John Weine nacisnął hamulec i potężny
kanciasty Cadillac zakołysał się zatrzymując przy krawężniku.
Weine machinalnie przestawił drążek na „Parking” rozglądając
się po ulicy miasteczka. Wysiadł z auta zawadzając o dach
obszernym rondem kapelusza.
Stara Becky kosiła trawnik przed swoim
sklepem hałasując równie wiekową kosiarką. W warsztacie „U
Mike'a” błyskał z garażu automat spawalniczy.
John skinął głową Becky, wykonując
coś w rodzaju salutu do swojego nakrycia głowy i pozdrowił
listonosza, który niósł sporą paczkę po drugiej stronie ulicy.
Upał wisiał w powietrzu. Dochodziło
południe.
Weine sięgnął po aparat z tylnego
siedzenia i nie trudząc się zamykaniem auta skierował swą potężną
postać w stronę sklepiku fotograficznego, oklejonego gęsto
reklamami.
Ulicą przejechała jakaś mała
Toyota. Weine długo odprowadzał ją wzrokiem, splunął z niechęcią
i pchnął drzwi do sklepu, na których zakołysał się plakat z
wyraźnie czegoś bardzo szczęśliwą posiadaczką Minolty 7xi. John
nie zwracał uwagi na jej ponętnie kusy strój. Dźwięknął
potrącony dzwonek.
-John, stary byku!- sprzedawca zza
lady, pochylony nad jakimś magazynem przesunął okulary na łysinę
i podszedł przywitać się z klientem. Uścisnęli dłonie i
klepnęli się po ramionach.
Wewnątrz nie było specjalnie
chłodniej niż na dworze, pomimo brzęczącego w rogu klimatyzatora.
Wiatrak na suficie mielił miarowo powietrze kołysząc reklamami
Kodaka.
-Coś taki skwaszony?
-Ech, mówię ci Ron, wkurza mnie to
wszystko.
-Hm?- sprzedawca spojrzał pytająco
-Ci Japończycy są już wszędzie-
Weine trącił ręką plakat Nikona zwisający przy regale- Nie tak
miało być, Ron. Na ulicy, w sklepie. Wszędzie!
-No co zrobisz. Sam wiesz, że robią
dobre rzeczy- Ron wskazał palcem futerał, który dyndał Weinowi na
szyi- Sam wiesz...
-Namówiłeś mnie na to. Używam,
ale...
-I co? Jesteś niezadowolony?
-Nie Ron, nie zrozum mnie źle. Kupuję
u ciebie aparaty, odkąd otworzyłeś ten sklepik w pięćdziesiątym
pierwszym, nigdy się nie zawiodłem na twoich radach. Aparat jest w
porządku. Ale gdybyśmy tylko produkowali takie lustrzanki z
autofokusem, to zaraz bym to wywalił do śmieci. To jest po prostu
nie do pojęcia. Pamiętasz Ron, jak lataliśmy nad Yokohamę? W
naszej „Małej Bee”? Ledwo wylądowaliśmy wtedy na Iwo Jimie, na
oparach paliwa... Ledwo ledwo... Pamiętasz...- John zamyślił się
na chwilę do swoich wspomnień- Ale nieźle im dowaliliśmy. Wtedy
wydawało się że jesteśmy górą. Oni byli na kolanach...
-Stare czasy John. Enola Gay to
przeszłość- Ron poklepał Weine'a po plecach- Chesz im
wypowiedzieć następną wojnę za Nikona?
Weine, zamyślony, sięgnął do
kieszeni i postawił na ladzie naświetloną rolkę Kodachrome.
Sprzedawca wziął ją niemal machinalnie, zapakował do koperty i
włożył do pudełka z napisem „Weine” na półce za plecami.
-Morze ognia, Ron. To za sobą
zostawiliśmy. I Japońców w zgliszczach. Szkoda że wtedy nie
miałem tego kolorowego Kodaka. Kto by się wtedy spodziewał, że
będą nam za parę lat wciskać swoje aparaty fotograficzne i
samochody. A my nie będziemy umieli wyprodukować takich Nikonów,
ani obiektywów do nich.
-No, nie przesadzaj. Obiektywy
produkujemy.
-No coś ty! Do mojego Nikona?!
Amerykańskie obiektywy?
-Oczywiście.
-Nic o tym nie wiem.
-Oczywiście że tak.
-Chłopie, przywracasz mi wiarę w mój
kraj! Co to za cudo, bo pierwsze słyszę?
