piątek, 13 stycznia 2017

Japonia. Oczami bezpańskiego psa

fot: Tōmatsu Shōmei 
To co się dzieje- historia, polityka, sytuacja w ojczyźnie- formuje każdego z nas, niczym kamienie szlifowane w strumieniu. Kształtuje. Choć może sobie sprawy nie zdajemy.

Jednak niektórzy potrafią, dzięki temu ukształtowaniu, dać ponadczasowy obraz historii i polityki, zogniskować w soczewce działania jakiś przejmujący symbol czasów z których pochodzą i kultury w której się wychowali.

Japonia nie daje mi spokoju. Dziwny kraj. W którym trzęsienia ziemi wystąpiły nie tylko fizycznie, ale i mentalnie. Po nich świat już nie był taki sam. Nie sama Japonia w towarzystwie takich krajów.
Japonia przegrała II Wojnę Światową i przegrała ją bardzo. Może nawet bardziej niż Niemcy, choć ciężko to oceniać. Podobnie jak w Niemczech ideologia skoncentrowanego nacjonalizmu, wspierana przez propagandę poddała się w obliczu klęski i wyparowała, zostawiając za sobą zgliszcza. Ale też wydaje się, że w Japonii odbyło się to gwałtowniej, dotkliwiej i dla społeczeństwa było większym szokiem. Zwłaszcza, że spuszczono im na koniec na głowy bombę atomową.
A tuż przed jej spuszczeniem całe społeczeństwo Japonii zbroiło się na potęgę w bambusowe dzidy, tasaki i siekiery, będąc gotowym na przyjęcie amerykańskiej inwazji i odparcie wroga, gdy tylko wysadzi swoje wojska z barek desantowych na plażach wyspy. Sztab amerykański oceniał swoje przyszłe straty w razie takiej inwazji na milion żołnierzy.

Właściwie należałoby zacząć od początku, choćby w skrócie, żeby lepiej zrozumieć co fotograf Tōmatsu Shōmei miał na myśli.
II Wojna Światowa według Rosjan i Amerykanów zaczęła się w 1941 roku. Według Polaków zaczęła się w 1939 roku, a według Chińczyków w 1937-mym. Taka to dziwna wojna była. Dlatego wśród zwycięzców II Wojny Światowej są między innymi Amerykanie, Rosjanie, Brytyjczycy, Polacy i Włosi. A wśród przegranych- Niemcy, Japończycy i Włosi. No i niektórzy Polacy. Bardzo to skomplikowane i nie do ogarnięcia.


Japonia przed wojną była krajem w którym cesarz miał siłę boską, a rządziła w dużej mierze armia, oraz rodzinne klany przemysłowe zwane zaibatsu. Przemysł rozwijał się niesłychanie dynamicznie, brakowało tylko surowców do produkcji. To przywiodło armii myśli o ekspansji w celu uzyskania ich źródeł. Na tle innych krajów regionu, ludnych ale rolniczych, Japonia błyszczała niczym diament i czuła się coraz lepiej, wzmacniana propagandą o swej wielkości. W 1937 roku zajęła Mandżurię i dużą część Chin (uwikłując się w wojnę partyzancką, która trwała aż do kapitulacji Japonii). Po 1941 roku, kiedy rozpirzono z lotniskowców strategiczny port Pearl Harbour i podtopiono potęgę amerykańskiej floty, Japończyczy konsekwentnymi działaniami zdobyli po kolei wszystkie swoje cele. Wszystkie. Zajęli obszar od granic Indii na zachodzie, do Australii na południu, Alaski na północy i Hawajów na wschodzie, zyskując dostęp do strategicznych surowców- rud metali, źródeł kauczuku, ropy naftowej i plantacji konopii. Mimo tego, że okupowana Europa produkowała dla Niemiec znacznie więcej stali niż Japonia- tej ostatniej udało się zdobyć więcej niż Hitlerowi i początkowo- bez żadnych konsekwencji i wielkich kosztów.

Według doktryny rządu Japonii, opartej na samurajskim kodeksie bushido armia japońska miała być niezwyciężona i niezłomna, a jej przeciwnicy słabi, nastawieni pacyfistycznie i łatwi do pokonania. Co okazało się prawdą. Choć do czasu.
Wyszkolenie żołnierzy stawiało na niezłomność i poświęcenie, kształtowało ludzi w duchu średniowiecznych tradycji i forsowało jedność. Wróg, zwłaszcza Amerykanie, był przedstawiany w najgorszych barwach, jako mordercy nie cofający się przed niczym i godni jedynie unicestwienia.Zwycięstwa podbudowały społeczeństwo i armię, potwierdziły całą wiarę jaką pokładano w siłę Japonii. Miała już rządzić wiecznie na Pacyfiku. Na to się zanosiło.

