczej, dociśnięcie spustu nie powodowało zatem już żadnych mechaniczno - elektrycznych nastaw, za wyjątkiem przesuwu filmu i ruchu migawki. W niemal bezgłośnym, miękkim działaniu aparat strzelał zdjęcia nie zaciemniając ani na chwilę wizjera. Opóźnienie spustu wynosiło w przeciętnej ówczesnej lustrzance około 90 - 130 milisekund. Canon RT skracał ową bezwładność do 8 milisekund.
Nie był jakimś potwornym demonem szybkości - wyrabiał bardzo dobre 5 klatek na sekundę (lub 3 klatki przy ciągłym śledzeniu ostrością), ale jednak wyróżniał się na tle epoki. Parametry techniczne migawki miał za to dość przeciętne (najkrótszy czas 1/2000 sek). Półprzepuszczalne lustro zabiera ok 2/3 stopnia przesłony, zatem przydadzą się do niego jasne obiektywy.
Robienie nim zdjęć w trybie RT jest bardzo ciekawym doświadczeniem, zupełnie innym dźwiękowo i wrażeniowo niż w klasycznych lustrzankach. Dla tych wrażeń warto go mieć.

Dla amatorów               5/10                
Dla entuzjastów            9/10
Dla wariatów sprzętowych  10/10
Wygoda użytkowania         8/10
Trwałość                   9/10
Parametry techniczne       8/10
Rok premiery               1989

Co można rozważać zamiast? Nic. Nie ma konkurencji.

Opisywany dokładniej przez znanego specjalistę od EOSów, Jarosława Brzezińskiego:
EOS 100. Cichy, miękki, miły.

Na rynku amerykańskim EOS 100 nazywał się Elan

Jest to jeden z "miłych i wszystkomających" aparatów z epoki filmowych EOSów. Gdyby nie pewne kłopoty z trwałością byłby wielce godny polecenia. 
Bardzo ciekawa jest ta zamierzchła przeszłość, w której producenci rzucali się na stworzenie czegoś przełomowego, czegoś wyróżniającego się na tle. Canon EOS 100 miał tworzyć vorsprung durch technik ze względu na wyciszenie i miękkość pracy. W tym modelu zrezygnowano z ząbkowanych trybów, które zwykle montowane są na spodzie korpusu i przekazują cały napęd z silnika na rolki filmu. Tryby wyrzucono zastępując je paskami klinowymi. Dało to dobre efekty w postaci stworzenia najcichszego aparatu na rynku. Sprzęt wyposażono przy tym jako pierwszy w znane z dzisiejszych Canonów tylne kółko nastaw pod prawym kciukiem - świetne intuicyjne rozwiązanie do zmiany parametrów, bardzo porządną migawkę, strzelającą do 1/4000 sekundy, oraz najlepszą (prawdopodobnie) w historii fotografii wbudowaną lampę błyskową wyposażoną w automatyczny zoom, zupełnie jak w lampach zewnętrznych. Lampę tę wspierał niezwykle skuteczny podświetlacz, rzucający czerwony wzorek w ciemnościach dla lepszego działania autofokusa. Ten podświetlacz, zarzucony w późniejszych modelach powoduje, że EOS 100 jest jednym z najsprawniejszych aparatów analogowych Canona pod względem dokładności ostrzenia. Dogoniły go dopiero późne modele cyfrowe. Do późniejszych Canonów trzeba było dokupić zewnętrzną lampę błyskową, która miała taki podświetlacz na pokładzie, żeby uzyskać skuteczność EOSa 100. Przemyślany, wygodny kształt korpusu z grubym uchwytem dopełniał obrazu owego pewnego i przyjemnego w użytkowaniu aparatu. 


Ale to nie wszystko - dla wariatów sprzętowych było jeszcze coś ekstra - dodatkowo kupowany czytnik kodów kreskowych, pozwalający zapisywać w aparacie "presety" ustawień do konkretnych typów fotografowania. Troszkę był to bajer niż przydatna funkcja, ale efekt był.
W dzisiejszym użytkowaniu może przeszkadzać tylko jedna rzecz - w niektórych egzemplarzach wyciągają się podobno owe paski klinowe, które wymagają wymiany. To "podobno" to być może czarny PR konkurencji, bo mój intensywnie użytkowany egzemplarz działa bez problemu po 29 latach pracy. 
Oprócz powyższego "podobno" EOS 100 to sam cymes i przyjemność użytkowania dobrego narzędzia.