Ron spojrzał na Weinego krytycznie.
-Mało czytasz, John. Mówiłem ci
zaprenumeruj chociaż Popular Photography.
-Nie mam czasu czytać. Jak mam wolne
to wolę robić zdjęcia.
-Nawet miałeś już kiedyś obiektyw
tej firmy. Może nawet jeszcze masz. Sprzedawałem ci go razem z
Nikkormatem jakieś dwadzieścia pięć lat temu. Pamiętasz?
- Ten teleobiektyw 200? Jak to się
nazywało?
-Ponder & Best.
-A, tak! Dałem Danny'emu na urodziny,
razem z Nikkormatem.
-No właśnie.
-Teraz robią autofokusy?
-Tak. Zmienili co prawda nazwę na
Vivitar. To była nazwa ich obiektywów. O tu reklama wisi- Ron
wskazał palcem plakat- Kiedyś ci to proponowałem, jak były
jeszcze czasy Nikona Photomic. Vivitar Series 1. Ale wtedy nie byłeś
jeszcze taki cięty na Japońców.
-Panoszą się Ron. Włażą wszędzie.
Ciebie to nie denerwuje?
-Jakoś nie, John.
-Nie myślałem że tak daleko zajdą,
kiedy lataliśmy nad Yokohamę, Ron. Dostali od nas nauczkę i
myślałem że mamy ich z głowy. A teraz musimy kupować od nich
Nikony, Hondy, jakieś telewizory i inne gówno... To mi się nie
podoba! Ameryka powinna być znowu wielka. Masz na składzie takiego
Vivitara?
-Jasne. Zaraz ci pokażę.
-Dawaj go. Trzeba coś zrobić dla
kraju. Nie możemy pozwolić Japońcom wchodzić sobie na głowę!
Ron przystawił drabinkę do regału i
z wyższej półki zdjął czarne pudełko z dużą czerwoną jedynką
na froncie. Rozpakował obiektyw z tekturowych osłon.
-Proszę bardzo. Fajny zoom z jasnym światłem. 28-70. Prawdziwe narzędzie dla zawodowca. Przy tym niedrogie.
-Mmm. Ładne- John wkręcił obiektyw w
bagnet swojej 801s i spojrzał przez wizjer kręcąc pierścieniem.
Przycisnął spust robiąc zdjęcie przez witrynę- Wezmę go, Ron.
Od razu widać, że to nasza solidna robota. Trzeba popierać
amerykański przemysł! Na pohybel tym żółtkom. Aparatu nie da się
zamienić, to niech będzie chociaż obiektyw. Dobrze że jeszcze u
nas robią takie rzeczy. Skąd ta firma jest?
-Santa Monica, Kalifornia.
-No. Taki adres mi się podoba. Ile to
kosztuje?
-Dwieście dziewięćdziesiąt.
-Gotówką, Ron. To japońskie gówno
zostawiam tutaj- Weine odłożył na kontuar obiektyw Nikkora- weź w
rozliczeniu.
-Dwieście dziesięć. Może być?
-Jasne.
Weine wysupłał banknoty z potężnego
pliku, który wyjął z portfela. Portfel też był słusznych
rozmiarów.
-Dzięki Ron. Podniosłeś mnie trochę
na duchu. Jeszcze Ameryka nie zginęła!
-Jakoś się trzymamy, John. Dobrych
zdjęć ci życzę! Wpadnij jutro po odbitki. Cztery na sześć cali,
jak zawsze?
-Jak zawsze. Trzymaj się Ron. Ha!
Amerykański obiektyw autofokus, kto by pomyślał!
Weine zasalutował do obszernego
kapelusza. Dźwięknął dzwonek u drzwi i potężna postać oddaliła
się w upalne popołudnie w stronę swojego Cadillaca.
Sprzedawca popatrzył za nim dłuższą
chwilę, zsunął okulary z czoła i wziął z kontuaru otwarte
czarne pudełko z dużą czerwoną jedynką. Przyglądał się przez
chwilę.
„Made in Japan”- głosił drobny
napis w rogu.
Ron obejrzał się z niepokojem i
zsunął szybko pudełko i pozostałe tekturki do kosza na śmieci.
$ $ $ $ $ $ $ $ $ $ $ $ $ $ $ $ $ $ $ $
$ $ $ $ $ $ $ $ $ $ $ $ $
Im dłużej wnikam w historię
amerykańskiego Ponder & Best Inc. tym bardziej nabieram
przekonania, że obiektyw tejże firmy, jaki posiadam- to rarytas.
