sobota, 26 marca 2016

Pan z pomnika.


The Tetons, and the Snake River- foto: Ansel Adams
W 1977 wystrzelono w kosmos bezzałogową sondę Voyager 1. Oprócz pełnionej roli badawczej, była to też wiadomość wysłana do obcych cywilizacji. Na pokładzie umieszczono zrobioną ze złota płytę typu gramofonowego, w której rowkach zapisano dźwięki, rysunki i zdjęcia prezentujące naszą cywilizację i planetę, człowieka i jego życie, elementy przyrody i techniki, sto pięćdziesiąt ziemskich języków, w tym polski. Matematyka zawarta na rysunkach miała przybliżyć obcym rozmiary ziemskich elementów i położenie naszej galaktyki.

Voyager 1 nadal leci w przestrzeni. W 2016 roku oddalił się na 134au (19mld 199mln kilometrów) od ziemi i jest to najdalej od naszej planety wysłany przez człowieka przedmiot, a przy okazji- najszybszy. W sierpniu 2012 jako pierwszy twór naszych rąk opuścił układ słoneczny i znalazł się w przestrzeni międzygwiezdnej. Łączność z sondą powinna trwać do 2025 roku. Dzisiaj sygnał komunikacyjny dociera do nas po 18 godzinach.
Nieco później, w roku 40272 sonda minie najbliższą nam gwiazdę Gliese 445 w gwiazdozbiorze Żyrafy.
Jeżeli ktokolwiek z obcych odbierze nasz sygnał z Voyagera, będzie się mógł wśród stu szesnastu innych zdjęć radować jednym, zrobionym przez Ansela Adamsa.
Mało który fotograf cieszy się tak czołobitnym uznaniem. W każdej książce od fotografii powtarzają się nazwiska tych wielkich, którzy zdjęciami przestawili ową dziedzinę sztuki na inne tory, albo tych którzy w ogóle na torach ją ustawili. Zawsze znajdzie się w tej historii miejsce dla JosephaNicifore Niepce'a, Daguerra, Nadara, Cartier- Bressona czy Ansela Adamsa.
Ten ostatni jednak oprócz albumów o sztuce trafia równie często do książek szkoleniowych o fotografii, poświęca mu się również miejsce w albumach przyrodniczych, a w swym rodzinnym kraju cieszy cię niemal pomnikowym kultem.

Ansel Adams nie był człowiekiem typowym. Był pod wieloma względami człowiekiem idącym własną drogą, a która pod wieloma względami okazała się drogą pionierską.
Nie zapowiadał się dobrze. Były z nim kłopoty.
Urodził się na przedmieściach San Francisco. W wieku czterech lat przeżył słynne trzęsienie ziemi z 1906 roku, w którym rozpadający się mur ogrodowy złamał mu nos- skrzywiony pozostał do końca jego życia. Był nerwowy i wybuchowy, o naturze hipochondryka, szybko nudziły mu się tradycyjne zabawy z kolegami, a trzy kolejne szkoły wyrzucały młodego Adamsa ze swoich progów. Dzisiaj powiedzielibyśmy, że był dzieckiem z ADHD. Ojciec, z którym Ansel Adams był bardzo emocjonalnie związany, zdecydował o domowym trybie nauczania swojego syna. Przyniosło ono bardzo dobre efekty. Chłopak miał naturę bardzo dociekliwą i rzeczy które go ciekawiły zajmowały go bez reszty- interesował się przyrodą i kolekcjonował owady. Od ojca dostał z początku teleskop, który stał się jego hobby, a w 1916 roku- aparat fotograficzny, słynnego Kodaka Brownie.
Pamiętacie kodakowskie „Ty naciśnij guzik, my zrobimy resztę”. Znamienne jest to że ową „resztę” Ansel Adams zgłębił i zrewolucjonizował w swoim dorosłym życiu.
Niemniej coraz bardziej pochłaniała go także muzyka. Adams, wzrokowiec z doskonałą pamięcią błyskawicznie nauczył się nut i zaczął grę na pianinie. Dużo ćwiczył, zachęcany przez ojca, wdrażał się do konsekwencji i systematyczności. W muzyce wyżywał się emocjonalnie i twórczo, co dawało mu satysfakcję, zaczął więc kierować myśli w stronę kariery koncertowego pianisty.
Rodzinne wychowanie Adamsów kładło nacisk na skromność, moralność i społeczną odpowiedzialność. Ansel ewidentnie kierował się tymi zasadami przez całe życie, a odpowiedzialność za świat przeniósł w głównej mierze na przyrodę. Rodzina przyszłego fotografa prowadziła firmę zajmującą się wycinką lasów i eksploatacją drewna- założył ją dziadek Ansela, a przejął ojciec. Wychowanie młodego Adamsa obróciło się przeciwko rodzinnemu biznesowi, który w wieku dojrzałym bardzo krytykował jako nieodpowiedzialne niszczenie natury.
Zatem uważajcie, Szanowni Czytelnicy czy wspaniałe ideały jakie przekazujecie swoim dzieciom nie mają przypadkiem lekkiej pozłotki z hipokryzji.
Natura napadła (cytat) na Ansela Adamsa w czasie pierwszej jego wycieczki z rodziną i aparatem Brownie do Yosemite National Park. Młody Adams doznał tam dosłownej estetycznej euforii, która na dobrą sprawę zaważyła na jego późniejszych losach.
Yosemite, dolina i jej okolice leżące na zboczach Sierra Nevada, pierwsze miejsce w USA chronione ustawą kongresu, było jak piorun z jasnego nieba. Sekwoje o średnicy 9 metrów, skaliste szczyty, rzeki, jeziora i wodospady, w tym najwyższy w Stanach siedemsetczterdziestometrowy. I górskie światło, które zrobiło wrażenie na przyszłym klasyku fotografii. Tam zrobił swoje pierwsze zdjęcia.
Przez całą jesień i zimę uczył się fotografii w ciemni lokalnego zakładu fotograficznego, a następnego lata powrócił do Yosemite z lepszym aparatem i statywem.
Wpadł w fotografię po uszy.
I w góry.
Do tej pory większość przyjaciół Adamsa pochodziło z kręgów muzycznych, teraz nawiązał znajomości wśród artystów i fotografów i wraz z wujem zaczął wycieczki w góry Sierra, zabierając zawsze aparat i hartując wolę wędrówki w każdą pogodę.


Ansel Adams Yosemite Valley Clearing Winter Storm 1944.
Należy tu wspomnieć czym pan Adams fotografował, gdy odłożył już Kodaka Brownie na półkę. Był to na ogół aparat formatu 8x10 cali. Gdy to przeliczyć na centymetry okaże się, że klisza miała wymiar płytki łazienkowej. Sam aparat był potężną skrzynką, do której trzeba było nosić odpowiednio masywny statyw i stos szklanych płytek z emulsją. Nie przeszkadzało to zapaleńcowi Adamsowi wspinać się z tym zestawem na grzbiecie.

