piątek, 27 lutego 2015

Cel. Pal! Pudło.


Czy da się przekuć klęskę w zwycięstwo? Nie? To może chociaż we wpis na bloga? 
Okaże się.
Próbuję pisać ten tekst na tablecie, w ramach unowocześniania się, oraz zdobywania nowych doświadczeń. Oraz nie pozostawania w tyle. Ani za bardzo w przodzie. W sumie w celu zachowania równowagi. Tablet zabrałem potomkowi. Pisze się jednak trudniej, drażnią mnie zwłaszcza polskie czcionki, które aktywuje się zupełnie inaczej w Androidzie niż w poczciwym Windows. Ten Android to taki mało ludzki. Jak to android. Powoli dojrzewam do myśli zakupu klawiaturki do tableta. Biedny potomek, już w ogóle nie zobaczy swojego gadżetu. Klęska.
Ale ja nie o tej klęsce.
Ja się tu tak unowocześniam, unowocześniam, a tu o starociach myślę. Wyłacznie o starociach. Też ciekawe. Nawet ciekawsze niż tablet.

No nie jest lekko.

Nie wyszło.
Na wstępie mojego listu, chciałbym zaznaczyć, że nie wyszło. Nie wiem czy pamiętacie nadzieje wiązane z drukiem 3D i naprawą uszkodzonego Tamrona 20-40/ 2,7- 3,5. Opisane zostały- tutaj. Niestety, maleńki trybik, który miał byč w ten sposób dorobiony okazał się zbyt maleńki. Malenniuniusi taki, wredny, że druk 3D nie zdołał go wyprodukowć jako trwały element. I co my teraz zrobimy, panie mecenasie?

Pozostawało ostatnie wyjście- szukać czegoś co by pasowało z innego obiektywu. Na zdobycie takiego samego modelu nie liczyłem. W ciągu ostatniego roku nie pojawił się ani jeden taki na Allegro. A gdy widziałem go ostatnio z rok temu, to kosztował 800 zł. Fotodinoza nie zniża się do takich wysokich kwot. Czy może nie zwyża się? Za 800 zł to można kupić hohohoho, a nie obiektyw na części. Za 800 złotych to można kupić osiem nikomu niepotrzbnych obiektywów i napisać osiem niepotrzebnych nikomu testów na Fotodinozę. Ekonomia głupcze!
Zaczęliśmy zatem rozglądać się i analizować. Co by tu mogło mieć taki sam trybik? Co tu może być podobnego? Pierwsze wnioski nie były pocieszające- wychodziło z oglądu marnej jakości internetowych fotek z ogłoszeń, że tylko jakieś drożyzny podpasują. Na przykład Tamron 28-200/4-5.6 ma niemal identycznie wyglądający tył i taki sam rozmiar filtrów. Cóż z tego, jeśli niestety jest całkiem chodliwy i pożądany, zatem drogi (300 zł).
Przy okazji znowu zauważyłem, że życie to zjawisko falowe. To naprawdę dziwne. Zastanawiające. Otóż obiektywy na Allegro występują stadami. Serio. Kilku różnych użytkowników z całej Polski wystawia kilka egzemplarzy tego samego obiektywu. Potem wszystkie są kupowane i następuje cisza. Tydzien, dwa, trzy. Nie ma. Potem w ciągu jednego tygodnia pojawiają się znowu trzy. Znowu z różnych zakątków Polski. Obserwowałem to kilkukrotnie. Telepatia.

Wpisy na Fotodinozie także powstają stadami. To nie telepatia. To zanik talyntu.
Od wódki rozum krótki. Od absyntu zanik talyntu (cytat).

Niestety nie udało się zmusić do odpowiedzi na kluczowe pytanie serwisu firmy Tamron. Pytanie brzmiało- w jakich jeszcze obiektywach stsosowano taki pipsztok od autofokusa.
A propos- wiecie skad pochodzi słowo pipsztok? Pipsztoczek taki malusi? Z zaskakującego stąd:
Jak widać wszystko u nas pochodzi z II Wojny Światowej.

Serwisu Tamron nie skusiło złoto ni klejnoty, molestowanie i mobbing mailowy. Olali mnie.
Paweł, elektromechanik wytłumaczył że może wcale nie olali- w sporej części serwisów pracownicy mają jedynie komputerowy dostęp do instrukcji serwisowych, który dla starych modeli pewnego dnia- ping! znika, wycofany przez centralę producenta. Jak wszyscy zupełnie niesłusznie wiemy- producenci powinni zapewniać części do swoich produktów jeszcze przez 10 lat po zakończeniu produkcji. Niestety jest to tylko prawo zwyczajowe. Zapytajcie o ten zwyczaj producenta waszej zepsutej drukarki.

