Być
albo nie być
Oto
jest pytanie...
To
ciekawy przykład kariery pewnego obiektywu, obrazujący to, co się
działo z fotografią w ciągu 15- 20 ostatnich lat. (W Polskim Radiu
ostatnio przypominają w reklamie, że "cyfrowa fotografia ma
już 35 lat", mię się wydaje, że o pięć więcej, zależy co
uznać za początek- pisało się o tym tutaj:
"Pożegnanie z sojusznikiem".
Pożądanie
jakie czuli fotografowie do tego obiektywu można zobrazować
wykresem:
Jak
widzimy, poziomu ekstatycznej drżączki nie osiągnął nigdy. Nie nastawiajcie
się zatem na thriller.
Podkład
prehistoryczny
Jak
pamiętamy, w 1996 roku konsorcjum złożone z czołowych producentów
zawiązało spółę, żeby przekształcić fotografię analogową w
coś bardziej pożądanego i coolerskiego niż była, usprawnić,
zmodernizować i jeszcze zgarnąć na tym kupę szmalu (fajnie,
nie?). Nazwało się to APS (Advanced Photo System) i było nowym
systemem filmów i aparatów, korzystającym z mniejszego formatu
klatki, uzupełnionego o nośnik w postaci taśmy magnetycznej
naniesionej na film. Dzięki temu zapisowi danych, można było
zaordynować sobie z poziomu aparatu liczbę odbitek, format
panoramiczny lub klasyczny i inne cuda, a przede wszystkim uzyskać
możliwość zmiany jednej rolki filmu na inną w
trakcie
robienia zdjęć. Aparat po włożeniu na wpół wykorzystanej rolki
sam przewijał ją do pierwszej wolnej klatki. Ogólne zalety APS
opisałem tutaj:"Przyszłość zaczęła się wczoraj. Ale się skończyła" , a zabawiliśmy się aparatem i filmem
tego systemu tutaj i tutaj
APS
był nowością pod wieloma względami, a przede wszystkim pod
względem formatu zdjęcia, mniejszego niż klatka klasycznego filmu,
który (ten format) istnieje z nami do dziś, pod postacią cyfrowego
APS-C.
Mniejsza
klatka oznaczała obcięcie marginesów z pola widzenia klasycznej
fotografii. Jeśli używaliśmy tego samego obiektywu np. 28mm na
klasycznym filmie, to widzieliśmy przez wizjer krajobraz o kącie
widzenia 75 stopni, jeśli ten sam obiektyw założyliśmy do aparatu
nowego systemu APS- mały format klatki obcinał widok do zaledwie 53
stopni. Oznaczało to, że obiektywy o szerokim kącie można było
szurnąć w kąt.
Szeroki
kąt na APS zniknął. Należało zrobić zatem obiektywy jeszcze
szersze, żeby uzupełnić lukę, jaką wytworzył nowy format. Biura
projektowe firm fotograficznych zajęły się tym pełną parą.
Nikon stworzył ciekawe, acz nieużyteczne poza APS'em
20-60mm/3,5-5,6 i 30-60mm/4-5,6, a prócz tego jeszcze dwa dłuższe
zoomy o bardziej standardowych ogniskowych. Wszystkie te obiektywy
nie miały pierścienia ostrzenia i pierścienia przesłon,
ówczesnego standardu dla obiektywów Nikona, czym wyprzedziły o 4
lata obiektywy do standardowego mocowania 35mm, oznaczane dziś jako
Nikkor G. Wszystkie te szkła miały cofnięty tylny zespół
soczewek, tak że nie dawało się ich zamontować do standardowych
Nikonów na film 35mm.
Dzisiaj
są w związku z tym zapomnianą ciekawostką, o której przypomina
zaledwie jedyny Marcin Górko w swoich artykułach o historii Nikona:
http://www.optyczne.pl/index.php?art=106
Minolta,
drugi partner projektu APS postanowiła pójść całkiem inną drogą
i wymyśliła całkowicie nowe mocowanie bagnetowe do swojego systemu
APS. Nazywało się Minolta V-mount i nie było kompatybilne z ich
aparatami na standardowe klisze. Żeby dać nowym użytkownikom
Advanced Photo Systemu trochę do wyboru, Minoltowcy zaprojektowali
zaadvancowane 8 obiektywów z tym mocowaniem, w tym trzy stałki:
17/3,5, 50/3,5 macro i uwaga- lustrzane 400mm f/8, analogiczne do
500-tki f/8, która wychodziła z mocowaniem Maxxum/Dynax i do dziś
jest uznawana za jedyny lustrzany obiektyw z autofokusem ever. Jak
widać- to nieprawda, był i drugi autofokusowy lustrzany
teleobiektyw-400mm pod APS, tylko że dziś nie da się go podłączyć
już do niczego. Oczko się urwało temu misiu, a aparaty wymarły
temu obiektywu. Minolty systemu APS są dziś w związku z tym
najbardziej zbliżone do elektrooptycznych śmieci- jako boczna
gałąź, która uschła.