Rarytas na miarę Fotodinozy.
Ale jest rzadki i niespotykany. Może
dlatego udało się go kupić tak tanio.
Może też dlatego, że nie
współpracował z Canonem inaczej niż na otwartej przesłonie. Nie
dość, że nie współpracował, to jeszcze mało kto o nim słyszał.
Nie mogę nawet znaleźć w necie zbyt wielu zdjęć tego
amerykańskiego sprzętu.
Ta niewspółpraca coś nam przypomina,
prawda? Pamiętacie- "Made in Japan" . To oczywiście
Sigma. Pierwsza wersja autofokusowej 28-70/2,8 dla pełnych
półprofesjonalistów. Sprzedawana w USA pod marką szacownego
Ponder & Best. Znaczy się Vivitar.
Firma Vivitar nie miała żadnej
własnej fabryki obiektywów. Niektórzy twierdzą, że nigdy nic nie
produkowała. Ale się mylą, ci niektórzy. Produkowała w Stanach
bardzo cenione i nowatorskie powiększalniki, z przemyślnym układem
filtrów barwnych i mocną, choć nie grzejącą żarówką, według
własnego patentu. Profesjonaliści bardzo je lubili.
Niemniej Vivitar i panowie Max Ponder i
jego szwagier- John C. Best byli ewidentnymi pionierami trendów,
jakie dziś dominują na świecie. To były trendy outsourcingu. I
rebrandingu.
Firma powstała w 1938 roku jako dealer
niemieckich, czeskich i szwajcarskich marek fotograficznych na USA,
co było o tyle proste, że obydwaj założyciele byli Żydami,
emigrantami z Niemiec. Firma handlowała obiektywami Schneider
Kreuznach i Zeissa, aparatami Bessy i Voigtlandera, z dużymi
sukcesami- wydawała własny obszerny katalog wysyłkowy. Przetrwała
jakoś lata II Wojny Światowej, kiedy to ustał import z Europy,
zajmując się konfekcjonowaniem filmów kinowych na potrzeby
fotografii.
Tuż po wojnie firma została dealerem
niemieckiego Rollei'a
Bardzo wcześnie bo już w latach
50-tych odkryła zalety japońskiego sprzętu optycznego i została
oficjalnym dealerem Mamiyi, Sekkora, optyki Tamron, Sankyo i Komura,
kamer 8mmm marki Kobena, wszelkiego sprzętu fotograficznego z
Japonii, a potem Tajwanu. Wprowadzili na rynek amerykański także
Olympusa.
Do 1964 roku wszystko szło po staremu,
kiedy to Ponder i Best stracili przedstawicielstwo Olympusa, który
to Olympus był właśnie na fali rozwoju, po sukcesie swoich
aparatów serii PEN ,po świeżym postawieniu nowej fabryki w Tokio i
po zorganizowaniu swojego Olympus Europe w Hamburgu. Zapewne myślano
już o Olympus USA pod własnymi skrzydłami i z własną siecią
dealerską.
Panowie Ponder i Best zostali zatem na
lodzie i musieli przemyśleć swój biznes od nowa. Mieli liczne
kontakty z fabrykami optycznymi w Japonii, orientowali się w branży,
zresztą powojenny przemysł japoński wydaje się troszkę
grajdołkiem, w którym wszyscy się znali. Panowie wiedzieli, że na
dalekim wschodzie znajdzie się wielu dobrych producentów.
Postanowili rozejrzeć się za
obiektywami i akcesoriami, które można by sprzedawać w USA pod
własną firmą. Znaleźli Kirona, Cosinę, Tokinę, Konime. Ich
obiektywy były początkowo sprzedawane pod nazwą Ponder & Best,
potem w 1970 stworzono markę obiektywów i lamp błyskowych Vivitar.
Za tymi rewolucyjnymi zmianami w firmie
stali nowo przyjęci pracownicy- inżynierowie, a przede wszystkim
manager Bill Swynyard, który potem został profesorem na
Uniwersytecie Stanforda i doktoryzował się z marketingu.
Niestety w 1969 roku zmarł Max Ponder,
pan John C. Best z pomocą nowo przyjętej kadry dalej rozwijał
Vivitara.