Potem jednak Ameryka się obudziła i zaczęła rozkręcać. Początkowo mogła prowadzić tylko działania defensywne, wobec potężnej floty japońskiej, ale powolutku szło coraz lepiej. Pierwsze przesilenie nastąpiło na wyspie Guadalcanal niedaleko Australii, gdzie od sierpnia do grudnia 1942-go prowadzona była morska nawalanka podzielona na dziesiątki bitew, w której zatonęło 48 okrętów z obu stron, z czego trzy lotniskowce. Cieśnina Guadalcanal jest zwana od tej pory Cieśniną Żelaznego Dna (Ironbottom Sound).

Amerykanie zdobyli w końcu Guadalcanal.
Ale to jak zorganizowali swój wysiłek wojenny, to się w głowie nie mieści. W 1939-tym ameryka nie produkowała czołgów w ogóle, a na armię wydawała 15% dochodu narodowego. W 1942-gim na cele wojenne wyasygnowano połowę dochodu, wyprodukowano 25 tysięcy czołgów, a w następnym roku już 75 tysięcy. W 1942-gim Amerykanie wodowali już jeden okręt wojenny DZIENNIE, a pod koniec 1943-go już TRZY! Trzy okręty dziennie! Wyobrażacie to sobie? Pod koniec 1943-go Ameryka i Wielka Brytania produkowały, uwaga uwaga- 14 samolotów NA GODZINĘ!

Produkcja B24 Liberator w przeorganizowanych zakładach Forda. Domena publiczna, źródło- Wikipedia
Od Guadalcanal zaczął się stopniowy odwrót Japońskich sukcesów. Amerykanie powoli zdobywali wyspę za wyspą, archipelag za archipelagiem. Walki były prowadzone z niezwykłą zaciętością, siłą rzeczy- z obu stron. Japończycy prowadzili je wręcz samobójczo, poświęcając wszystko. Oczadzeni propagandą cywile, już po zdobyciu niektórych wysp przez Amerykanów np. rzucali się samobójczo ze skał.

Notabene w wojnie na Pacyfiku dużą rolę odegrały szyfry i deszyfrowanie wrażych depesz. Na szczęście dla Amerykanów Japonia oparła swoje urządzenia szyfrujące na bazie niemieckiej Enigmy, której działanie jak wiemy zostało złamane przez polskich matematyków jeszcze przed wojną. Problemem było tylko łamanie poszczególnych kodów używanych do szyfrowania. Dzięki temu udawały się czasem wprost niesłychane akcje- na przykład zgładzenie głównodowodzącego japońskiej armii i głównego autora jej sukcesów- admirała Isoroku Yamamoto.
Deszyfranci amerykanscy stacjonujący na Wyspach Salomona dowiedzieli się, że admirał Yamamoto będzie wizytował jednostki wojskowe na wyspie Bougainville. Widomość via Waszyngton została przesłana na Guadalcanal, do najbliższej amerykańskiej bazy lotniczej. Odległośc jaka dzieliła ową bazę od lotniska na jakim miał lądować Yamamoto wynosiła 700 km w linii prostej, a około 1000 km jeśli chciało się unikać japońskich działek przeciwlotniczych. Wytypowano najlepszych pilotów na P-38 Lightning i w najwyższym pośpiechu zainstalowano dodatkowe zbiorniki paliwa. Akcję miały wykonać 4 samoloty myśliwskie, ale z powodu licznych awarii przy starcie udało się wystartować tylko trzem. Jeden z trójki miał kłopoty z dodatkowym zbiornikiem paliwa i ostatecznie w ataku na bombowce, którymi leciał Yamamoto z jego świtą wzięły udział tylko dwa Lightningi. Po krótkiej walce powietrznej z osłaniającymi Mitsubishi Zero udało się zestrzelić dwa bombowce, w jednycm z nich zginął głównodowodzący japońskiej armii.
Amerykanie utrzymali całą operację w tajemnicy, nie chwalili sie nią oficjalnie, chcąc utrzymać deszyfrację depesz w sekrecie. Wszyscy piloci zostali natychmiast odesłani do USA, żeby przypadkiem nie wpadli w ręce wroga.

