Nie mogę się od tego miasta wyzwolić, jak od serialu "Czernobyl", mniej więcej. Jest tak wciągająco mroczny, klimatyczny, ze wspaniale oddanym realistycznym duchem, maksymalnie zapadającymi w pamięć kadrami, stonowaną kolorystyką. Ale nie bezwzględnie piękny. Mam skłonności do miast pięknych niebezwzględnie. W jednym z nich mieszkam.
Nie jestem pewien, czy w Tarencie chciałbym mieszkać. Zupełnie tak, jak być w 1986 roku w Czernobylu. Ale podglądać to wszystko z perwersyjną przyjemnością chciałbym po wieczność. Sądząc po popularności serialu "Czernobyl" wielu ludzi podziela te perwersje. Jedźcie do Tarentu!
Miasto gęste od nawarstwień. Częściowo palimpsest, na których ręce potomnych zmazywały wcześniejsze teksty, żeby napisać swoje. Ale jeszcze bardziej archiwum, magazyn przeszłości, do którego kolejne pokolenia dokładają swoje tomy, nie wyrzucając starych segregatorów.
Wjeżdża się do Tarentu od północy przez petrochemię Agip. Przez kilka kilometrów fabryk, składów, rzędów torów kolejowych widocznych z wiaduktów, wysokich wież portowych dźwigów, terminali tirów. Część z nich zarośnięta, martwa, pusta, zaśmiecona. Węże autostradowych ślimacznic , niezbyt ruchliwe, oplatają widza, przypływają i odpływają, markowane przez drogowskazy na Reggio di Calabria, Brindisi albo Nardò. Wielu zamknęłoby oczy. Ale nawet prowadząc samochód można dostrzec wśród nich nieco wyschnięte rodzynki. Pomniki modernizmu z lat trzydziestych, pięćdziesiątych, sześćdziesiątych.
Potem nagle i niespodziewanie wysoka wieża, najprawdopodobniej nieczynnej latarni morskiej, ginąca wśród kominów petrochemii. Znów porty przeładunkowe nad którymi przejeżdża się górą, na estakadzie. I już z tej estakady widzi się wyspę na której leży stare miasto.
Bo Spartanie założyli Tarent na wyspie pomiędzy otwartym morzem Zatoki Tarenckiej, a dwoma morskimi jeziorami - Mar Grande i Mar Piccolo.
Sparta, kraj rządzony silną ręką, dzielił swą ludność na kasty, w zależności od pochodzenia i ściśle wyznaczała obowiązki i prawa. Periojkowie byli ludźmi częściowo wolnymi, ale nie mieli praw politycznych, za to obowiązek uczestniczenia w wojnie wraz ze spartańskimi hoplitami. Przez pewien okres zezwalano periojkom na związki z kobietami z kasty wolnej, ale potem unieważniono to prawo, a potomkowie zrodzeni z mieszanych związków zostali zmuszeni do emigracji - oni właśnie założyli Tarent - jedyną spartańską quazi - kolonię.
Potem, przez wiele, wiele wieków Tarent był miastem żyjącym w potężnej opozycji do Rzymu, niemal z reguły popierając jego wrogów, w tym znanego nam bliżej króla Pyrrusa (z którym Fotodinoza spotkała się już w Albanii - LINK ). Potem przez pewien czas podbili Tarent Arabowie, potem Normanowie, którzy zbudowali nie tylko zamek w Taranto, ale generalnie prawie wszystkie na południu Włoch. Potem miasto weszło w skład Królestwa Obojga Sycylii.
Mówią, że Tarent to mały Neapol - też jest podobnie spatynowany, nieco półdziki, ciemny i ma swój "Castel dell'Ovo" na nadbrzeżu. Ale choć podobieństw sporo, Tarent jest jakby znaczniej gęstszy, a przy tym łatwiejszy do ogarnięcia - na znacznie mniejszej powierzchni znacznie bardziej kontrastowy. Wszystko jest w tym mieście Naraz.
Wyspa starego miasta jest najbardziej dominującym miejscem, jakie widziałem. Można powiedzieć, że niemal przytłaczającym proporcjami. Niemal niewiarygodnym. Wąskie uliczki są częste we Włoszech, w Hiszpanii, w Chorwacji. Ale nigdy nie widziałem tak potężnych kamienic na tak małej przestrzeni. Wygląda to tak jakbyście wzięli łódzkie kamienice... nie. Wróć. Wygląda to tak, jakbyście wzięli sześciopiętrowe paryskie kamienice i ustawili je na gęstwie ulic szerokości, w porywach dwóch i pół metra. Wąwozy wąskich uliczek, gdzie słońce ledwo dociera, i tylko dlatego, że to włoskie, ostre, południowe słońce.