Firma trafiła idealnie w początek
boomu na lustrzanki, jaki ogarnął cały świat, wschodni i
zachodni. Marka zaczęła być szybko rozpoznawalna w Ameryce, bo
panowie Ponder i Best znali się na rzeczy i sprowadzali porządne
sprzęty, a z Japonii, ciągle na powojennym dorobku, dało się je
sprowadzać tanio.
Ale panowie właściciele postanowili
zmienić skilla na wyższy level.
Próby obmarkowywania różnych obcych produktów własną nazwą, to jest dość stary numer, datowany jeszcze sprzed wojny. Wiele firm tak robiło.
Natomiast Ponder i Best postanowili
zorganizować produkcję według wzorów wojennych. Dały im przykład
ministerstwa obrony wszystkich stron konfliktu- jak zwyciężać
mają.
Nie wiem czy pamiętacie historię
Willysa- Jeepa. Zaprojektowała go firma Bantam, ale produkowały na
zlecenie rządowe firmy Willys i Ford, według tego samego projektu.
Podobnie rzecz się miała np. z motocyklami dla Wehrmahtu, produkcji
BMW i Zündapp, które zunifikowano wedle jednego pomysłu, dla
lepszej ekonomii.
Max Ponder i John Best nawiązali
współpracę z jedną z pierwszych na świecie firm, które
projektowały optykę za pomocą komputera. Była to firma Opton
Associates z Connecticut. Jej właścicielem był Ellis Betensky,
wraz z dwójką wspólników- Melvinem Kreitzerem i Jacobem
Moskovitzem. Tym czym zajmowano się tam wcześniej- był teleskop
Skylab projektowany dla NASA.
Dla Ponder i Best zajęto się
dopracowywaniem konstrukcji zoomów, ówcześnie rzadko spotykanych i
mało cenionych. Opton jednak, wspomagany komputerowo, potrafił
stworzyć w tej dziedzinie coś nowego- wymyślili między innymi
wytwarzanie soczewek zespolonych z elementów w warunkach
próżniowych. Usunięcie z ich konstrukcji powietrza bardzo
pozytywnie wpłynęło na własności optyczne. Opracowali także
skomplikowane helikoidalne suwaki, po których precyzyjnie poruszały
się soczewki dając znacznie lepszy obraz niż w innych, znanych na
rynku zoomach.
Ponder& Best we współpracy z
Optonem zaprojektowało kilka konstrukcji. Najbardziej znaną z nich,
produkowaną przez wiele lat w różnych wersjach był Vivitar
„Series 1” 70-210 mm . "Series 1" zostało znakiem
rozpoznawczym porządnych obiektywów i lamp błyskowych Vivitara i
zyskało sławę i bardzo dużą popularność w Stanach
Zjednoczonych.
Wszystkie obiektywy „Series 1” były
produkowane poza USA, czym oczywiście Ponder & Best się wcale
nie chwaliło. Niemniej- jak wspomniano wyżej- nie mieli oni żadnej
swojej fabryki obiektywów.
Cała produkcja była podzlecana na
dalekim wschodzie- w Japonii produkowana przede wszystkim przez
Kirona (Kino Precission) wytwórcę bardzo dobrej optyki filmowej i
kinowej, Tokinę, Cosinę i Konime.
Wszystko to zażarło znakomicie. Albo
prawie znakomicie, jak się potem okazało. W każdym razie Ponder &
Best opanowali w dużym stopniu rodzimy rynek obiektywów i lamp
błyskowych „firm trzecich”, ekspansja eksportowa, czy też
reeksportowa poszła potem na Francję, Wielką Brytanię, Benelux i
Szwajcarię.
W 1979 roku zmieniono nazwę
przedsiębiorstwa z Ponder & Best na Vivitar.
Szło jak burza.
Aż za dobrze. Jako pionier ousourcingu
Vivitar nie przewidział kilku kłopotów, które zebrały gradowe
chmury nad głowami właścicieli.
Nad dalekowschodnimi fabrykami nie było
niestety specjalnego nadzoru. A przekazano im wysoce wyspecjalizowane
technologie produkcji, opracowane przez specjalistów z Optona.
Zostały bardzo sprawnie wdrożone przez Japończyków, ale
oczywiście ci ostatni na tym nie poprzestali. Niespodziewanie
zaczęły na rynek USA docierać dodatkowe, niezamawiane przez
Pondera i Besta obiektywy Vivitar, które zasilały konkurencyjne
sieci sklepów.