Podobnym sukcesem, podtrzymującym morale amerykańskich żołnierzy, a w zamiarze demolującym to morale w japońskim społeczeństwie, było wysłanie odwetowych bombowców B25 z lotniskowca USS Hornet nad Tokio, jeszcze w kwietniu 1942 roku- zapewne widzieliście tę historię w ckliwym “Pearl Harbour”, w którym pułkownika Jamesa Doolittle, twórcę tego rajdu w jedną stronę grał Alec Baldwin. Samoloty lądowały w Chinach. A właściwie wylądował tylko jeden, reszta załóg wyskoczyła z samolotów na spadochronach.

Potem bombardowania japońskich miast powtarzały się częściej i były coraz łatwiejsze, bo z coraz to krótszych i krótszych dystansów.

Propaganda Japonii mówiła o wielkiej armii japońskiej, która z pewnością uchroni wyspy przed barbarzyńskim wrogiem. A jeśli nie- to naród winien swej ojczyźnie poświęcenie.
Coraz trudniej było w to wierzyć, wobec zmiany taktyki amerykańskich bombardowań w 1945- użycia bomb zapalających zamiast dotychczasowych burzących.

A jak wiemy- budownictwo Japonii używa głównie drewna i papieru jako materiałów konstrukcyjnych.

Czytałem swego czasu świetną książkę wspomnieniową Roberta Guillain'a “Od Pearl Harbour do Hiroszimy”, który przeżył w Japonii całą drugą wojnę- można tam wyczytać co czyniły naloty zapalające japońskim miastom, oraz o zadziwiajcych różnicach kulturowych między Europejczykami a Japończykami.
W pierwszym marcowym nalocie ogniowym nad Tokio milion ludzi straciło dach nad głową, a 84 tysiące zginęło. Były to większe straty, niż te które dokonała potem bomba atomowa na Hiroszimę.

Wojskowi, przedstawiciele władz i zwykli ludzie wspólnie zmagają się z zuchwałym nieprzyjacielskim nalotem na oślep. Taki atak nie zatrzyma naszej tężyzny wojennej gotującej się na ostatnią bitwę w Ojczyźnie. Raczej wzmocni naszego bojowego ducha i nasze pragnienie zniszczenia nieprzyjaciela “
Saotome Katsumoto, gazeta “Asahi, marzec 1945”

W samym tylko maju 1945 roku w nalotach ogniowych zniszczono 50,8% powierzchni zabudowy miasta, kiedy to Amerykanie uznali, że dalsze bombardowanie stolicy jest już niepotrzebne i przerzucili się na inne miejscowości.
Obrona cywilna, pożarnicza, przeciwlotnicza i jakakolwiek inna nie miała szans poradzić sobie z tzw samonapędzającą się burzą ogniową jaką wywoływały naloty.

Robert Gullan pisze, że Japończycy wchodzili na dachy murowanych budynków, co bardziej oddalonych od centrum bombardowania i wobec niemocy przeciwdziałania oglądali tę masakrę jak fajerwerki, nagradzając co lepsze wybuchy brawami i owacjami...

Amerykanie atakowali już bezpośrednio wyspy Japońskie, bo mieli już własne bazy na Okinawie i Iwo Jimie. Japończycy szkolili w tym czasie masowo pilotów kamikaze- ich samoloty nie dawały rady nawet w starciu z amerykańskimi B29, które mogły latać na dużych wysokosciach i z duzymi prędkościami- ale nawet ta taktyka nie przyczyniała się do przełomu. Japonczycy zestrzelili 147 amerykańskich bombowców, ale w tym samym czasie utracili w walkach i bombardowaniu 4200 własnych samolotów.

Bateriom artylerii przeciwlotniczej zaczęło brakowac już amunicji. Sztab armii japońskiej postanowił wycofać resztki myśliwców do chwili ostatecznej obrony granic.
Mimo tych klęsk armia Japonii nie zamierzała się poddawać. Mobilizowano ludzi do obrony i polecano im zaopatrzyć się w podręczną broń na wypadek inwazji. Odmówiono podpisania kapitulacji bezwarunkowej, a ludność zaczęła konstruować łuki i dzidy z bambusa.

