czwartek, 27 marca 2014

Esencja z ziemniaka

Martin Kollar

Gdzie my właściwie żyjemy? Kim my właściwie jesteśmy?
Fotografia, o dziwo, także potrafi zadawać takie pytania. Nie każdy fotograf potrafi je zadawać, ale Martin Kollar potrafi.

Robi to z ironią, wierny tradycji czeskiej i czechosłowackiej fotografii, która jak rzadko która łączy tradycję Eliota Erwitta, specjalisty od ironicznych zdjęć, z prześmiewczo- wyrozumiałym spojrzeniem szeregowca Szwejka. Pokazuje rzeczywistość taką jaka ona niby jest, ale jakby troszkę weselej. Przykładem niech tu będzie Viktor Kolař (nazwisko podobne, ale starszy)- genialny wprost, przyjazny obserwator absurdu wizualnego. O nim też kiedyś napiszę, jego zdjęcia wzbudzają u mnie często paroksyzmy śmiechu. 
Viktor Kolař, Ostrava 1989

Viktor Kolař, Ostrava 1992
Jego zdjęcia można zobaczyć tutaj: www.viktorkolar.com



Wracajmy jednak do Martina Kollara.

Martin Kollar jest Czechosłowakiem, jest przede wszystkim operatorem filmowym, a także rejestratorem otaczającego nas świata. Jego dorobek, sądząc po stronie internetowej www.martinkollar.com nie jest zbyt potężny, ale jeden z jego projektów, zatytułowany „Nic szczególnego”, jest według mnie nie tylko oryginalny na tle ironicznych czeskich fotografów, ale też epokowy.
Martin Kollar
Otóż fotografowi udało się uchwycić nieuchwytną, wszechogarniającą Nicość, jaka przenika na wskroś nas wszystkich, i to uchwycić tak żeby było trochę śmiesznie.

Co widzimy na jego zdjęciach? Widzimy to co znamy, o ile jesteśmy Mitteleuropejczykami. Widzimy trochę bałaganu, trochę wiejskiej kultury, widzimy trochę niedoróbek, sprzeczności i trochę podróbek zachodniego blichtru, widzimy rudery, ale nie „Tradizzioni Ruderi Anticci”, tylko nasze, swojskie rudery, bez specjalnych przymiotników.
Możemy tam znaleźć licznych Cytrynów i Gumiaków, nie tylko z branży motoryzacyjnej, ale rzec by można- wszechbranżowych. (https://www.facebook.com/CytrynGumiak)

Zwykle, u innych, niezbyt ugładzona i niezbyt grzeczna Europa Środkowo Wschodnia jest przedstawiana za pomocą spojrzenia krytycznego, lub też spojrzenia reżysera horroru- na ponuro na buro i na poważnie. Z naciskiem na egzotykę, na epatowanie syfem, na obraz znacznie bardziej czarny niż biały. Sam czasami tak ją rejestruję.

Martin Kollar konstruuje obraz od innej strony- jest prześmiewczy, ale wyrozumiały. Opowiada nam raczej dowcipy, ale nie leci ad personam. Mówi- my wszyscy z Nicości, ale tu zawsze tak było i nie przeszkadza to w życiu. A czasami nawet pomaga- niepotrzebne nam Lazurowe Wybrzeże- wystarczy rów melioracyjny.
Martin Kollar

Sam o tematyce swoich zdjęć mówił tak: „ (…) Tu nie ma nic szczególnego. Wszystko jest w jakiś sposób średnie.(...) Ja zaś jestem obserwatorem. Nie wtrącam się w życie ludzi. Pracuję w sytuacjach publicznych, robię to samo co moi bohaterowie. (...) Przygotowuję projekt o zwykłych ludziach, żyjących w zwykłym miejscu. Nie interesują mnie ciekawostki, ani skrajności.” (Tu kokieteria nieco- przypis Fabrykant). Moje zdjęcia na pewno nie są smutne, może niekiedy śmieszą, ponieważ jestem wesołym człowiekiem. Pragnę by fotografie coś mówiły, żeby wywoływały jakieś wrażenie na tych, którzy je oglądają. Chcę by ludzie pomyśleli chwilę o sobie. Dla niektórych być może takie podejście będzie cynizmem, ale ktoś inny powie że to po prostu nudne.”

