wtorek, 15 czerwca 2021

Agro - Urbex. Część 2. Cukrownie, zamki i okręty.


 
No więc tak. Nie mogliśmy zmusić w 1939 roku Szwajcarów do wyprodukowania silnika do naszej łodzi podwodnej ORP "Sęp". Zatem trzeba było go zrobić samemu. Udało się.

Tymczasem nie bardzo się udaje regularne wpisywanie wpisów na Fotodinozę, albowiem piszę książkę. Klasyczny kryminał. Niech to cholera! Ukaże się najpewniej w listopadzie 2021, a z Fotodinozą będzie miał ciut wspólnego - przede wszystkim zanurzenie w historii. Zupełnie jak zanurzenie naszej łodzi podwodnej "Sęp" wyposażonej w silnik elektryczny z fabryki w Żychlinie.

Kontynuuję jednakoż tę istotną relację, która ma odpowiedzieć na następujące kluczowe pytanie: co zwiedzić w centralnej Polsce, w okolicach Piątku, gdy dysponuje się wolną sobotą i niedzielą.

Żychlin! Tam byłem, Tony Halik. Ale zanim do Żychlina dotarliśmy trzeba było minąć liczne cukrownie. Środkowa Polska cukrem i burakiem stoi. Fabryka silników elektrycznych w Żychlinie też była kiedyś cukrownią, wyobraźcie sobie. Cukier krzepi, jak wiadomo, również krzepi finansowo. Zatem i liczne dwory cukrowników stoją pod drodze i kuszą. Najpierwszy wśród nich dwór pod cukrownią w Dobrzelinie. Zakład przerobu buraków postawił w latach 30. XIX wieku Władysław Orsetti, porucznik wojska polskiego i powstaniec listopadowy. Z początku nastawiał się na niemal manufakturową produkcję "metodą maceracyi" buraków, która jednak słabo zdawała egzamin. Interes przejął jego zięć Władysław Łubieński, który zmechanizował i rozbudował go, dokupił pól buraczanych i ogólnie przyczynił się do  rozkwitu Dobrzelina. Potem prowadzenie cukrowni stało się dla rodziny zbyt dużym obciążeniem i postanowiono zamienić ją na spółkę udziałową. I tu miłośnicy Łodzi i Warszawy powinni nadstawić uszu, albowiem do spółki, oprócz Łubieńskich, Stadnickich i Orsettich wszedł również niejaki Jan Gottlieb Bloch.

Był ci to pan wielce obrotny. Gdyby nie on, to z Łodzi do Warszawy chadzano by na piechotę, a tak - możemy sobie jeździć koleją po torze zbudowanym przez Jana Gottlieba Blocha. Warszawiakom natomiast wybudował Bank Handlowy i Warszawskie Towarzystwo Kredytowe, a z innej beczki także pierwszy w kraju Urząd Statystyczny. Był współtwórcą Politechniki Warszawskiej. Jako pacyfista z przekonań pisał przed I wojną profetyczne rozprawy naukowe na temat skutków przyszłych wojen - można taką przeczytać np. w książce "Bezbronne miasto - Łódź"- LINK. Był kandydatem do pokojowej nagrody Nobla w 1901 i współorganizował Międzynarodową Konferencję Rozbrojeniową w Hadze. 

Dobrzelin to nie była jedyna cukrownia jaką pan Bloch posiadał, a ilość zbudowanych przez niego linii kolejowych i towarzystw kolei żelaznej w jakich brał udział przyprawia o zawrót głowy.

Skoro i wypaśna cukrownia, to i wypaśny dwór. Postawił go pan Łubieński, a potem wraz z fabryką cukru przeszedł do majątku spółki. Po śmierci Jana Blocha mieszkała tu jego żona z rodziną. Potem wojna, okupacja, dwadzieścia osiem filmów o tym zrobiłem, zatem nie będę kręcił dwudziestego dziewiątego. W czasie wojny był we dworze szpital polowy, a za PRL szkoła i Rada Gminy. Potem wiele lat stał pusty, pamiętam go z tamtych czasów - smutek i nostalgia. Na szczęście chyba nadeszły lepsze czasy, bo Dobrzelin zyskał światłych prywatnych właścicieli, którzy remontują dwór, a przy tym udzielają się społecznie na rzecz gminy. Jeszcze Polska nie umarła, proszę Państwa!