W każdym bądź razie policzywszy koszta- nie rzuciłem się na owe obiektywowe drożyzny. Ideą mą- tanizna, i tej będę się trzymał. Ja z synowcem na czele i jakoś to będzie.
Kombinując jak koń pod górę nabyło się bardzo tanio obiektyw Tamron 28-80/3,5-5,6. Co by tu o nim powiedzieć... Już kiedyś porównywałem Tamrony do samochodów Opel. Ten można porównać do dwudziestoletniego Opla Astry. Z gazem. Nie jest to coś porywającego, raczej przeciwnie, ale jedzie. Tamron ów był produkowany jako konkurencja bezpośrednia kitowych (ówcześnie, w latach 90-tych) obiektywów Canona (także Nikona, Minolty, Pentaxa) o tych samych parametrach. Ma nad Canonem 28-80/3,5-5,6 jedną wyraźną przewagę. Nie, dwie wyraźne przewagi. Nie- trzy wyraźne przewagi! Po pierwsze nie kręci mordą, jak czarna krowa w kropki bordo- przy wyostrzaniu przednia soczewka nie obraca się- to dla tych którzy używają filtra polaryzacyjnego, albo połówkowego. Po drugie- obiektyw wyposażono seryjnie w osłonę przeciwsłoneczną. W Canonie była ona wyposażeniem luksusowym jak pakiet klima, skóra alu- trzeba było ją kupić osobno. Po trzecie- Tamron ma pierścień ustawiania ostrości. No, Canon niby też, ale to tak jakby powiedzieć że Fiat 126p ma dwa miejsca z tyłu.
Same samochodowe porównania mi się nasuwają, może dlatego że za dużo czytam Automobilowni.pl i Złomnika, zamiast "Szkiców Piórkiem" Bobkowskiego.
Tamron 28-80/3,5-5,6

Nie czekając, nie zwlekając, nie testując wcale (oprócz tego czy działa) i nie pisząc porównań z Canonem ku chwale Fotodinozy i znudzeniu czytelników, złapaliśmy za telefon, a potem zawieźliśmy dwa Tamrony do znanego niektórym elektromagika Pawła.

Szanowny Elektromagik Paweł dokonywał rozbiórki, a my tj. Fotodinoza w pluralis majestatis czekaliśmy pod napięciem fotoelektrycznym- co z tego wyniknie.

Otóż to:

Mimo zaangażowania sił i środków- pudło. Klęska. Porażka.

Tu dopiero przyszło mi na myśl, że powinienem napisać do Tamron Japan- może oni doradzą czy jest sens szukać części zamiennych w innych modelach Tamrona. W końcu- co mi szkodzi, oprócz słabej znajomości języków obcych.
W innym wypadku będę musiał kupić jeszcze parę innych obiektywów Tamrona sprzed 20-tu lat, licząc na łut szczęścia. Ale w sumie... To takie naturalne dla Fotodinozy...

Napiszę jednak mój list łamanym polish-english do japońskiej firmy na drugim końcu świata. Co za globalizacja! Jeżeli coś odpowiedzą- dam Wam znać, drodzy Czytelnicy. Niestety zmuszeni będziecie do pozostania nastrojonymi. Stay tuned, znaczy w obcym języku.

Fabrykant
dyrektor kreatywny walnięty o sprzęty

P.S.
Przeszukałem pobieżnie internet- nie ma żadnego testu tego Opla, tfu- tego Tamrona. Ani jedenego. Tylko recenzje użytkowników. Jest luka rynkowa. Luka pamięci.Cieszą go luki pamięci (cytat, ale jakoś w innym kontekście).


niedziela, 22 lutego 2015

Czy World Press ma senss?

Tak mnie naszło przy okazji przejrzenia ostatniego konkursu WPP. Wygrała go ta oto fotografia przedstawiająca parę rosyjskich gejów z Petersburga:

World Press Photo 2015. Foto: Mads Nissen. Komentarz WPP do zdjęcia: " Jon (21) i Alex (25) gejowska para uchwycona w intymnym momencie. Życie lesbijek, gejów, biseksualistów, i osób nieutożsamiających się z płcią staje się w Rosji niezwykle trudne. Mniejszości seksualne napotykają prawną i społeczną dyskryminację, nienawiść, a nawet przemoc ze strony konserwatywnych religijnie i nacjonalistycznych grup."


Najpierw troszeczkę ciśnienie mi podskoczyło i już chciałem ją krytycznie rozwalić. Wybór tego absolutnego banału spośród kilkuset nadesłanych propozycji na World Press Photo wydał mi się karykaturalny i będący przejawem nie tylko politycznej poprawności, ale także dla całego WPP deprecjonujący. Wybór tego zdjęcia był niemal wyłącznie podyktowany względem społeczno- politycznym, a niemal wcale względami estetyki.

Ale potem pomyślałem że zgłębię to bardziej. Plwajmy na tę skorupę i zstąpmy do głębi. Czy World Press Photo kiedykolwiek kierowało się względami przede wszystkim estetycznymi?

Otóż wydaje się że nie.



Wokoł World Press Photo panuje szum medialny czyniący zeń najważniejszy konkurs fotograficzny na planecie Ziemia. Zdjęcia z konkursu są publikowane całkiem często w prasie codziennej, obiegają internet i robi się o nich głośno, przynajmniej na dłuższy moment. Fotografowie zdobywający WPP są zapamiętywani i często ich kariera przyspiesza. Należy zapytać jednak o dwie rzeczy- co tak naprawdę jest oceniane i promowane w konkursie, oraz- jakie ma to znaczenie dla świata. Bo jakieś ma na pewno.



