Staroć. Ramota. Ciekawe czy tak
pomyśli wielu z czytających tego blogaska. Wszyscy już to widzieli
i wyrobili sobie zdanie- pomyślą. Może i widzieli. Może i
pomyślą, ale czemu to niby nie mógłbym zająć się klasyką? Hę?
Nie wolno? Nie wolno, ale można. Zwłaszcza, że to klasyka dla
której ZAWSZE usiądę przed telewizorem, jeżeli tylko leci w
telewizji. To chyba o czymś świadczy? Tylko o czym? Może o tym, że
to jedna z ulubionych moich komedii? Może. Nie będę zaprzeczał.
Ta komedia jest kilkuwarstwowa. Mimo
tego że nie jest to film wyintelektualizowany, to z pewnością nie
jest filmem dla głąbów. Mamy w "Rybce zwanej Wandą"
kilkuwarstwowe zderzenie różnych rzeczy, że nikt nie zaprzeczy.
Mamy też, troszkę między wierszami ujętą, autoanalizę narodową Anglików. Mamy też angielski humor klasyczny, skrzyżowany lekko z
humorem anarchistycznym w stylu Monty Pythona, boż to przecież ich
dzieło. Mamy wielopiętrowe oszukiwanie. Wszyscy oszukują
wszystkich, dla większych lub mniejszych korzyści.
To wszystko jest świeże i aktualne
jak, nie przymierzając, Szekspir.
Jednak zderzenia wychodzą w "Rybce"
na plan pierwszy. Zderzenia charakterów. Dopiero ostatnio
zauważyłem, że jedyną postacią mającą jeden tylko konflikt z
pozostałymi bohaterami jest Ken- wielbiciel zwierząt, nieśmiały
jąkała. Pozostali bohaterowie mają takie konflikty z KAŻDYM z
pozostałych. Przykładem adwokat Archie Leach, grany przez Johna
Cleese'a. Nie dość że jest manipulowany przez tytułową oszustkę
Wandę, jest obijany rondlem po głowie przez jej kochanka, ma
sprzeczne dążenia niż aresztowany George, którego ma bronić, to
jeszcze żona go nienawidzi, a on nienawidzi jej.
Archie Leach jest tu właściwie
kluczową postacią, wstawioną w uwierające zbyt ciasne ramy
społeczne. Dopiero spotkanie wyluzowanej oszustki jest dla niego
katalizatorem działania.
Brytyjskie społeczeństwo, poddane
licznym konwenansom, usztywnione licznymi manierami jest w "Rybce"
na ostrzu krytyki. Następuje tu kolejne zderzenie- z obcą kulturą,
przede wszystkim amerykańską kulturą bezceremonialności, którą
reprezentuje Otto, szybciej strzelający niż myślący, a przy tym
potrafiący manipulować bliźnimi, między innymi wykorzystujący
doskonale wspomniane brytyjskie konwenanse. Za rolę Otta, głąba, a
przy tym manipulatora pierwszej wody należy się Kevinowi Kline
jakaś nagroda. Nawet ją dostał- Oskara za rolę drugoplanową. Ta
rola jest wręcz brawurowa. Wierzymy w tę komiksową postać bez
zastrzeżeń.
Mimo wszystko krytyka brytyjskiej
sztywności nie idzie aż tak daleko, by owo tradycyjne lordowskie
spionizowanie i flegmatyczność całkowicie zdezawuować. Cóż by
bowiem zostało z brytyjskiej kultury codziennej bez tego
spionizowania? Niewiele, niewiele- widzimy to tam, dokąd dolatują
samoloty Ryanaira z żądnymi uchlania się na umór brytyjskimi
proletariuszami. (Proletariusze wszystkich krajów- łączcie się
-cytat).
Poza tym kto, bez brytyjskiej flegmy i
stoicyzmu dawałby przykłady bohaterskiego zachowania się w czasie
wojennego bombardowania Londynu. Nie wiadomo co nas jeszcze czeka,
drodzy Brytyjczycy, lepiej się nie odflegmatyzowujcie.