Stare miasto ma status "opuszczonego", ale można je nazwać opuszczonym w połowie. Stoją tu kamienice - pałace wielmożów, z odpadającymi tynkami, zamurowanymi oknami i krzaczkami rosnącymi w rynnach. Stoją tak blisko siebie, że
ich twórcy na wyższych kondygnacjach nie silili się na wysmakowane detale, bo je po prostu ciężko byłoby dojrzeć z perspektywy ulicy - wąwozu. Za to partery jeden za drugim z przepysznymi kamiennymi portalami przykurzonymi patyną.
Te wszystkie olbrzymie kamienice postawiono na siatce ulic stworzonej przez Spartan w 706 roku przed Chrystusem. Podobno układ nie zmienił się specjalnie od tamtej pory.
Stąd ta niespotykana ciasnota.
"Odrażający, brudni, źli" (Brutti, sporchi e cattivi), był taki włoski film z lat siedemdziesiątych, czarna komedia o ludziach z nizin, niektórzy mówią, że mało śmieszna, raczej dość przykra. Przy okazji jest to obraz, pokazujący jak Włosi uwielbiają żyć rodzinnie, wszyscy wspólnie i na kupie.
Nie mam pojęcia, jak Włosi z Tarentu zawiązywali spiski i knuli przeciw sobie, bo w tym "mieście stu kamienic" intymności nie ma nawet krztyny. Niemal każdy sąsiad swojemu sąsiadowi z naprzeciwka jest w stanie podać rękę z balkonu na balkon.
Wspólnota rodzinna Włochów jest nadal aktualna. Dzisiejsze czasy niewiele pod tym względem zmieniły, pomimo eskapizmu smartfonów i słuchawek na uszy, oraz neomodernistycznych osiedli mieszkaniowych, tonących w le-corbusierowskiej zieleni. Wystarczy odwiedzić plaże, które tak się różnią od polskich, jak niebo a ziemia, pomimo że my też jesteśmy podobno "rodzinni". Żadnych parawanów. Żadnych rodzin nuklearnych. Minimum piętnastoosobowe familie dyskutują, przekrzykują się podniesionym i śpiewnym głosem (jednocześnie piętnaście osób), rozpuszczają dzieci, grilują namiętnie i grają w futbol. To nie są rodziny dwupokoleniowe. To są rodziny pięciopokoleniowe, do których należą ściśle dziadzio (wł. giaggio), babcia (wł. babcchia), ale także żony siostry szwagra brata młodszy syn.
Stary Tarent atakuje mrokiem ulic i setkami spatynowanych struktur. Kamienne łuki rozporowe pną się, jeden za drugim ku jasnemu niebu nad głową, mury ze spękaniami, obramowane siatką stalowych wzmocnień. W odległej perspektywie ulicznych wąwozów - kościoły. Na fragmencie placu w okolicach zamku - kolumny spartańskiej świątyni. Szczeliny prześwitów odsłaniają widok na szeroki przestwór morza z transportowcami na redzie.
To jest najwęższa ulica, jaką widziałem w życiu. Ramiona się nie mieszczą. |
Sklepy i warsztaty starego Tarentu wyspecjalizowały się w czymś, co lubię najbardziej - w gratach. |
Tak mieszkają. |
Nie upłynie pięć minut spaceru, jak z otchłani ciemności wychodzimy na jaskrawy od słońca bulwar przy porcie, z widokiem na palmy, rybackie kutry i Mar Grande, na którym szarzeją w oddali sylwetki pancerników i krążowników. Tarent to największy port marynarki wojennej Włoch. Miało się to na nim, swego czasu, zemścić.
Po zjednoczeniu Włoch, które kotłowało się na półwyspie w okolicach 1860 roku, zdecydowano o połączeniu flot wszystkich dawnych królestw i usytuowaniu głównego portu marynarki w dogodnym Taranto.
Zjednoczenie flot odbyło się z jeszcze większymi trudnościami niż nasze, po zaborach. Jak to mówił któryś z wykładowców utworzonej w 1922 roku Akademii Marynarki Wojennej - Polsku w zaborach razabrali. Jednu czast' wziali Niemce, drugu Awstrijcy, a trzecią - my.