Najbardziej
z tego wszystkiego aktualny ostał się Canon. Canonowcy poszli inną
drogą. Mocowanie obiektywów zostało to samo, pomimo że
zmniejszyło się pole obrazowe. To ułatwiło wiele rozwiązań-
gama obiektywów pozostała ta sama, zatem nie trzeba było
opracowywać nowych, za wyjątkiem szerokich kątów. Cała reszta
była już dostępna. "Dostosowano" do APS obiektyw 24-85,
za pomocą bardzo apeesowego srebrnego lakieru, analogicznego do tego
jakim malowano aparaty IX7. Pod APS przeznaczono też z założenia
obiektyw 55-200/4-5,6, upraszczając i odelżając jego konstrukcję,
ten także mógł być jednak z powodzeniem stosowany także na
klatce filmu 35mm.
Pozostawał
szeroki kąt.
I
tu na scenę wchodzi główny szekspirowski bohater artykułu. Niech
ryczy z bólu ranny łoś, zwierz niech przebiega knieje. Nie spać
proszę!
Inżynieria
canonowska zaprojektowała obiektyw o słabszych parametrach, niż
nikonowe 20- 60/3,5-5,6 i niż minoltowe 22-80/4-5,6. Ten pierwszy
był szerszy i jaśniejszy, ten drugi- miał większy zakres. Canon
22-55/4- 5,6 ustępował im parametrami, ale jako jedyny dawał się
zastosować do zwykłych aparatów na film 35mm. I to go uratowało.
Nikkory i Minolty zakończyły karierę w roku 2000. Co do daty
zakończenia produkcji Canona- nie zdołałem jej znaleźć w necie,
ale 22-55 w 2005 roku był jeszcze produkowany.
EF
22-55/ 4-5,6 USM- Jak wam się podoba?
Zaprezentowano
go w 1998 roku, razem z lustrzanką systemu APS- canonem IX7. Był to
czas gdy APS robił karierę i był na krzywej wznoszącej,
wzbudzając zainteresowanie wszelkich fotografujących, za wyjątkiem
zatwardziałych profesjonałów. Nowość najnowszego sortu była
pożądana.
22-55/4-
5,6, był obiektywem o konstrukcji stricte amatorskiej, podobnej do
innych amatorskich Canonów- plastikowy, z plastikowym mocowaniem
bagnetowym, słabo wyposażony, lekki i tani w produkcji- zawierał
tylko 9 soczewek/ elementów, co jak na tak szeroki kąt jest ilością
bardzo małą. Miał za to polimerową soczewkę asferyczną, która
poprawiała jakość obrazu, oraz supercichy silnik ultrasonic (USM),
będący domeną raczej wyższych modeli. No i, jak pozostałe
amatorskie Canony- nie był zbyt jasny. Miał jednak jedną
prekursorską cechę- był pierwszym canonowskim superszerokim
obiektywem z przeznaczeniem dla amatorów. Takim, który dawał obraz
o kącie widzenia 78,6º
i nie kosztował fortuny (nie przekraczał 3/4 ceny najtańszej
lustrzanki).
Na
następny podobnego typu superszeroki obiektyw, wypuszczony przez
Canona dla amatorów musieliśmy czekać... 16 lat! (Dopiero w 2014
roku wypuszczono nareszcie EF-S 10-18/4,5-5,6 na matryce APS-C.
Kosztuje około 1000 zł, może więc czuć się duchowym następcą
naszego 22-55)
Niektórzy
się oburzą- jak to? Przecież od lat sprzedają Canony z bardzo
tanim, też plastikowym EF-S 18-55? Przecież ogniskowe podobne i
cena niska. No tak, ale to obiektyw przeznaczony tylko
do aparatów APS-C, na zmniejszonej klatce cyfrowej daje obraz jak
29-80 na pełnej klatce, zatem kąt widzenia tylko ok. 67º. I nie da
się go założyć do żadnego pełnoklatkowego aparatu. Zonk!