Dla amatorów              10/10                

Dla entuzjastów            9/10
Dla wariatów sprzętowych   6/10
Wygoda użytkowania         9/10
Trwałość                   7/10
Parametry techniczne       7/10
Rok premiery               1991

Co można rozważać zamiast? Canona EOS 10, trzypunktowy autofokus, ale lampa błyskowa bez zooma.

Opisywany szerzej na Fotodinozie:
https://fotodinoza.blogspot.com/2016/03/najlepszy-przyjaciel-czowieka-elan.html


EOS 50e. Dźwignie, wajchy, intuicja.



Dodaj podpis

To dla zaawansowanego entuzjasty fotografii prawdopodobnie najbardziej odpowiedni analogowy Canon. Od wielu pozostałych różni się nieco, za sprawą innego sterowania. Łatwiejszego. Za pomocą pokręteł i dźwigni większość funkcji jest wyprowadzona bezpośrednio pod palce, wzorem starych dobrych aparatów klasycznych. Mało tu przycisków. Po krótkim użytkowaniu, w rękach co bardziej światłego fotograficznie użytkownika aparat daje się obsługiwać w sposób zupełnie intuicyjny i na ślepo, z okiem w wizjerze. Stylistyka 50e udaje trochę retro, ale mniej więcej tak sprawnie, jak Volkswagen Beetle udawał przedwojennego Garbusa. Aparat ma dobre parametry ze średniej półki, sprawny trzypunktowy autofokus i do tego bajer i wodotrysk dzisiaj całkowicie zapomniany - sterowanie autofukusem za pomocą oka (spojrzenia na punkt ostrzenia). Jest to zabawka ciekawa , działająca sprawnie i dająca dużo dziecięcej radości. Przydaje się dobrze np. przy użyciu obiektywów superszerokokątnych, gdzie ogranicza konieczność ciągłego przekadrowywania.

W USA EOS 50e występował jako Elan IIe

Ogólnie - wspaniały to sprzęt dla kotleciarzy ślubnych. Wiem, bo byłem takim kotleciarzem, a 50e służył w robocie znakomicie. Ileż to kotletów się przy okazji zjadło!
Aparat ma jednak pewną wadę fabryczną - bardzo delikatny zamek tylnej klapy, który lubi się zepsuć. Naprawa jest łatwa (o ile dostaniemy części), ale trzeba na niego uważać, żeby nie prześwietlić filmu.

Dla amatorów               9/10                

Dla entuzjastów           10/10
Dla wariatów sprzętowych   8/10
Wygoda użytkowania        10/10
Trwałość                   7/10
Parametry techniczne       7/10
Rok premiery               1995

Co można rozważać zamiast? Canona EOS 30, nowszy model, podobny, bardziej metalowy, ale mniej charakteru.

Opisywany na Fotodinozie:
https://fotodinoza.blogspot.com/2016/07/sex-machine.html


EOS 5. Bardzo przyjazny profesjonalista



Ten sprzęt trafia do przegródki "najbardziej lubiane aparaty analogowe". Był połączeniem prostoty i lekkości konstrukcji amatorskiej z wytrzymałością i szybkością godną reporterów. A do tego niepozbawioną ciekawych bajerów. Pierwszy bajer, to lampa błyskowa i podświetlacz autofokusa taki sam, jak we wspomnianym EOSie 100 - najlepsze ówcześnie na świecie i długo potem jeszcze niedoścignione w swym pewnym działaniu. EOS 5 był także pierwszym w historii modelem  w którym można było sterować wyborem punktem autofokusa za pomocą oka, tak jak w powyżej opisanym 50e, tylko że tych punktów było pięć. Ponieważ Piątka była wcześniejszym niż 50e aparatem owo sterowanie okiem było jeszcze w wersji pierwotnej - działało tylko w kadrze poziomym. Niemniej - działało.

Dla Amerykanów EOS5 to A2E. A2 była wersją uproszczoną, bez sterowania okiem.