Po zjednoczeniu Włoch w tamtejszej marynarce panował podobny burdello sprzętowo - kadrowy, liczne konflikty dzieliły oficerów wcześniej walczących po przeciwnych stronach. Jednak Włosi zdołali opanować te niesnaski, utworzyć port wojenny w Tarencie i Akademię Marynarki w Livorno. Pełna konsolidacja nastąpiła w trakcie wojny z Cesarstwem Austriackim na Adriatyku. W tym mniej więcej czasie zbudowano dzieło sztuki technicznej - Ponte Giravole w Tarencie - most z obrotowymi skrzydłami, który umożliwiał większym jednostkom wpływanie na morskie "jeziora" Mar Grande i Mar Piccolo.
Prężni przemysłowo Włosi byli jednymi z pierwszych, którzy eksperymentowali z komunikacją radiową (Marconi) i wprowadzili ją do użytku na statkach. Jednak po I Wojnie Światowej, pomimo gruntownej modernizacji technicznej okrętów i pomimo zaawansowanych badań włoskich naukowców, zaniedbali mocno wszystkie najnowsze wynalazki militarne. Nie wprowadzono w marynarce ani radaru, ani sonarów, brak było jakichkolwiek dalmierzy radiowych. Winę ponosił głównodowodzący, mianowany przez Mussoliniego admirał Domenico Cavagnari, który stwierdził: "Należy postępować wielce ostrożnie, jeśli chodzi o wszelkie innowacje techniczne, które nie zostały jeszcze przetestowane i z którymi marynarka ma małe doświadczenie." Postępowano zatem wielce ostrożnie, a włoska marynarka zwana była "siłami dobrej pogody", i była niezdolna do działania bojowego w czasie nocy lub sztormów.
Po wybuchu II Wojny Morze Śródziemne z początku nie było głównym teatrem wydarzeń. Ale już w 1938 roku brytyjska Royal Navy opracowała niecny i sprytny plan osłabienia włoskiej Regia Marina.
Nocą z 11 na 12 listopada 1940 roku brytyjski lotniskowiec HMS Illustrious w asyście pancerników, krążowników i niszczycieli podszedł na 170 mil morskich od Tarentu. O godzinie 21 wystartowały pierwsze samoloty, wyposażone w specjalnie zaprojektowane torpedy z drewnianymi stabilizatorami, zapobiegającymi uderzeniu o płytkie dno. Zaczął się pierwszy w historii atak samolotów torpedowych, przeprowadzony z lotniskowca.
W porcie Taranto Włosi mieli zgromadzoną wielką flotę - 6 pancerników, 9 krążowników, 28 niszczycieli i 16 okrętów podwodnych.
A także liczne działa przeciwlotnicze, karabiny maszynowe, balony zaporowe i sieci przeciwtorpedowe. Brytyjczycy stwierdzili jednak, że okręty włoskie stoją na tyle blisko siebie, że nie będą w stanie prowadzić ognia do nisko lecących samolotów, żeby się wzajemnie nie pouszkadzać. Po drugie dostrzeżono, że od strony lądu i wewnętrznych zatok port jest znacznie słabiej chroniony. Stamtąd właśnie przeprowadzono nalot.
Włoska marynarka doznała tej nocy dotkliwych strat - Brytyjczycy zlikwidowali trzy włoskie pancerniki, jeden dokumentnie, a dwa na długo, spowodowali liczne straty w ludziach i wykosili niemal wszystkie wodnopłatowce. Nieco ucierpiały od bomb urządzenia portowe i zbiorniki. Atak ten był przeprowadzony dwoma falami samolotów. Pierwsza fala liczyła - uwaga uwaga - sześć samolotów, a druga - osiem. Mimo tak niewielkich, jak na dzisiejsze pojmowanie, sił lotniczych, udało się kompletnie zmienić równowagę militarną na Morzu Śródziemnym.
Japończycy obserwowali to z uwagą. Wzorując się na pierwszym w dziejach ataku na Tarent dokonali rok później nalotu na Pearl Harbor.
Nie upłynie pięć minut spaceru, jak z mrocznych czeluści starego miasta, albo ze słonecznego portu nie wyjdziemy, przez zwodzony, żeliwny most na nowe miasto. I nagle jak nie łupnie nas po głowie modernizm Mussoliniego! I Palazzo del Governo. Jak żyję, nie widziałem takiego budynku, choć ostatnio sporo międzywojennego modernizmu oglądało się w Gdyni - LINK.
Palazzo del Governo to jest Gdynia razy dziesięć. Megalomania i gigantomania bucha uszami. Imponujące.