Najpierw należy uwzględnić, że oceniane zdjęcia są zdjęciami prasowymi. A więc gazety, informacje, newsy, dzienniki telewizyjne, TVN, Fakt.

To nie jest konkurs elegancji. Nie jest to konkurs rzeczy pięknych i przyjemnych.



Zdjęcia z WPP bardzo, bardzo często nie żyją samoistnie, tylko razem z podpisem. Muszą być objaśniane. Tym różnią generalnie od innych "zwykłych dobrych zdjęć" jakie każdy sam sobie uznaje, wedle własnego gustu. "Zwykłe dobre zdjęcia" mają walczyć pozostawione same sobie, są dobre, bo mają przyciągającą estetykę. Treść zdjęcia jest na planie drugim.

W WPP jest ewidentnie odwrotnie. Nie wszystkie, ale większość zdjęć z konkursu żyje wyłącznie jako ilustracja do tekstu, problemu. I nie wszystkie zdjęcia z WWP są dobre. Ciekawe i dobre są zawsze tylko problemy. Jak to one.



WPP jest w pewien sposób konkursem wydarzeń.



W konkursie startuje milion zdjęć z całego świata o tysiącu tematów. Jest to konkurs globalny w którym można obejrzeć zdjęcia zwyciężających sportowców, sielankowych pejzaży jak i potworne dramaty. Wydarzenia sportowe sąsiadują tu ze śmiercią bezpośrednio ujętą. Misz-masz zglajszachtowany. Jest tu wszystko. Są tu tysiące bardzo dobrych, poruszających zdjęć.

Teoretycznie z nich konkurs World Press Photo ma wybrać najlepsze, najbardziej ciekawe, czy też dotykające najbardziej palących wydarzeń.

WPP jest jednak w jakimś stopniu potężną machiną propagandy, jawnej czy nieco zawoalowanej. I nie jest to (wg. mnie) wcale propaganda lewicowa, za jaką chętnie by ją wielu uważało, zwłaszcza obejrzawszy zwycięskie zdjęcie. Ona nie jest prawicowa, ani lewicowa, ani centrowa. To jest chyba najszybciej podprogowa propaganda punktu widzenia Zachodniego Świata. Zwyciężą w niej zdjęcia, które obrazują, odzwierciedlają, czy korespondują z Zachodnim widzeniem rzeczywistości. Nie zwyciężą w niej zdjęcia, które się z tym punktem kłócą. No cóż, bardzo słusznie, każdy przejaw kultury jest jakąś propagandą naszego postrzegania. Jednak WPP jest wszechświatowym czołgiem w tej dziedzinie.

Zastanawiam się na przykład czy szokujące zdjęcia z 2011 roku, przedstawiające zmarłych po trzęsieniu ziemi na Haiti zostałyby zrobione przez samych Haitańczyków?

Albo- które zdjęcia opublikować- Palestyńczyków strzelających z wyrzutni- samoróbek do izraelskich miasteczek, czy też to w którym niosą swoje zabite kontrostrzałem dzieci?

Opublikowanie tego, czy innego zdjęcia/ wydarzenia jest skierowaniem na nie wzroku świata. Często oznacza odmowę spojrzenia z drugiej strony barykady. Cóż- tak to widać jest.



Co nagradza jury World Press Photo? Czego my byśmy od WWP oczekiwali? Chciałoby się mieć za każdym rokiem zdjęcie- ikonę, wyrazisty symbol wydarzeń, od jednego spojrzenia kojarzony z faktami jakimi dotyczy. W historii World Press było takich dużo.

Tutaj konkursy od 1955 do 2009:




Czasami te zdjęcia nawet zmieniały świat, chociaż dziś trudno od zdjęć tego oczekiwać, bo istotność zdjęć w ogóle zmalała. To świat sam się dziś zmienił, odwracając nieco od zdjęć.

World Press Photo 1989, Foto: Jeff Widener "Niedaleko placu Tenanmen, Pekin. Demonstrujący zagradza drogę czołgom Chińskiej Ludowej Armii Wyzwoleńczej, jadącym pacyfikować zamieszki"
World Press Photo 1972, Foto: Nick Ut
 "Phan Thi Kim Phuc  (w centrum zdjęcia) uciekająca z innymi dziećmi, po tym jak samoloty Południowego Wietnamu omyłkowo zrzuciły napalm na południowowietnamskich cywili" (Phan Thi Kim Phuc - na zdjęciu ma 9 lat- została później ambasadorem dobrej woli UNESCO i założyła fundację pomagającym dzieciom ucierpiałym w konfliktach wojennnych)
World Press Photo 2003, Foto: Jean Marc Bouju, "Iracki mężczyzna uwięziony w bazie wojennej US Army koło An Najaf, skonfrontowany ze swoim czteroletnim synem. Chłopiec przestraszył się gdy zobaczył ojca w kapturze, skutego kajdankami. Strażnik rozkuł plastikowe kajdanki by mężczyzna mógł uspokoić syna. Kaptury były stosowane, jako łatwiejsze do założenia niż opaski na oczy. Wojsko twierdziło, że były używane żeby zdezorientować więźniów i ukryć ich tożsamość. Nie wiadomo co stało się dalej z mężczyzną i chłopcem."