Inne zdjęcia z albumu "Nic specjalnego" można obejrzeć tutaj:
http://www.martinkollar.com/nothing-special

To jest moje ulubione zdjęcie Kollara. To jest moje ulubione zdjęcie z naszej części świata. Czuję się z tą częścią tożsamy. Jestem jak ten człowiek, z głową zanurzoną w studzienkę kanalizacyjną przy rowerze Ukraina (lub obiektywie Tokina), a za mną biegnie nieco spanikowana kura. A może to kogut jest?

Martin Kollar
Fabrykant
z www.fabrykaslubow.pl


Źródła podane w tekście, oraz "Pozytyw" nr 1/2005







piątek, 21 marca 2014

Pierwszy na świecie test ŻADNEGO obiektywu



- Panie Rosenblatt, a ile kosztuje to szczenię?
-To owczarek, tfu, niemiecki, panie Goldmejer, on kosztuje 100 złotych.
-A duży on urośnie?
-O, duży, panie Goldmejer, wielkie bydlę.
-A ten szczeniaczek, to ile tak kosztuje?
-A to terier. On kosztuje 200 złotych
-A duży ten piesek urośnie?
-No, taki średni- o gdzieś taki.
-Aha. Panie Rosenblatt, a to szczenię ile kosztuje?
-To jest ratlerek, panie Goldmejer, on kosztuje 400 złotych
-I duży on tak urośnie?
-Nie, panie Goldmejer, on taki malutki będzie że się w kieszeń zmieści.
-Aha... (chwila zamyślenia)... To ile kosztuje u pana ŻADEN pies?

Szanowny czytelniku! Wyobraź sobie że wyjechałeś na swój wyjazd marzeń, zabierając ze sobą aparat. Pojechałeś w dzicz (Gdyby tu były człowieki, to by się to nie nazywało dziczą!- cytat), żadnych kurortów, żadnych sklepów, dwadzieścia dni marszu do najbliższej cywilizacji i nagle w środku wyjazdu psuje Ci się przesłona w obiektywie, lub też podczas przeprawy przez amazoński wodospad jego szkła zostają bezpowrotnie zanieczyszczone wydzieliną amazońskiej ryby latającej.
Uratowawszy z opresji siebie i aparat pozostajesz z pytaniem- Co dalej? Twój obiektyw bezpowrotnie stracony. Bez niego możesz co najwyżej uzyskać z Twojej lustrzanki następujące zdjęcia:


Przychodzi Ci na myśl wszystko co wiesz o fotografii, ale bałeś się zapytać na Fotodinozie- obiła ci się o uszy nazwa Camera Obscura i wiesz że gdy zrobić mały otworek w papierze i przyłożyć go do korpusu lustrzanki- otrzymamy obraz na matrycy lub filmie.
Cóż z tego! Podczas przeprawy przez amazoński wodospad wypadł Ci z kieszeni portfel, w którym, oprócz banknotów i paszportu ważnego do 2024 roku, spoczywała Twoja wizytówka, przedstawiająca cię jako dyrektora kreatywnego od księgowości kreatywnej (cytat) i nie masz nawet skrawka papieru, lub innego materiału żeby stworzyć taką Obskurną Kamerę.

Co robić?

Na tą straszliwy moment Fotodinoza przygotowała ratunek. Przedstawiamy Państwu pierwszy test ŻADNEGO obiektywu, który jednakże jest zdolny robić zdjęcia.

UWAGA: OSOBY POZBAWIONE, Z JAKIEGOKOLWIEK WZGLĘDU, LEWEJ RĘKI, UPRASZA SIĘ O NIECZYTANIE.

Skoro wiemy że mały otworek załamuje światło tworząc obraz to... może użyjemy tego:


Zwijamy rączkę przy aparacie, żeby stworzyć otworek, w miarę jak najciaśniejszy, ale żeby coś było widać w wizjerze. Widać coś? No to próbujemy.
Okno sąsiadów

Książka Marcina Górko "System Nikon"
Brama



Pies przy bramie
Fiat Punto II, od przodu
Opel Corsa Van na ulicy
Świerk, albo co.
Tyż świerk.

Przyznajemy bardzo niechętnie, ale za to szczerze, że zdjęcia trzeba trochę obrobić żeby tak wyglądały. Tzn podnieść ich kontrast, bo nie ma siły, żeby obce światło nie wpadało bokami na matrycę. Jak kto chętny to może nawet zdjęcia podostrzać, ale szkoda zachodu, bo i tak są nieostre. Tak musi być widocznie.

WYGLĄD ZEWNĘTRZNY OBIEKTYWU
Miętkie toto i w kolorze cielistym. Pozbawione skali odległości, skali głębi ostrości, pierścieni zoomowania (to raczej stałoogniskowy, choć nie jestem pewien). Za to osłona przeciwsłoneczna wbudowana od strony małego palca.