Japończycy rzucili się także do
przeprojektowania amerykańskich konstrukcji, tak żeby obejść
prawa patentowe. Jak się okazuje to panom Betensky'emu z Optona,
oraz właścicielom Vivitara zawdzięczamy późniejsze sukcesy co
najmniej dwóch firm- Tokina, oraz Cosina, które po prostu rżnęły
co popadło i sprzedawały pod własnymi nazwami.
Jak się okazuje po przeczytaniu tej
historii- mam co najmniej jeden obiektyw, który zaprojektował Ellis
Betensky i chłopaki z Ponder & Best, a Cosina przerobiła po
swojemu, a potem dodała autofokus- to Voightlander 28-105, o którym
pisało się TUTAJ.
Vivitar próbował ukrócić te
praktyki, zwłaszcza napływ na rynek nieautoryzowanych obiektywów
swojej własnej marki- między innymi dlatego zmieniał kilkukrotnie
kontrahentów produkujących jego szkła w Japonii.
Za sprawą konkurencji własnej marki
Vivitarowi zaczęło powodzić się gorzej.
W 1984 Vivitar w swej
desperacji wniósł pozew przeciwko Stanom Zjednoczonym w Sądzie
Handlu Międzynarodowego (Court For International Trade), aby
zapobiec nieautoryzowanemu importowi sprzętu ze znakiem Vivitar.
Pozwane Stany Zjednoczone stwierdziły jednak, że skoro Vivitar
polecił swoim producentów umieścić etykietę „Vivitar” na
ich produktach, to były one z definicji legalne, niezależnie od
ustaleń umownych (lub ich braku) między Vivitarem i producentami.
Firma wygrała w pierwszej instancji, ale przedstawiciele USA
odwołali się i wygrali finalnie, co oznaczało, że amerykańskie
służby celne mogły nadal zezwalać na import nieuprawnionych
sprzętów, a do Vivitara należałoby wyszukanie importerów z USA,
którzy otrzymaliby nieautoryzowany towar i wytaczanie im procesów
dotyczących prawa do znaku towarowego.
Po procesach z rządem i
licznych przecherach z Japończykami firma zaczęła przynosić
straty w wysokości pięciu milionów dolarów.
W 1985 roku firma Vivitar została
kupiona przez australijski holding Hanimex Group, który był
dystrybutorem japońskich produktów fotograficznych na tym
kontynencie. Jak wiadomo z Japonii do Australii jest bliżej niż do
Stanów i Hanimex także wiedział o co chodzi w tym biznesie-
jeszcze w latach 60-tych sprzedawał aparaty Hanimex- Topcon,
produkowane przez Tokyo Kogaku.
(Tokyo Kogaku dostarczało aparaty
cesarskiej armii Japonii jeszcze przed I wojną światową, podobnie
jak czynił to Nippon Kogaku dla cesarskiej marynarki- wspominał o
tych czasach Marcin Górko w wywiadzie Fotodinozy- LINK.
Muszę skończyć z tymi dygresjami, bo nie dacie rady doczytać do
jutrzejszego wieczora).
Hanimex w pięć sekund postawił
Vivitara na nogi- już rok po przejęciu firma generowała cztery
miliony dolarów zysku. Zmienił też strategię działania
amerykańskiego pioniera. Miało to przynieść większe dochody i
rzeczywiście- sto milionów dolarów zysku osiągnięto w roku
1988-mym.
Działania te nie mogły jednak
spodobać się purystom, zakochanym w jakości profesjonalnych i
świetnych niegdyś obiektywów „Vivitar Series 1”
Jak wiadomo rok 1985 to rok pierwszego
sprzedawanego z sukcesem aparatu, a raczej systemu autofokus- Minolta
AF.
Vivitar prowadził prace nad
opracowaniem własnego autofokusa jeszcze na początku lat 80-tych
-całkiem rewolucyjnego obiektywu z wbudowanym jednocześnie
silnikiem i czujnikiem autofokusa, który miał mieć wiele mocowań
bagnetowych i działać z wieloma aparatami manualnymi- podobne
rzeczy wymyślali wtedy także Canon i Nikon, ale żadne z tych
przedsięwzięć nie zakończyło się sukcesem.
Sukcesem zakończyła się jednak wspomniane wprowadzenie Minolty AF, a dwa lata później Canona EOS.
Sukcesem zakończyła się jednak wspomniane wprowadzenie Minolty AF, a dwa lata później Canona EOS.