Z Dobrzelina do Żychlina niedaleczko. Pierwsze na co się natykamy w Żychlinie to artefakt "Zakaz fotografowania". Nie można się powstrzymać, żeby tego nie sfotografować. Wisi na płocie fabryki "EMIT". To właśnie tutaj powstały dwa silniki elektryczne o mocy 550 koni każdy do torpedowej łodzi podwodnej "ORP Sęp", ino fabryka
 się inaczej nazywała wtedy. "Polskie Zakłady Elektryczne Brown- Boveri S.A.", stworzone dzięki energii kolejnego rzutkiego człowieka - Zygmunta Okoniewskiego. Był ci on elektrotechnikiem wykształconym na zagranicznych politechnikach. W 1918 roku wrócił do Polski z Kijowa i dzięki swym licznym kontaktom założył najpierw w Warszawie "Jeneralna Reprezentację Towarzystwo Akcyjne Brown Boveri i Co w Badenie - Szwajcaria”. Ta szwajcarska prężnie działająca firma elektrotechniczna, produkująca silniki, tramwaje, pierwsze w Europie elektrowozy, trakcję elektryczną, turbodynama i turbokompresory, a także kolejki zębate (między innymi słynne - na Jungfraujoch i Gornnergrat), w latach 20. stawiała na ekspansję zagraniczną. Okoniewski postanowił wykorzystać te chęci, zakupił w Żychlinie tereny po słabo działającej cukrowni, zbudował hale i stworzył wraz z Brown-Boveri spółkę polsko-szwajcarską. Wkrótce stała się najważniejszym producentem elektrotechniki w Polsce. Zmotoryzowała tramwaje w Łodzi, Lwowie, Krakowie i Warszawie, wytwarzała silniki elektryczne dosłownie wszelkich rodzajów.


W końcu lat 20. nadszedł kryzys finansowy, związany z ogólnoświatowym krachem. Anulowano wiele zamówień a rozpędzona i silnie kredytowana dla dalszego rozwoju fabryka w Żychlinie zaczęła przynosić straty. Szwajcarzy zdecydowali o rozwiązaniu spółki i wycofali się z Polski. Okoniewski jednak nie złożył broni, znalazł nowego inwestora, firmę "Rohn- Zieliński", która pod nową nazwą wznowiła produkcję na licencji kupionej od Brown-Boveri. Pod zarządem Okoniewskiego Żychlin w latach 30. zwiększał zaawansowanie produkcji, rozszerzając asortyment. Między innymi o transformatory (największy w Polsce przedwojennej, o mocy 25 MVA.), silniki cichobieżne do stosowania w teatrach i kościołach, a także silniki okrętowe.

No właśnie. Szło powoli na wojnę. W 1936 roku Marynarka Wojenna postanowiła wzmocnić siły o nowoczesne okręty podwodne. Rozpisano międzynarodowy przetarg na ich budowę, bo Polska nie miała ani doświadczenia, ani zaplecza technologicznego. Po odrzuceniu drogiej oferty brytyjskiej, kiepskiej francuskiej, oraz ciekawszych, ale wielce odległych georaficznie propozycji amerykańskich i włoskich na polu boju zostały stocznie holenderskie z Rotterdamu i Visslingen. Holendrzy mieli w tej materii spore doświadczenie, zgodzili się także na duży udział polskiej myśli technicznej i naszych materiałów, głównie stali i pomocniczych silników elektrycznych. A co najlepsze przytaknęli na sfinansowanie 85% kosztów budowy za pomocą barteru na polskie produkty rolne, między innymi słód jęczmienny.
Dwa okręty podwodne miały być nowoczesnymi, dużymi torpedowcami, porządnie uzbrojonymi i przystosowanymi do długiego przebywania poza bazą (do trzech miesięcy), o zanurzeniu do 80 metrów i szybkości nawodnej w okolicach 20 węzłów. Zaprojektowało je, pod okiem polskiej komisji z Wydziału Budowy Okrętów Marynarki biuro konstrukcyjne w Hadze.

I teraz najlepsze: "ORP Orzeł" zwodowany w styczniu 1938 roku powstał niemal całkowicie z dobrowolnych składek społeczeństwa! 
Wyobraźcie to sobie w dzisiejszych czasach: premier Morawiecki prosi o dobrowolne składki na nowy polski okręt podwodny. Byłaby to głównie okazja do beki i tworzenia memów. Tymczasem  "ORP Orzeł" kosztował w sumie 8 200 000 złotych. Polacy wpłacili dobrowolnie aż 8 368 266 zł, uzyskanych od społeczeństwa w ramach Funduszu Obrony Morskiej i Funduszu Łodzi Podwodnej im. Marszałka Piłsudskiego. Kupiliśmy sobie zatem wszyscy piękny okręt torpedowy. Takie to były czasy!