UŻYTKOWANIE
Nie jest lekko, ale kto powiedział że ma być? Ciekawiło mnie jaką ogniskową dysponuje ŻADEN obiektyw i po zastanowieniu powiem że mój ma około 70mm. Cuś w podobie. Dość trudno uzyskać zadowalający efekt, tj. żeby coś było widać. Ale się da. Proporcja zdjęć na których coś widać do tych pozostałych wynosi dokładnie 47%. Jest to więc sprzęt dobry niemal w połowie.
Stosunkowo trudno uzyskać powtarzalność zdjęć, znaczy utrzymać cały czas taki sam otwór przesłony i jeszcze celować całym zestawem w cokolwiek. Powiem że najlepiej wychodzą kontrastowe obiekty- np. fragment drzewa na tle nieba w miarę łatwo da się sfotografować, ale już napis Nikon na książce Marcina Górko, tak żeby było widać że to napis Nikon, to nie bardzo. Już wiem! To dlatego że używam Canona.

Jak tak jakoś dobrze się ułoży to nawet coś widać.

Fotodinoza uważa, że ŻADEN obiektyw jest genialny, ale trochę niedopracowany. W celu podniesienia jakości polecalibyśmy raczej wywiercić niewielki otworek w dłoni (np. za pomocą śledzia do namiotu), ponieważ dużo łatwiej byłoby zakrywać bagnet aparatu i mielibyśmy większą kontrolę nad kadrem zdjęcia.

ZALETY
-nadaje się do zdjęć okien sąsiadów, psów przy bramie i drzew przy płocie. Ale słabo.
-koszt zerowy. W Rosji i Chinach nawet ujemny- Ljudiej u nas mnogo, i rąk też.
-zawsze pod ręką
-kreatywny jak cholera
-jak ktoś umie, to może wmówić ludziom że jest artystą i dlatego to takie rozmazane

WADY
-nie zawsze działa
-duży rozrzut jakościowy
-nie nadaje się dla osób pozbawionych lewej ręki
-powoduje zakurzenie matrycy i wzrost adrenaliny

I tak, dzięki Fotodinozie jesteś uratowany, Podróżniku z Amazonii. O ile tylko nie zeżre Cię coś po drodze. Branża kreatywna poniosłaby niepowetowaną stratę.


Fabrykant
z www.fabrykaslubow.pl
dyrektor kreatywny walnięty o sprzęty

P.S. Tu się testuje inne obiektywy: www.fotodinoza.blogspot.com


poniedziałek, 17 marca 2014

My oba to jedna osoba.

CZĘŚĆ PIERWSZA (mniej więcej dla wszystkich)


Szanowna publiczności. Fotodinoza dokonała zakupu niekontrolowanego na znanym portalu aukcyjnym („-W jakim portalu się promujesz?- W dzinsowym”). Specjalnie dla Was, Droga Publiczności (no bo przecież nie dla siebie, skądże) wydaliśmy wszelkie swoje oszczędności na takie dwa zestawy:

Canon EOS 500N i dwie sztuki Sigmy 28-70/ 2,8- 4



Canon EOS 3000N i jedna sztuka Canon EF 28-80/ 3,5- 5,6

Zakup ten pozwoli nam (o, włączył mi się pluralis majestatis) na napisanie dwóch artykułów, mamy nadzieję. Jeden będzie o aparatach- i właśnie go czytacie. Drugi o obiektywach, ale w późniejszym terminie.

NOMENKLATURA NOMEN OMEN:
Canon zaczął swoje EOS'y od numerka 650, który był aparatem dla bardziej zaawansowanego amatora, później były następujące numerki: 620 dla jeszcze bardziej zaawansowanego amatora, 750 i 850 dla zielonych amatorów. Potem EOS 600 zastępujący dwa pierwsze aparaty. Zrobił się troszeczkę bigos z tymi numerkami i dopiero wypuszczenie Canona EOS 1 (1989), dla pełnych profesjonałów, ustaliło system w jaki nazywane były poszczególne linie modelowe.
Marketingowcy doszli wreszcie do sensu- otóż, zawsze na szczycie stawki znajdował się Canon z numerkiem 1, w kolejnych wariantach, ale ZAWSZE z jedynką w nazwie. To był aparat najwyższej półki- dla zawodowców.
Potem półprofesjonaliści dostali aparaty z pojedynczą cyfrą (zaczęto od EOS'a 10, ale potem cyfry zeszły w dół), EOS 5, EOS 3.
Zaawansowani amatorzy dostali najpierw EOS'a 100, a potem aparaty z dwoma cyferkami- EOS 50, EOS 30.
Amatorzy z ambicjami do rozwoju dostali modele trzycyfrowe, dziedziczące schedę po EOSach 750 i 850.
Amatorzy zieloni otrzymali linię aparatów z czterema cyferkami- zaczętą EOSem 1000.
I tak jest na szczęście do dzisiaj.

