niedziela, 24 kwietnia 2016

Katowice od euforii do depresji i z powrotem. Analog półprzewodnika część 2



(pierwsza część półprzewodnika dostępna tutaj)


Każdy chciałby mieć takie Katowice.

I wielu miało- Czesi, Niemcy, Polacy, wszyscy po kilka razy. Nawet Rosjanie przez czas jakiś. Wszystko przez te lasy paleozoiczne, co to się po latach rozłożyły na węgiel kamienny. Zawsze tu był styk kultur i narodów, oraz mieszanka. Wybuchowa.

Wejdę tu na niebezpieczne tereny pola minowego- nie wiadomo kto mieszka na Śląsku.

Bo co to jest narodowość? To jak się ktoś czuje związany z narodem i przynależny. A jak mu się zmieni to czucie? Przechodzi do innego narodu? Czy to jest takie proste? Wykazywały to wiele razy spisy ludnościowe. W 1923 roku wydany w Niemczech atlas geograficzny stanowił, że ludność polskojęzyczna jest 75%-tową większością na Śląsku. Tymczasem w plebiscycie z 1921 roku większość mieszkańców opowiedziała się za pozostaniem Śląska w granicach Niemiec. Tymczasem już cztery lata później na niemieckiej części Silesii, przy pewnej antypolskiej propagandzie i naciskach administracyjnych na społeczeństwo przeprowadzono spis powszechny. Mimo że było to niemile widziane przez germańskie władze 11% ludzi wpisało język polski jako ojczysty, a 28% podało że mówi na co dzień dwoma językami- niemieckim i polskim.

Walka żywiołów. Tak to wygląda. Nie jest to rzecz na mój mały rozumek, choć wgryzam się przez internet w historię Powstań Śląskich i nawalanki pomiędzy Polską, Niemcami i podzieloną społecznością śląską po I wojnie światowej.

Kibicuję swoim. Oczywiście że swoim. A czego oczekujecie?
Jestem Polakiem
Mam na to papier
I cały system zachowań
(cytat)

Ale wciąż mam na uwadze to czym tak naprawdę jest narodowość. Tym co ktoś czuje. Niczym mniej i niczym więcej. Reszta to interesy geopolityczne. Nic na to się nie poradzi.
 


Po Powstaniach Śląskich, w których wrzały narodowe emocje, ścierały się regularne i nieregularne armie, i po plebiscycie który ważył się długo, część Śląska, na mocy porozumienia w Genewie została oddana pod polskie skrzydła. Bardzo zręcznie i elastycznie zachowały się polskie władze które zanim jeszcze to nastąpiło- nadały prawnie Śląskowi dużą autonomię- między innymi własny Sejm Śląski i własny budżet pod postacią Skarbu Śląskiego. Dla Polski Śląsk był zupełnie wyjątkowym regionem przemysłowym i diamentem na gospodarczej mapie, najbogatszym województwem, podczas gdy wcześniej dla Niemiec czy Prus tylko jednym z wielu i to leżącym „na kresach wschodnich”. W tym czasie właśnie Katowice zostały wyznaczone na stolicę regionu, co wiązało się z koniecznością ustanowienia w mieście odpowiedniej administracji, a wraz z nią budynków urzędów państwowych. Podobno ustanawianie to początkowo napotykało niespodziane trudności- w dawnym magistracie, po przejęciu go po niemieckich władzach nie znaleziono ani jednej maszyny do pisania z polską czcionką. Ze znalezieniem odpowiednich osób potrafiących dobrze pisać po polsku był też kłopoty.

Niemniej Polska zainwestowała w Śląsk wiele energii i pieniędzy na rozwój, wspierana przez śląskie społeczeństwo, oraz przez napływających. Ludność polskiej części Silesii wzrosła niesamowicie- w 1922 roku ilość mieszkańców Katowic wynosiła 56 tysięcy, a w 1938 już 135 tysięcy obywateli.

Od 1926 roku przez 14 lat wojewodą śląskim był piłsudczyk Michał Grażyński- osoba pochodząca spoza regionu, ówcześnie kontrowersyjna politycznie, mocno skonfliktowana z Wojciechem Korfantym, który przewodził śląskim powstańcom. Nie znalazłem nigdzie takiej oceny wyrażonej expressis verbis, ale to jak zmienił poglądy Grażyński wygląda nie tyle na polityczną woltę, co na jakąś Górną Woltę.

Otóż pod koniec trzeciego powstania Śląskiego, kiedy to stanowczy zbrojny opór polskich Ślązaków przeważył zdanie Ligi Narodów co do przyznania nam 1/3 terenów Silesii, wśród powstańców nastąpił rozłam i rokosz. Grupa buntowników, do której należał Michał Grażyński żądała dla regionu pełnej autonomii i niezależności i było blisko żeby Wojciech Korfanty, przywódca polskich Ślązaków zginął z ich ręki śmiercią bratobójczą jako zwolennik Śląska pod skrzydłami Polski. Rokosz udało się stłumić.

Pięć lat później Grażyński zostaje wojewodą, czyli przewodzi polskiej administracji na terenach, o których niezależność od tejże administracji wcześniej walczył. Nie wiem czy dobrze to interpretuję, ale takie wnioski wysnułem z trzech różnych wpisów w Wikipedii.