Ważniejsze jednak były inne rzeczy, niż te wodotryski i fontanny - przede wszystkim świetna szybkostrzelność na poziomie 5 klatek na sekundę, bijąca wiele ówczesnych reporterskich aparatów. Dla zaawansowanych fotografów zorganizowano też sterowanie - wszystkie klawisze były dostępne na korpusie, a przydatne funkcje przemyślane. Można było też Piątkę "kustomizować" za pomocą funkcji indywidualnych (np. powiązać wstępne uniesienie lustra z samowyzwalaczem i obsługiwać je jednym przyciskiem). 



Do aparatu był też dostępny jeden unikalny gadżet - oldskulowy batery pack podłączany za pomocą kabla (à la telefonicznego). Owóż ten zasobnik bateryjny wystarczał - uwaga uwaga - na pół roku intensywnej pracy reporterskiej. W sam raz na ucieczkę w tropiki (cytat - Marek Biliński).
Piątka była stosunkowo niedrogim aparatem, a w rękach wielu doprawdy profesjonalistów udowodniła swą niezwykłą trwałość, praktyczność i łatwość obsługi. Produkowano ją przez 10 lat, przyćmiła przy tym całkowicie znacznie droższego następcę - model EOS3. Do dziś jest najdroższym, poza profesjonalnymi "jedynkami", modelem serii EOS na film.
Dla dzisiejszych jego entuzjastów ma jeszcze jedną zaletę - jest ostatnim modelem Canona obsługującym stary typ zewnętrznych lamp serii EZ. O ile mi wiadomo lampy typu EZ mają aktualnie wartość ujemną.

Dla amatorów              10/10                

Dla entuzjastów           10/10
Dla wariatów sprzętowych   8/10
Wygoda użytkowania         9/10
Trwałość                  10/10
Parametry techniczne       8/10
Rok premiery               1992

Co można rozważać zamiast? Nic. Nie było chyba bardziej lubianego i wyważonego Canona na film. Może Canon EOS 1n, ale to inna półka cenowa.

Opisywany dokładniej na Fotodinozie:
EOS 300x. Nadspodziewanie bardzo dobry.





Powstał jako aparat niepotrzebny. Jest to ostatni analogowy model Canona i być może dlatego jego projektantom pozwolono poszaleć, żeby pełnym głosem zaśpiewali swój łabędzi śpiew. W tym samym czasie na rynku było już kilka Canonów EOS cyfrowych, a fotografia na film była w odwrocie. 
300x jest zewnętrznie podobny do najtańszych amatorskich modeli 300v i 3000v nieco wcześniejszych. Niech was jednak nie zmyli to podobieństwo. Wpakowano w ten aparat nie tylko migawkę z wyższych modeli, dającą 1/4000 sekundy, ale także dano możliwość sterowania wszystkimi parametrami - sposobem działania autofokusa, trybem zdjęć seryjnych w dowolnym "kreacyjnym" trybie fotografowania ("kreacyjnym" czyli w P, Av, Tv i M). 
Pierwszy Canon EOS na film - 650 (1987) i ostatni Canon EOS na film - 300x (2004)

Tego nie było w żadnym dotąd amatorskim Canonie. Dodajmy do tego, że 300x był pierwszym modelem "z niskiej półki" w którym zaimplementowano funkcje indywidualne (np. wyłączenie stroboskopu lampy błyskowej jako wspomagania wyostrzenia). Nie dość tego - poszerzono zakres rozjaśnienia i przyciemnienia ekspozycji, a szybkość silnika wzrosła do 3 kl./sekundę.
Stworzono wilka w owczej skórze... no, niech będzie, może był to owczarek niemiecki. Niemniej parametrami 300x doszlusował półkę wyżej. Główna różnica w stosunku do modeli, które już na tej półce leżały, to sposób sterowania - ciut bardziej absorbujący. Ale też wspomagany przez dżojstik - kursor, po raz pierwszy zastosowany u Canona w aparacie amatorskim. Po prostu w 300x więcej rzeczy ukrytych jest w menu. Niemniej - ma on wszystko co potrzebne zaawansowanemu entuzjaście. I do tego nikt o tym nie wie. 300x jest modelem prawie nieznanym, bo produkowanym krótko. Przy tym - ostatnim z ostatnich Canonów na film.