Cyferki określają półkę zaawansowania aparatu, oraz kolejne generacje modelowe- teraz będzie uproszczenie: na początku były numerki od „1”: EOS1, EOS 10, EOS 100, EOS 1000F (1989-1992), potem od „5”: EOS 1n, EOS5, EOS50, EOS500, EOS5000 (1992-1998). Potem od „3” (1998- 2004 kiedy numery przeszły już na cyfrówki).
Dodatkowe literki za cyfrą określały modyfikacje, czy też modernizacje dotychczasowego modelu i były niezbędne Canonowi profesjonalnemu, ponieważ on zawsze był EOS'em 1, tylko w kolejnych generacjach 1N/ 1N RS, 1V , 1D.

Na tej bazie można umiejscowić nasze świeżuńko zakupione aparaty. Oto prezentujemy rywali,
Wyobraźmy sobie że jest właśnie rok 2001 i oto mamy:
NAJNOWSZĄ NOWOŚĆ dla amatora zaczynającego przygodę z fotografią, lekki, bardzo łatwy w obsłudze:

Canoooooooooooooon EOOOOOOOOOOOOOOOS 3000N !!!!!

A po drugiej stronie:
Nieprodukowanego już od dwóch lat, a debiutującego w roku 1996- aparat dla amatora z ambicjami rozwojowymi, lekki, wygodny, ale o zaawansowanych funkcjach dających spore możliwości ustawiania , model który w swoim czasie sprzedał się w rekordowej ilości egzemplarzy:

Canoooooooooooooon EOOOOOOOOOOOOOOOS 500N !!!!!

Tak oto spotykają się dwaj rywale z nieco różnych półek cenowych i zaawansowania... Ale zaraz... Chwilunia... Jacy oni do siebie podobni!

No to może dokładniejszy rzut oka:





Czy te aparaty w ogóle się różnią? Tak. Technicznie jednym szczegółem- lampa błyskowa w 500N wyskakuje automatycznie w ustawionych programach amatorskich, a w 3000N musi być ręcznie podniesiona. Estetycznie- kolorem i leciutko kształtem. Wnętrze, tylną pokrywę, spód korpusu mają identyczne.



No i tak oto dowiedzieliśmy się że koncerny sprzedają nam (tak jak czasami Fotodinoza) odgrzewane kotlety!!! I to pięcioletnie! Mowa tu o koncernach w ogóle, bo przecież Canon nie jest jedyny w te klocki- a przykłady motoryzacyjne? Taki Seat Exeo, na przykład:

A przykłady literackie? Mariusza Szczygła „Gottland” poznałem wcześniej w 95% z jego reportaży w Dużym Formacie Gazety Wyborczej (tak czy siak to doskonała książka).

A przykłady gastronomiczne odgrzewanych kotletów? 

Jednakoż przykład odgrzewania kotletów u Canona jest, mimo wszystko całkiem pozytywny- otóż w 2001 roku, razem z Canonem 3000N klient w najtańszym aparacie dostawał to, co jeszcze pięć lat wcześniej było „lepszą półką”- aparatem umożliwiającym całkiem sprawne manewry manualne w programach zaawansowanych, a nawet mającym tak ciekawe funkcje jak wielokrotne naświetlanie jednej klatki (do 9-ciu razy), które pozwalało bawić się nakładkami efektów bez Photoshopa, albo program A-DEP umożliwiający dokładne sterowanie głębią ostrości.

Mogę tu zaświadczyć że 500N, a za nim zapewne 3000N, jest aparatem wiecznym. WIECZNYM. Był to pierwszy sprzęt używany przez nas w Fabryce Ślubów (wraz z EOSem 100), przez dobrych parę lat znosił intensywne użytkowanie, wszelkie wyjazdy i podróże i sesje zdjęciowe - zupełnie inaczej niż prezentowany tu świeżo kupiony egzemplarz, który, sądząc po stanie jego wnętrza nie przemęczał się zanadto. Nasza 500N NIGDY nie zawiodła i będzie na zawsze spoczywać na poczesnym miejscu w naszej szafie.