Zapisał się także do klubu Sierra, grupy entuzjastów chcących chronić naturę, później wiele lat prezesował temu klubowi. Prowadził wycieczki i ruszał na samotne wyprawy fotograficzne w wysokie szczyty (Sierra Nevada ma w najwyższym punkcie 3997 metrów), wspinając się z aparatem na skały, żeby uzyskać lepszą perspektywę.

Tymczasem także ćwiczył na pianinie i dawał lekcje uczniom, żeby zarobić na swoje utrzymanie. Jako człowiek rozmowny i wrażliwy, był zarówno wśród wędrowców jak i artystów bardzo lubiany. Ze znerwicowanego nastolatka stał się po prostu fajnym gościem, o szerokich horyzontach i zainteresowaniach, chętnym do dyskusji na temat Bacha, jak i na temat ścieżek przez grzbiety gór.
Jeżdżąc non stop, zimą czy latem, w góry Sierra Adams nawiązał bliskie stosunki z lokalnym zakładem fotograficznym rodziny Best. Studio Best wkrótce zaczęło sprzedawać odbitki z jego zdjęć turystom i miłośnikom parku Yosemite. U Bestów korzystał z ciemni i z pasją ćwiczył na ich wiekowym fortepianie. Grał tak i grał i korzystał, a później ożenił się z córką właścicieli Virginią Best.
W tym czasie klarowały się jego poglądy na fotografię. Adams eksperymentował z obiektywami, robił zdjęcia z różnymi filtrami, dążył konsekwentnie do ukazania pejzażu takim, jakim on go widział, zdając sobie sprawę z tego, że aparat i substancja światłoczuła „widzą” ten świat nieco inaczej niż ludzkie oko. Należało zmusić je do współpracy. Podczas fotografowania strzelistej formacji skał Half Dome w 1927, gdy została mu do wykorzystania jedyna, ostatnia klatka do której użył czerwonego filtra żeby wzmocnić efekt nieba, zdał sobie sprawę ze swojego intuicyjnego działania:
Byłem w stanie wyobrazić sobie pożądany obraz: nie takim, jakim jawił się w rzeczywistości, ale takim, jakim go czułem i takim, jakim chciałem żeby był na ostatecznej odbitce”.
Ansel Adams: Yosemite Valley Clearing Winter Storm 1944.

Zdjęcia Adamsa, jak mało czyje wcześniej, próbowały oddać pejzaż tak by oko widza oglądało go niczym efektowną, oryginalną rzeczywistość. Jak to oko, które automatycznie i bezwiednie przymyka przesłonę tęczówki i wyostrza obraz, tam gdzie właśnie kierujemy spojrzenie. Adams robił zdjęcia na wysokich przesłonach, tak by wzrok widza mógł się skupiać na detalach w każdym miejscu zdjęcia. Starannie naświetlał odbitki, żeby uzyskać płynne przejścia tonalne od czerni do bieli i zrekompensować fakt, że rozpiętość tonalna kliszy jest znacznie mniejsza niż możliwości oka w tej materii.
To doprowadziło go tuż przed wojną do skodyfikowania zasad naświetlania zdjęcia i robienia odbitek, zwanych Systemem Strefowym, opracował go wraz z portrecistą Fredem Archerem. System, w skrócie, polegał na podzieleniu odcieni oddawanych przez fotografię na 11 tonów od czerni do bieli, opisaniu ich i bezpośrednim powiązaniu z podziałem przesłon w aparacie. Kolejne tony szarości różniły się od siebie o jedną działkę przesłony. Fotograf znając te zależności mógł przed zrobieniem zdjęcia ocenić fotografowaną scenę, zmierzyć jasność jej punktów światłomierzem i zdecydować jak ma ona wyglądać finalnie na odbitce, i zgodnie z tą decyzją ustawić przesłonę i czas na aparacie.

System pozwalał do maksimum wykorzystać rozpiętość tonów, jakie mogła dać czarno- biała fotografia, żeby uzyskać obraz dostosowany do szerokiego spektrum tonalnego jakie oglądamy własnymi oczami.
Oprócz Systemu Strefowego, znanego i otoczonego chwałą w ciemniach ciemni całego świata Ansel Adams był wynalazcą także jeszcze jednego, bardzo istotnego odkrycia, powiązanego logicznie z Systemem. Była to tak zwana Preekspozycja. Rzecz polegała na tym, że gdy motyw fotografowany był bardzo kontrastowy i zawierał dużą ilość cieni, kryjących w czerniach mroku detale, to świetnym rozwiązaniem było wcześniejsze krótkie naświetlenie klatki filmu równomiernym białym światłem. Cały finalny obraz zyskiwał znaczne rozjaśnienie detali w cieniach, zachowując je w jasnych partiach obrazu. Voilá! Photoshop z lat 20-tych!
Zdjęcia Ansela Adamsa zaczęły być szerzej znane. Po ślubie fotograf zweryfikował swoje plany co do zostania zawodowym pianistą. Słuchacze, którzy go znali, mówili o jego dużym wyczuciu muzycznym i umiejętnościach, jednak on sam zdał sobie sprawę, że jednak nie zostanie wybitnym muzykiem koncertowym. Zwłaszcza, że często grał dłońmi pokancerowanymi od górskiej wspinaczki. Dzięki kręgowi swoich przyjaciół, zyskiwał coraz szerszy rozgłos jako świetny fotograf i dokumentalista, w 1927 roku podpisał kontrakt na swoje pierwsze portfolio, dzięki pomocy biznesmena i mecenasa sztuki Alberta Bendera, które to portfolio, rozpowszechniane wśród elit Zachodniego Wybrzeża przyniosło mu sławę i bardzo przyzwoity dochód. Przy okazji wydania albumu fotograf zgłębił tajniki wydruku, farb drukarskich i edycji zdjęć.
Znajomości Adamsa poszerzały się znacznie, poznał wielu artystów, między innymi malarkę Georgię O'Keeffe i fotografa- Paula Stranda, który inspirował Adamsa, doradzał , dzielił się z nim wiedzą i zachęcał do rozwoju.

W 1930 Adams wydał swój drugi album pod tytułem „Taos Pueblo”. Autorką tekstu do niego była Mary Austin, znana z mistycznej i uduchowionych powieści o Sierra Nevada. Z tego albumu pochodzi zdjęcie, przed którym leżę plackiem na podłodze.