Dla amatorów              10/10                

Dla entuzjastów           10/10
Dla wariatów sprzętowych   7/10
Wygoda użytkowania         8/10
Trwałość                   9/10
Parametry techniczne       7/10
Rok premiery               2004

Co można rozważać zamiast? Porównywalny parametrami (ciut szybszy) będzie EOS 30v/33v, ale cięższy i znacznie droższy.

Opisywany szerzej na Fotodinozie:


EOS 1v. Osiągnięcie szczytowe. Formuła 1

Dodaj podpis

Canony z numerkiem "1" zawsze stanowiły elitę. Służyły profesjonalnym reporterom do tłuczenia innych profesjonalnych reporterów po głowie, w trakcie tłoczenia się na konferencjach prasowych. A fotografom przyrody pozwalały rejestrować ruch skrzydełek motyla. Canon zawsze wstawiał do nich to, co mógł najlepszego. Który z licznych okrętów flagowych brać pod uwagę? Każdy jest znakiem swoich czasów, każdy daje możliwość obcowania z systemem sterowania bardzo różnym od amatorskiego - niezbyt inyuicyjnym, wymagającym przyzwyczajenia i wzorowanym na słynnym Canonie T90, zaprojektowanym przez Luigiego Collaniego (napisałem o nim tekst na blogu: tutaj). No, ale skoro lecimy na całość, to lećmy i bierzmy się za szczytowe dzieło fotografii analogowej, jakim jest Canon 1v, wypuszczony w roku 2000.
Jest to aparat wszystkomający. Z dodatkowym "dopalaczem" (Power Boosterem) robi zdjęcia z prędkością 10 klatek na sekundę (9-ciu, jeśli ma przy tym ostrzyć kontynualnie na obiekt). Jest to doskonałe narzędzie na zrobienie w 3,6 sekundy wszystkich 36 klatek filmu analogowego. 
To, że wizjer pokazuje 100% kadru w sporym powiększeniu i że widać w tym wizjerze dwie "drabinki" ekspozycji (osobna dla światła zastanego i dla błysku), to rzecz oczywista. Równie oczywiste jest uszczelnienie przeciwwilgociowe aparatu. Mniej oczywiste jest 45 punktów zabójczo pewnego autofokusa, które (dzięki Bogu!) można sobie grupować w mniejsze strefy. Czy też możliwość ustawienia 50 funkcji indywidualnych aparatu (część dopiero po podłączeniu do komputera) - są tam np. ustawialne kierunki kręcenia kółeczkami nastawczymi, zgodnie z życzeniem fotografa. Kto lubi kręcić w lewo, ten może nastawić w lewo, ale ci co lubią kręcić w prawo nie są pominięci.
Aparat jest w stanie zapamiętać parametry zdjęć (czas/ przesłona/ data) do 200 rolek filmu 36 klatkowego.
Migawka ma parametry wyścigowe tj. daje najkrótszy czas 1/8000 sekundy i synchronizację błysku przy 1/250, a do tego była objęta gwarancją producenta do 150 tysięcy zdjęć. O różnych trybach pomiaru światła powiązanych (lub nie) z aktywnymi punktami ostrości już nie wspominam.
Jest to czołg wyścigowy (zwłaszcza ze wspomnianym boosterem - dopalaczem), niestety również pod względem wagi (945 gramów). Niemniej możliwość spróbowania zabawy w fotoreportera sprzed lat - bezcenna. Są tylko dwa przeciwskazania - ewentualne zużycie aparatu, oraz niezbyt niska cena, za którą można kupić przynajmniej kilka innych aparatów z tego zestawienia, o ile nie wszystkie.

Dla amatorów               3/10                
Dla entuzjastów            9/10
Dla wariatów sprzętowych  10/10
Wygoda użytkowania         8/10
Trwałość                  10/10
Parametry techniczne      10/10
Rok premiery               2000

Co można rozważać zamiast? Nikona F5 lub F6

Test Canona 1v po angielsku znajdziecie u nestora internetu Kena Rockwella. 
Biblia się myli - to nie Adam i Ewa, to Ken Rockwell. Ken Rockwell potrafi zrobić zdjęcie z półobrotu. To ponoć przez Kena Rockwella producenci przestali robić aparaty na film. Zabronił im.