CZĘŚĆ DRUGA (dla maniaków)
(ale na końcu są zdjęcia i złota myśl)

OCENA

Czy to dobry aparat/ aparaty? 80% użytkowników nie wykorzysta nawet połowy ich możliwości, bo ich zaawansowanie jest całkiem wysokie. Generalnie w prostej formie zawierają to co większości potrzeba.
Mamy do dyspozycji wszystkie „twórcze” tryby: priorytet przesłony- Av, czasu- Tv, manualne nastawy obu wartości w trybie M i tzw. przestawialny Program (P). Mamy tzw. „amatorskie” programy Portret, Krajobraz, Makro, Sportowe i Zdjęcia Nocne, oraz program „zielony prostokąt” który sprawia że aparat zachowuje się jak typowy kompakt i sam ustawia wszystkie parametry. W tym bogactwie jest metoda- pozwala to przejść amatorowi od etapu całkowitej bezświadomości fotografowania do etapu pełnego zaawansowania i kontroli nad zdjęciem. Brzmi to może jak zdanie z folderu reklamowego, ale jak bumcykdana- jestem przykładem takiego właśnie rozwoju. U mnie zadziałało. Jest to godne pochwały że inżynierom udało się stworzyć takie kształcące narzędzie.

Oba aparaty mają wspomniane wyżej bajery typu nakładanie kilku ujęć na jedną klatkę, czy też przydatny zwłaszcza do slajdów bracketing (zdjęcie niedoświetlone, standardowe i rozjaśnione na trzech kolejnych klatkach). Program A-Dep pozwala do tego kontrolować głębię ostrości- aparat przymknie przesłonę na tyle żeby uzyskać ostry obraz w obszarze obejmowanym przez wszystkie punkty autofokusa. Jak na podstawowy aparat dla amatora- to bardzo bogaty zestaw bajerów.









Na uproszczeniu 500N i 3000N w stosunku do wyższych modeli cierpi głównie wygoda użytkowania- jeśli miałbym im coś zarzucać to brak tylnego pokrętła, które umożliwia jednoczesne manewry przesłoną i czasem w trybie M, albo manewrowanie wybranym parametrem i jednoczesne zmniejszanie poziomu naświetlenia zdjęcia, bo jestem do tego pokrętła przyzwyczajony. Niestety kółeczko to występowało od modeli dwucyfrowych. Tutaj trzeba przycisnąć przycisk pod kciukiem i użyć przedniego pokrętła, żeby dokonać tej zmiany.
Nie można też tych aparatów uznać za szybkostrzelne- jedną klatkę na sekundę ciężko brać za serię z kałacha. Ale i tak- kto dziś strzela seriami używając filmu? Tu przypomina mi się prawdziwa anegdota, jak na rajd Paryż- Dakar w latach 80-tych fotoreporterzy używali dwóch narzędzi- Canona EOS1, o szybkostrzelności 6 klatek na sekundę, oraz asystenta z dwoma potężnymi workami- jednym na filmy świeże, a drugim na naświetlone. To były czasy konsumpcji i rozpasania!

Mówi się także że amatorskie sprzęty z wizjerem opartym na systemie luster mają ciemny obraz na matówce w porównaniu do pryzmatu w droższych modelach. Patrzę właśnie w wizjer Canona 50e, na zmianę z wizjerem 500N i nie jest to zbyt duża różnica, zauważalna przede wszystkim w świetle sztucznym, główna różnica to wielkość obrazu w wizjerze. Natomiast w stosunku do cyfrówek APS-C- obraz w wizjerze 500N/ 3000N jest wyraźnie większy. Zaoszczędzono też kilka jenów na braku diod podświetlających na matówce aktywny punkt autofokusa- wyświetla się on jedynie na indykatorze „w podpisach” pod obrazem.

Sterowanie autofokusem jest w tych aparatach wyraźnie uproszczone w stosunku do w pełni ustawialnych wyższych modeli Canona- aparat seryjnie pracuje w trybie AI Focus samemu ustalając czy potrzebne jest ciągłe śledzenie czy zatrzymanie ostrości, ale jesteśmy w stanie uzyskać to co potrzebujemy, gdy skorzystamy z programów „Sport” lub „Krajobraz”, do których przypisane jest ostrzenie ciągłe i pojedyncze. Trzeba po prostu trochę poznać te sprzęty i wtedy stają się bardzo sprawnym narzędziem.