Wydaje się, że na konkursie na najwyższe podium wspina się zawsze jakieś newsowe wydarzenie (kategorie sports, nature, są tu odrzucane z założenia, a portret i daily life są używane tylko w celach "ideologicznych" lub dramatycznych).

World Press Photo 2010. Foto: Jodi Bieber. "Kabul, Afganistan. Bibi Aisha (18) okaleczona przez męża, talibskiego bojownika. Dziewczyna uciekła przed brutalnym traktowaniem z domu teściów do własnych rodziców. Obcięto jej za to uszy i nos. Poraniona, trafiła do schroniska w Kabulu, skąd uciekła wspomożona przez organizację Woman for Afghan Woman, od której dostała pomoc i wsparcie." ( Bibi Aisha otrzymała status uchodźcy w USA. W 2012 przeszła rekonstrukcję twarzy.)

Niestety (dla mnie niestety), jak przyglądam się teraz zdjęciom z WPP od 2011 do 2015 roku- to zawsze zdjęcie wygrywające podoba mi się wyraźnie mniej, niż te z dalszymi nagrodami. Prawdę powiedziawszy za jedyne wygrywające, które jest dla mnie bardzo dobre w ciągu pięciu ostatnich lat uważam to zdjęcie:

World Press Photo 2014, John Stanmeyer, http://www.stanmeyer.com/

Jest kadr, jest światło, jest tajemnica i jest domyślne wyjaśnienie (emigranci z Somalii na Dżibuti próbują wieczorem łapać somalijskie sieci komórkowe). Piękne ujęcie, wymagające dobrego, uważnego podpatrywania świata i zastanowienia się jak ten świat utrwalić.



W kontekście wyżej wspomnianej, chętnie oczekiwanej ikoniczności ostatnie lata WWP nie zachwycają, a tegoroczne zwycięskie zdjęcie to dno i trzy metry mułu. To zdjęcie jest absolutnie banalne klimatem i kompozycją i treściowo takie sobie- każdy ma taki klimat w domu, każdy ma w domu jakieś golasy płci różnej (np. siebie). Myślę że podświadomą intencją jury było poruszać widza intymnością gejowskiej relacji, bardziej niż poruszyć tematem gejów w Rosji (bo o tym trzeba doczytać w opisie zdjęcia).

Po namyśle stwierdzam że gejowskie relacje w ogóle mnie nie poruszają, natomiast porusza mnie tak mało znacząca scena wybrana na najważniejsze prasowe zdjęcie roku. (Aż przeczytałem to co napisałem- Najważniejsze Prasowe Zdjęcie Roku???).

"To zdjęcie jest dowodem na to, że nie trzeba podróżować dookoła świata, żeby wygrać World Press Photo - mówi "Gazecie Wyborczej" Donald Weber, jeden z jurorów konkursu. - Szukaliśmy fotografii, która opowiada o ludzkości. O tym gdzie jesteśmy i dokąd zmierzamy. Pokazuje historię, która ciągle trwa - nie ma ustalonego początku i końca. Fotograf opowiedział ją w niesamowicie intymny i emocjonalny sposób."




Odczuwam to emocjonalnie całkowicie inaczej, ze względu na bliskość miejsca gdzie to zdjęcie zrobiono- w kontekście Rosji i jej okolic troszeczkę się działo w 2014. Czy naprawdę domowe zdjęcie zakochanej pary jest lepsze/ istotniejsze/ ważniejsze/ bardziej godne uwagi świata niż cała Ukraina? Niż zajęcie Krymu? Niż pełzająca hybrydowa wojna? Nie było dobrych zdjęć z tych tematów?

Zdaje się że w zeszłym roku zestrzelono w pobliżu samolot pasażerski z dwusetką ludzi na pokładzie, większością- Holendrów. Zestrzelono. World Press Photo jest, jeśli nie wiecie, konkursem organizowanym w Holandii. Powstaje przykre wrażenie, że zdjęcie WPP of the year 2015 jest próbą pogryzienia po kostkach Rosjan, tylko przypadkiem tak, żeby się nie odwinęli...



"Gdzie jesteśmy i dokąd zmierzamy..." Też się cisną na myśl takie pytania. Ale to zdjęcie nie jest odpowiedzią.



Pomimo że ta fotografia jest skierowane ostrzem w Rosję, co mnie cieszy jako rusofoba, wydaje się jakimś ersatzem wobec ważnych wydarzeń świata i zgodziłbym się na jego uhonorowanie tylko wtedy, gdyby było jakimś genialnym estetycznie fajerwerkiem. Nie jest.

Myślę że w kontekście sypiącego i pękającego się europejskiego świata szybko zostanie zapomniane. Mogę się tylko poważnie obawiać, że o bohaterach zdjęcia- Jonie i Aleksie nie zapomną rosyjscy skini wspierani przez KGB.

Obym się mylił w swym nieustannym pesymizmie.



Fabrykant






piątek, 20 lutego 2015

Były książę Danii. Canon 22-55/4-5,6 USM



Być albo nie być
Oto jest pytanie...