Pałac Rządowy wybudowany na rozkaz Duce stanął w miejscu dawnego Cinema Teatre Alhambra, kulturalnego salonu miasta, głównego, ale jednego z wielu, bo Tarent słynął przed II wojną z licznych kin i teatrów. Protesty społeczeństwa przeciw tej demolce niewiele dały. Architektem pałacu został mianowany Armando Brassini, wizjoner, który ścigał się w swoim czasie z Albertem Speerem w realizacjach dla totalitarnych władców. Ale kudy tam popeliniarzowi Speerowi, który na zamówienie Hitlera realizował koszmarne sny cukiernika, do fantasty Brassiniego! Brassini w swoim Pałacu nawiązał do nadmorskiej fortecy, brutalizm gładkich ścian z kamienia zderzył z finezyjnym detalem niczym w art-nouveau, a całość zwieńczył - tadam! - dwoma dzwonnicami. Pomimo masywnego przeskalowania tego budynku, który ma 6 pięter i 4500 metrów kwadratowych powierzchni - uczucie zaskakujące - on wpisuje się w krajobraz miasta! Toż przecie przed chwilą na starym mieście oglądało się to samo zderzenie struktur, z fantazyjnie zdobnymi portalami na tle gładzi wielkich murów. Toż przecie aragoński zamek za rogiem też siedzi na brzegu z podobnie masywnymi proporcjami.
Nie upłynie pięć minut spaceru, jak zejdziemy sobie do parku- ogrodu założonego na wysokim klifie, rozbuchanego palmami i kwiatami, z widokiem na morze po horyzont.
Nie upłynie pięć minut spaceru, jak wnikniemy we współczesne śródmieście i tarencki deptak, z modernistycznymi domami, kafejkami i wielkomiejskim życiem.
Nie upłynie pięć minut... No nie, sorry, może upłynąć, zależy od pory dnia i korków na moście Ponte Girevole, jak przez stare miasto wypuścimy się w drogę powrotną z Tarentu. A żegnać nas będą instalacje rafineryjne i ognie na kominach petrochemii Agip, z widokiem na Zatokę Tarencką.
Agip ma w swoim wielce charakterystycznym logo dziwnego czarnego, sześcionogiego psa, ziejącego ogniem z paszczy. I wiecie co?
Tarent jest właśnie taki.
https://en.m.wikipedia.org/wiki/Regia_Marina
"Supercortemaggiore" takie określenie towarzyszyło początkom logo z sześciołapnym psem. Ale państwowy koncern naftowy AGIP zszedł chyba na psy , pozbył się sześcionoga i przechrzcił się na ENI = Ente Nazionale Italiana - po nie miecku "Kaczka Nacjonalistyczna Italienisch" (to nie kaczka dziennikarska). W każdym raziem trzeba wrócić do Taranto, znanemu z podróży poślubnej na Sycylię i z tego , że tam zdziwiłem się jakto potomkowie Spartan zbierają winniczki na wyschniętych krzakach dzikich jeżyn. Podobno winniczki pasują do wina. Bardzo ładny be daecker, a nawet Doppeldecker
OdpowiedzUsuńA może i Doppelgaenger. Sześcionogi pies jest nadal w logo ENI, przynajmniej na stacjach benzynowych w okolicach Taranto.
UsuńCzytam Pańskie relacje dziś już po raz kolejny i przestać nie mogę. Czekam na więcej południowłoskich wpisów.
OdpowiedzUsuńGratulacje.
ps. a może fotospacer po Łodzi by Pan przyjezdnym nieobeznanym... tak, znów marudzę ;)
Następny wpis także będzie południowowłoski.
UsuńCo do organizacji spacerów, to nie mam w sobie niestety żadnego zacięcia mentorsko - wykładowczego, a do tego, obawiam się, zbyt nieśmiały jestem. Ale pomyślimy, pomyślimy... (jak mówiło Maleństwo: Ty zawsze tak zobaczasz i zobaczasz, a potem nigdy nic z tego nie wychodzi)
Dziękuję! Staram się jak mogę.
OdpowiedzUsuńWłaściwie to chciałem tylko przejechać i rzucić okiem na Taranto ale od kilku dni mieszkam sobie w kamperze na zabytkowej wyspie tuż przy wodzie w samym centrum tej roznorodnosci. Dziękuję za piękny opis, który pozwolił mi zrozumieć lepiej co mnie tak uwiodło. Siadam na rower i znow sie zanurzam w tę wilopietrową, wielokolorowo, wielozapachową, wielohistoryczną przestrzeń
OdpowiedzUsuńDziękuję! Bardzo mi miło!
Usuń