Co wybrać? Propozycją rozsądną, ale też najbardziej popularną są 300x, 50e lub 5. Canony 650, RT i EOS100 są troszkę bardziej ryzykowne, bo starsze, ale też (zwłaszcza te dwa pierwsze) pozwalają obcować z techniką z innej epoki, nieco bliższą tej manualnej. Canon 1v czy EOS IX stanowią raczej wybór dla konesera, który lubi robić zdjęcia, ale jeszcze bardziej lubi konesować. Sensowne są też aparaty wymienione pod "Co można rozważać zamiast?", zwłaszcza EOS 30/33. Do niego jednak nie czuję sentymentów. 
A przecież o sentymenty chodzi w fotografii na film.

Pozdrawiam sentymentalnie.


Fabrykant



Moje zestawienie najtańszych starych obiektywów do Canona jest TUTAJ

P.S
Wydałem właśnie moją debiutancką książkę.
 
Niespokojne miasto, szalone namiętności i okrutna zbrodnia. Wyjątkowy kryminał z czasów wielkich fabryk 
i mrocznych famuł.

Reżyser Władysław Pasikowski o "Tramwaju Tanfaniego":
"Wciągające. Rewolucja upadła, ale rewolucjoniści zostali... W Łodzi w zamachach giną zamożni fabrykanci. Kto stoi za tymi zbrodniami? Frapująca intryga i pełnokrwiści bohaterowie, ale prawdziwą bohaterką jest Łódź pod koniec 1905 roku. Jedno z najbarwniejszych i najbardziej oryginalnych miast tamtych czasów. To nie kino, to autentyczny fotoplastikon z epoki... Ja nie mogłem oderwać oczu od okularu. Polecam!"

"Tramwaj Tanfaniego" jest do kupienia w dobrych łódzkich księgarniach, oraz wysyłkowo tutaj: LINK


11 komentarzy:

  1. Dziękuję Panie Dzieju za ten artykuł. Jak zawsze wybornie się czyta. Muszę jednak zaprzeczyć stwierzeniu z początku artykułu, ktoś tam jeszcze robi zdjęcia analogowo. Ja na przykład. Minolta 300x - ostrzenie manualne, ale pomiar światła i migawka opslugiwane przez polprzewodniki i kabelki. Skusilem się na to z dwóch powodów - zdjęcia muszą być na papierze (czyli je obejrzę z rodzinka), no i cena. Full frame w takiej cenie nie ma nigdzie. A że nie polprzewodnikowy, a na halogenki srebra? No dla mnie to zaleta, trzeba się bardziej skupić na kompozycji.
    Po przeczytaniu jednak się zastanawiam czy nie lepiej jednak w Canony trzeba było iść. Bardziej przyszłościowe, bo obiektywy pasują do nowszych sprzętów (które kiedyś będą używane i stare) także pasują.
    No i gdzie szanowny Autor to nabywal te sztuki? W Polsce czy poza?
    -wojluk

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystkie w Polsce, za pomocą Allegro, szukając od najtańszych. W dwóch przypadkach ryzykując egzemplarze "stan niesprawdzany, brak baterii" - obydwa okazały się sprawne. Ale kosztowały 20-30 zł, to można było ryzykować.

      Usuń
    2. A prowokacja "nikt nie robi już zdjęć analogowych" - udała się ;)

      Usuń
    3. Udała się, zdecydowanie. Tak sobie myślę, że dziś nawet więcej osób to praktykuje niż powiedzmy 3 lata temu. Taki kolejny zakątek hipsterski. Tylko oni jeszcze nie wiedzą, że filmy nie są i nigdy nie będą wege;-D
      Pozdrawiam serdecznie. Wojluk