To ciekawy przykład kariery pewnego obiektywu, obrazujący to, co się działo z fotografią w ciągu 15- 20 ostatnich lat. (W Polskim Radiu ostatnio przypominają w reklamie, że "cyfrowa fotografia ma już 35 lat", mię się wydaje, że o pięć więcej, zależy co uznać za początek- pisało się o tym tutaj: "Pożegnanie z sojusznikiem".
Pożądanie jakie czuli fotografowie do tego obiektywu można zobrazować wykresem:
Jak widzimy, poziomu ekstatycznej drżączki nie osiągnął nigdy. Nie nastawiajcie się zatem na thriller.

Podkład prehistoryczny
Jak pamiętamy, w 1996 roku konsorcjum złożone z czołowych producentów zawiązało spółę, żeby przekształcić fotografię analogową w coś bardziej pożądanego i coolerskiego niż była, usprawnić, zmodernizować i jeszcze zgarnąć na tym kupę szmalu (fajnie, nie?). Nazwało się to APS (Advanced Photo System) i było nowym systemem filmów i aparatów, korzystającym z mniejszego formatu klatki, uzupełnionego o nośnik w postaci taśmy magnetycznej naniesionej na film. Dzięki temu zapisowi danych, można było zaordynować sobie z poziomu aparatu liczbę odbitek, format panoramiczny lub klasyczny i inne cuda, a przede wszystkim uzyskać możliwość zmiany jednej rolki filmu na inną w trakcie robienia zdjęć. Aparat po włożeniu na wpół wykorzystanej rolki sam przewijał ją do pierwszej wolnej klatki. Ogólne zalety APS opisałem tutaj:"Przyszłość zaczęła się wczoraj. Ale się skończyła" , a zabawiliśmy się aparatem i filmem tego systemu tutaj i tutaj
APS był nowością pod wieloma względami, a przede wszystkim pod względem formatu zdjęcia, mniejszego niż klatka klasycznego filmu, który (ten format) istnieje z nami do dziś, pod postacią cyfrowego APS-C.

Mniejsza klatka oznaczała obcięcie marginesów z pola widzenia klasycznej fotografii. Jeśli używaliśmy tego samego obiektywu np. 28mm na klasycznym filmie, to widzieliśmy przez wizjer krajobraz o kącie widzenia 75 stopni, jeśli ten sam obiektyw założyliśmy do aparatu nowego systemu APS- mały format klatki obcinał widok do zaledwie 53 stopni. Oznaczało to, że obiektywy o szerokim kącie można było szurnąć w kąt.

Szeroki kąt na APS zniknął. Należało zrobić zatem obiektywy jeszcze szersze, żeby uzupełnić lukę, jaką wytworzył nowy format. Biura projektowe firm fotograficznych zajęły się tym pełną parą. Nikon stworzył ciekawe, acz nieużyteczne poza APS'em 20-60mm/3,5-5,6 i 30-60mm/4-5,6, a prócz tego jeszcze dwa dłuższe zoomy o bardziej standardowych ogniskowych. Wszystkie te obiektywy nie miały pierścienia ostrzenia i pierścienia przesłon, ówczesnego standardu dla obiektywów Nikona, czym wyprzedziły o 4 lata obiektywy do standardowego mocowania 35mm, oznaczane dziś jako Nikkor G. Wszystkie te szkła miały cofnięty tylny zespół soczewek, tak że nie dawało się ich zamontować do standardowych Nikonów na film 35mm.
Dzisiaj są w związku z tym zapomnianą ciekawostką, o której przypomina zaledwie jedyny Marcin Górko w swoich artykułach o historii Nikona:
http://www.optyczne.pl/index.php?art=106

Minolta, drugi partner projektu APS postanowiła pójść całkiem inną drogą i wymyśliła całkowicie nowe mocowanie bagnetowe do swojego systemu APS. Nazywało się Minolta V-mount i nie było kompatybilne z ich aparatami na standardowe klisze. Żeby dać nowym użytkownikom Advanced Photo Systemu trochę do wyboru, Minoltowcy zaprojektowali zaadvancowane 8 obiektywów z tym mocowaniem, w tym trzy stałki: 17/3,5, 50/3,5 macro i uwaga- lustrzane 400mm f/8, analogiczne do 500-tki f/8, która wychodziła z mocowaniem Maxxum/Dynax i do dziś jest uznawana za jedyny lustrzany obiektyw z autofokusem ever. Jak widać- to nieprawda, był i drugi autofokusowy lustrzany teleobiektyw-400mm pod APS, tylko że dziś nie da się go podłączyć już do niczego. Oczko się urwało temu misiu, a aparaty wymarły temu obiektywu. Minolty systemu APS są dziś w związku z tym najbardziej zbliżone do elektrooptycznych śmieci- jako boczna gałąź, która uschła.

Najbardziej z tego wszystkiego aktualny ostał się Canon. Canonowcy poszli inną drogą. Mocowanie obiektywów zostało to samo, pomimo że zmniejszyło się pole obrazowe. To ułatwiło wiele rozwiązań- gama obiektywów pozostała ta sama, zatem nie trzeba było opracowywać nowych, za wyjątkiem szerokich kątów. Cała reszta była już dostępna. "Dostosowano" do APS obiektyw 24-85, za pomocą bardzo apeesowego srebrnego lakieru, analogicznego do tego jakim malowano aparaty IX7. Pod APS przeznaczono też z założenia obiektyw 55-200/4-5,6, upraszczając i odelżając jego konstrukcję, ten także mógł być jednak z powodzeniem stosowany także na klatce filmu 35mm.