Przekonał ich dopiero niedoparty, straszliwy argument- jeden samolot i jedna bomba zdolna zniszczyć w jednej chwili całe miasto.
Hiroszima. Domena publiczna. U.S. Navy Public Affairs Resources Website: http://www.chinfo.navy.mil/navpalib/images/historical/hiroshima.jpg

Od 2 Września 1945 Japonia przeszła pod okupację Stanów Zjednoczonych, a raczej Sił Sprzymierzonych, na których czele stanął generał Douglas Mc Arthur. Przyjęto jednak zasadę rządów Japończyków pod dyktando władz okupacyjnych.
(Napisało się kiedyś o zdjęciu dokumentującym kapitulację Japonii- LINK)

Generał Douglas Mc Arthur i cesarz Japonii Hirohito. Niektórzy uznają, że strój generała podczas tej pierwszej oficjalnej wizyty był dla cesarza despektem. Domena Publiczna. Źródło- Wikipedia.
Rozpoczęto przefasonowanie Japonii. Rozbrojono armię, spowodowano decentralizację kraju i wstrzymano wszelką produkcję wojenną, przeprowadzono reformę rolną i rozdział państwa od religii. Wprowadzono nową, demokratyczną konstytucję.
Wypuszczono także z więzień wszystkich socjalistów i komunistów. Powtórzmy- Amerykanie wypuścili z więzień japońskich komunistów! (Jakiż to kontrast do tego co działo się po wojnie w Grecji, a o czym pisało się z okazji Kontroli Greckiego Kryzysu – LINK.)
Osądzono część zbrodniarzy wojennych.

Okupacja Japoni trwała formalnie do 1952 roku, kiedy to geopolityka zmieniła priorytety Amerykanów- tuż za rogiem powstały Chiny Ludowe, a stosunki z ZSRR zmroziła Zimna Wojna. Japonia była jedynym krajem, w którym USA miało wpływy, i który mógł być sojusznikiem na Dalekim Wschodzie.
Stany zaczęły silnie wspierać gospodarczo Japończyków, zrezygnowały też z egzekwowania reparacji wojennych. Przemysł na wyspach dostał zielone światło, a kraj niespodzianie eksplodował nową siłą rozwoju.
Już w 1953 roku Japonia przegoniła w PKB poziom Włoch. W 1966 Wielką Brytanię. A w 1967- Niemcy i wskoczyła na trzecie miejsce na podium najbogatszych krajów świata.

W piętnaście lat od kraju pod obcą okupacją, w którym większość dużych miast była zniszczona w czasie bombardowań wojennych w 40%, do pozycji trzeciego najbogatszego kraju na ziemi! Konsumpcjonizm, radia tranzystorowe Sanyo (jedno jeszcze leży u mnie w piwnicy), telewizory, Tokio jako centrum Dalekiego Wschodu, japońska optyka i Toyoty. Wszystko to wydaje się jakimś szaleństwem. Nie mówiąc już o tym gdy weźmiemy pod uwagę wahnięcia jakim podlegała Japonia licząc je nie od 1953-go a od 1943-go roku, kiedy to była imperium panującym nad całym Pacyfikiem...

Wolna i kwitnąca Japonia niemniej nadal miała i ma na swoim terytorium potężne bazy dawnego wroga, który niegdyś spuścił im na głowy armagedon- na Okinawie zajmują 20% powierzchni wyspy, a dalsze znajdują się na Honsiu. Amerykanie mają podpisany z Japonią układ, na mocy którego mają ich bronić w razie zewnętrznego zagrożenia.

Wszystko to nie mogło nie odbić się na kulturze i samopoczuciu Japończyków.
Wszystko to staje mi przed oczami, kiedy oglądam zdjęcia pana Tōmatsu Shōmei, rocznik 1930-ty.
Nie są to zdjęcia słodkie.
Nie są to zdjęcia do zrozumienia w lot.


fot: Tōmatsu Shōmei 
 Shōmei zaczął swą karierę zawodową za młodu jako operator tokarki. Jednak potem, już po wojnie, dostał się na studia ekonomiczno prawnicze. Do fotografowania skłonili go jego dwaj bracia. Zgłaszał swoje zdjęcia na konkursy. W 1954 roku dostał pracę w bardzo ciekawym, wręcz awangardowym czasopiśmie “Shashin Bunko” w Tokio. Było to pismo bez żadnych tekstów w ogóle, a każdy numer poświęcano jednemu tematowi. Ciekawy ten periodyk mocno wpłynął na japoński rynek fotografii- było to wydawnictwo typu “photo-book” sprzedawane za grosze w kioskach, znalazło wielu naśladowców w Japonii i “photo booki” poświęcone celebrytom, popularnym modelkom, albo gwiazdom porno do dzisjaj można kupić w japońskich kioskach.
Tōmatsu Shōmei pracując dla “Shashin Bunko” musiał wyrobić sobie odpowiednie spojrzenie na świat- czasopismo wymagało wyrażenia sensu reportażu w samych tylko obrazach, bez użycia słów, dawaniu do myślenia.
W 1956 roku został freelancerem i zajął się reportażami, dotyczącymi rzeczy jakie go interesowały. I rzeczami jakie go ukształtowały. A ukształtowały go czasy wojny i amerykańskie bombardowania. Ukształtował go rozpad i ruiny.
fot: Tōmatsu Shōmei. Ruiny stoczni Toyokawa, 1959.

fot: Tōmatsu Shōmei 


Został specjalistą od sensualnej fotograficznej poezji, która jest jak błysk pamięci. 

W 1960 roku japońska Rada Sprzeciwu wobec Bomb Atomowych i Wodorowych zleciła mu zrobienie fotroreportażu o Nagasaki. Zrobił swoje najbardziej znane i rozpoznawalne zdjęcia- detali pozostałych w ruinach, a także ludzi okaleczonych w wybuchu Fat Man'a. Ukazały się w albumie “11.02 Nagasaki” i w licznych wydaniach prasowych. Najsłynniejsze jest chyba zdjęcie roztopionej butelki, znalezionej w jednym z małych muzeów- miejsc pamięci o tragedii miasta:
fot: Tōmatsu Shōmei.
fot: Tōmatsu Shōmei, Figury aniołów z katolickiej katedry Urakami Tenshudo zniszczczonej w Nagasaki.
fot: Tōmatsu Shōmei. Drugie jego najsławniejsze zdjęcie. Zegarek wydobyty z ruin Nagasaki ok. 700 m od epicentrum wybuchu, 1961.

W czasie gdy Japonia dokonywała swojego piętnastolecia przemian- z kraju upadłego w trzecie mocarstwo świata, Tōmatsu Shōmei fotografował życie na ulicach Tokio i protesty studenckie z 68- go roku. Pod koniec lat 60-tych zaczął stosować kolorowe filmy.
fot: Tōmatsu Shōmei "Protest 1, Tokio 1969"

Fotografował jako programowy outsider, oglądał wydarzenia jak sam mówił “oczami bezpańskiego psa”, zgłębiał to co go nurtowało i martwiło i dawał niejednoznaczne, czasem prawie surrealistyczne, choć skłaniające do myślenia zdjęcia. Zdjęcia nastrojów

fot: Tōmatsu Shōmei 

fot: Tōmatsu Shōmei, "Uprawa 2, Nagoya 1959"


fot: Tōmatsu Shōmei, "Tokio Taxi 1967"

fot: Tōmatsu Shōmei 

fot: Tōmatsu Shōmei, "Protest, Tokio 1968"

fot: Tōmatsu Shōmei 

fot: Tōmatsu Shōmei 


fot: Tōmatsu Shōmei 
fot Tomatsu Shomei, Kadena-cho, Okinawa 1969. To co przelatuje na tym zdjęciu to nie jest samolot pasażerski. To jest bombowiec B52.

Shōmei koncentrował się na Japonii. Niewiele podróżował. Ale w 1964-tym wyjechał na kilka tygodni do Afganistanu, żeby zrobić tam fotoreportaż. Przyjął spojrzenie kompletnie odmienne niż większość fotografów jego czasów. Założył że nie jest w stanie poznać Afganistanu i zrozumieć go. Nie jest w stanie wniknąć w życie obcej mu kultury. Może dać tylko efekt swoich impresji. Sfotografować to co wyda mu się ciekawe, czy dziwne, ale nie próbować zrozumieć. 


fot: Tōmatsu Shōmei, "Świątynia, Afganistan 1964"

Powstał z tego album “Salaam Aleikoum” bez wyjaśnienia- pozbawiony tytułów i opisów zdjęć.
Jak to szło?

Drewnianą kostkę można opisać tylko z zewnątrz. Jesteśmy zatem skazani na wieczną niewiedzę o jej istocie. Nawet jeśli ją szybko przepołowić, natychmiast jej wnętrze staje się ścianą i następuje błyskawiczna przemiana tajemnicy w skórę.
Dlatego niepodobna stworzyć psychologii kamiennej kuli, sztaby żelaznej, drewnianego
sześcianu.
Zbigniew Herbert

Po tym jak zobaczyłem zdjęcia Tōmatsu Shōmei w książce “Jak czytać fotografię” Iana Jeffreya- nie dawały mi one spokoju. Nie mogłem też zracjonalizować intencji ich twórcy, określić je na prywatny użytek dla własnej segregacji wszechświata. Książka w tym specejalnie nie pomagała. Ale w końcu mnie olśniło.
To są zdjęcia Antysłodkie. Protest przeciwko słodyczy.
Przepracowanie traum.

Fabrykant



Źródła i źródełka:

“Burza nad Pacyfikiem” Zbigniew Flisowski- olbrzymia dwutomowa cegła, opisująca każde starcie okrętów na Pacyfiku w trakcie II Wojny. Świetnie napisane i monumentalne dzieło.

“Od Pearl Harbour do Hiroszimy” Robert Guillain- wspomniane w tekście.

“Jak czytać fotografię” Ian Jeffrey












6 komentarzy:

  1. swietny artykul! w koncu wiem w miare dokladnie jak to juz bylo z ta wojna Japonsko-Amerykanska
    ps: powinien byc przed artykulem o Vivitarze, wtedy ta niechec do Japonskich produktow byla by bardziej oczywista :)

    OdpowiedzUsuń
  2. bosz... to zdjęcie sterty stewardes... cudowne

    btw: dzięki za lekcje jap-am!

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiele rzeczy o Japonii dowiedziałem się z książeeczki "Jak spadła pierwsza bomba atomowa" ("Als die erste Atombombe fiel")}niemieckiego korespondenta prasowego w powojennej Japonii - Hermana Vinke. Dzieci japońskie opisują ,jak przeżyły tę bombę. Właściwie nawet mało dramatycznie. Autor opisuje też skandaliczną powojenną nienawiść Japończyków wobec Koreańczyków. W Hiroszimie od bomby zginęło bardzo wielu Koreańczyków, bo pracowali oni w zakładach zbrojeniowych w centrum miasta, jako robotnicy przymusowi. Po wojnie rząd japoński przyznał odszkodowania ofiarom bomby. Ale Japończycy nie chcieli jako świadkowie potwierdzać, że Koreańczycy byli obecni w momencie zrzucenia bomby. Lekarze japońscy nie chcieli potwierdzać Koreańczykom, że mają obrażenia , czy pozostałości po chorobie popromiennej.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten B-52 cudowny! Wiedziałem, że to on, zanim przewinąłem zdjęcie aż do podpisu. "Leci B-52, a Wietnamczyk w gacie sra!" - sie nie mogłem powstrzymać. Tak śpiewaliśmy w przedszkolu... za Gomułki (późnego), na melodię "Prażonej kukurydzy". Oczywiście nie podczas oficjalnych występów. Chlapnięcie na czerwono też super!

    OdpowiedzUsuń
  5. W ostatnich miesiącach wojny rząd w Tokio proklamował doktrynę "100 milionów diamentów". Zakładała on, że jak zginie, nawet samobójczo, 100 milionów Japończyków odmawiajączch poddania się przed wrogiem, to wróg ten, Amerykanie, zawstydzi się, to honor Japonii będzie uratowany i zapewniony po wsze czasy.W oparciu o tę doktrynę, wojska japońskie okupujące Wyspy Aleuckie przy Alasce, popełniły zbiorowe samobójstwo jak im zabrakło amunicji.Ale doktryna o zawstydzeniu się wroga sprawdziła się u Amerykanów po wojnie w Wietnamie i u RFN w odniesieniu do byłych kolonii niemieckich w Afryce.

    OdpowiedzUsuń

Drogi czytelniku! Pragnę ostrzec, że wredny portal blogowy na jakim piszę bardzo lubi zjadać bez ostrzeżenia wpisy czytelników podczas ich zamieszczania. BARDZO PROSZĘ PO NAPISANIU KOMENTARZA SKOPIOWAĆ GO i w razie czego wstawić ponownie, na pohybel Google Blogger. Fabrykant.