      Usuń
  2. Szanowny Gospodarz jak zwykle w formie. Sam nie wiem, czy wolę wątki podróżnicze, historio-fotograficzne czy sprzętowe. Ja dodałbym (dodał, bo z Gospodarzowej listy nie śmiałbym nic usuwać) EOS EF-M. Cudowny do nauki, bo dwa pokrętła w zadziwiająco prosty sposób ułatwiają zrozumienie zależności między czasem a przesłoną. I zarazem wyjątkowo niewdzięczny bo bez autofokusa, a obiektywy EF słabo się nadają do ręcznego ostrzenia. Och, w połowie lat 90-tych był taki w komisie przy Wiślnej w Krakowie... a po Praktice właśnie się przesiadłem na EOSa 500N, wydawszy niemal całe oszczędności z zagranicznego stypendium.
    Dziękuję i pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zastanawiałem się nad EF-M do tego zestawienia. Już opisywany na Fotodinozie - https://fotodinoza.blogspot.com/2015/01/buntownik-z-wyrobu-canon-ef-m.html
      Ale chciałem dać coś bardziej popularnego i praktycznego - EF-M jest świetny, miałem, używałem. Ale jego specyficzność jest baaardzo specyficzna. A! no i NIE JEST Canonem EOS, co ciekawe.

      Usuń
  3. Faktycznie! Nie jest EOSem! Dzięki wielkie!
    Są więc takie cuda, jak korpus z bagnetem EF i nie będący EOSem i szkła "L" bez jakiegokolwiek bagnetu (PowerShot Pro 1)!

    OdpowiedzUsuń
  4. Faktycznie, EF-M był aparatem na poły udanym i niespecjalnie się przyjął, bo prawie nikt nie chciał używać go z obiektywami AF. W zasadzie w miarę komfortowo używało się go z drogimi szkłami, gdzie Canon nie poskąpił na pierścieniach ustawiania ostrości, skali głębi ostrości i nie było takich luzów jak np. w 50mm f 1.8 w wersji drugiej. Korpus lepiej zaprojektowany, który powstał na podobnej zasadzie, wypuścił Pentax, ale później, około 1997r. To MZ-M. Też był w zasadzie zubożoną lustrzanką AF, ale z racji nie zmienionego mocowania pasowały do niego wszystkie obiektywy K, zarówno manualne, jak i AF. Miał superjasny celownik, mimo iż również pentalustrzany a nie pryzmatyczny: bez problemu działał mikropryzmat i kliny dalmierza kiedy założyłem do niego Rubinara 500mm f8.0 Pozbawiono go także TTL-a lampy błyskowej, ale co ciekawe, przy odpowiedniej lampie z własnym sensorem zwykły użytkownik mógł tego nie zauważyć. Stopka w aparacie niczym się nie różniła od tej TTL, miała dwa dodatkowe styki. Kiedy aparat działał w t.zw. programie, dedykowana lampa wymuszała zarówno czas synchronizacji jak i właściwą przysłonę przy której dokonywała pomiaru błysku. Z ciekawszych rzeczy był jeszcze przycisk podglądu głębi ostrości i gniazdo na wężyk spustowy, których EF-M był pozbawiony. Zdjęcia seryjne max. ok. 2kl/s, możliwość podpięcia gripa AA oraz założenia tylnej ścianki z datownikiem. Masa korpusu bez baterii 305g. Ale i ten aparat nie podbił rynku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, Pentaksik miał tę zaletę, że nie spalił mostów za sobą, tak jak Canon zmieniając bagnet z FD na EF i robiąc starych użytkowników w konia.

      Usuń
  5. Bardzo dobry artykuł, który przynosi wiele wiedzy i przyjemnie się czyta. Jakiś czas temu miałem jeden z tych aparatów i byłem naprawdę zadowolony. Nie jestem jakimś profesjonalistą więc na moje potrzeby aparacik był naprawdę dobry. Bardzo dobrze wspominam ten sprzęt.

    OdpowiedzUsuń
  6. Piękny aparat. Wygląda naprawdę niezwykle solidnie. Moim zdaniem jeden z piękniejszych.

    OdpowiedzUsuń

Drogi czytelniku! Pragnę ostrzec, że wredny portal blogowy na jakim piszę bardzo lubi zjadać bez ostrzeżenia wpisy czytelników podczas ich zamieszczania. BARDZO PROSZĘ PO NAPISANIU KOMENTARZA SKOPIOWAĆ GO i w razie czego wstawić ponownie, na pohybel Google Blogger. Fabrykant.