Autofokus radzi sobie dobrze, nawet w ciemniejszych warunkach światła, a w warunkach dziennych także z obiektami w ruchu. Sprzęt daje też dobre naświetlenie klatek, chociaż przy używaniu negatywów dobrze jest podnieść poziom światła o 0,5- 1 EV, bo negatywy nie lubią niedoświetlenia (inaczej niż cyfra) i przy rozjaśnieniu zdjęcia oddadzą lepiej szczegóły w cieniach.

Parametry mają obydwa aparaty typowe dla swojej półki i swojej epoki- migawka strzela z czasem najkrótszym 1/2000 sekundy, najdłuższy mierzony to czas 30 sekund, a najdłuższy możliwy w ogóle to czas B, sterowany dowolnie palcem na spuście przez użytkownika. Canon tylko raz dał w aparacie amatorskim migawkę dającą krótsze niż 1/2000 sekundy czasy- było to w Opus Ultimus ery analogowej- rzadkim dziś Canonie 300X, który w małym ciałku dawał znakomite parametry wzięte z modeli dwucyfrowych (rzadkim, bo się już nie sprzedawał, w epoce szalejących cyfrówek).

W porównaniu do modeli dwucyfrowych 500N i 3000N nie dają możliwości zmniejszenia ilości światła błyskowego- aparat błyska tylko w automatyce E-TTL, ewentualne kompensowanie błysku może odbywać się tylko z poziomu zewnętrznej lampy błyskowej. Dla osób używających często lampy może to mieć znaczenie.

Obydwa aparaty są rzeczywiście bardzo lekkie, poręczne, niezaduże. Mają przyzwoicie wyprofilowane uchwyty i nieźle się je trzyma, ale przede wszystkim mają cechę bardzo lubianą przez Fotodinozę- współpracują z każdą Sigmą autofokus (tutaj artykuł o starych sigmach AF:http://fotodinoza.blogspot.com/2014/03/sigma-tajna-historia-smaczne-kaski.html)  jaką wyprodukowano i mierzą światło z dowolnym obiektywem np. z gwintem M42 i przejściówką.

A nawet bez obiektywu. (W przygotowaniu na Fotodinozie- Pierwszy we wszechświecie test ŻADNEGO obiektywu)

Umówmy się że 500N i 3000N to nie są sprzęty z jakąś wyjątkowo wysoką techniczną charyzmą- to raczej porządne konie robocze, mające niezłe możliwości, warte swej ceny.i dające w tanim wydaniu smaczek zabawy z filmem 35 mm.
Dużym plusem w dzisiejszych czasach, w stosunku do tańszych cyfrówek APS-C jest „pełnoklatkowość” tych aparatów- mają przecież uwielbiany za plastykę zdjęcia i małą głębię ostrości „Full Frame” i na filmie także widać tą różnicę, zwłaszcza z dobrymi obiektywami stałoogniskowymi. Na tych aparatach pełnoklatkowe obiektywy szerokokątne, typu 16, 18 czy 20mm, są NAPRAWDĘ szerokokątne. Widać też plusy przy stosowaniu tańszych, wiekowych obiektywów, które na cyfrówce przy ostrym słońcu tracą na kontraście- nie były projektowane do współpracy z lustrzaną powłoką cyfrowej matrycy, która bardzo mocno odbija światło, w przeciwieństwie do powierzchni filmu.
Sigma AF 18/3,5, f/11 Fuji Superia 400 
Sigma 50/2,8 Macro, f/4, Fuji Superia 400
Sigma AF 18/3,5, f/5,6, Fuji Superia 400
Sigma AF 18/3,5, f/6,3 , Fuji Superia 400
Sigma AF 18/3,5, f/4,5, Fuji Superia 400
Tamron 20-40/2,7-3,5 f/5,6, Kodak BW 400 CN

Sporo, oczywiście zależy tu od samego filmu i staranności jego wywołania, nie mówiąc już o ewentualnym skanowaniu. A nie mówiąc już o zdolnościach fotografującego.

A może mówiąc. Film ma jedną zaletę- skłania do zastanawiania się nad kadrem i oszczędzania ujęć, do kombinowania nad odpowiednim nastawieniem aparatu i przewidywania jak może wyglądać finalna fotka. Reguły niby podobne jak w cyfrowej fotografii, ale tu jakby bardziej szanowane...