Vivitar pod
zarządem Hanimexa wykorzystał wszystkie swoje kontakty w Japonii i
pogodził się z dawnymi podrabiaczami- przede wszystkim Cosiną i
Tokiną i rozpoczął sprzedaż ich zmodernizowanych obiektywów-
swoich własnych dawnych projektów, teraz jednak wyposażonych przez
Japończyków w autofokus.
No, i znacznie
bardziej plastikowych. Plastic Fantastic.
Należały do
nich wszystkie obiektywy Cosiny- 19-35 f/3,5-4,5, 28-105 f/2,8-3,8 i
słynne 70-210/2,8-4 tym razem występujące z ostrzeniem
automatycznym.
(Cosinę- Soligora
19-35/3,5-4,5 testowało się na Fotodinozie- TUTAJ.)
Vivitar Series 1 70-210/ 2,8-4 made by Cosina. |
Jak może
pamiętacie- nazwa Vivitar jest tylko jedną z dwunastu (!!!) marek
pod jakimi sprzedawano te obiektywy. Rebranding poczynił w latach
80-tych znaczne postępy od czasów szanownego Maxa Pondera.
I tu po raz
pierwszy do aliansu zostaje zaproszona Sigma.
Nigdy z
królami nie będziem w aliansach!
Nigdy przed
mocą nie ugniemy szyi! (cytat)
No i słusznie,
bo tu trzeba było robić biznes, a nie uginać szyję. Dawne
manualne Vivitary Series 1 zapisały się złotymi zgłoskami w
pamięci fotografów, jako sprzęty solidne i wyróżniające się
optycznie. O większości obiektywów Vivitara z lat 90-tych nie dało
się niestety tego powiedzieć, pomimo czerwonej jedynki na deklach.
To były dość zwyczajne plastiki, choć użyteczne i stosunkowo
jasne. Zapewne aby choć trochę zadowolić purystów zakontraktowano
Sigmę na dostawę swojego profesjonalnego (niektórzy mówią, że
tylko quasi profesjonalnego) zooma 28-70 f/2,8.
Był sprzedawany
pod nazwą Vivitar Series 1 najprawdopodobniej w latach 1991-98, ale
sądząc po ilości wiedzy jaką da się znaleźć o nim w
internecie- nie cieszył się powodzeniem. Prawdę powiedziawszy
zniknął kompletnie z pamięci. Sieć World Wide Web niemal milczy
na jego temat i nikt się nim nie chwali.
W sumie- nie
dziwię się (cytat).
Ten akurat
obiektyw nie miał na to wielkich szans.
Po pierwsze
wszystkie Vivitary autofokus stanowiły tak naprawdę zawód dla
dawnych miłośników tej firmy- to nie były już te legendarne
sprzęty co kiedyś. Manualne, metalowe obiektywy Vivitara dorobiły
się rzeszy fanów, do dzisiaj aktywnych w internecie. Rebrandowane
plastikowe Cosiny i Sigmy zostały przez nich zlekceważone.
Mój egzemplarz Vivitara ma zdartą czerwoną jedynkę. Niestety jest on Sigmą, które były znane z tego że lakier z nich schodził. Co za pech! |
Po drugie na
amerykańskim rynku 28-70 musiał walczyć z Sigmą, sprzedawaną tam
równolegle pod marką Sigma, która nie była już tą szarą myszką
co dziesięć lat temu- miała pełną gamę obiektywów, jakiej nie
miał żaden inny niezależny producent i zaczynała być znana i
lubiana. Reklamy Sigmy zajmowały w latach 90-tych trzy strony
Popular Photography (notabene numery archiwalne dostępne są w
komplecie w Google).
Kiedyś reklamy
Vivitara zajmowały także całe strony tej gazety, ale to było
piętnaście lat wcześniej. W latach 90-tych to Vivitar powoli
stawał się szarą myszką, na tle producentów japońskich,
niezwykle ekspansywnie wchodzących na rynek USA.
Zwłaszcza, że
identyczna z Vivitarem Sigma 28-70/2,8 kosztowała 20-30 dolarów
mniej!
Jeśli nie widać
różnicy- to po co przepłacać. Zwłaszcza że klientela docelowa na
porządnego półprofesjonalnego zooma zapewne należała do tych
dociekliwych.