"ORP Orzeł" w czasie nadchodzącej II wojny dał wielce dobitne dowody swojej sprawności i niezłomności, uciekając po przymusowym internowaniu w Tallinie przez całe Morze Bałtyckie i cieśniny, bez żadnych map i kontaktu z kimkolwiek, do Wielkiej Brytanii. Tam walczył dzielnie po alianckiej stronie, aż do czasu jego tajemniczego zaginięcia w czerwcu 1940 roku.

"Orzeł" zbudowany. Został zatem drugi okręt - "ORP Sęp". Czas płynie wielkimi krokami, jest już rok 1939, styczeń, kadłub następnej łodzi torpedowej jest wykańczany w holenderskiej stoczni. Wszystko idzie niby dobrze, ale polscy wizytatorzy zauważają nagle wielkie osłabienie tempa prac. To Niemcy wywarli nacisk na zarząd stoczni w Rotterdamie, żeby opóźniać powstanie okrętu. Rozmowy zakulisowe, negocjacje. W tym samym czasie na forum międzynarodowym wywierane są naciski na aneksję przez Niemcy Gdańska i autostradę eksterytorialną do Prus Wschodnich. Budowa przeciąga się nieziemsko. Na Szwajcarskie Brown-Boveri, dostawcę silników do "Orła" także nie można liczyć. Silniki powstają w fabryce w Żychlinie, na bazie planów Szwajcarów - dwa po 550 KM każdy.
W lutym 1939 zapada w dowództwie marynarki decyzja o natychmiastowym wydobyciu okrętu z holenderskich stoczni, niezależnie od stanu w jakim się znajduje. W kwietniu na próby głębokościowe "Sępa" płyną do Rotterdamu jego przyszły dowódca Władysław Salamon i komandor porucznik Edward Szystowski odpowiedzialny za odbiór jednostki. Ten ostatni otrzymał rozkaz bezwarunkowego przyprowadzenia okrętu do Polski. Po dłuższych rozmowach Holendzry niechętnie zgodzili się, żeby komandor Salamon dowodził próbami technicznymi na pokładzie, w asyście kilku polskich marynarzy. Na początek nasi nie czynili żadnych działań, czekając na koniec prób. Gdy te odbyły się, komandor Szystowski zażądał wyprowadzenia "Sępa" z portu i ewakuacji z pokładu całej holenderskiej załogi. Dłuższą chwilę trwały przepychanki, w końcu oficer zagroził użyciem broni. Pod tym dictum Holendrzy ugięli się. Na statek wciągnięto polską banderę. Brakowało oczywiście tylko załogi do poprowadzenia okrętu. Ale pomyślano i o tym. Do "Sępa" podpłynął ORP "Burza" z przygotowanymi marynarzami. W ciągu 12 godzin dokonano zaokrętowania zapasów i uzbrojenia. Potem "Sęp" ruszył do Gdyni. Niestety w związku z napiętymi stosunkami z Holendrami polska załoga nie była w stanie zatankować paliwa. Zabrakło go zatem w okolicach Bornholmu, "Sęp" został wzięty na hol przez "Burzę" i dotarł do bazy po 40 godzinach rejsu.

Druga łódź podwodna okazała się mniej szczęśliwa niż "Orzeł". Za sprawą błędnych decyzji dowództwa i uszkodzeń dokonanych przez okręty Kriegsmarine została internowana w Szwecji 17 września 1939 i powróciła do Polski dopiero po wojnie.

Cóż nam zostało z tych lat? "Orzeł" poszedł na dno, "Sęp" służył w marynarce PRL do 1971, kiedy pocięto go na żyletki. Fabryka w Żychlinie zmieniała kilkukrotnie nazwy i właścicieli, ale nadal produkuje urządzenia elektrotechniczne. Resztki dawnych budynków, zdaje się pustych, można wypatrzeć przez płot z napisem "zakaz fotografowania" wśród nowoczesnych fabrycznych hal. Może podremontować nieco te przedwojenne artefakty i umieścić w nich makietę jakiegoś "Sępa", czy chociaż silników do niego? Gorąco polecam. Tymczasem nieco się marnują.




    Niechże pamięta ten, kto w Żychlinie fabryki Brown-Boveri ogląda, że do zamku w Oporowie ma zaledwie 5,5 kilometra. Cóż to jest, wobec zburzenia Kartaginy! Pięć i pół to nic, wobec jakości tego obiektu. Albowiem jest on uroczy, ładnie położony i w środkowej Polsce takich mało. Według wielu opinii jest to najładniejszy zabytek w województwie, choć to oczywiście kwestia gustu. Nie można jednak odmówić mu oryginalności, w sensie zachowania stanu pierwotnego - jest to gotyk że aż huczy i średniowiecze pełną gębą. Z zewnątrz głównie, bo w środku mieści się muzeum wnętrz i bidermajery, oraz późne rokokoki tam można spotkać. Podobno Białą Damę też.
Na zewnątrz za to, zameczek w Oporowie szczerzy zęby przed najeźcami w widłach rzecznej odnogi, która jest mu fosą i w otoczeniu wielkiego parku. Kamienne lwy mruczą z zachwytu na ten widok.




Już, już po tych atrakcjach mieliśmy wracać do domu przez Kutno, okrutne Kutenko (cytat), ale tu nagle po drodze Malina. Kiedyś należała do niejakich Kucieńskich, właścicieli Kutna, a potem zmieniała licznie posiadaczy. Nie zwracałaby jednak uwagi, gdyby nie niejaki Naftali Majzner, właściciel trzech cukrowni: w Sójkach, w Łaniętach i pod Ciechanowem. Ten nabył majątek i przebudował go w rozbuchanym stylu francuskim w okolicach 1883 roku. Jak widać - cukier krzepi. Aktualnie pałac (bo już przecie nie dwór) ma prywatna firma, która organizuje tam iwęty i inne harce. Na wiosnę budynek stał akurat pusty, ale robi wrażenie i zza bramy. Nic, tylko cukrownie stawiać!



    Spełnieni i nasyceni cukrem oraz historią wróciliśmy do domu, by raz jeszcze, kolejnego dnia poeksplorować okolice miasta Łodzi, skąd się pochodzi. Tym razem jednak udaliśmy się na północny wschód. Jest to oczywiście ryzykowne, bo w tamtą stronę leży miasto stołeczne Warszawa, z którym, jak wiadomo, Łódź ma kosę. Kosę ze wszech miar - piłkarską, lotniczą, biurowcową, gospodarczą, finansową, ludnościową i w ogóle każdą. Kto to w ogóle pozwolił zbudować dwa tak duże miasta w takiej bliskości! A, już wiem! - Rębieliński z Druckim-Lubeckim. Cholera jasna, nie mogli w większym oddaleniu?
Tymczasem posuwamy się ostrożnie w stronę północno-wschodnią, żeby warszawiakom nie podpaść - krzaczorami i przez lasy. 

Pierwszy przystanek zarządziliśmy na przystanku kolejowym. Jest to przystanek ciekawy, bo podwójny - Rogów. Po części zwykły, a po części Wąskotorowy. Kolej o wąskim torze zbudowali w Rogowie Niemcy, ale nie za II, tylko za I wojny światowej. W okolicach Łodzi toczyły się straszliwe boje pomiędzy rosyjską armią, a nacierającymi Germanami, zginęła tu masa ludzi, o czym można się przekonać oglądając wspólne, dwuarmijne cmentarze (jeden taki opisałem przy okazji wizyty w Pabianicach - TUTAJ). Wąskotorówka, kładziona ad hoc, zapewniała zaopatrzenie dla niemieckich wojsk i metodę transportu żołnierzy. Aczkolwiek powyższe "ad hoc" jest nieco umowne - według wielu źródeł zanim Niemcy wkroczyli na tereny zaboru rosyjskiego mieli już przygotowane gotowe projekty techniczne, z wszelkimi łukami, profilami i przechyłkami, analizą gruntów, poziomem wód i tym podobnymi. Układanie torów poszło zatem szybko - był to rozstaw 600mm. Za PRL przekuto go (co za ładne słowo!) na bardziej popularny w Polsce 750mm. Niemcy poprowadzili tory w stronę frontu na Pilicy i rzece Rawce, a więc w kierunku Rawy Mazowieckiej i Białej Rawskiej. 

Wielką ciekawostką kolejki rawskiej jest, ku mojemu zaszokowaniu, wykorzystywanie jej w czasach świetności do przewozu - ta-dam! - całych pełnowymiarowych wagonów kolejowych! Wykorzystywano specjalne platformy-transportery wąskotorowe i rampy przez którą wtaczano duży wagon na mały. Jak to się nie przewróciło, to ja nie mam pojęcia. Ten wynalazek pochodzi z dwudziestolecia międzywojennego i pozwalał zaoszczędzać gigantyczne ilości pracy przeładunkowej.
Rogów jest aktualnie utrzymywany w ruchu przez stowarzyszenie entuzjastów i wolontariuszy i chwała im za to. Jest to drugie najbardziej obfite w zabytki muzeum wąskotorowe w Polsce, ma na przykład wagon do przewozu melasy (cukrownie! cukrownie!) z 1905 roku, prześliczne osobowe wagony wąskotorowe, a także pługi śnieżne. 
Niestety Rogów zdemolował nam wycieczkę.
Mieliśmy jechać hen hen, aż za Białą Rawską fotografować dwory. Niestety spędziliśmy trzy godziny w Rogowie fotografując zardzewiałe lokomotywy. Efekt tego maniackiego szaleństwa możecie zobaczyć poniżej.















Zły czegóś.







Czy mój wielki brat Winnetou widzi to, co ja widzę? (cytat). Sześciocylindrowa rzędówka na licencji Maybacha, z przodu chłodnice płytowe, a nad nimi wielki wentylator. Rumuńska lokomotywa wąskotorowa Faur L45H / LxD2.



Wagony cukrownicze z Kruszwicy.



Oczadzeni zardzewiałym urokiem kolei rogowskiej zdążyliśmy jedynie strzelić taki niewielki pałacyk w Kaleniu pod Rawą Mazowiecką i trzeba było zwijać żagle. Jak wiadomo: obiad najważniejszy - LINK . I poziom cukru.

Kaleń

Pałac Kaleń

Albowiem powiadam Wam - nie wolno zwiedzać kolei wąskotorowych, bo to niebezpieczne jest. W ogóle zbliżanie się w stronę Warszawy jest ryzykowne. 
Zatem zostaję w Łodzi.
Nie jest źle, tu w naszej okolicy.

Fabrykant

P.S.

Napisałem właśnie debiutancką książkę - klasyczny kryminał z czasów największej świetności mojej rodzinnej Łodzi - "Tramwaj Tanfaniego". 

Niespokojne miasto, szalone namiętności, tajemnicza zbrodnia. Kryminał z czasów wielkich fabryk i mrocznych famuł. Jest klimat!

Władysław Pasikowski, reżyser, o "Tramwaju Tanfaniego": 

"Wciągające. Rewolucja upadła, ale rewolucjoniści zostali... W Łodzi w zamachach giną zamożni fabrykanci. Kto stoi za tymi zbrodniami? Frapująca intryga i pełnokrwiści bohaterowie, ale prawdziwą bohaterką jest Łódź pod koniec 1905 roku. Jedno z najbarwniejszych i najbardziej oryginalnych miast tamtych czasów. To nie kino, to autentyczny fotoplastikon z epoki... Ja nie mogłem oderwać oczu od okularu. Polecam!"

       Książka jest do kupienia w dobrych łódzkich księgarniach, oraz wysyłkowo tutaj: LINK


18 komentarzy:

  1. Po pierwsze primo: to kiedy dokładnie będzie wydana książka?
    A po drugie primo: wpis jak zwykle rewelacyjny! Nie dość, że wąskotorowy to jeszcze jest z elektryczną historią podwodną!

    Ps. Skąd ta zmiana czcionki? Nie to, że zła, ale ciężko się czyta ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nikt jeszcze nie ma pojęcia, kiedy będzie wydana, oprócz orientacyjnego listopada 2021. Dzięki za komplementa. Czcionkę zmieniłem na większą, bo może mój wzrok nie ten już, panie dziejku, a do tego zmieniłem ostatnio rozdzielczość własnego ekranu na większą. Ale rozważę powrót, jeżeli będą narzekania. Może należy ogłosić ankietę?

      Usuń
  2. Hurgot Sztancy16 czerwca 2021 10:38

    mnie czcionka nie przeszkadza, nawet nie zauważyłem zmiany

    takie dwa okręty podwodne to by się dziś przydały - można by wozić węgiel ze Stanów, tak żeby nikt nie widział

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Panie Hurgocie, pan to mnie zawsze rozbawi.

      Usuń
    2. Hurgot Sztancy17 czerwca 2021 08:42

      poważne problemy muszą być traktowane poważnie przez poważnych ludzi

      Usuń
  3. Nie zauważyłam zmiany, więc dla mnie jest dobrze, a to najważniejsze ;) Wspaniale podana historia, w szkole się tyle nie nauczyłam (albo już zdążyłam zapomnieć...), co na Fotodinozie!

    W razie ponownych wizyt niderśleszyńskich, (nie) polecam kolejki w Krośnicach, nieopodal Stawów Milickich, bo działa prężnie, wozi parowozem wkoło pałacu... Chyba nie cukrowniczego, ale do kolebki cukrownictwa buraczanego w Konarach stamtąd już też niedaleko. W każdym razie - na pewno czasochłonny przystanek, więc na własną odpowiedzialność odwiedzających ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odpowiedzialność biorę na klatę! Dziękuję za rekomendację.

      Usuń
  4. 1. Brown Boveri to dziś część ABB (Asea jeszcze tam jest). I wciąż to samo produkują;)
    2. Szerokie wagony na wąskich torach jeździły też na kolei Sulejów-Piotrków. Tam woziły wapno z wapienników w Sulejowie, drewno i ludzi. Raz (w wieku 6-8 lat) nawet nią jechałem.

    OdpowiedzUsuń
  5. Fabrykancie, nie jestem purystą, ale jedyną dozwoloną formą kiedy piszesz o jednostkach floty wojennej jest okręt. Czyli okręt podwodny. Nie statek. Żółta łódź podwodna to kiepski przykład. I przekład. Może być też niszczyciel, krążownik, fregata, korweta czy kuter torpedowy jeśli chodzi o okręty nawodne. Ale li-i-jedynie: okręt podwodny, howgh! Poza tym wpis wyborny.

    OdpowiedzUsuń
  6. #Zorki 4. Oczywiście, okręt podwodny, ale kiedyś funkcjonowała nazwa "łódź podwodna". https://www.bibliotekacyfrowa.eu/dlibra/publication/57262/edition/51863?language=pl Tak jakoś w czasie tych cukrowni... Potraktujmy to jako akcent retro, a nie uchybienie Gospodarza. Wpis wyborny, a obiad obowiązkowy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda, dzięki obu Panom za obywatelskie korekty. Będę pamiętał na przyszłość.

      Usuń
  7. Wspaniała , interesująca relacja! Czcionka wypada bardzo dobrze na komórkowcu Samsung Galaxy S8+.

    OdpowiedzUsuń
  8. Wow! Gdzie jest tak pięknie? To w Polsce? Ja właśnie trafiłam na ten artykuł https://www.sn2world.com/pl/zycie/15457-najlepsze-i-niebanalne-miejsca-na-zdjecia-w-polsce.html i chcę zrobić sobie wycieczkę po Polsce :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ada, wybacz, ale przytoczony przez Ciebie artykuł nie pokazuje nawet ułamka malowniczości naszego kraju!
      Jedyną rzeczą, którą pozostaje zrobić to zacząć jeździć. I robić zdjęcia.
      I to niezależnie od pogody!
      (Mam mini serię czarno-białych zdjęć z bieszczadzkim maszynami do zrywki drewna. Zabłoconych, steranych życiem i ciężkimi warunkami. I nigdy bym się nie spodziewał efektów ;) Ale w połączeniu z okolicznościami przyrody wyszło super. I to nie moja ocena na szczęście...)

      Usuń
  9. Świetny i bardzo ciekawy artykuł!

    ahhh Brown-Boveri... nadajnik tej firmy - lampowy - a jakże - był w Radiowym Centrum Nadawczym Polskiego Radia w Konstantynowie... tak, tam, gdzie zawaliła się najwyższa wieża nadawcza przez głupotę pracowników wymieniających liny odciągowe...
    http://www.rcnkonstantynow.pl/boveri/
    cała reszta oprócz wieży była kompletna i w zasadzie gotowa do dalszej pracy gdyby odbudować wieżę, ale niestety w tamtym roku zostało to sprzedane i nowy właściciel wszystko zniszczył :(
    benny_pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Że też mnie to nie dziwi. W demolce zabytkowych nieźle działających rzeczy mamy złoty medal mistrzostw świata.

      Usuń

Drogi czytelniku! Pragnę ostrzec, że wredny portal blogowy na jakim piszę bardzo lubi zjadać bez ostrzeżenia wpisy czytelników podczas ich zamieszczania. BARDZO PROSZĘ PO NAPISANIU KOMENTARZA SKOPIOWAĆ GO i w razie czego wstawić ponownie, na pohybel Google Blogger. Fabrykant.