"Rybka zwana Wandą" daje"w
niemal każdej scenie dowody, że podręczna, codzienna psychologia
była konikiem scenarzysty - wszyscy są tu manipulowani w
przewidywaniu ich stereotypowych zachowań. Chcąc zdominować Kena
Otto udaje przed nim homoseksualistę- załatwia tym dwie pieczenie
na jednym ogniu- Ken trzyma się od niego z daleka, a przy tym Otto
odsuwa od siebie podejrzenia, że jest kochankiem Wandy. Chcąc
zdominować nikomu nieznanego prawnika Wanda udaje oszołomienie jego
osobą, dostarczając mu dokładnie tego za czym tęskni i sprawia że
ten mięknie jak wosk.
Do czasu, co prawda. Do czasu, gdy to
on pozna ją dokładniej i wtedy sam zorientuje się jak manipulować
(np. domyśli się którędy Wanda ucieknie z sądu i zdoła ją
schwytać by zrealizować swój plan.)
Psychologia codzienna, nieco komediowo
przerysowana stanowi clou humoru "Rybki zwanej Wandą". A
wraz z nią gafy, wpadki, przejęzyczenia pokazujące jak działa
nasza podświadomość, za nic mająca usztywniające konwenanse.
Ten film bardzo dopracowuje
psychologię postaci. Podglądamy co robią zanim przywdzieją swoje
oszukańcze maski i jak przygotowują się do ról. Wszyscy tam
wszystko udają, lecz właściwie tylko tytułowej Wandzie przynosi
to realne sukcesy i uchodzi na sucho.
John Cleese, faktyczny twórca filmu-
współreżyser, scenarzysta, główna rola- miał zawsze ciągotki
w stronę podręcznej psychologii, widoczne już w Montym Pythonie i
w "Hotelu Zacisze", gdzie brylował jako znerwicowany Basil
Fawlty. Napisał bodaj nawet książkę o psychologii.
Kolejnym zderzeniem filmu jest
zderzenie klasy wyższo- średniej z klasą przestępczą. Gdzie ę-ą
brytyjskich posiadaczy musi się zderzać z brutalno podstępnymi
środkami działania złodziei.
Galeria stworzonych i zderzanych przez
twórców filmu postaci jest istnym panopticum. Czuć w tym
fantastycznego ducha Pythonów. Żaden Amerykanin nie wymyśliłby
podobnej menażerii nieprzystających do siebie bohaterów, a przy
tym jednak kipiących wewnętrzną chemią. Niekiedy chemią miłosno
nienawistną, zaprawioną elementami podziwu.
George- szef szajki, dandys i (można
sądzić) dorobkiewicz. Jego pomocnik Ken miotany pomiędzy
tkliwością i romantyzmem a morderczym zadaniem, do tego nie
potrafiący wyksztusić z siebie słowa, Otto- zabójca- sprytny
idiota, cytujący Nietschego do podbudowania swojej wartości, sędzia
Leach- rozrywany pomiędzy oficjalną praworządnością, a chęciom
wyzwolenia się z kajdan i tytułowa Wanda, w której to roli Jamie
Lee Curtis roztacza maksymalny poziom swego uroku, żeby manipulować
wszystkimi dookoła. Wanda może dzięki temu startować w konkursie
na najbardziej uroczą kobietę- potwora świata.
Cleese w tym filmie wymyślił wręcz
pomnikowo genialne komediowe sytuacje. W "Rybce zwanej Wandą"
wypaliło wszystko. Precyzyjny scenariusz, wyraziste postacie,
doskonała wprost gra aktorska i humor na poziomie zaawansowanym. A
do tego wiwisekcja psychologogiczna damsko- męska, brytolsko-
amerykańska i międzyklasowo- społeczna. Ten film nie dość że
oglądam z przyjemnością po raz dziesiąty, to jeszcze sceny z
niego wryły mi się w pamięć na zawsze.
Szczególnie sceny orgazmu Wandy.
Zachęciłem do obejrzenia, prawda?
Fabrykant.