Inne, tańsze
obiektywy Vivitara- zwłaszcza 19-35- jednak sprzedawały się
dobrze, pozwalając na wspomniane duże dochody. Hanimex rozpoczął
także intensywny rozwój aparatów kompaktowych marki Vivitar, które
zyskały popularność w końcówce lat 80-tych i początku 90-tych.
Wtedy to firma
kolejny raz zmieniła właściciela. Została nim boczna gałąź
koncernu Ricoh, tego od kopiarek i aparatów fotograficznych,
dzisiejszego właściciela Pentaxa. Nowi posiadacze położyli
jeszcze większy nacisk na kompakty point'n shoot.
Obiektywy
autofokus Vivitara nie dojechały niestety do cyfrowej rewolucji w
fotografii. Jaś nie doczekał. W 1994 roku magazyny firmy zniszczyło
trzęsienie ziemi w San Fernando Valley, powodując kilkumiesięczne
przerwy w dostawie. Zyski z obiektywów nigdy już się nie
odbudowały.
Za to, wyobraźcie
sobie, kompakty Vivitar, już cyfrowe, sprzedają do dzisiaj.
Co prawda
właściciele Vivitara, po drodze do „dzisiaj” zmieniali się
jeszcze trzy razy -aktualnie jest nim firma Sakar International z
Edison, New Jersey. Niestety z dziedzictwa panów Pondera i Besta
została już wyłącznie nazwa. Firma Sakar jest bowiem takim
wampirem nazwowym. Wszedłem niebacznie na ich stronę internetową.
Mają prawa do brandowania produktów następującymi markami: Hello
Kitty, Marvel, Monster High, Vivitar, Ulica Sezamkowa, Kodak, Sponge
Bob Kanciastoporty, Ultimate Spiderman, Polaroid.
Jak nie
wierzycie, to sami sprawdźcie- LINK.
Aktualne cyfrowe
kompakty Vivitara należą do tej samej ligi, co góralskie ciupagi i
plastikowe rzymskie colosea- też można zamówić je na kontenery w
Chinach i napisać na nich dowolnie wybraną nazwę.
Ale, okazuje się,
była jeszcze stypa po Vivitarze- ex Ponder & Best!
Finalna
likwidacja wszystkich fizycznych pozostałości po dawnej firmie
nastąpiła w 2008 roku, kiedy to na aukcji internetowej sprzedano z
dawnych magazynów i biur 13 tysięcy aparatów, obiektywów, lamp
błyskowych, powiększalników i pamiątek po Vivitarze.
Kolekcjonerzy i miłośnicy mieli używanie.
W Stanach Vivitar
do dzisiaj wspominany jest z sentymentem. Dzięki temu tylko mogłem
zgromadzić te fakty. Pamięć trwa.
Fotodinoza też
pamięta.
Nawet o nikomu niepotrzebnych obiektywach autofokus.
Nawet o nikomu niepotrzebnych obiektywach autofokus.
Słonie mają
dobrą pamięć (cytat).
Fabrykant
dyrektor
kreatywny walnięty o sprzęty.
P.S. Miał to
być test obiektywu Vivitar 28-70 f/2,8, ale go jakoś nie zrobiłem,
przytłoczony dziejami jego powstania, ale może kiedyś będzie, jak
się wreszcie oderwę od ciekawych historii w internecie.