Pozostawał szeroki kąt.

I tu na scenę wchodzi główny szekspirowski bohater artykułu. Niech ryczy z bólu ranny łoś, zwierz niech przebiega knieje. Nie spać proszę!
Inżynieria canonowska zaprojektowała obiektyw o słabszych parametrach, niż nikonowe 20- 60/3,5-5,6 i niż minoltowe 22-80/4-5,6. Ten pierwszy był szerszy i jaśniejszy, ten drugi- miał większy zakres. Canon 22-55/4- 5,6 ustępował im parametrami, ale jako jedyny dawał się zastosować do zwykłych aparatów na film 35mm. I to go uratowało. Nikkory i Minolty zakończyły karierę w roku 2000. Co do daty zakończenia produkcji Canona- nie zdołałem jej znaleźć w necie, ale 22-55 w 2005 roku był jeszcze produkowany.

EF 22-55/ 4-5,6 USM- Jak wam się podoba?
Zaprezentowano go w 1998 roku, razem z lustrzanką systemu APS- canonem IX7. Był to czas gdy APS robił karierę i był na krzywej wznoszącej, wzbudzając zainteresowanie wszelkich fotografujących, za wyjątkiem zatwardziałych profesjonałów. Nowość najnowszego sortu była pożądana.

22-55/4- 5,6, był obiektywem o konstrukcji stricte amatorskiej, podobnej do innych amatorskich Canonów- plastikowy, z plastikowym mocowaniem bagnetowym, słabo wyposażony, lekki i tani w produkcji- zawierał tylko 9 soczewek/ elementów, co jak na tak szeroki kąt jest ilością bardzo małą. Miał za to polimerową soczewkę asferyczną, która poprawiała jakość obrazu, oraz supercichy silnik ultrasonic (USM), będący domeną raczej wyższych modeli. No i, jak pozostałe amatorskie Canony- nie był zbyt jasny. Miał jednak jedną prekursorską cechę- był pierwszym canonowskim superszerokim obiektywem z przeznaczeniem dla amatorów. Takim, który dawał obraz o kącie widzenia 78,6º i nie kosztował fortuny (nie przekraczał 3/4 ceny najtańszej lustrzanki).
Na następny podobnego typu superszeroki obiektyw, wypuszczony przez Canona dla amatorów musieliśmy czekać... 16 lat! (Dopiero w 2014 roku wypuszczono nareszcie EF-S 10-18/4,5-5,6 na matryce APS-C. Kosztuje około 1000 zł, może więc czuć się duchowym następcą naszego 22-55)

Niektórzy się oburzą- jak to? Przecież od lat sprzedają Canony z bardzo tanim, też plastikowym EF-S 18-55? Przecież ogniskowe podobne i cena niska. No tak, ale to obiektyw przeznaczony tylko do aparatów APS-C, na zmniejszonej klatce cyfrowej daje obraz jak 29-80 na pełnej klatce, zatem kąt widzenia tylko ok. 67º. I nie da się go założyć do żadnego pełnoklatkowego aparatu. Zonk!

A stary apeesowy 22-55? Otóż Canon nie miał wyjścia. Skoro do aparatów APS, z mniejszą klatką filmową nie zaprojektowano nowego bagnetu mocowania- musiano liczyć się z tym, że obiektyw będzie używany także z tradycyjnymi lustrzankami na film 35mm. No i tak go zaprojektowano. Pełnił zatem dwie role- sługa dwóch panów- dla lustrzanek APS był zwykłym standardem, robiąc tam za coś odpowiadającego 28-70 na pełnej klacie. Ale założony do pełnej klatki- stawał się szkłem o superszerokim polu widzenia.
Z początku Canon niespecjalnie się chwalił tą jego uniwersalnością. Inaczej- z początku, w środku i na końcu się nią specjalnie nie chwalił. Dziś piszą: "However, this lens is fully compatible with 35mm EOS series SLR cameras as well ". "However"i ostatecznie "as well". Marketing wymyślił, że to będzie obiektyw z przeznaczeniem do najnowszego APS, a o zastosowaniu do pełnej klatki 35mm ma nie być zbyt głośno. Najlepiej żeby nikt się nie dowiedział. O co chodziło?
Bali się wielce, że zabije im sprzedaż dwukrotnie droższego 20-35/3,5-4,5, bo owszem- 22-55 ciemniejszy, ale też ze znacznie większym zakresem.
Na szczęście dla marketingowców Canona aparaty na film APS dość szybko skończyły karierę i 22-55 został w ofercie na dalekim, tylnym planie. "However" i "as well". Produkowany, ale też często w ogóle pomijany w katalogach, zwłaszcza na niektórych rynkach (np. polskim).