Taos Pueblo
By Ansel Adams - Source: http://www.archives.gov/exhibit_hall/picturing_the_century/port_adams/port_adams_img109.htmlTen plik jest dostępny w zbiorach National Archives and Records Administration i skatalogowany pod numerem ARC (National Archives Identifier) 519983., Domena publiczna, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=118224

Nie wiem jak na Was działa to zdjęcie. Ja nie mogę oderwać od niego wzroku. To jest doskonałość wcielona. Moryc, ty nie wierz własnym oczom, to nie może być (cytat). Oprócz kompozycji niczym z Pieta Mondriana, to zdjęcie daje po prostu genialne wrażenie. Jest tu absolutna, boska równowaga światła i cienia, jest tu wypieszczony i widoczny każdy detal, który sprawia że ten obraz jest jak widziany własnymi oczami, jest to wszystko tak ujęte, że nie wyobrażam sobie, żeby mogło to być zrobione lepiej. Każde przesunięcie fotografa o trzy centymetry w dowolną stronę dałoby kompozycję uboższą- wyobraźcie to sobie- na zdjęciu widać dokładnie tyle ile trzeba, żeby zwizualizować proporcje, detale i wrażenie, odbiór. Lekko przycięte okno, krawędź dachu minimalnie wysunięta ponad zwornik bramy, światłocień uwypukla bryły i odległości. Zamykam oczy i nadal jestem w Taos Pueblo.

By Ansel Adams - From 20 MB TIFF scan of original print, cropped to remove print edges, denoising, contrast adjustments, rescaled and converted to JPEG. Photo from Ansel Adams's Manzanar war relocation center photographs (alternative overview). Z zasobów Biblioteki Kongresu Stanów Zjednoczonych, oddziału Prints and Photographs division jest dostępny pod numerem ppprs.00370., Domena publiczna, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=29493


Ansel Adams: Portrait of Half Dome-Yosemite National Park
Wkrótce, dzięki koneksjom swoich co raz bardziej wpływowych znajomych Adams zorganizował swoją wystawę w waszyngtońskim Smithsonian Institute, z zachwytami przyjętą przez publiczność i znawców. Sam autor podchodził jednak krytycznie do swojej pracy i nie chciał zatrzymywać się w rozwoju, nie szukał gloryfikacji, udoskonalał technikę, stosował coraz częściej zbliżenia, przemyśliwał swoje priorytety. Dwa lata później założył wraz z Edwardem Westonem i Imogen Cunningham stowarzyszenie „f/64”, która postulowało tworzenie „czystej i prostej fotografii”. F/64 pochodziło oczywiście od ulubionej wartości przesłony, dającej maksymalną głębię ostrości od pierwszego do ostatniego planu na zdjęciu (Należałoby zauważyć, że takiej wartości przesłony nie dają dzisiaj nasze małoobrazkowe obiektywy, no ale i głębię ostrości dają znacznie większą).

Adams z powodzeniem prowadził przejęte po teściach Studio Best w pobliżu doliny Yosemite, sprzedając turystom odbitki swoich zdjęć i albumy. Dzisiaj to dawne studio jest jego szacownym muzeum. Sukcesy wystawowe i namowy Paula Stranda skłoniły go do otworzenia swojej własnej galerii w San Francisco, zaczął też publikować eseje w kilku pismach fotograficznych.

Foto: Ansel Adams
Lata trzydzieste to, jak wiemy, kryzys w USA, przemiany społeczne i migracje bezrobotnej ludności, fotografowane przez znanych reporterów i opisywane przez Steinbecka w "Gronach Gniewu". Adams nie czuł się reportażystą społecznym, ale i on miał wolę działania. Zaangażował się w ochronę ukochanej przyrody, która coraz mocniej ustępowała w dolinie Yosemite przed zakusami deweloperów. U wylotu doliny stawiano już w tym czasie baseny, hotele i hale handlowe. Fotograf wydał wtedy album „Sierra Nevada, ścieżki Johna Muira”. To ta jego książka wybitnie przyczyniła się do uchwalenia przez Kongres ustaw określających obszary parków narodowych Sierra Nevada i Wielkiego Kanionu.
Kryzys w USA, to także czas, gdy Studio Best nie prosperowało najlepiej. Cienkie czasy odczuwali wszyscy. Adams podejmował wtedy najróżniejsze komercyjne kontrakty fotograficzne dla dużych firm, w rodzaju Kodaka, AT&T, Pacific Gas and Electric i magazynu „Fortune”. Te zlecenia nie były specjalnie zgodne z jego zainteresowaniami i zajmowały dużo czasu, ale dawały stabilizację. Fotografował w wolnym czasie swoje pejzaże.
W 1939, po kilku kolejnych wystawach, został edytorem pisma „U.S. Camera”, ówcześnie najważniejszego magazynu fotograficznego w Stanach. Tam prawdopodobnie poznał słynnego animatora i krytyka fotografii Edwarda Steichena, późniejszego szefa działu fotografii Museum Of Modern Art w Nowym Jorku (o którym PISAŁO SIĘ na Fotodinozie). Rok później sam Adams zorganizował największą i najgłośniejszą wystawę fotograficzną swoich czasów „A Pageant of Photography”, którą odwiedziły wielkie tłumy zwiedzających.
W latach czterdziestych Adams tworzył i udzielał się na niwie fotografii dosłownie na wszystkich polach. Wydał swój przewodnik-album po Dolinie Yosemity, rozpoczął wykłady dla studentów fotografii na Art Center School of Los Angeles, gdzie wraz z Fredem Archerem kodyfikował swój, wspomniany wyżej System Strefowy. 
Napisałem, że System Strefowy powstał przed II Wojną Światową, co jak widać w naszej części świata jest nieprawdą, owszem- przed włączeniem się do wojny przez USA, kiedy w Stanach życie biegło swoim torem, gdy tymczasem w Europie trwał krwawy konflikt, który zrujnował dawne porządki i wymordował miliony ludzi, zwłaszcza w Europie Wschodniej.
Ameryka myślała już niewątpliwie o wojnie. Wśród wykładów o technice naświetlania i wywoływania zdjęć dawanych przez Adamsa, były też takie przeznaczone dla wojskowych fotografów. W gazetach wrzało, ale na razie nie zakłócało to codziennych działań.
W 1941 roku Ansel Adams dostał rządowy kontrakt na zrobienie fotografii pejzażowych dla U.S. Department of the Interior (Wydział Zasobów Wewnętrznych), przedstawiających parki narodowe, rezerwaty Indian i inne dziedzictwa. Fotografie miały w wielkich formatach ozdobić ściany nowych budynków departamentu. Na projekt ten Adams poświecił wiele miesięcy pracy. Jest też ten kontrakt przyczynkiem do historii trudnych i zawikłanych ścieżek, jakimi kroczy prawo autorskie i rządowe zamówienia.
Adams dostał zapisane w kontrakcie pozwolenie na wykonywanie w trakcie trwania projektu zdjęć na prywatny użytek, robionych na własnych materiałach, w czasie nie opłacanym przez amerykański rząd. Rzecz miała być odnotowywana szczegółowo w notatniku dziennym, gdzie fotograf zapisywał dniówki za które wystawiał rachunki Wydziałowi Zasobów Wewnętrznych.
Jednakowoż dokładne zapisy w dzienniku nie weszły w krew Anselowi Adamsowi, co można zrozumieć. Biurokracja zawsze jest nieco skonfliktowana z artyzmem. A Artysta z biurokrację. Podczas długich wypraw Ansel zrobił wielkie ilości zdjęć, wśród nich i to, które obrosło legendą, zatytułowane „Moonrise, Hernandez, New Mexico”. Adams opisywał okoliczności jego zrobienia w swoich późniejszych książkach- w każdej nieco inaczej. W bardziej dramatycznym z opisów, jadąc drogą o zachodzie słońca, zauważył księżyc nad wioską, wieczór zapadał szybko, a on w aparacie miał tylko jedną klatkę. Spiesząc się nie mógł znaleźć światłomierza, przyjrzał się scenie i ocenił jasność przyszłego zdjęcia na oko, mając w pamięci znaną sobie wartość luminancji księżyca, wedle której nastawił parametry aparatu. Zdjęcie ukazało się w „U.S. Camera”, wybrane do edycji przez Edwarda Steichena.
Ansel Adams: Moonrise, Hernandez, New Mexico
 Zdjęcie to sprawiło nieco kłopotów. I trochę pożytków.
Po pierwsze okazało się dość kłopotliwe w naświetlaniu negatywu, zbyt ciemne i z mało wyraźnym pierwszym planem. Technika z lat 40-tych nie dawała mu do końca rady. Dopiero w latach 70-tych Ansel Adams przysiadł nad nim w ciemni i wypracował sposoby i materiały, które w pełni oddawały jego zamierzenia. To przyczyniło się do wielkiego renesansu tego pejzażu. Fotograf zrobił wtedy 1300 sygnowanych odbitek zdjęcia, większość w formacie 16x20 cali (40x50cm). Wartość tych sygnowanych odbitek osiągnęła 25 mln dolarów i dała w jesieni życia Anselowi Adamsowi pełną niezależność i brak konieczności zatrudniania się do projektów komercyjnych. W 2006 roku jedną z odbitek sprzedało Sotheby's za 609.600 dolarów.
Tutaj przykłady jak Adams edytował i podkręcał to zdjęcie na przestrzeni lat, korzystając z tego samego negatywu:

Ansel Adams na tle swojego pejzażu z księżycem- po lewej wersja najwcześniejsza, po prawej- najpóźniejsza.

Przypomina mi się tu historia Lou Reeda, który za tantiemy z jednej piosenki „Walk on the Wild Side” przez czterdzieści lat utrzymywał ze wszystkimi opłatami swoje nowojorskie mieszkanie.
Wróćmy do studia.

Zdjęcie „Moonrise” sprawiło jeszcze jeden kłopot. Czy było prawną własnością fotografa? Czy może jednak należało do U.S. Department of the Interior? Adams zapomniał zanotować datę jego zrobienia. Dokonano śledztwa i na podstawie astronomicznych obliczeń ustalono położenia księżyca wedle zdjęcia. Zostało zrobione 1 listopada. Dziennik odnotował, że tego dnia Adams nie pracował dla rządu.
Tymczasem 7 grudnia Japończycy postanowili zatopić amerykańskie okręty na małej wysepce pośród Pacyfiku. Stany przystąpiły do wojny. Armia zaczęła szybko organizować jednostkę fotograficzną pod wodzą Edwarda Steichena (wspominałem już o niej przy okazji TEGO wpisu). Steichen znał możliwości Adamsa, zresztą po wydaniu jego biblii fotografów, opisującej wszystkie etapy robienia zdjęcia- trylogii „The Camera”, „The Negative” and „The Studio”, był on traktowany jako wyrocznia i najbardziej doświadczony człowiek w tej branży. Steichenowi zależało szczególnie na tym „The Studio”. Adams współpracował w czasie lat wojny z amerykańską armią, wykonując odbitki strategicznych zdjęć lotniczych, między innymi tajnych japońskich baz na Aleutach. Był jednak w duchu humanistą i nie był bezkrytyczny. Na przykład internowanie amerykanów japońskiego pochodzenia bardzo go skonfundowało, pojechał do obozu internowania i zrobił tam reportaż, wystawiony później w Museum of Modern Art.
Po wojnie fotograf cieszył się już powszechnie uznaną sławą i szacunkiem. Doceniony przez Fundację Guggenheima wykonał na jej zlecenie zdjęcia do albumu o wszystkich parkach narodowych Stanów Zjednoczonych, rodzaj almanachu z najpiękniejszymi pejzażami Ameryki. Co jak co, ale przyrodę to USA ma zupełnie odlotową, zwłaszcza pod względem skali. Gejzery, łańcuchy górskie i jeziora na zdjęciach Adamsa nabierały wyjątkowego blasku i epatowały monumentalizmem, zwłaszcza że cierpliwy i doświadczony fotograf poświęcał im wiele czasu, portretując w różnych porach dnia i roku i wyczekując na odpowiednią pogodę.
"Czasem zjawiam się wtedy gdy Bóg jest gotowy na to. aby ktoś tylko kilknął spust migawki"- mawiał.

Ansel Adams: Thundercloud, Lake Tahoe 1938

Ansel Adams: Dunes, Oceano

Ansel Adams: Tenaya Lake Clouds

Ansel Adams: Teton National Park

Ansel Adams: Old Faithful Geyser, Yellowstone


Ansel Adams: Zabriskie Point, Death Valley National Monument.

Ansel Adams: Fountain Geyser Pool, Yellowstone National Park 1942

 Jeszcze we wczesnych latach 40-tych Adams skonstruował na dachu swojego auta specjalną platformę dla fotografowania i montował ją później na swoich kolejno zmienianych środkach lokomocji. Zastanawia mnie tylko, czy owa platforma rzeczywiście aż tak bardzo ułatwiała wielkoformatowe zdjęcia- podwyższała korzystnie punkt widzenia, jednak zważywszy na miękkie resory amerykańskich aut i dłuższe czasy naświetlania...


W latach 50-tych Ansel Adams udzielał się też dziennikarsko, organizując fotograficzne pismo „Aperture” i pisząc liczne artykuły. Był zapalonym i naprawdę wytrwałym edukatorem. Od roku 1955 przez ciągłe dwadzieścia sześć lat prowadził roczne kursy dla studentów fotografii. Przy tym nadal poświęcał się komercyjnym zleceniom, aż do wspomnianej reedycji „Moonrise”, która ustawiła go finansowo- między innymi był stałym współpracownikiem firmy Polaroid, tej od zdjęć natychmiastowych.