P.S. Poszukuję sklepu / komisu fotograficznego z Łodzi lub okolic, który byłby chętny wypożyczyć mi na dwa dni obiektyw Canon 24/2,8 Pancake, w zamian za ciepłą wzmiankę i podlinkowanie na blogu. Mam co do tego obiektywu chytry plan. Ew. proszę o kontakt na fabrykant@o2.pl
Źródła i źródełka:
http://camera-wiki.org/wiki/Vivitar
http://blog.camera-wiki.org/2012/03/13/vivitar-historical-research-part-1/
https://www.cameraquest.com/VivLensManuf.htm
https://en.wikipedia.org/wiki/Vivitar
P.S. Poszukuję sklepu / komisu fotograficznego z Łodzi lub okolic, który byłby chętny wypożyczyć mi na dwa dni obiektyw Canon 24/2,8 Pancake, w zamian za ciepłą wzmiankę i podlinkowanie na blogu. Mam co do tego obiektywu chytry plan. Ew. proszę o kontakt na fabrykant@o2.pl
Źródła i źródełka:
http://camera-wiki.org/wiki/Vivitar
http://blog.camera-wiki.org/2012/03/13/vivitar-historical-research-part-1/
https://www.cameraquest.com/VivLensManuf.htm
https://en.wikipedia.org/wiki/Vivitar
Na Facebooku (www.facebook.com/fotodinoza) bardzo ciekawie i geopolitycznie skomentował Tristan Trezz, przeklejam:
OdpowiedzUsuń"Jeszcze w latach 90tych dochodzilo w niektorych stanach USA do...tzw. 'pogromow Toyot' Mniej subtelni mieszkancy zbierali sie i wandalizowali pojazdy na ulicach,glownie w stanach srodkowego zachodu.Pamietajmy jednak ze sukcess Japonczykow jest efektem nie tylko tego ze ich auta i produkty nie psuly sie tak czesto,jest tez wynikiem wielkiej geopolityki.Otoz Japonczykom zagwarantowano dostep do rynku USA aby kraj sie odbudowal i nikt nie mial ochoty na ponowne samurajowanie w regionie.Slabosc Japoni,bylaby tez podarunkiem dla prawdziwego wroga w regionie czyli komunistycznych Chin.W Europie podobne przywileje po wojnie dano Niemcom,dostep do rynku amerykanskiego i europejskiego...aby sobie znowu z desperacji i biedy, jak po Pierwszej Wojnie,nie wybrali nastepnego Hitlera( Niemcy sa w miare grzeczni i kulturalni kiedy nie musza za duzo pracowac a caly swiat kupuje ich produkty).Wniosek z tego jest jednak dosc smutny,Kraje agresywne,mordujace wokol i bez opanowania,nawet jak przegraja wojne to wygrywaja na tym ich przyszle pokolenia.Obecnie mamy tez doskonaly przyklad tego mechanizmu w Korei Poludniowej,kraj graniczacy znowu z wielkim wrogiem czyli komuna,otrzymal spora pomoc i otwarty rynek od USA,jak rowniez pomoc od Japoni ( tu znowu wrog Chiny)i w ciagu kiku dekad stal sie potega w elektronice a nawet co jest niespotykane w histori zbudowal od zera globalna markę samochodu."
Miało się Vivitara Series 1 19-35. Był to tani, ale przyzwoity obiektyw szerokokątny do pełnej klatki. Po mocnym przymknięciu do f/8 - f/10 był nawet całkiem ostry na krawędziach, no może poza samymi rogami obrazu. Największą jego wadą była wspomniana w tekście ( świetnie się czytało swoją drogą :) ) jakość wykonania. Miało się wrażenie, że ten obiektyw wykonany jest z plastiku służącego za pojemniki do jogurtu czy kefiru. Do tego latający na boki tubus.. Niemniej jednak jakby nie było sprzęt miał już ze 20 lat i ciągle działał, więc może wcale nie było aż tak źle?
OdpowiedzUsuńJakiś czas później sprzedałem rzeczony obiektyw i przez krótki czas używałem Tokiny 20-35 3.5-4.5. Optycznie był on praktycznie identyczny, ale jakość wykonania stała na znacznie lepszym poziomie. A że obiektywy szerokokątne mi się spodobały, to wkrótce w "arsenale" pojawiło się 17-40 zastąpione niedawno przez 16-35. Wciągnęło mnie :)
Te szerokie- to szeroko wciągają. Potwierdzam. Cosina/ Vivitar 19-35 to nie jest Formuła 1, niestety, ale za 400- 450 zł (czasem taniej) to nie ma nic szerszego. A zabawa jest.
OdpowiedzUsuńJa kupiłem dokładnie za 200 zł, a sprzedałem za 500, więc poza frajdą z użytkowania byłem nawet trochę do przodu :) Jeśli ktoś chce się oswoić z szerokim kątem widzenia, albo potrzebuje taniego sposobu na zapewnienie sobie większej różnorodności kadrów, to taki 19-35 czy 20-35 będą jak znalazł.
Usuńbardzo interesująca historia... "Make America great again!"
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńŚwietny wpis! 'Amerykanin z Yokohamy' to naprawdę ciekawy film, który łączy elementy kryminału z niezwykle subtelną atmosferą. Mimo że akcja dzieje się w Japonii, to temat emigracji i obcości wciąż pozostaje uniwersalny. Zgadzam się, że film w ciekawy sposób ukazuje napięcia między kulturami, ale również porusza głębsze tematy tożsamości i samotności. Masz może inne filmy, które także opowiadają o takim zderzeniu kultur, które zrobiły na Tobie wrażenie?
OdpowiedzUsuń