Fabrykant
dyrektor zarządzający walnięty o sprzęty

P.S. W przygotowaniu na Fotodinozie sensacja rewelacja!- Jedyny na świecie test ŻADNEGO obiektywu. Najprawdopodobniej w piątek 21 marca. Stej tjuned.



czwartek, 13 marca 2014

Decydujący moment- Henri Cartier Bresson- Aquila, Abruzja, Włochy 1951


  Filozofia „Decydującego momentu” Henriego Cartier Bressona przeszła już do legendy i słownika potocznego To właśnie Bresson nam wszystkim ojcem. Urodzony w 1908 r., późniejszy założyciel słynnej agencji fotograficznej Magnum, wychowany w szkołach artystycznych- studiował malarstwo. Napotkał na drodze swojego życia aparat Leica, dziś kultowy i niebotycznie drogi, a wówczas jeden z pierwszych pozwalający fotografii zejść pod strzechy i wyjść z atelier. Kariera Bressona, pominąwszy jego wybitny talent, splotła się z dwoma zjawiskami kultury i cywilizacji- wzrostem znaczenia fotoreportażu i zdjęć jako rejestratora rzeczywistości, oraz drugim- wzrostem popularności i dostępnością fotografii na kliszy 35mm. Cartier Bresson do obu tych zjawisk przyłożył rękę i oko.


Na jego wzorach wychowały się rzesze dzisiejszych fotoreporterów i fotografików i to on właśnie odkrył „że tak można”. Niepozowane, podchwycone zdjęcia z ulicy, robione małym sprawnym aparatem, który nie zwraca niczyjej uwagi- to kanon dzisiejszej „street photography”, a niezwykła kompozycja zdjęć stanowiła bazę do podniesienia fotografii do rangi prawdziwej sztuki.

Zdjęcia podchwycone- ale jakie! Bresson moim zdaniem nie ma sobie równych w ilości zrobionych wprost genialnych zdjęć, które działąją nie za pomocą wymyślnych efektów wypracowanych godzinami w Photoshopie tylko po prostu formą i treścią.

Pan Bresson żył długo, widział wiele i zostawił po sobie dziedzictwo, które inspiruje do dziś.



Zdjęcie jakie oglądamy dziś tchnie co nieco atmosferą retro. Sama scena którą przedstawia, dla Bressona współczesna, odbywała się, bądź co bądź, 60 lat temu. Oprócz walorów czystej estetyki i kompozycji działa na nas urokiem czasów minionych. Mnie jednak uderza przemyślana, lub też intuicyjnie uchwycona skomplikowana struktura tego obrazu. Mam wrażenie że jest to rzecz z ducha nowoczesna, dająca piękną iluzję przestrzeni, właściwy moment, wybrany z wielu innych zatrzymał w czasie postaci dając niezwykłą kompozycję.


Pierwsza warstwa- LINIE

Przymrużając oczy lub oglądając zdjecie z dużego oddalenia dostrzegamy najpierw linie, jakie składają się na kompozycję obrazu. Mamy tu zestawienie wyrazistych łuków, które z jednej strony są elementem prowadzącym wzrok od pierwszego planu do ostatniego, po drugie podkreślają geometryczny układ zdjęcia (są do siebie równoległe) nadając mu pewnego rodzaju ramy kompozycyjne, po trzecie są fantazyjnym splotem, ciekawym dla oka, który podkreśla wieloplanową głębię. Barierka na pierwszym planie w ostrym perspektywicznym skrócie daje iluzję spojrzenia „ponad głowami” postaci ze zdjęcia. Należy tu zauważyć że osoby na pierwszym planie niemal idealnie powtarzają linię barierki dodając istotną cegiełkę do harmonii tej fotografii.





Druga warstwa- MOCNE PUNKTY

Zdjęcie zostało zakomponowane zgodnie z regułami złotego podziału. Elementy zdjęcia na które najbardziej zwracamy uwagę znajdują się właśnie w tych punktach. To piekarka z tacą bułek, nadająca zdjęciu podstawowy reporterski wyraz i sens „złapanej na gorącym uczynku” codzienności. Bez tacy z bułkami zdjęcie straciłoby połowę uroku.



Drugi mocny punkt stanowią drzwi kościoła. Nasuwają one natychmiastowy intuicyjny wniosek że niesione bułki mają coś z nim wspólnego (czyżby kobiety szły z bułkami z kościoła?), zwłaszcza że dodatkowym podkreśleniem jest wspomniana linia pierwszoplanowych postaci celująca dokładnie w kościelne drzwi.

Nasze zastanawianie się zostaje uruchomione, jednak ciekawość nie będzie zaspokojona. Drzwi kościoła pozostają zamknięte od czasu gdy w 1951 roku Bresson nacisnął migawkę i zdani jesteśmy na domysły.

Filozoficzne rozmyślania prowadzą nas ku mniej oczywistm skojarzeniom z religijną codziennoscią- „Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj...”