 Napisał dla niej nawet poradnik fotograficzny. Zdjęcia na Polaroidach wykonane przez Adamsa zapewne są jednymi z najlepszych pejzażowych zdjęć zrobionych tym formatem.
foto: Ansel Adams

Najbardziej znane zdjęcie Ansela Adamsa na Polaroidzie: El Capitan Winter

Oprócz tego wydawał własne książki- poradniki o fotografii.
"Zdjęć nie tworzy się tylko aparatem fotograficznym. Podczas tworzenia fotografii wykorzystujesz również wszystkie obrazy które widziałeś, książki które przeczytałeś, słyszane utwory muzyczne oraz ludzi których kochałeś"
                  Ansel Adams
W 1966 roku został członkiem Amerykańskiej Akademii Sztuk i Nauki, a w 1980-tym Jimmy Carter odznaczył go Presidential Medal of Honour, najwyższym amerykańskim odznaczeniem przyznawanym cywilom.
Sukces Ansela Adamsa i pomnikowa pozycja jaką zyskał, wiąże się z tym jakim był człowiekiem i czemu poświęcił swoją twórczość, ale także z czasami w których żył. Były to jednak, myślę, lepsze czasy dla fotografii niż dziś, pomimo dzisiejszej szerokiej jej dostępności. Była ona wtedy medium naprawdę wszechmocnym, władnym zmieniać społeczeństwo i kształtować poglądy, a przy tym cieszyła się szerszym niż dzisiaj uznaniem. Adams podsumował to prosto: "Nie każdy wierzy obrazom, ale ludzie wierzą fotografiom"
Tematyka jego zdjęć brzmiała w zupełnej harmonii z zainteresowaniami społecznymi Amerykanów, ich poczuciem dumy i wyjątkowości, które to uczucia zdjęcia Adamsa niewątpliwie budowały. Przy tym konsekwencja z jaką pracował i rozwijał się, dążenie do pełnego poznania dziedziny jaką się zajmował- jest godne podziwu.
 "Życie jest twoją sztuką. Otwarte i świadome serce to twój aparat fotograficzny. Twoja jedność ze światem jest twoim filmem. Twoje jasne oczy i łatwy uśmiech to twoje archiwum"
                                   
Tutaj mała dygresja- Adams próbował fotografii barwnej (choćby Polaroidy), ale nigdy nie stała się jego ulubioną dziedziną. Był wierny czerni i bieli. Jak sam mówił- nad fotografią barwną, od momentu zrobienia zdjęcia, aż do momentu wywołania odbitki- nie da się panować w całości. A to było jego konikiem, sednem jego twórczości- całkowite ogarnięcie procesu fotografowania. Niektórzy mówią, że spodobałaby mu się dzisiejsza cyfrowa obróbka.
Ilość epigonów jakiej dorobił się Adams jest po prostu niezliczona. W każdej Castoramie i Ikei stoją dziesiątki czarno-białych fotografii za 49,90, które powtarzają techniki Adamsa w jakich przedstawiał swoje imponujące pejzaże- maksymalną głębię ostrości, staranną rozpiętość tonów, harmonijną kompozycję.
 

Myślę nadal o Taos Pueblo...
Szkoda żeśmy w 1977 roku oryginalnego zdjęcia Taos Pueblo nie wysłali obcym cywilizacjom, przyklejając przylepcem do złotej płyty.
To pierwotnie wysłane Voyagerem 1, "The Snake river" nie spodobałoby się samemu Adamsowi. Jakość reprodukcji nie spełniała z pewnością jego standardów.
Zdjęcie Ansela Adamsa z oryginalnej złotej płyty wysłanej Voyagerem 1 (porównajcie z pierwszym zdjęciem tego wpisu)

Pozostaje tylko zacytować Stanisława Lema, zmieniając nieco kontekst:
Wiedząc, gdzie mają ideały
I ujść nie mogą z tej zasadzki,
Litością zdjęty Kosmos cały
Nad wami załamuje macki.


Wesołych świąt!

Fabrykant

P.S. Artykuł ten nie powstałby, gdyby nie inspiracja na Fotoblogii, gdzie Ansel Adams został opisany stosunkowo skrótowo, tak że rzuciłem się do pogłębiania wiedzy: http://fotoblogia.pl/8554,dlaczego-ansel-adams-stal-sie-legenda



http://www.kadrzasada.pl/cytaty-o-fotografii-ansel-adams/

poniedziałek, 21 marca 2016

Musi być przyszłość. Pierwszy wywiad na Fotodinozie.