A
stary apeesowy 22-55? Otóż Canon nie miał wyjścia. Skoro do
aparatów APS, z mniejszą klatką filmową nie zaprojektowano nowego
bagnetu mocowania- musiano liczyć się z tym, że obiektyw będzie
używany także z tradycyjnymi lustrzankami na film 35mm. No i tak go
zaprojektowano. Pełnił zatem dwie role- sługa dwóch panów- dla
lustrzanek APS był zwykłym standardem, robiąc tam za coś
odpowiadającego 28-70 na pełnej klacie. Ale założony do pełnej
klatki- stawał się szkłem o superszerokim polu widzenia.
Z
początku Canon niespecjalnie się chwalił tą jego uniwersalnością.
Inaczej- z początku, w środku i na końcu się nią specjalnie nie
chwalił. Dziś piszą: "However,
this lens is fully compatible with 35mm EOS series SLR cameras as
well ".
"However"i ostatecznie "as well". Marketing
wymyślił, że to będzie obiektyw z przeznaczeniem do najnowszego
APS, a o zastosowaniu do pełnej klatki 35mm ma nie być zbyt głośno.
Najlepiej żeby nikt się nie dowiedział. O co chodziło?
Bali
się wielce, że zabije im sprzedaż dwukrotnie droższego
20-35/3,5-4,5, bo owszem- 22-55 ciemniejszy, ale też ze znacznie
większym zakresem.
Na
szczęście dla marketingowców Canona aparaty na film APS dość
szybko skończyły karierę i 22-55 został w ofercie na dalekim,
tylnym planie. "However" i "as well".
Produkowany, ale też często w ogóle pomijany w katalogach,
zwłaszcza na niektórych rynkach (np. polskim).
Potem
nastały czasy cyfrówek. Najpierw była podnieta, że coś takiego
jak cyfrowa lustrzanka w ogóle istnieje. Ponieważ trzeba było
zapłacić za nią wagon pieniędzy, dokupienie do niej
szerokokątnego, profesjonalnego obiektywu np. 16-35/2,8L za kolejny
wagonik, nie stanowiło dla użytkowników większego problemu. ("Ja
jestem potwornie bogaty, proszę pana. Wszystko mam. Jak pan chce, to
zaraz tu wjedzie Żuk złota i Tarpan platyny"- cytat). Ale
czasy się zmieniały i lustrzanki cyfrowe taniały.
My
i on. Być, albo nie być.
W
2003 roku fundnęliśmy sobie używanego Canona 10D. To był aparat
za dość rozsądne pieniądze. Ale niestety nie było do niego
szerokokątnego obiektywu za rozsądną cenę. Można było wydać
blisko 2000 zł na Canona ze średniej półki- 20-35/3,5-4,5, ale
nie byliśmy do niego przekonani. W 2004 roku pojawił się tani,
znany i kiepski EF-S 18-55/3,5-5,6. Był tylko mały problem- nie
dało się go zamontować do 10D, bo nasz aparat nie miał jeszcze
bagnetu do mocowania canonowskich EF-S. Czy dla umysłu godniej jest
znosić strzały i razy nieprzytomne losu? Czy też wystąpić
czynnie przeciwko morzu nieszczęść i poprzez opór- skończyć z
nimi? Zgnieść je?
Wszystko
co było dostępne, kosztowało kilka tysięcy złotych. Bardzo
poważnie zastanawialiśmy się wtedy nad 22-55/4-5,6, bo używany
był dość tani- o ile dobrze pamiętam- koło 800 złotych za
używkę. Słono, jak za plastikowy obiektyw amatorski, z jedną
tylko zaletą- szeroką ogniskową.
Nie
być najgorszym, jest to już zaletą
W zepsuciu tego świata.
W zepsuciu tego świata.
Nieomalże
byśmy go nabyli, ale na szczęście Fotojoker zrobił wyprzedaż
Tamrona 20-40/2,7-3,5, o którym się pisało już
tutaj "Tamron- przegląd cukierniczy" To było to.
22-55/4-5,6
poszedł w zapomnienie u nas i na świecie.
Historia
niekoniecznie powtarza się, ale ma jednak rymy.
Kiedy
na rynek wypuszczono pierwszy półamatorski, ale pełnoklatkowy
aparat cyfrowy- drogi, ale nie kosztujący tyle co profesjonalne
jedynki- Canon 5D.
Problem
niedrogiego, szerokokątnego obiektywu dla pełnej klatki nie
dotyczył 5D tak mocno- bo znów- po dołożeniu drugiej kupki
gotówki użytkownicy 5D sprawiali sobie profesjonalny obiektyw serii
L, na przykład 17-40/4L i nie było to dla nich problemem.
Czas
płynął, imperia upadały i na świecie pojawiały się kolejne
generacje Canona 5D, a poprzednie generacje taniały. Stary amatorski
Canon 20-35/3,5-4,5 przestał być w międzyczasie produkowany i
przestano produkować także naszego Hamleta 22-55. I powoli, powoli
sytuacja wróciła do punktu wyjścia. Najtańszy nowy szerokokątny
obiektyw Canona do pełnej klatki, który jest szerszy niż 24mm
kosztuje dziś najmniej 1800 zł, jeżeli jest stałką 20mm i 2800
jeżeli jest zoomem 17-40.
W
międzyczasie przestali produkować superszerokie obiektywy firm
niezależnych, które swego czasu były tańsze (17-35 Sigmy i
Tamrona).
A
tu tymczasem taniało i taniało i teraz zajechane jak koń po
westernie Canony 5D pierwszej generacji kosztują już w okolicach
1600 zł! Nie są to drogie rzeczy. Ale żeby kupić do nich
superszerokokątny obiektyw w niedrogiej cenie- trzeba szukać wśród
starych używanych szkieł, których na rynku coraz mniej. Albo
szukać manualnych. Źle się dzieje w duńskim państwie.
To
luka rynkowa. Haaalo! Chinczycyyyy! To luka rynkowaaa!
Testowanie, samplowanie
I
tu mniej majętni posiadacze pełnych klatek mogą skierować swoje
łaskawe spojrzenie ku obiektywowi, jaki tkwi w tytule.
Spójrz
na Kasjusza: chudy, jakby głodny; Zbyt wiele myśli; tacy
najgroźniejsi.
Amatorski
ci on, ale szeroki.
Jest
to, panie, dziewica uboga i brzydka jak nieszczęście, ale
niewątpliwie dziewica i niewątpliwie moja wybranka: taki już mam
gest, że wybieram to, czego nikt inny nie chce.
Ciekawe
ile warta.
Na
początek założyliśmy go do Canona 50e, załadowanego, jak wiecie,
sojuszniczym ostatnim Mohikaninem- filmem czarno-białym Kodak
Profoto 400BW. Część jego cennych klatek wykorzystaliśmy na
zdjęcia za pomocą obiektywu 22-55. Wysamplowane sample z filmu można
obejrzeć w poprzednim
wpisie "o Melancholii ("Konkurs na blog roku")"
A teraz na cyfrowo, pełnoklatkowo. Wszystkie zdjęcia bez ramki zostały zmniejszone i zamieszczone bez obróbki, zdjęcia z ramką mają podwyższoną ostrość i korektę kontrastu. Wszystkie zdjęcia powiększają się po kliknięciu nań:
Canon 6D + EF22-55/4-5,6: 22mm, f/9 |
Canon 6D + EF22-55/4-5,6: 22mm, f/6,3, według Josefa Hofflehnera. |
Canon 6D + EF22-55/4-5,6: 22mm, f/5,0, obiektyw oferuje niezłe możliwości zbliżenia- minimalna odległość od obiektu to 35 cm. |
Canon 6D + EF22-55/4-5,6: 22mm, f/9 |
Canon 6D + EF22-55/4-5,6: 22mm, f/5,6 |
Canon 6D + EF22-55/4-5,6: 45mm, f/7,1 |
Canon 6D + EF22-55/4-5,6: 22mm, f/8 |
Żeby
zbadać jego walory rzeczywiste podłączymy 22-55 do 6D. Najpierw
zdjęcia plenerowe z ręki:
Wycinki- 10% kadru na trzech ogniskowych: 22, 35 i 55 mm, powiększają się po kliknięciu nań:
Potem
portrety rodzinne we wnętrzu:
Otóż
nasz 22-55 jest całkiem niezły na pełnym otworze- ma dobrą
ostrość w całym zakresie ogniskowych, jednakże:
na
ogniskowej 22mm:
-
bardzo wyraźnie winietuje. Winieta mało widoczna przy f/5, przy f/8
znika całkowicie.
-
maksymalną, wysoką ostrość osiąga w okolicy f/5,0- f/5,6
na
ogniskowej 35mm
-
winieta mało widoczna już od pełnego otworu
-
niemal identyczna ostrość na przesłonie maksymalnej f/5 jak i
f/5,6. Przy wyższych przesłonach ostrość spada.
na
ogniskowej 55mm
-
winieta mało dostrzegalna nawet na pełnym otworze
-
maksymalną, dobrą ostrość osiąga w pełni otwarty (f/5,6), na
wyższych przesłonach ostrość spada (kilkakrotnie sprawdzałem).
-dystorsja w miarę ładnie skorygowana
-dystorsja w miarę ładnie skorygowana
Jest
to obiektyw, będący dobrze przemyślanym inżynierskim kompromisem
między ceną i jakością, bardzo ładnie użyteczny dla świadomego
użytkownika
Tam
gdzie większość osób najbardziej potrzebuje naszego Canona, tj.
na najszerszym końcu- tenże Canon daje mu największe możliwości
zabawy- jest dobry na pełnym otworze, z przymykaniem polepsza się
jeszcze.
Pozostałe
ogniskowe, niestety ciemniejsze, zatem najczęściej używane bez
przymykania- akuratnie na pełnym otworze dają najlepszą ostrość
i nie winietują.
Nie
jest to zatem obiektyw idealny, ale w tej cenie i tej kategorii nie
oczekujmy instrumentu całkowicie pozbawionego błędów. Wolę błąd,
który mnie uraduje, aniżeli słuszny postępek, który mnie
zasmuci.
Dla
kogo ten obiektyw?
Są
dwa typy idealnego użytkownika tego szkła. Dwaj panowie z Werony:
1.
Analogowi użytkownicy aparatów na film 35mm. Wszystko się tu
zgadza- aparaty na film są tanie i niezłe, obiektyw 22-55 jest tani
i niezły i fotografowie analogowi są niezłymi wariatami wg
dzisiejszych standardów.
2.
Użytkownicy aktualni i potencjalni aparatów Canon 5D pierwszej
serii- tu też się wszystko prawie tak samo zgadza, choć z
wyjątkiem fotografów. No i z wyjątkiem aparatów. No, w każdym
razie EF 22-55/4-5,6 jest niedrogą drogą do wyjątkowo szerokiego
kąta bez rujnacji konta.
Drodzy
użytkownicy wiekowych Canonów 5D, lub też aspirujący do tego
użytkownictwa- taki EF 22-55 wart jest zainteresowania, o ile nie
macie jeszcze szerokokątnej pejzażówki, a nie zależy wam na
wysokiej jasności. Ma ci on co prawda trochę konkurentów z różnych
stron, że wymienimy tu wieloimienną Cosinę/ Soligora/ Vivitara/
Tokinę/ Tamrona/ Exaktę 19-35/3,5-4,5, czy też wiekowe Sigmy 18-35
i 21-35/3,5-4,2 działające z 5D tylko na pełnym otworze przesłony.
To są alternatywy najtańsze. Wszystko zależy od kasy, bo inni
konkurenci będą jednakże sporo drożsi niż nasz Canon.
Jeszcze
jeden typ zainteresowanego fotografa przychodzi mi do głowy- to
właściciele wczesnych cyfrówek- Canonów D30, D60, 10D, w których
nie da się zamocować obiektywów z bagnetem EF-S, takich jak
18-55/3,5-5,6. Dla nich 22-55 może być zastępstwem kit'owego
obiektywu.
No
i tak dobrnęliśmy do końca naszego testowania, pisząc samą
prawdę i tylko prawdę. Prawda jest to pies, którego korbaczem
wyganiają do budy; gdy tymczasem jaśnie wielmożnej bonońskiej
suczce wolno przy kominie leżeć i cuchnąć.
Zatem
koniec.
Wszystko
dobre, co się dobrze kończy.
Fabrykant
współpraca;
William Sz i Mark T.
P.S.
Praca
domowa dla wytrwałych erudytów: policzyć w ilu miejscach
przyczynił się do powstania tego testu William Sz., a w ilu Mark T. (Ja sam nie liczyłem).
źródła
i źródełka:
Post factum dodaję jako dodatek do testu ocenę dystorsji: Na ogniskowej 22 widoczna dystorsja beczkowata, umiarkowanej mocy, na 35mm dystorsja znika jak sen jaki złoty, na 55mm widoczna lekka poduszkowata.
OdpowiedzUsuńbardzo dobry tekst, z przyjemnością się czytało!
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję. Zawsze mam obawy że przeginam co nieco z rozpisaniem się.
Usuńno fakt, troche rozpisywania sie moze i jest ale za to jak przyjemnego w odbiorze!
Usuńdziejki za tekst
Bardzo ciekawy i przydatny test, bardzo proszę o info na priva adamej@poczta.onet.pl jaką kwotę obecnie można przeznaczyć (w/g Pana) na ten obiektyw i żalu nie będzie a radość z zakupu TAK ) Z góry dziękuję i pozdrawiam Adam z rubieży Wschodniej.
UsuńFajny artykuł, już myślałem, że kupiłem "nie dobry obiektyw" :-)
UsuńTrafił do mojej top 10. Nie może być niedobry:
Usuńhttp://fotodinoza.blogspot.com/2016/01/top-10-najtansze-obiektywy-do-canona.html?view=snapshot#!/2016/01/top-10-najtansze-obiektywy-do-canona.html