Trzeci istotny mocny punkt leży w pobliżu grupki włoskich mieszczan w odległej perspektywie. Zauważamy ich na końcu poddając wzrok prowadzącym liniom barierek. Osoby te podkreślają w kompozycji kontekst codziennego gwarnego życia, kojarzą się z włoskim towarzyskim i rozmownym charakterem, dają zdjęciu zakorzenienie w miejscu i czasie.



Grupa postaci nie leży idealnie w mocnym punkcie, stanowiąc pewną całość z budynkiem i przykościelnym placykiem. Niedaleko mocnego punktu dostrzegamy też fragment skalistego pejzażu. Można było zrobic to zdjęcie obcinając mu górną krawędź- same postaci i linie komozycyjne obroniłyby efekt, ale wzgórza na horyzoncie znów dodają fotografii reporterskiego wyrazu. Dzięki nim wiemy że wzgórze i schody z których spoglądamy są tłumaczone przez położenie miasta w lekko górzystej okolicy. Oprócz tego jest to kolejny z wielu planów dających kompozycji przestrzeń- od barierki leżącej w zasięgu ręki aż po odległe skały poza miasteczkiem.




JAK MOGŁO POWSTAĆ TO ZDJĘCIE.

Miło snuć jest domysły. Cartier Bresson był jednym z pierwszych który strzelał TAKIE zdjęcia- wynosząc fotograficzną rejestrację codziennosci w dziedziny sztuki wysokiej. Dał dowód doskonałego oka, wyznaczył kanony fotografii reportażowej na następną epokę. Ilość rewelacyjnych zdjęć jakie zrobił była olbrzymia, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę czasy fotografii analogowej czyli filmowej. Nie wiemy ile klatek zużytkował Bresson na uzyskanie omawianego zdjęcia. Nie mogło być ich więcej niż kilka, bo na zdjęciu są nieupozowani ludzie, którzy za chwilę „zejdą z planu”, a chwilę wcześniej jeszcze ich tam nie było (tylko dziewczynka przy drzwiach kościoła patrzy w obiektyw).



Dwuwarstwowa kompozycja kadru skłaniała mnie nawet do myśli że łukowe linie barierek Bresson zauważył znacznie wcześniej (może nawet kilka dni chodził po miasteczku) i w owym „kluczowym momencie” zjawił się tam drugi raz o odpowiedniej porze żeby schwytać mieszkańców Aquili w swoje sidła.



Zdjęcie mogło być jednak też wynikiem podniesienia do oka aparatu w sekundę po zauważeniu bliskości „kluczowego momentu”. Kompozycja (nawet tak skomplikowana jak ta) odbywa się, bądź co bądź intuicyjnie. Fotograf w ułamku sekundy podejmuje decyzję o naciśnięciu migawki gdy jego zmysł estetyki wyczuje dobry kadr, gdy jego oko ujrzy ciekawe elementy w mocnych punktach zdjęcia. Mogę wyobrazić sobie jak Cartier Bresson u szczytu schodów zauważa piękny splot prowadzących linii chodnika i łuki ram okalających stopnie, głęboki wieloplanowy pejzaż włoskiego miasteczka, dostrzega idące z dołu kobiety z inspirującymi tacami pieczywa. Mała Leica ze stałoogniskowym obiektywem jest niemal niedostrzegalna w rękach fotografa, więc wystarczy poczekać kilka sekund aż nieświadome niczego postaci staną rzędem u brzegu stopni i chwilę potem zostaną częścią historii fotografii...

Fabrykant

P.S.

Wydałem właśnie moją debiutancką książkę.
 
To klasyczny kryminał, dziejący się w czasach świetności przemysłowej Łodzi. Rzecz inspirowana prawdziwymi wydarzeniami.

Reżyser Władysław Pasikowski o "Tramwaju Tanfaniego":
"Wciągające. Rewolucja upadła, ale rewolucjoniści zostali... W Łodzi w zamachach giną zamożni fabrykanci. Kto stoi za tymi zbrodniami? Frapująca intryga i pełnokrwiści bohaterowie, ale prawdziwą bohaterką jest Łódź pod koniec 1905 roku. Jedno z najbarwniejszych i najbardziej oryginalnych miast tamtych czasów. To nie kino, to autentyczny fotoplastikon z epoki... Ja nie mogłem oderwać oczu od okularu. Polecam!"

"Tramwaj Tanfaniego" jest do kupienia w dobrych łódzkich księgarniach, oraz wysyłkowo tutaj: LINK