Zawsze był gdzieś w mieście. Kiedy potrzebowało się film do aparatu to się tam zaglądało. Sklep Fotonegatyw i jego właściciel, pan Dariusz Krakowian.
  • Fotodinoza:  Zdycha ta fotografia analogowa, czy jednak nie zdycha?
  • Dariusz Krakowian: Nie. Aktualnie myślę że w Polsce jest tendencja wzrostowa. Natomiast zdychać to ona zdychała jakieś osiem dziewięć lat temu. 
  • Właśnie czy był jakiś kryzys w tej branży? 
  • Był. Osiem- dziewięć lat temu, to był duży kryzys, kiedy generalnie duża ilość osób zafascynowała się nową technologią. 
  • Cyfrówka weszła i wszyscy się na nią rzucili.
  • Tak. A w tej chwili myślę, że dużo młodych ludzi zainteresowało się fotografią analogową, a poza nimi spora część osób, w wieku powiedzmy koło czterdziestu, czterdziestu pięciu, pięćdziesięciu lat
  • Czuje nostalgię? I chce sobie przypomnieć młodość?
  • Tak. Dokładnie. Ci którzy mają czas. I warunki finansowe przede wszystkim. Bo niestety jest to dosyć drogie, jak na polskie warunki hobby. Charakterystyczne jest to, że przychodzi taki klient i mówi "Wie pan co, kiedyś miałem całą ciemnię, powiększalnik, a teraz muszę to wszystko u pana kupić, za ciężkie pieniądze. A to wydałem, a tamto wyrzuciłem, przeprowadzałem się, w piwnicy leżało, nie było potrzebne". Rozumiem ich, bo niestety teraz nie ma nic taniego. Jeśli chcemy kupić podstawowe rzeczy, koreks na przykład- to niestety jest to wydatek od 110 do 120 złotych. Fakt, że koreksy, w stosunku do polskich Krokusów, czy do radzieckich koreksów są dziś zdecydowanie lepsze, szczelniejsze, i przede wszystkim te szpule są takie, że łatwo jest włożyć film. Ale jeżeli ktoś w skali roku wywoła jakieś 20- 25 filmów, to już mu się ten wydatek opłaci, dlatego że usługi są drogie i jakość tych usług pozostawia często sporo do życzenia. Ze slajdami, czyli procesem E6 to jest już w ogóle problem, bo w Łodzi są może jeszcze dwa zakłady, które to wywołują. Nawet jeżeli ktoś chce samemu wywoływać kolorowe negatywy, czy slajdy to nie jest to aż takie kosztowne, fakt że trzeba na to trochę czasu poświęcić.  Przy kupnie małego zestawu wychodzi, jak liczyłem, koło 11 złotych za film- zatem nie jest to 30 złotych jak za usługowe wywołanie. I jest duża powtarzalność wyników.
  • Nie jest źle.
  • Jakoś ten rynek się utrzymuje, pomimo głoszonej śmierci klasycznego negatywu, czy filmu srebrowego.
    Ci właśnie, dawni i nowi użytkownicy zaczęli robić zdjęcia... To znaczy- może nie dokładnie robić zdjęcia- raczej naświetlać filmy. I skanować. Teraz jest to najpopularniejsza tendencja. Mniej osób na pewno robi odbitki.
  • Czyli ta chemia do wywoływania i odbitek nie jest aż tak popularna?
  • Proporcjonalnie- nie sprzedaje się jej aż tak dużo.
  • A jeśli chodzi o ilość asortymentu jaki jest na rynku? Czy nadal każdy dostanie wszystko co mu potrzeba?
  • Nie. Na pewno nie. Przez ostatnie parę lat sporo producentów się jednak wykruszyło. Zacznijmy od producentów- Ilford utrzymał się. Po ostatnich zmianach, które się w tej firmie zdarzyły w jej managemencie, ich produkcja, te znane, podstawowe materiały od x lat produkowane- są produkowane nadal. W formatach małoobrazkowych, średnich, czyli 120, a część produkcji w błonach ciętych w formatach od 9x12 aż do tzw. UTF-ów, czyli różnych dziwnych formatów na zamówienie, ciętych nawet do rozmiaru 24x32 cm
  • O rany, aż takie?
  • Nawet większe jeszcze. Ilford produkuje, ma się dobrze, podobno mają dosyć duży wzrost sprzedaży materiałów. Na pewno w Polsce odnotowali spory wzrost sprzedaży filmów, zwłaszcza w porównaniu roku 2015 do 2014. 
    Co u Kodaka? Część materiałów, jeśli mówimy o negatywach czarno- białych, Kodak wycofał. Zlikwidował produkcję slajdów.
  • W ogóle?
  • Tak. Od trzech czy czterech lat nie ma w ogóle w asortymencie Kodaka slajdów. Zostały tylko negatywy barwne, małoobrazkowe czyli cztery serie profesjonalne, no i ta klasyka, filmy popularne, czyli Kodak Color, Kodak Gold i Ultra Max.
    Okazuje się jednak, że Kodak w zeszłym roku zanotował bardzo duży wzrost sprzedaży. Owszem, udało się to na pewno też dzięki wprowadzonym podwyżkom. Po prostu producenci gremialnie podnieśli ceny- tak samo Fuji, które wprowadziło podwyżki w listopadzie, dwudziesto- dwudziestoparo procentowe, ograniczając asortyment. Ale wydaje mi się, że teraz się to ustabilizowało, i ta część asortymentu która jest produkowana- będzie nadal produkowana.
    Kiedyś ceny filmów były bardzo związane z cenami srebra, bo to jest główny komponent. Ale potem się to pozmieniało. Producenci teraz... no teraz jest taka tendencja, że nadchodzi koniec roku obrachunkowego i nie zdarzyło się jeszcze, żeby producent obniżył cenę, wprost przeciwnie- zawsze jest tam coś dołożone.
  • Ale widać popyt nie spada, czyli wszystko jakoś się tam równoważy...
  • No, oni wiedzą co robią. Tak to wygląda.
  • Jakaś przyszłość jest.
  • Musi być przyszłość, skoro są wprowadzane nowe rzeczy. Czy też nawet podejmuje się próby przywrócenia różnych materiałów, które wcześniej zniknęły. Jest tak w przypadku niemieckiego Adoxa, który wprowadza nowe papiery i nowe filmy. Ale jest to firma która bardzo prężnie, bardzo sprawnie działa na rynku ogólnoświatowym, nie tylko europejskim. No i Czesi, czeska Foma.
  • Trzyma się nieźle.
  • Trzyma się nieźle, mają bardzo dobrą sprzedaż na rynkach światowych, opinie mają świetne w Stanach, w Japonii, wprowadzili rok temu całkowicie nowy materiał czarno-biały Retro-Pan 320, na razie tylko w formacie małoobrazkowym i jako błony cięte. U mnie ten film jest dostępny w rozmiarach od 9x12 do 8x10 cala.
    Nawet Rosjanie podobno przywrócili produkcję, chociaż to nie jest ta sama ilość co kiedyś. Ale w amerykańskim sklepie widziałem te filmy ostatnio- reklamowali najnowszą rosyjską produkcję.
    Nie działa to wszystko może na taką skalę, jak w fotografii cyfrowej, gdzie wprowadza się co chwila nowości, matryce, aparaty i tak dalej, ale jak na tę niszowość i specyfikę rynku, to jednak coś się nowego pojawia. Reaktywują się jakieś małe firmy, które odkupują licencje na tradycyjne produkty... Myślę, i mam nadzieję że się to ustabilizuje na takim poziomie jakim jest. Ja bym chciał, żeby było na takim poziomie jaki jest i żeby nic już nie było wycofywane z produkcji. Jeżeli będzie tak jak jest- to już jest dobrze, jeżeli pojawi się jeszcze coś nowego- to super.
  • A jeśli chodzi o strukturę sprzedaży u Pana? Czy dużo takich, że tak ich nazwę pstrykaczy niedzielnych, co to kupują film i zanoszą do laboratorium żeby wywołać w C41, czy raczej hobbyści, którzy sami wywołują?
  • Wydaje mi się że w większości są to ludzie, którzy szukają tego, czego na ogół nie można dostać w Polsce . Asortyment mam dość szeroki i mam na półce materiały, których na ogół w Polsce się nie uświadczy.
  • Na stronie rzuciły mi się w oczy nawet materiały do solaryzacji.
  • Też, ale przede wszystkim techniki litowe, które stały się ostatnio popularne. Spory wzrost jest też jeśli chodzi o materiały kinematograficzne. O, widzi pan, tę tak zwaną normalną Ósemkę.
  • Do kręcenia filmów, rozumiem? Do tradycyjnych kamer?
  • Tak. I do Super Osiem. Tego jest w tej chwili u mnie, policzmy raz, dwa... siedem materiałów do Super Ósemki na bieżąco. I kolory i czarno-białe. Do Ósemek też spory wybór jest.
  • No proszę, nie spodziewałem się.
  • Jeśli chodzi o proporcje sprzedaży, to wiadoma sprawa, że najlepiej się sprzedaje klasyka- z filmów negatywowych Ilford HP5, zarówno w wersji małoobrazkowej jak i typ 120, i Kodak Tri-X 400. Wśród innych materiałów jest już duży rozrzut ilościowy. Z tanich materiałów dobrze sprzedają się na przykład Ilford-Pan'y, ale aktualnie to jest to niższy poziom sprzedaży niż czeskiej Fomy, która ma teraz w Polsce spory renesans popularności.
  • A w Polsce w ogóle ktoś jeszcze produkuje filmy?
  • Nikt. Już nikt. W Polsce od momentu kiedy padł Foton już się nic nie produkuje. Foton był przejęty przez Fomę, przez dwa lata utrzymywali jeszcze fabrykę, potem zabrali cały park maszynowy, część produkcji chemii proszkowej została przeniesiona do Czech i tam jest produkowana pod starą polską fabryczną nazwą, pięć pozycji nadal jest sprzedawanych.
  • Chemii, typu utrwalacze, wywoływacze też się w Polsce nie robi?
  • Nie. Nic. Wszystko jest sprowadzane.
  • A pan sprowadza bezpośrednio od producentów?
  • Tak. Wie pan, jeśli chodzi o dystrybucję różnych firm w Polsce, to po pierwsze jest to zbyt niszowa sprawa, żeby opłacało się producentom utrzymywać duże przedstawicielstwa. Te wszystkie materiały mają krótkie terminy ważności, nie opłaca się tego trzymać i nie ma też aż takiego zapotrzebowania. Niestety.
    Właściwie są tylko dwie firmy, które są przedstawicielstwami dużych „brandów”- pierwsza to chemia Tetenala, która ma swoją markę i jest bardzo dobra- oni utrzymują towar na bieżąco. 

    A drugi to Ilford. Jeśli chodzi o Ilforda, to mają taką zasadę, że fabryka nie chce sprzedawać mniejszym firmom tylko kieruje je do centrów dystrybucyjnych. Ale w polskich warunkach to funkcjonuje niezbyt dobrze. Sami się do tego przyznają, mówią zresztą, że opłacalność utrzymywania sieci sprzedaży w Polsce jest niewielka. Tak to wygląda.
    No i większość chemii, nie tylko zresztą chemii, bo i filmów i papierów jest sprowadzana bezpośrednio z fabryk. Z resztą uważam, że to jest korzystne, bo jest bardzo wielu małych producentów, także w Europie, którzy produkują różne specjalistyczne rzeczy. Owszem, relacje cenowe do zarobków w Polsce są dosyć wysokie, cały czas jest pewna bariera finansowa, jak z każdą inną importowaną rzeczą. Jeżeli ktoś traktuje fotografię jako hobby i chce się w to bawić, to niestety musi poświęcić trochę grosza. Tak samo jest z płytami analogowymi, z golfem, z łowiectwem, z każdym hobby jest tak samo- im bardziej się "wjeżdża w temat", tym większe koszta się niestety ponosi, ale robi się to bądź co bądź dla własnej satysfakcji.
  • A jak pan myśli- w którą stronę ten rynek pójdzie? W stronę ekskluzywną i całkowicie niszową? Czy ma to jeszcze szansę na jakąś szerszą popularność?
  • Myślę że może być to jakaś seria cyklów popularności, co trzy- cztery lata kolejne, ale... Nie. Myślę że to już nie będzie żaden wysoki wzrost. To się utrzyma na jakimś tam pułapie, z małymi skokami in plus, bo zawsze są pewne mody. Są kreowane mody na fotografię. Wiadomo, była Lomografia parę lat temu...
  • A teraz? Teraz już nie? Przysiadło?
  • Myślę że trochę przysiadło. W Polsce przysiadło na pewno. Jest teraz moda na wkłady natychmiastowe, czyli to co dawniej się nazywało Polaroidem, to co produkuje w tej chwili Impossible, co jest niestety stosunkowo drogą rzeczą jak na polskie relacje.
     Ale jest to moda i jest tutaj wyraźna tendencja wzrostowa. Nie wiadomo jak długo to potrwa, ale jeżeli fabryka Impossible co chwila wprowadza coś nowego do oferty, to znaczy że...
  • Biznes się kręci.
  • Tak. Wie pan, Polska to jest jednak bardzo ciężki rynek. To wynika z tego, że u nas jest pewna tradycja fotografowania, ale jak patrzę na sąsiednie kraje, nie mówię już o Niemczech, ale choćby w Czechach- trochę lepiej to wygląda. Tam jest bardzo głęboko zakorzeniona ta tradycja i powiedziałbym- kultura dobrego zdjęcia. Nie jest to może najlepsze określenie, ale...
  • Fotografia jest bardziej popularna po prostu.
  • Tak.
  • A jeśli chodzi o zagranicznych klientów to też się panu trafiają?
  • Tak, tak. Jak najbardziej- Szwecja, Norwegia, generalnie nie jest ich dużo, bo pewien problem kosztowy stanowi przesyłka, ale mam kilku- kilkunastu stałych klientów, którzy się u mnie zaopatrują. Może przez to że parytet nabywczy złotówka/ euro trochę lepiej tam wygląda. Poza tym prawda jest taka, że nawet w dużych zachodnich sklepach internetowych często pewnych materiałów po prostu nie ma na stanie. Czasem trzeba sporo czekać. Ja mam firmę mniejszą, ale wszystko to co jest oferowane na stronie internetowej jest dostępne i aktualizowane co 30 minut. Nie sprzedaję fikcji. Mam swoją stałą, konkretną ofertę, która jest aktualna. Jeżeli ktoś szuka czegoś bardzo specjalnego, czego na stronie akurat nie ma, no to wtedy ewentualnie szuka się źródła zaopatrzenia i klient musi chwilę poczekać.
  • Skąd pomysł na ten biznes? Zawsze pan w Łodzi gdzieś tam był, od kiedy pamiętam.
  • Dwadzieścia sześć lat w tej branży. Skąd pomysł? Dlatego, że zawsze się interesowałem fotografią. Stąd, że robiłem odbitki od jedenastego roku życia. Miałem własną ciemnię, razem z moim ojcem. W pewnym momencie- lata osiemdziesiąte- wiadomo jak to wyglądało. Zaopatrzenie, zdobycie czegokolwiek graniczyło z cudem, trzeba było mieć znajomości, układy.
  • Szperać i szukać.
  • Tak. Wtedy jedyne filmy jakie były dostępne, pojawiały się tylko wtedy, kiedy rzucili dostawę na do sklepu na Piotrkowskiej 85. I to były polskie Fotopany. Fotopan HL jeżeli rzucili to było super! No i ORWO-skie MP 20, MP 22. MP 27, który był po prostu strasznym materiałem. Tragicznym
  • Kojarzę ten sklep.
  • Kojarzy pan? U Dziadka, tak zwanego. Jak rzucili te filmy Orwowskie, to tylko jak się miało układy to się je dało kupić. Potem otworzył się sklep na Zgierskiej, przy Bałuckim Rynku, był potem sklep na Piotrkowskiej 26, później firma Tomaszewski go przejęła... W roku 90- tym, albo 91-szym... Nie to w 1990 tym roku było, z kolegą, który też fotografował, stwierdziliśmy, że pojedziemy do Czech, po raz pierwszy, do fabryki Fomy, spróbujemy załatwić jakiś kontrakt. No i przez długi czas ciągnęliśmy bardzo duże ilości Fomy, prowadziliśmy spółkę. To wszystko się rozeszło, mój kolega splajtował... To było właśnie jakieś dziewięć, dziesięć lat temu, kiedy jak wspomniałem szanse na przetrwanie fotografii analogowej wydawały się bardzo słabe. Mimo tego, że ilość materiałów na rynku była jeszcze wtedy- ogromna. Jednak nastąpił radykalny spadek sprzedaży. Radykalny. Myślę, że mogło to być nawet 80 procent w dół- obrót porównywany rok do roku. Ponieważ interesowała mnie ta branża, znałem się na tym, stwierdziłem że, no cóż- jest to nisza, ale przynajmniej wiem co sprzedaję. Nie wciskam kitu.
  • I co? Bawił się pan wszystkimi zabaweczkami jakie ma pan na stanie?