Potem nastały czasy cyfrówek. Najpierw była podnieta, że coś takiego jak cyfrowa lustrzanka w ogóle istnieje. Ponieważ trzeba było zapłacić za nią wagon pieniędzy, dokupienie do niej szerokokątnego, profesjonalnego obiektywu np. 16-35/2,8L za kolejny wagonik, nie stanowiło dla użytkowników większego problemu. ("Ja jestem potwornie bogaty, proszę pana. Wszystko mam. Jak pan chce, to zaraz tu wjedzie Żuk złota i Tarpan platyny"- cytat). Ale czasy się zmieniały i lustrzanki cyfrowe taniały.

My i on. Być, albo nie być.
W 2003 roku fundnęliśmy sobie używanego Canona 10D. To był aparat za dość rozsądne pieniądze. Ale niestety nie było do niego szerokokątnego obiektywu za rozsądną cenę. Można było wydać blisko 2000 zł na Canona ze średniej półki- 20-35/3,5-4,5, ale nie byliśmy do niego przekonani. W 2004 roku pojawił się tani, znany i kiepski EF-S 18-55/3,5-5,6. Był tylko mały problem- nie dało się go zamontować do 10D, bo nasz aparat nie miał jeszcze bagnetu do mocowania canonowskich EF-S. Czy dla umysłu godniej jest znosić strzały i razy nieprzytomne losu? Czy też wystąpić czynnie przeciwko morzu nieszczęść i poprzez opór- skończyć z nimi? Zgnieść je?
Wszystko co było dostępne, kosztowało kilka tysięcy złotych. Bardzo poważnie zastanawialiśmy się wtedy nad 22-55/4-5,6, bo używany był dość tani- o ile dobrze pamiętam- koło 800 złotych za używkę. Słono, jak za plastikowy obiektyw amatorski, z jedną tylko zaletą- szeroką ogniskową.
Nie być najgorszym, jest to już zaletą
W zepsuciu tego świata.
Nieomalże byśmy go nabyli, ale na szczęście Fotojoker zrobił wyprzedaż Tamrona 20-40/2,7-3,5, o którym się pisało już tutaj "Tamron- przegląd cukierniczy" To było to.

22-55/4-5,6 poszedł w zapomnienie u nas i na świecie.

Historia niekoniecznie powtarza się, ale ma jednak rymy.
Kiedy na rynek wypuszczono pierwszy półamatorski, ale pełnoklatkowy aparat cyfrowy- drogi, ale nie kosztujący tyle co profesjonalne jedynki- Canon 5D.
Problem niedrogiego, szerokokątnego obiektywu dla pełnej klatki nie dotyczył 5D tak mocno- bo znów- po dołożeniu drugiej kupki gotówki użytkownicy 5D sprawiali sobie profesjonalny obiektyw serii L, na przykład 17-40/4L i nie było to dla nich problemem.

Czas płynął, imperia upadały i na świecie pojawiały się kolejne generacje Canona 5D, a poprzednie generacje taniały. Stary amatorski Canon 20-35/3,5-4,5 przestał być w międzyczasie produkowany i przestano produkować także naszego Hamleta 22-55. I powoli, powoli sytuacja wróciła do punktu wyjścia. Najtańszy nowy szerokokątny obiektyw Canona do pełnej klatki, który jest szerszy niż 24mm kosztuje dziś najmniej 1800 zł, jeżeli jest stałką 20mm i 2800 jeżeli jest zoomem 17-40.
W międzyczasie przestali produkować superszerokie obiektywy firm niezależnych, które swego czasu były tańsze (17-35 Sigmy i Tamrona).

A tu tymczasem taniało i taniało i teraz zajechane jak koń po westernie Canony 5D pierwszej generacji kosztują już w okolicach 1600 zł! Nie są to drogie rzeczy. Ale żeby kupić do nich superszerokokątny obiektyw w niedrogiej cenie- trzeba szukać wśród starych używanych szkieł, których na rynku coraz mniej. Albo szukać manualnych. Źle się dzieje w duńskim państwie.
To luka rynkowa. Haaalo! Chinczycyyyy! To luka rynkowaaa!

Testowanie, samplowanie
I tu mniej majętni posiadacze pełnych klatek mogą skierować swoje łaskawe spojrzenie ku obiektywowi, jaki tkwi w tytule.
Spójrz na Kasjusza: chudy, jakby głodny; Zbyt wiele myśli; tacy najgroźniejsi.
Amatorski ci on, ale szeroki.
Jest to, panie, dziewica uboga i brzydka jak nieszczęście, ale niewątpliwie dziewica i niewątpliwie moja wybranka: taki już mam gest, że wybieram to, czego nikt inny nie chce.
Ciekawe ile warta.
Na początek założyliśmy go do Canona 50e, załadowanego, jak wiecie, sojuszniczym ostatnim Mohikaninem- filmem czarno-białym Kodak Profoto 400BW. Część jego cennych klatek wykorzystaliśmy na zdjęcia za pomocą obiektywu 22-55. Wysamplowane sample z filmu można obejrzeć w poprzednim wpisie "o Melancholii ("Konkurs na blog roku")"
A teraz na cyfrowo, pełnoklatkowo. Wszystkie zdjęcia bez ramki zostały zmniejszone i zamieszczone bez obróbki, zdjęcia z ramką mają podwyższoną ostrość i korektę kontrastu. Wszystkie zdjęcia powiększają się po kliknięciu nań:
Canon 6D + EF22-55/4-5,6: 22mm, f/9
 