Niemniej Grażyński jako wojewoda, to osoba bardzo zaangażowana organizacyjnie i z wielką wolą budowania siły Katowic i regionu.

A to właśnie były lata 20-te, sezon na architekturę modernistyczną. Sezon na modernizm i funkcjonalizm.

Grażyński forsował modernę.
 
Modernę ledwo widzieliśmy po nocy i z okien samochodu przemykając po Katowicach. Jeden dzień to troszkę mało, żeby obejrzeć miasto i jeszcze turniej tenisowy. To miasto z którym pod względem moderny może się równać przede wszystkim Gdynia i poniekąd Warszawa, ale w Warszawie modernizm tonie zalany inną historyczną masą, a w młodych Katowicach jest wyraźnie widoczny.

Katowice, Podchorążych 3 , Fot. Lestat (Jan Mehlih), undrer GFDL and CCA ShareAlike 2,5
 
Podoba mi się fajna kamienica z przeogromnym szklanym wykuszem, projektu Filipa Brennera, w latach 20-tych musiała robić ogromne wrażenie, skoro robi je do dzisiaj. Ma ładne proporcje, jak większość zresztą katowickiej moderny, bo na proporcjach polegały przecież te projekty, na kompozycji czystych brył.


Biblioteka Ś.U.M. Katowice, ul Warszwska 14 . Fot. Lestat (Jan Mehlih), undrer GFDL and CCA ShareAlike 2,5

Na nocnych spacerach natknęliśmy się też na piękny budynek Biblioteki Śląskiego Uniwersytetu Medycznego. Spędziłem przed chwilą z godzinę przed monitorem, żeby wyszukać kto go projektował, bo z tym budynkiem jest problem. Zmieniał funkcję tyle razy, że w każdym opisie jest nazywany inaczej. Najpierw był neobarokową willą znanego przedsiębiorcy budowlanego Hugo Grünfelda, postawioną w 1906 roku. W dwudziestoleciu międzywojennym Państwowy Bank Rolny kupuje willę na swoją siedzibę. W 1938 roku profesor Marian Lalewicz projektuje przebudowę i zamienia budynek w perełkę architektury modern, z elementami art deco.

Wspaniały budynek. Modernizm, ale z bardzo starannym detalem. Nasuwa mi się określenie- niepodrabialny. Wszystkie dzisiejsze realizacje nawiązujące do tego funkcjonalizmu są, nie wiedzieć czemu gorsze. To znaczy- wiedzieć czemu. Kształcenie architektów pod kątem projektowania detalu leży i kwiczy, a profesor Lalewicz był talentem pierwszej wody, uznawanym za klasycystę. Nad wejściem do budynku, na portalu drzwiowym zaprojektował stylizowanego Orła Białego, trzymającego w szponach snopy zboża.

Orzeł Biały przetrwał Drugą Wojnę nietknięty. Był to szczęśliwy przypadek, bo wiele z Orłów na polskich budynkach padło ofiarą Niemców, gdy zajęli Katowice w 1939 roku.
 
Nie tylko Niemców i nie tylko w Katowicach zresztą, sam widziałem postrzelanego jak sito, stylizowanego polskiego orła na ruinach schroniska na Popie Iwanie na szczytach Czarnohory, tam gdzie szum Prutu i Czeremoszu...
 
Orzeł na Banku Rolnym przetrwał, być może dlatego, że budynek nie stał wzdłuż pierzei ulicy, a może dlatego, że wyrzeźbionego w stylu art deco godła Niemcy nie zauważyli, a może przypominał orła z niemieckiego godła.



W czasie wojny był tutaj niemiecki Commerz Bank.

Po wojnie obiekt powrócił do Państwowego Banku Rolnego, jednak w 1951 przejął go skarb państwa i przeznaczył na siedzibę Narodowego Banku Polskiego. Zdaje się, że wtedy odkuto z rzeźby orła kłosy zboża, przypuszczam że również koronę, jeśli ją miał.
 
Potem były lata komuny. Rzeźbiony orzeł, choć bez kłosów nadal trwał nad wejściem.
Potem strajki Solidarność, stan wojenny, wybory, zmiana ustroju.
Premier Mazowiecki ciągnie grube kreski (cytat).
 
W 1994 roku NBP sprzedał obiekt nowopowstałemu Bankowi Śląskiemu, a ten rozpoczął remont elewacji, zresztą początkowo bez pozwolenia na budowę, co wywołało różne perturbacje urzędowe i wstrzymanie robót, no ale w końcu jakoś to poszło. Budynek został odnowiony.

W 2003 roku miłośnik Katowic Łukasz Malczewski zauważa że Orzeł Biały projektu Lalewicza zniknął z fasady. Teraz widnieje tam napis „Bank Śląski”!!!

Tymczasem dawny Bank znów zmienia właściciela- budynek przejmuje Śląski Uniwersytet Medyczny i zamienia na rektorat. Kilka lat później- znowu zmiana, i dawna willa Grünfelda, dawny Bank Rolny, dawny Commerz Bank, dawny Bank Rolny dawny NBP, dawny Bank Śląski, dawny rektorat jest teraz Biblioteką Śląskiego Uniwersytetu Medycznego. W co drugiej notatce w internecie budynek jest inaczej określany i z początku ciężko się w tym połapać.

Afera z orłem została nagłośniona przez dziennikarza i historyka Jerzego Majewskiego. Bank Śląski poczuł się do winy i obiecał sfinansować odnowienie elewacji i restytucję orła.

Po latach orzeł został przywrócony. Ale nie myślcie, że przywrócono orła projektu profesora Lalewicza, gwiazdy przedwojennej architektury! O nie, zamiast orła z pierwotnego projektu powieszono jakiegoś jego kolegę. Anonimowego.

No i tak się to toczy. Aż chce się przytoczyć wierszyk Krzysia Gol'a Piotrowskiego, o którym on sam już pewno zapomniał, bo to jeszcze na studiach pisał:

Dzisiaj skopano w Warszawie człowieka
Miał okulary. Kiepsko uciekał.
Poeci piszą dla potomności
Potomność łamie poetom kości.

I inne jeszcze cytaty się nasuwają, ale mniej cenzuralne.

Przy modernistycznych budynkach Katowic, forsowanych przed wojną przez wojewodę Grażyńskiego należy koniecznie wspomnieć o Muzeum Śląskim. Ale nie tym Muzeum Śląskim które dzisiaj niedaleko Spodka można sobie zwiedzić w Katowicach (o nim też za chwilę będzie), tylko o pierwszym. Bo to dzisiejsze jest drugie. No, licząc z Muzeum Górnośląskim (Oberschlesisches Landesmuseum)w Bytomiu po niemieckiej stronie Śląska- trzecie.

Ach, cóż to był za gmach! Zauważam znowu cytat idealnie przystający do tego budynku, cytat z „Pamiętnika znalezionego w wannie” Stanisława Lema, pomimo tego że jest piosenką szpiegów pracujących w pewnym Gmachu, to idealnie do Muzeum Śląskiego pasuje:

Ach! Gmach! Racją Gmachu - Antygmach, Antygmachu - Gmach! Ach!

Grażyński zorganizował w 1934 roku konkurs na Muzeum, ale zaraz go unieważnił i zlecił projekt architektowi pracującemu na etacie w Urzędzie Wojewódzkim- lwowiakowi Karolowi Schayerowi. Gmach miał być polską odpowiedzią na Antygmach, który powstał w Niemieckim Bytomiu/ Beuthen kilka lat wcześniej- polską odpowiedzią na Muzeum Górnośląskie, forsujące niemiecką wizję historii regionu. Budowę zaczęto w 1935 roku.

Ach, cóż to był za gmach!
Osiem kondygnacji, 90.000 m³.
Schayer pod kierunkiem Grażyńskiego zaprojektował łabędzi śpiew polskiej przedwojennej moderny. Najnowocześniejszy budynek w kraju! Wielki. Nie przypominał muzeum- to można by mu zarzucić. Był to skrajny funkcjonalizm, porzucający zupełnie klasyczne wzorce- gra płaszczyzn i brył, gładkich powierzchni i struktury okien- dla mnie zbyt surowy, choć miały go zmiękczyć dwie monstrualne, dwupiętrowe płaskorzeźby na ścianie frontowej.

Nieistniejące Muzeum Śląskie, około 1938

Budynek ten miał następujące wyposażenie- nie tylko drzwi wejściowe muzeum, ale także drzwi wind otwierały się automatycznie na fotokomórki (przypomnijmy- mamy rok 1938!), wewnątrz między kondygnacjami zainstalowano ruchome schody. Z racji tego, że Muzeum usytuowano w Katowicach, znanych z zanieczyszczenia powietrza, wyposażono je w pełną klimatyzację, zapewniającą wewnątrz lekkie nadciśnienie i filtrowanie powietrza. Ogrzewanie gmachu obywało się bez grzejników- za pomocą promienników ciepła umieszczonych na suficie, dających w salach równomierną temperaturę.

Kasy poszło na to! O rany! O rany! 5 milionów przedwojennych złotych czyli milion przedwojennych dolarów. Ileż bombowców Łoś dałoby się za to zbudować! Powiem wam ile, bo przeliczyłem- 15,6 bombowca Łoś (cena 319.600). Ale tu należałoby przytoczyć anegdotę:

Przed wybuchem II wojny światowej Winston Churchill na spotkaniu z ministrami powiedział: „Starcie jest nieuniknione, pilnie potrzebujemy więcej pieniędzy na wojsko, musimy skądś wziąć fundusze.” Minister wojny odparł: „Może obetniemy wobec tego wydatki na kulturę.” Na to Churchill bez wahania: „Panowie, to o co my wobec tego będziemy walczyli?”

Nieistniejące Muzeum Śląskie w budowie, około 1937


Otwarcie Muzeum Śląskiego przewidziano nieszczęśliwie na wiosnę 1940 roku. Budynek w sierpniu 1939 już stał w całości, trwały prace wykończeniowe, a w Warszawie znany awangardowy rzeźbiarz Stanisław Szukalski dopieszczał modele rzeźb na elewacje i pomnik Bolesława Chrobrego na cokół przed budynkiem. Wszystko na nic! Wszystko na rozkurz! Muzeum, rzeźby, ruchome schody, bombowce Łoś...

Czemuż to oryginalne, supernowoczesne muzeum, choćby jako olbrzymie modernistyczne mury, nie ostało się do dzisiaj? Katowice nie były przecież bombardowane? Otóż Niemcy postanowili je wyburzyć. Zadecydował o tym okupacyjny komisarz Muzeum, niejaki Franz Pfützenreiter, który stwierdził, co powtórzyły jednym głosem niemieckie gazety, że gmach ten jest „pomnikiem pychy polsko- żydowskiej” godnym tylko rozebrania.

No nie byli zbyt mądrzy ci Niemcy.

Rozbiórkę, za wyjątkiem fragmentu jednego skrzydła dokonano w latach 1941- 1944 rękami więźniów obozu Auschwitz- Birkenau. Nie było podobnego wydarzenia w żadnym innym okupowanym kraju.
 
Trzeba wracać. Do współczesności. Nie zajmować się przeszłością. Po co tyle rozpamiętywania. Same klęski i pogrzeby. Trzeba z żywymi naprzód iść, wszyscy mi to mówią. Nie oglądać się za siebie. Pomimo że przeszłe wydarzenia szarpią za ramię. Nie oglądać się, lecieć w tą świetlaną przyszłość.


No bo przecież jest nowe Muzeum Śląskie. Zbudowane na terenie dawnej Kopalni Węgla Kamiennego Katowice, świeżo zrewitalizowane a nawet wciąż w trakcie.

Kapustka jakowaś rośnie.


 
Tak. Muzeum Śląskie wzbudziło w nas huśtawkę uczuć. Od euforii do depresji.

Wspomniane już w poprzedniej części puste wygony pokopalniane, ledwo kilkanaście minut spacerkiem od centrum, a jak tramwajem Pesa Twist Step 2012N, to już w ogóle z pięć minut. Wygony od lat 70-tych zostają stopniowo zagospodarowywane, tworząc olbrzymi zespół budowli użytku publicznego, w ostatnich latach nastąpiło znaczne wzmożenie zagospodarowywania- obok Spodka powstało Międzynarodowe Centrum Kongresowe, budynek Orkiestry Polskiego Radia i Muzeum Śląskie, które powinno się nazywać Nowym Muzeum Śląskim. Tak zwana Katowicka Strefa Kultury.


Oprócz tego że nowe, jeszcze nieskończone Muzeum Śląskie jest atrakcyjną formalnie architekturą, dającą dobry efekt kontrastu i pewnej niecodzienności, to jest także, w równym stopniu przykładem maksymalnego rozbuchania architekta, który nie czuje nad sobą żadnej presji ograniczenia budżetu. Tradycje przedwojenne zostały podtrzymane. Nie czuje presji budżetu i nie liczy się z realiami, pozwalając sobie na swobodę, która z pewnością zemści się na inwestorze. A inwestorem jestem ja i wy. O i pan też jest inwestorem i ta pani też.
 
Szkło mrożone w ładne roślinne wzory, troszkę jak malowane mrozem jest tam głównym elementem elewacji typu kurtynowego. Szkło, szkło i szkło. Może nawet troszkę zbyt dużo jest tego szkła. Szkło zastosowano w mieście znanym do niedawna z masowego upadku zakładów przemysłowych, redukcji zatrudnienia w kopalniach i problemów socjalnych. Znanym do niedawna z wysokiego bezrobocia.



Gdy przechodziliśmy spacerkiem przez teren Muzeum Śląskiego samotny pan ochroniarz pilnował rozwalonej w szklany pył szyby w jednym z obiektów. Sądząc po ilości szyb jakie wstawiono w elewacje Muzeum miasto Katowice będzie zmuszone zatrudnić 1732 ochroniarzy.


No i ile, jak myślicie, kosztuje dwucentymetrowej grubości szyba bezpieczna o wymiarach 100 x 200, piaskowana w roślinny wzorek? Ja szacuję ją na jakieś trzy tysiące złotych.

Jedna szyba, druga szyba, trzecia szyba.... jeden ochroniarz, drugi ochroniarz, trzeci ochroniarz...

Szyby zostały tam użyte szerokim gestem- na skarpie oddzielającej wjazd/ wejście do muzeum od parkingu pysznią się dwucentymetrowe szyby przezroczyste. Ach co za wypas! Niestety nikt na nich nawet wzroku nie zawiesi, a stanowią wspaniały pomnik kosztochłonności w użytkowaniu.


No i jeżeli szanowni panowie architekci z biura Riegler Riewe Architekten z miasta Graz przeczytają moje złośliwe uwagi, to niech jeszcze nam powiedzą, że przemyśleli dokładnie użytkowanie pięknych kilkudziesięciometrowych zardzewiałych tafli blachy na wejściu do obiektu- przyznaję że bardzo efektownych, oraz tego że na granitowej kostce będą dawać fatalne rdzawe zacieki i smugi sprawiające smutno- brudne wrażenie. To znaczy chciałbym wiedzieć, czy jest to efekt zamierzony, zwłaszcza że zwieńczony u góry wspomnianym pancernym szkłem za fajf mylion baks.

Wejście- wjazd do Muzeum Śląskiego.

Idąc spacerkiem przez Strefę Kultury dochodzimy do Centrum Kongresowego. Fajne. W zestawieniu ze Spodkiem wygląda jak Lexus LFA stojący obok Spykera C8, oba w swoim stylu.



Centrum Kongresowe, projektu Jems Architekci ma tę bardzo dobrą właściwość, że korzystniej prezentuje się z punktu widzenia przechodnia, niż jako widziane z lotu ptaka. Dość często zdarza się odwrotnie (vide- łódzki „Paragraf”, wydział Prawa przy Pomorskiej). Dla nośnej idei, ładnie odwzorowanej na rzucie, architekci są zdolni rzucić w cholerę przemyślenia- czy będzie to miało jakikolwiek sens estetyczny dla człowieka. Wiem coś o tym, jestem architektem. Nie raz projektowałem szajs.



Orzeł wylądował.
Lexus Jems Architektów ma prostą bryłę, ale niepozbawioną przemyślanego detalu. Przez dach budynku przebiega trawiasta dolina, ze ścieżkami, starannie zaprojektowana i wielce ciesząca oko fotografa, ale też dająca różne rozległe i atrakcyjne punkty widzenia- na Muzeum Śląskie, na Spodek, na panoramę centrum. Ta dolina, powodująca fizyczne, a nawet poniekąd zmysłowe połączenie budynku z terenem działa na architekturę niczym ręka głaszcząca rotweilera- łagodzi, tonuje, zmiękcza.

fot: PTWP, widok znad Centrum Kongresowego na Muzeum Śląskie




Mimo dzikiej, ostrej kanciastości i użycia na elewacjach czarnej matowej, ryflowanej w dziurki blachy (chyba trawionej, lub oksydowanej) ten budynek zadziwia przyjaznym charakterem- jest jak ów złagodzony rotwailler, który mówi- a właź mi na grzbiet, nie uchlam.
 
No to wleźliśmy.
 


 

 

 


A tuż obok- Spodek. Nie zestarzał się ani trochę. Znowu Łódź i Katowice mają coś wspólnego. Wiecie kto go zaprojektował? Maciej Gintowt i Maciej Krasiński- ci sami panowie, którzy narysowali łódzki Central. Znowu jestem zmuszony zazdrościć Katowicom... Jest co prawda po remoncie elewacji ów Spodek, ale nie zestarzał się formalnie. Nawet jego dyskretny detal, w postaci delikatnej diamentowej struktury pobocznic nie przedatował się.

 Funkcjonalnie jest to hala starego dobrego typu- zaprojektowana egalitarnie, w przeciwieństwie do kilku tych nowych, na przykład krakowskiej Tauron Areny- w Spodku łatwo się przemieszczać między sektorami, wchodząc jednym z wejść na trybuny można wyjść bez problemu innym, nie ma barier grodzących widownię na cząstki i oddzielających ściśle vipów od plebsu. Oprócz potencjalnej szybkości ewakuacji bardzo to pozytywnie wpływa na zbieranie autografów od tenisistów.

No i pierwszego dnia wpadliśmy niemal prosto z trasy do Katowic w gościnne objęcia Spodka, nadal jeszcze trasowi, a może nawet i jeszcze łódzcy, jeszcze nic nas w Katowicach nie zastanowiło głęboko, bo ledwośmy do nich przyjechali nie oglądając nic po drodze. I tacy bezrefleksyjni wystaliśmy w olbrzymiej kolejce do jedynego wejścia, gdzie ochroniarze sprawdzili czy nie jesteśmy terrorystami. (Nie jesteśmy), pobiegliśmy nieco spóźnieni na tenisowe Katowice Open do wejścia „M” na trybuny, chwilowo zamkniętego i pilnowanego przez starszego pana ochroniarza. Mecz już się zaczął. I do tej pory od wyjazdu z domu, jak na razie- nic nas nie zdziwiło. Czuliśmy się jak w Łodzi, stojąc razem z kilkunastoma osobami, które czekały na wejście. Ale nagle przyszedł drugi pan ochroniarz.
- Ka je Faflik?
- Ni rozumia?
- Ka je Faflik, mówia.
- A na polu.

I to dopiero wytrąciło nas nieco z codzienności. Czekaliśmy długo pod zamkniętym wejściem. „Po trzycim gemie was wpuszcza”- wyjaśnił spokojnie pan ochroniarz. Tłumek za naszymi plecami zaczął się już nieco burzyć. Młody chłopak z plecaczkiem warknął:
-Ale tyż macie organizacja! Godzina czekania na dole, pół godziny u góry! Czymu się to inaczej zorganizować nie da? Więcej wejść byście zrobili! To samo jak GKS grał z Legią. To samo było! Ech, jak się Polacy za coś wezmą, to zawsze spieprzą.

No i kogo on miał na myśli? Siebie? Mnie?
Do dzisiaj nie wiem.

Właśnie sobie przypomniałem, że to jest blog o fotografii. Emocje tenisowe emocjami tenisowymi a ciupazka ciupazką (cytat).
Miyu Kato i Eria Hozumi po wygranym finale debla, Katowice Open 2016

I w przerwie między zwycięstwem w deblu Eria Hozumi i Miyu Kato, a meczem Dominiki Cibulkovej z Camillą Giorgii można było połazić po stoiskach w Spodku. Były tam jakieś nieciekawe rakiety tenisowe (już mam), koszulki tenisowe (już mam), buty tenisowe (już mam). Prześlizgiwałem się po nich wzrokiem nie licząc na jakieś wielkie atrakcje. A tu tymczasem sponsorem Katowice Open była firma Ricoh. A jak kto nie wie- Ricoh to Pentax. Na jednym ze stoisk robili darmowe zdjęcia z natychmiastowym wydrukiem, w rogu boksu stał podświetlony regał z aparatami. Zerknąłem tam z zaciekawieniem, czy przypadkiem nie leży na półeczce najnowszy pełnoklatkowiec Pentaxa, o którym Pentax trąbił od dziesięciu lat, jak ów pastuszek, co to dziesięć razy wołał dla żartu „Wilcy!”, aż w końcu nikt się nim nie zainteresował kiedy rzeczywiście wilcy go napadli. Pełnoklatkowiec nie leżał. Szkoda. Już miałem sobie pójść, kiedy moje sokole oko (ang. hawkeye) wykryło przedmiot pożądania. Bardzo sympatyczny pan fotograf, robiący zdjęcia ludności cywilnej, trzymał na szyi średnioformatowego Pentaxa 645Z! Zamieniliśmy parę słów i mogłem wziąć w łapki pierwszy średnioformatowy cyfrowiec jaki widziałem na oczy. To jest jednak coś!

Nie jest nawet taki strasznie drogi. Wystarczy sprzedać samochód osobowy, nie trzeba sprzedawać domu, żeby go kupić. Fajnie zrobiony, bardzo poręczny i generalnie- bardzo ciekawy, ze świetną jakością zdjęć, z jedną tylko wadą- ta średnia klatka jakaś taka mała. 4,4 x 3,3 centymetra. Nijak się to ma do filmowych średnich klatek, które lubią mieć 6 x 4,5 cm. No ale w zakresie cyfrowej fotografii większej niż film małoobrazkowy był to niespodziewany debiut Fotodinozy.

 


Dość spodziewanie jednak Dominika Cibulkova wygrała Katowice Open. Były przemówienia, dekoracje, a górniczo-hutnicza orkiestra dęta robiła nam papparara (cytat).

Papparara

Tenis na najwyższym poziomie- to jeszcze wyróżnia Katowice spośród innych miast w Polsce.


No a Szanowna Współfabrykantka dała na tym wyjeździe niezły popis tenisowego koneserstwa -level pro.

Gdy jechaliśmy jeszcze Gierkówką z Łodzi do Katowic z reggae- rapową muzą w głośnikach i dojeżdżaliśmy już na przedmieścia, na jednym ze skrzyżowań zrównaliśmy się z nowiutkim, błyszczącym Mercedesem AMG. Stoimy na czerwonym, a Współfabrykantka nagle:
- Słuchaj, czy to nie jest przypadkiem CHŁOPAK Dominiki Cibulkovej?
- ?????????!!!!!???????
Mercedes pomknął na zielonym, mimo sporych chęci nie zdołałem go dogonić.

No a za trzy godziny siedzieliśmy w Spodku na trybunach i patrzyliśmy jak grają. I wiecie co?

To BYŁ chłopak Dominiki Cibulkovej.

 
Fabrykant
dyrektor kreatywny walnięty o sprzęty

P.S.
Życie dopisało epilog do mej katowickiej choroby afektywnej dwubiegunowej- właśnie okazało się, że turniej Katowice Open był ostatnim jaki się odbędzie. Kibice nie dopisali, kasa się nie spięła. Finito. Zatem od euforii do depresji. Bez powrotu.


Źródła i źródełka:












12 komentarzy:

  1. Te wspominki historyczne o powstaniach śląskich są bardzo budujące. Bowiem kraje budujące lub odbudowujące państwowość czasem i słusznie decydują się na naruszenie prawa miądzynarodowego, prawa do samostanowienia itp. Przecież nie tylko Polska łamała decyzje Traktatu Wersalskiego (Gabriele D' Anunzio pozdrawia ze swej rijekowskiej wyprawy na której wzorował się generał żeligowski idąc na Wilno) I chyba dobrze! Nasi nauczyciele historii prowadzący klasy szkolne na obchody rocznic tych powstań śląskich nie mogą się mylić.A wogóle to...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Historia lubi się powtarzać. Szkoda tylko że czasem ze szkodą dla ludzkości, szeroko pojętej. To wszystko jest z jednej strony zrozumiałe, a z drugiej niepojęte- jakimi ścieżkami chodzą chęci, myśli i dążenia.

      Usuń
  2. Fabrykancie!!

    Nie komentowałem tu nigdy dotąd, bo intelektu i wiedzy mi nie staje, by podejmować dyskusje na temat Twoich wspaniałych tekstów, ale po dwóch wpisach na temat Katowic muszę Ci się przyznać, że zachęciłeś mnie do wyprawy do Katowic, dokąd ode mnie można dojechać w godzinę. Dziękuję za inspirację, a przy tej okazji ogólnie za Twoją twórczość, bo dla mnie to jeden z ulubionych sposobów na odchamienie się!! Pozdrawiam!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! Ale mógłbym napisać dokładnie to samo o Twoim blogu- najlepszym samochodowym blogu w sieci (www.automobilownia.pl - to dla postronnych). Czekam z utęsknieniem na Twoje kolejne wpisy, bo dla mnie też są wielce inspirujące- fajne że są tak przekrojowe i opisywane na tle epoki, analiza i synteza w jednym. Najwyższa klasa! Również pozdrawiam!

      Usuń
  3. Całkiem przypadkiem natknąłem się na informację o plebiscycie przeprowadzonym po pierwszej wojnie światowej w Tyrolu. 98,5 % głosów padło za przyłączeniem się Tyrolu do Rzeszy Niemieckiej. Tyrolczycy powołali się na punktowaną deklarację prezydenta USA Wilsona o prawie do samostanowienia narodów (na mocy tego prawa Polska itd uzyskały niepodległość). Ale zwycięskie mocarstwa kompletnie olały wolę narodu i Tyrolczycy znaleźli się w państwie włoskim. A tamtejsi faszyści zaraz napadli na plebiscytarną pokojową manifestację tyrolską i zarąbali jej niemało uczestników. I tak już zostało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oooo, Tyrol jest mi właśnie w tej chwili wielce bliski. Dzięki za inspirację! Muszę podrążyć ten temat.

      Usuń
  4. Panie Fabrykancie Marcinie ! To przed ostatnie zdjecie z pana artykulu powala mnie
    na kolana; tu kompozycyjnie wszystko pasuje - blekitny kort, umiesniona :)tenisistka, trabka, czujny ochroniaz i rozmyta publika ... nadaje sie na Plakat albo wystawe, gratulacje !
    A co do histori Katowic to mam wlasne zdanie;niby wszystkim zalezalo na tym miescie ale w 1939 roku Armia Polska wycofala sie bez walki pozostawiajac harcerzy (obrona wiezy spadochronowej) i juz troche
    podstarzalych slaskich powstancow.
    Analogicznie do tego w 1945 roku pozostalo tylko kilka oddzialow Volkssturmu.
    Wkraczajaca armia Radziecka wysadzila w powietrze historyczny ratusz.
    Pare lat pozniej powstal na tym miejscu dom towarowy Zenit, a miasto nazwano Stalinogrodem ;)) Ale to dawna przeszlosc, a teraz (jak pan opisuje) to szklanne domy i pola kapusty... Pozdrawiam h.f.

    OdpowiedzUsuń
  5. A dziękuję za komplementa i również pozdrawiam. Myślę, że w obliczu ataku Niemiec na Polskę w 1939 roku akurat Śląsk był najtrudniejszym regionem do utrzymania- choćby z wielką mniejszością niemiecką, więc zapewne został poświęcony. Polska obrona była i tak niezwykle skuteczna wobec przewagi sił.

    OdpowiedzUsuń
  6. na prawde znakomite 2 czesci polprzewodnika (znaczy sie wiec juz przewodnik?), nie mam nic do powiedzenia, na prawde super!
    tenis mnie kompletnie nie interesuje, ale zdjecia z tego kortu bardzo mi sie podobaja, takie ladne nasycenie, ostrosc, kontrast mmmm bardzo ladne :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Panie Fabrykancie, a Superjednostka? Nie można pisać o Katowicach i słowem nie zająknąć się o tym ikonicznym budynku. Bo mnie Superjednostka swoim ogromem rozwalcowała na naleśnik. Stałem jak wryty i patrzyłem na to coś i nie mogłem objąć rozumem tego budynku. Widziałem w Katowicach i Nikiszowiec, i Giszowiec, i Spodek, i Kukurydze, i Rondo Ziętka, i nawet brutalistyczny Dworzec Główny Świętej Pamięci zdążyłem jeszcze zobaczyć, i przedwojenną modernę którą Pan tutaj tak pięknie opisuje, ale nic, absolutnie nic nie zachwyciło mnie tak, jak ta wypaczona idea Le Corbusierre'a. Nigdy nie widziałem czegoś tak zwalistego, ciężkiego i masywnego, stojącego jednocześnie na cieniutkich nóżkach pilotis. Ja nawet nie jestem w stanie wytłumaczyć, dlaczego zafascynował mnie ten ogromny, klockowaty blok mieszkalny, przy tylu innych atrakcjach Katowic. Ale ten blok, nie wiedzieć czemu jest szczególny. Jest w nim coś dumnego i wyzywającego. To nie banalna wielka płyta, to nie jakieś klocki czy punktowce. Superjednostka jest jak pięść walnięta w stół: obwieszcza wszystkim, oto jestem i niczego się nie boję. Czy wam się podoba czy nie, jestem. Jestem i będę trwała jeszcze długo. A w międzyczasie, spróbujcie mnie polubić. Bo mimo swego ogromu, to ja fajna dziewczyna jestem. Taka jest Superjednostka. Projektant, Marcin Król, musiał i tak dosyć mocno uprościć ideę Le Corbusierre'a, przykroić ją do polskich socjalistycznych realiów i pozbawić wielu wygód. A i tak jego projekt, w czasie realizacji budynku jeszcze okrojono. Ale Superjednostka jest jedyna w swoim rodzaju. Ba, w ogóle jest jedyna (no dobra, jest jeszcze jedna, ale nie powiem gdzie). Ja z Katowic to tylko tą Superjednostkę wywiozłem. Przyćmiła mi wszystko. I za diabła nie wiem dlaczego.

    Panie Fabrykancie, Pan musi wrócić do Katowic i o Superjednostce nam napisać. Ja właśnie Pana zdania jestem ciekaw najbardziej. Co Pan tam wyszpera, co Pan tam wywącha. I niech Pan ją "zdejmie' po swojemu. Ja wiem, że ja na Pana fotkach jeszcze coś nowego w tym fascynującym budynku zobaczę. Ale równie dobrze, w tym budynku nie zobaczy Pan nic. Bo przecież nie musi Pana zafascynować tak jak mnie. Pamiętasz Pan jak w ostatnim komentarzu opowiadałem, że oglądałem Nikiszowiec z wypiekami na twarzy, a znajomi się tylko ze mną nudzili? To teraz wyobraź sobie Pan, jak z tą samą ekipą, dokładnie następnego dnia oglądamy centrum Katowic i ja zaczynam się zachwycać jakimś blokiem mieszkalnym. Blok, jak blok przecież. Więc o ile po Nikiszowcu znajomi co najwyżej pomyśleli, że jestem lekki dziwak, bo zachwycam się jakimiś ceglanymi starociami, to w momencie kiedy trzecią godzinę biegałem naokooło Superjednostki, próbując ją jakoś ogarnąć moim małym rozumkiem, znajomi już całkowicie byli przekonani, że jestem, świr, nienormalny, coś mi odbiło i absolutnie, ale to absolutnie pod żadnym pozorem nie można ze mną wychodzić na zwiedzanie miasta. I tego trzymają się do dziś, niestety :-)))

    Ale teraz przynajmniej, jak mnie coś zafascynuje i pół dnia się na to gapię, to nikt mi nie truje nad głową: no chodź już, no ile będziesz tu siedział, co ty tu widzisz w ogóle, daj spokój, chodź na browara...

    Bo ja już wiem, Panie Fabrykancie, że nie zobaczę wszystkiego na świecie. Ba, nie zobaczę nawet 5%. Ale to co zobaczę, muszę wchłonąć. Wszystkimi zmysłami. Ma to we mnie zostawić trwały ślad. Tylko wtedy ma to sens. Superjednostkę widziałem jakieś 10 lat temu. A mam ją w głowie cały czas, jakbym nadal przed nią stał.

    Dyrektor Artystyczny Nieco Nieetyczny (DANN)

    Waldeck_13

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo to ciekawe, panie Waldeck, Superjednostki na oczy nie zobaczyłem, to i nie napisałem. Ale być może wybiorę się do niej celowo po Pańskim komentarzu.
      Przyjemnie jest tak chłonąć, w ogóle. To jest esencja życia. Pochłonąć sobie troszeczkę. Dla takich momentów człowiek żyje.
      No i też fajnie jest, że człowiek nie ogarnie tego świata, że tylko 5% zobaczy. No, ale co by było gdyby tak wszystko ogarnął? 100%? Jak potem żyć?

      Usuń
    2. Panie Fabrykancie, widzieć, to Pan ją widział. Jej nie sposób nie widzieć. Co najwyżej nie zwrócił Pan na nią uwagi. Bo też obłożono ją ostatnio jakimś plastikiem i nie robi takiego wrażenia jak wcześniej. Ugładzono ją trochę, ugrzeczniono. A to niepokorny budynek jest.

      Ja oczywiście nie wymagam, żeby Pan rzucał wszystko i jechał Superjednostkę chłonąć. Myślę, że Pan ma swoje pomysły. Może nawet lepsze. Czekam na nie z niecierpliwością. A Superjednostkę Pan przy okazji zobaczy. Tylko niech Pan nie zapomni. A jeśli, tak jak mi, szczęka Panu opadnie, to słówko na Fotodinozie może Pan skrobnąć. Albo nawet dwa.

      Panie Fabrykancie, jak Pan widzi spóźniony jestem nieco. Dwa wpisy do tyłu. Ale nadganiam, nadganiam. Pewnie, że mógłbym przysiąść i w pół godzinki zaległości nadrobić. Ale czy o to chodzi, Panie Fabrykancie? Łyżeczką trzeba, łyżeczką, a nie chochlą. Jakbym przeczytał wszystko od razu, to co bym potem robił? To prawie takie samo egzystencjonalne pytanie, jak już klasyczne: jak żyć?

      Z poważaniem

      DANN
      Waldeck_13

      Usuń

Drogi czytelniku! Pragnę ostrzec, że wredny portal blogowy na jakim piszę bardzo lubi zjadać bez ostrzeżenia wpisy czytelników podczas ich zamieszczania. BARDZO PROSZĘ PO NAPISANIU KOMENTARZA SKOPIOWAĆ GO i w razie czego wstawić ponownie, na pohybel Google Blogger. Fabrykant.