  • Czy się bawiłem? No, w dziewięćdziesięciu, dziewięćdziesięciu pięciu procentach bawiłem się. Na pewno. Może nie każdą chemią, którą posiadam, bo w tej chwili nie mam już na to czasu, natomiast znam opinie moich klientów. Znajomych klientów, którzy tę chemię używają. Szukam też stale informacji w światowych publikacjach, bo na polskich opiniach, powiem szczerze, czasem strach się opierać. Nie neguję tego, rozumiem, jednemu coś będzie odpowiadało, drugiemu- nie, ale jest mnóstwo miażdżących opinii, pisanych a priori. Ludzie przekombinowują po prostu.
    No i tak się to zaczęło, a w międzyczasie zdawałem też do FAMU na fotografię (Filmová A Televizní Fakulta Akademie Múzických Umění V Praze- przypis Fotodinoza), to była najlepsza szkoła fotografii w obozie socjalistycznym, no ale niestety... Nie dostałem się. Potem próbowałem na operatorkę zdawać, ale to jest już inna historia... I tak sobie koegzystuję z tego interesu.
  • Żyć się da?
  • Ciężko, bo ciężko, i nie jest to takie proste- problemem jest ciągłość zaopatrzenia. Niestety trzeba inwestować własną kasę, nikt nie daje kredytów odroczonych. No i kwestia najważniejsza- trwałość tych materiałów. To jest bardzo istotne, staram się, z resztą chyba jako jeden z nielicznych sprzedawców w Polsce, aktualizować terminy ważności materiałów na stronie internetowej- tam gdzie jest to możliwe. Staram się brać materiał z dłuższym terminem ważności, no ale czasami się zdarza, że partner handlowy poinformuje że będzie to taki a taki termin, a okazuje się, że przychodzi materiał z terminem dużo krótszym, na przykład trzymiesięcznym. To jest czasem nie do przeskoczenia. Trudny rynek. Nie jest też do końca tak, że wszystko z katalogu jest u producenta dostępne. Okazuje się, że składając zamówienie na pięć błon ciętych- tych błon producent fizycznie nie ma na stanie. Trzeba czekać dwa trzy miesiące na realizację- dla producenta nie jest to duże zamówienie, to nie jest sto metrów kwadratowych, tylko jakieś dwadzieścia czy piętnaście i trzeba poczekać, aż będzie mógł to zrealizować. Tak to wygląda. Ciężki, bardzo ciężki system zapatrzenia.
    Nie oszukujmy się- wiem że ludzie mówią, że jestem droższy. Jestem droższy, ale trzeba wziąć pod uwagę, że stałe trzymanie na stanie takich ilości materiałów, chemii, papierów wymaga składowania. Koszty przesyłek także- na przykład takiej butelki wywoływacza- waży z 1,5 kg. Jeśli ja biorę takich flaszek dziesięć- i jeszcze następnych do paczki i następnych, bo producent nie chce sprzedawać tego po jednej sztuce, tylko hurtowo , to koszt przesyłki, wyceniony w euro wychodzi 40-50 euro. Nie jest to niestety pięć złotych.
  • Na pana ryzyko i z określonym terminem ważności.
  • Jest ryzyko, owszem. Sam też ryzykuję. Czasem biorę coś na wyczucie. Znajduję coś ciekawego, wyszukuję dostawcę i zamawiam ten towar, pomimo tego że nie jest on znany w Polsce. Mam nadzieję, że jakiś klient się tym zainteresuje. Są na szczęście ludzie, którzy szperają i szukają różnych nowych rzeczy. To jest plus mojej działalności. Rzeczywiście, czytam czasem opinie o sobie, że sporo rzeczy u mnie można dostać, których nie ma gdzie indziej w Polsce. Tym wygrywam, być może. Może i towar jest droższy- ale jest dostępny. Nie czeka się na na to. Staram się organizować to tak, że jeżeli jest wystawiona oferta na stronie internetowej, to mam towar na stanie, a nie gdzieś tam wirtualnie "na cle", czy u Chińczyków- do sprowadzenia. Oczywiście czasem trzeba poczekać, jeżeli ktoś chce zamówić większe ilości.
  • A filmy APS ktoś jeszcze robi?
  • W tej chwili nie. Nic. Ale jeśli chodzi o dziwne formaty, to na przykład 127- taki osobliwy format, czy 110-tki- tak zwane "pocketowe" są produkowane, a właściwie konfekcjonowane przez Lomography, chociaż to w dużej części są materiały popularnych firm, brandowane marką Lomography, no... choć Lomography nie przyznaje się do tego. O na przyklad Lomography 120 Earl Grey- czarno-białe, w ładnym pudełeczku, kosztuje sporo, bo jest tu znaczek Lomography...
  • Oni się dość słono cenią.
  • Tak. A jest to po prostu czeska Foma. Ludzie na to nie zwracają uwagi, ale jest tu od spodu napis "Made in Czech Republic". To samo jest z czterysetką czarno-białą. Jest opakowanie, jest estetyka, jest chodliwe logo i mamy za to opłatę.
    Z nietypowych rzeczy- 127-mki. W tej chwili to robią tylko Japończycy. Ostatnio też wyszperałem- jest taka firma Blue Moon, amerykańska, oni konfekcjonują na przykład materiały do Minoxa, tych szpiegowskich aparatów, tylko to kosztuje na ich stronie około 20 dolarów, dosyć drogo jak na film tego typu.
  • Kto się chce bawić w Bonda, ten musi trochę zabulić...
  • Kiedyś były u mnie kasetki do Minoxa, ale od kiedy w Europie przestali je produkować- już ich nie mam. Pewnie jednak wyjdzie taniej sprowadzić je indywidualnie ze Stanów, paczką, o ile tylko nie dowalą na granicy cła.
  • James Bond nie ma lekko, jednym słowem.
    Pana sklep jest głównie internetowy?
  • Niekoniecznie. Co prawda większość zamówień, 85% jest "na wysyłki". To jest sklep internetowo wysyłkowy, ale jak ktoś ma ochotę mnie odwiedzić to zapraszam. Zawsze można podjechać i sobie coś fajnego zakupić.
  • Życzę zatem żeby panu wariatów nie zabrakło, tych co to filmy kupują. Dziękuję za wywiad.
  • Dziękuję i zapraszam.

    Sklep Fotonegatyw mieści się w Łodzi przy ulicy Łagiewnickiej 54/56, lokal 23.