Canon 6D + EF22-55/4-5,6: 22mm, f/6,3, według Josefa Hofflehnera.
Canon 6D + EF22-55/4-5,6: 22mm, f/5,0, obiektyw oferuje niezłe możliwości zbliżenia- minimalna odległość od obiektu to 35 cm.
Canon 6D + EF22-55/4-5,6: 22mm, f/9

Canon 6D + EF22-55/4-5,6: 22mm, f/5,6
Canon 6D + EF22-55/4-5,6: 45mm, f/7,1
Canon 6D + EF22-55/4-5,6: 22mm, f/8

Żeby zbadać jego walory rzeczywiste podłączymy 22-55 do 6D. Najpierw zdjęcia plenerowe z ręki:
















Wycinki- 10% kadru na trzech ogniskowych: 22, 35 i 55 mm, powiększają się po kliknięciu nań:





Potem portrety rodzinne we wnętrzu:







































Otóż nasz 22-55 jest całkiem niezły na pełnym otworze- ma dobrą ostrość w całym zakresie ogniskowych, jednakże:
na ogniskowej 22mm:
- bardzo wyraźnie winietuje. Winieta mało widoczna przy f/5, przy f/8 znika całkowicie.
- maksymalną, wysoką ostrość osiąga w okolicy f/5,0- f/5,6

na ogniskowej 35mm
- winieta mało widoczna już od pełnego otworu
- niemal identyczna ostrość na przesłonie maksymalnej f/5 jak i f/5,6. Przy wyższych przesłonach ostrość spada.

na ogniskowej 55mm
- winieta mało dostrzegalna nawet na pełnym otworze
- maksymalną, dobrą ostrość osiąga w pełni otwarty (f/5,6), na wyższych przesłonach ostrość spada (kilkakrotnie sprawdzałem).

-dystorsja w miarę ładnie skorygowana

Jest to obiektyw, będący dobrze przemyślanym inżynierskim kompromisem między ceną i jakością, bardzo ładnie użyteczny dla świadomego użytkownika
Tam gdzie większość osób najbardziej potrzebuje naszego Canona, tj. na najszerszym końcu- tenże Canon daje mu największe możliwości zabawy- jest dobry na pełnym otworze, z przymykaniem polepsza się jeszcze.
Pozostałe ogniskowe, niestety ciemniejsze, zatem najczęściej używane bez przymykania- akuratnie na pełnym otworze dają najlepszą ostrość i nie winietują.

Nie jest to zatem obiektyw idealny, ale w tej cenie i tej kategorii nie oczekujmy instrumentu całkowicie pozbawionego błędów. Wolę błąd, który mnie uraduje, aniżeli słuszny postępek, który mnie zasmuci.

Dla kogo ten obiektyw?
Są dwa typy idealnego użytkownika tego szkła. Dwaj panowie z Werony:
1. Analogowi użytkownicy aparatów na film 35mm. Wszystko się tu zgadza- aparaty na film są tanie i niezłe, obiektyw 22-55 jest tani i niezły i fotografowie analogowi są niezłymi wariatami wg dzisiejszych standardów.

2. Użytkownicy aktualni i potencjalni aparatów Canon 5D pierwszej serii- tu też się wszystko prawie tak samo zgadza, choć z wyjątkiem fotografów. No i z wyjątkiem aparatów. No, w każdym razie EF 22-55/4-5,6 jest niedrogą drogą do wyjątkowo szerokiego kąta bez rujnacji konta.

Drodzy użytkownicy wiekowych Canonów 5D, lub też aspirujący do tego użytkownictwa- taki EF 22-55 wart jest zainteresowania, o ile nie macie jeszcze szerokokątnej pejzażówki, a nie zależy wam na wysokiej jasności. Ma ci on co prawda trochę konkurentów z różnych stron, że wymienimy tu wieloimienną Cosinę/ Soligora/ Vivitara/ Tokinę/ Tamrona/ Exaktę 19-35/3,5-4,5, czy też wiekowe Sigmy 18-35 i 21-35/3,5-4,2 działające z 5D tylko na pełnym otworze przesłony. To są alternatywy najtańsze. Wszystko zależy od kasy, bo inni konkurenci będą jednakże sporo drożsi niż nasz Canon.

Jeszcze jeden typ zainteresowanego fotografa przychodzi mi do głowy- to właściciele wczesnych cyfrówek- Canonów D30, D60, 10D, w których nie da się zamocować obiektywów z bagnetem EF-S, takich jak 18-55/3,5-5,6. Dla nich 22-55 może być zastępstwem kit'owego obiektywu.

No i tak dobrnęliśmy do końca naszego testowania, pisząc samą prawdę i tylko prawdę. Prawda jest to pies, którego korbaczem wyganiają do budy; gdy tymczasem jaśnie wielmożnej bonońskiej suczce wolno przy kominie leżeć i cuchnąć.

Zatem koniec.
Wszystko dobre, co się dobrze kończy.

Fabrykant
współpraca; William Sz i Mark T.

P.S.
Praca domowa dla wytrwałych erudytów: policzyć w ilu miejscach przyczynił się do powstania tego testu William Sz., a w ilu Mark T. (Ja sam nie liczyłem).



źródła i źródełka: