środa, 27 września 2017

Czy fotografia ma narodowość. I czy narodowość ma fotografię?

Pytanie tytułowe puknęło mnie lekko w tył głowy podczas zgłębiania zdjęć jednego z ciekawszych konkursów jaki sobie wyszukałem w czeluściach internetu. Już o nim pisałem kiedyś na Twarzoksiągu Fotodinozy (Facebooku znaczy- LINK). Ten konkurs to Eastreet- LINK, w październiku odbędzie się jego czwarta edycja, z siedzibą i wystawami w Lublinie. Gdybym tylko miał czas popędziłbym do Lublina na te wystawy, czego i Wam życzę.
Konkurs fotografii ulicznej Europy Wschodniej.


fot: Dima Talkin. Moskwa. Czy to nie kwintesencja streetfoterki?

Streetfoto jest to w ogóle dziedzina fotografii wymagająca pewnej uwagi. Wymyka się toto z wszelkich określeń, jak tylko spuścić z oczu. Zaraz zwiewa gdzieś na bok i robi jakieś niesformatowane i niegrzeczne rzeczy. Nie wiadomo naprawdę dokładnie co to jest.

Na swój prywatny użytek ukuwam aktualnie taką definicję- streetfoto to fotografia która szuka wartości w rzeczach KOMPLETNIE NIEWAŻNYCH. I tym głównie różni się od fotoreportażu czy portretu. Jest to przekopywanie szarej codzienności w poszukiwaniu chwilowych diamentów.

fot: Ksenya Tsykunova, Mariupol.

Fotografia streetowa jest także z założenia Niepoważna.
Czasem są to zwyczajne śmichy- chichy, a w przypadkach wysublimowanych i szczytowych udaje się osiągnąć coś w rodzaju jednozdaniowej wiwisekcji społeczeństwa. Lub też psychologicznej analizy. Lub też czegoś, co daje do myślenia i zapada w pamięć.

Bawiąc- uczyć, ucząc- bawić. Śmiech dla samego śmiechu to tylko niepotrzebna strata chichotów.
            A'tomek (Papcio Chmiel)

poniedziałek, 25 września 2017

Ranking książek przeczytanych (styczeń- wrzesień 2017).

Stanisław Lem w swojej bibliotece. 1970r. Zdjęcie z archiwum pisarza.

1. Dziś nikt nic nie czyta.
2. Jeśli czyta- nic nie rozumie.
3. Jeśli rozumie- natychmiast zapomina.
                  Prawo Lema

To ja właśnie- żeby nie zapomnieć, bo pamięć już nie ta.

Ranking nie po kolei. Ale za to mniej więcej po kolei czytania.
Skala sześciogwiazdkowa.


"Wspinaczka" Anatolij Bukriejew ****
Największą atrakcję będzie ta książka stanowić dla wcześniejszych czytelników "Wszystko za Everest" Johna Krakauera, bo jest z nią polemiką, ale i inni dowiedzą się wiele o komercyjnych wyprawach w Himalaje i tragicznych skutkach tej komercji. 


"Mock" Marek Krajewski, między *** a ****
Z jednej strony mamy wszystko to, dla czego czyta się serię Krajewskiego- początek wieku we Wrocławiu i mroczny anturaż. Występują osobiście nawet znani architekci. Jednak rozwiązanie intrygi kryminalnej- zawodzi.


"Innowatorzy" Walther Isaacson ****
Historia powstania naszego dzisiejszego środowiska naturalnego. A konkretnie komputera i internetu. Od A (Ady, hrabiny Lovelace, 1843) do W (Wikipedii,2001). Pouczające, jak to wszystko było skomplikowane, poplątane, a czasem przypadkowe. Psychologia także odgegrała dużą rolę.


"Życie to jednak strata jest" Andrzej Stasiuk w rozmowie z Dorotą Wodecką ****
Stasiuk jest fajny i umie gadać. Ogóły o życiu i być może nieco autokreacji, ale dla mnie bardzo przyjemne. Może trochę za bardzo ten wywiad łagodny.


"Przepis na rower" Robert Penn ****
Każdy kto lubi jeździć na rowerze powinien przeczytać tę książkę. Dużo o historii i olbrzymim wpływie socjologicznym roweru, napisane bardzo luźnym i osobistym tonem.


"Lawina i kamienie. Pisarze wobec komunizmu" Anna Bikont, Joanna Szczęsna ****

poniedziałek, 18 września 2017

Los Menelos w Al Andalus vol. 2 (Rozmówki hiszpańskie)

Nie da się kupić herbaty. Ni cholery. W żadnym supermakecie. Współfabrykantka znalazła wreszcie jedną sztukę w Lidlu, na regale z napisem „Kuchnia orientalna”.

Montefrio

Trafiliśmy w fantastyczne miejsce. Wyobraźcie sobie takie zadupie, które ma swoje własne zadupie. To zadupie ma jeszcze jedno własne. I my tam mieszkamy.
Ciężko było w ogóle skręcić z autostrady, a jak już się skręciło, to potem w ciągu godziny jazdy przez oliwkowe wzgórza spotkaliśmy trzy auta. A na samym końcu było Montefrio.
Montefrio nie zaznaczono w żadnym z naszych dwóch przewodników. Turystycznie nie specjalnie istnieje. A jest to jedno z bardziej fotogenicznych miasteczek jakie oglądałem w Hiszpanii.
Wokoło góry i wzgórza w kolorze czerwonawego piasku, na których rośnie miliard drzew oliwkowych. Wróć. W którym rośnie sto miliardów drzew oliwkowych. Pusto.








Montefrio

To daje troszkę obrazu jak duża jest Hiszpania. 504 tys kilometrów kwadratowych, przy ludności 48 milionów. No turyści w to nie są wliczeni, ale turyści rozkładają się głównie na wybrzeżu. I głównie na ręcznikach się rozkładają. Te dane dają 96 osób na kilometr kwadratowy. Do tego Hiszpanie mają sporo dużych miast - taki Madryt ma 3,5 miliona ludzi. Poza nimi zaludnienie jest spore tylko na północy i wybrzeżach.



Andaluzja tak naprawdę jest rolnicza, górzysta i pusta. Wszystkie Mercedesy AMG, torby od Gucciego, kasyna i Dziani Wąsacze zostają w okolicach Marbelli, nad morzem, a tu proste życie w białych chatkach na pustkowiu,rozweselane czasami sangrią.
Teraz Polska (cytat)- 312 tysięcy kilometrów kwadratowych i 123 osoby na kilometr. Do tego raczej prawie o żądnym kawałku naszego kraju nie da się powiedzieć że to pustkowie. Wszędzie gdzie okiem sięgnąć- domki i sioła. Tak to już jest u McDonalda (cytat) i dlatego środek Hiszpanii nie musi dużo robić, żeby wywrzeć na mnie egzotyczne wrażenie.
Jednak robi.

czwartek, 14 września 2017

Koszta muszą być.

Ronda, Hiszpania.

Człowiek się strasznie przyzwyczaja do starych złomów. Znaczy się człowiek- ja.
Do komórki Nokia 6230i. Do Fiata Punto II. Do roweru Wheeler rocznik 1993 kupionego za 80 złotych, a potem przemontowanego z talentem przez komentatora i sojusznika Fotodinozy Krzysztofa Gol'a (Jestem jednym z nielicznych którzy mają rower przerobiony przez architekta na zamówienie! Juhuuu! Dzięki Krzysiu!). Do różnych obiektywów które słabo działają.

Słabo działają, ale i tak robią robotę. Taką robotę robią, że inne nie dają rady.


Sigma AF 14mm f/3,5


Otóż obiektyw 14 mm marki Sigma, który kupiłem swego czasu w stanie wskazującym na tłuczenie nim po głowie reporterów wojennych podczas ostrzału, im dłużej używany tym większej dostarczał euforii. Euforii estetycznej.
Nagle, zupełnie niespodziewanie zauważyłem, że zrobienie dokumentacji wnętrz jakiegoś budynku to kaszka z mleczkiem. I to zupełnie niezależnie od tego JAKIE te wnętrza są. Mogła to być sławojka w polu, a mógł to być skomplikowany biurowiec, a i tak dało się z tego wyciągnąć dobre zdjęcia. Nie było to oczywiście super proste- nie jest to tilt-shift z korekcją perspektywy, niemniej obiektyw o tak ekstremalnie szerokim polu widzenia daje wspaniałe możliwości w porównaniu z czymkolwiek normalnym.







piątek, 8 września 2017

Los Menelos w Al-Andalus.

Już pisałem że podróże kształcą? A! Pisałem w poprzednim wpisie. Dużo się ostatnio dowiedziałem z podróży.
Przede wszystkim widziałem jak gekkon robi kupę.
Oraz tego że małpa makak jest w stanie w pół sekundy odpiąć naraz dwa suwaki plecaka.

Poznałem ludy południa. Widziałem ich miasta na skałach, ich góry i ich selfies robione z kijka w każdej morskiej zatoczce.

Poznałem też miejsca, od których kompletnie idiotycznie nazywają się Seaty. Nie mogę powiedzieć, że Hiszpanom nie wolno tak nazywać sobie swoich Seatów jak chcą. Wolno oczywiście. Ale samochody te pasują do owych nazw geograficznych jak pięść do nosa. Taki Seat Ronda wygląda przy prawdziwej Rondzie jak psi ogon i zapewniam, że wyglądał tak samo w chwili kiedy był nowy.


Ronda. Ale nie Seat Ronda.

Nie wiem czy wiecie, niejaki Złomnik na facebooku wymyślił akcję trollingu doskonałego. Otóż firma Seat ogłosiła z przytupem międzynarodowy konkurs na nazwę swojego nowego modelu auta. Miała to być nazwa wybrana przez internautów spośród nazw południowych hiszpańskich miasteczek "które kojarzą się z najpiękniejszymi chwilami wakacji". Złomnik zaproponował by wpisać w tę ankietę nadmorski kurort o nazwie Cancelada, co podchwycili jego liczni facebookowi fani, w tym niżej podpisany. Jest tylko jeden haczyk- Cancelada oznacza w języku Frederica Garcii Lorki, oraz Francesca Franco- "skasowany/ skasowana". Ze względu na dużą skalę aktywności fanów "Seata Skasowanego" konkurs został wkrótce zawieszony, a raczej przyblokowano w nim możliwość wpisywania tego słowa. Zupełnie nie wiem dlaczego. Mijaliśmy na autostradzie A7 Canceladę- bardzo ładna, spełniała wszystkie kryteria konkursu.
Dlatego postuluję, by ów nowy, nieznany jeszcze model ochrzcić jednak tym przydomkiem, niezależnie od tego jak się będzie nazywał naprawdę.

Hiszpanie mają zresztą wyjechane na samochody, to wiadomo od dawna. To nie Włosi, żeby się byle żelazem podniecali. W przeciwieństwie do mnie. Każdorazowo wracając górską krętą drogą (właściwie w Andaluzji nie ma innych) wyciskałem z wynajętego Fiata Pandy ostatnie soki, w przekonaniu że jestem co najmniej jakimś Hułanem.
(Hułanem Manuelem Fangio, oczywiście, rocznik 1911 kierowca Formuły 1, Argentyńczyk).
I dlatego też gdy w drodze przez suche górskie pustkowia nagle pojawił się mikrodrogowskazik "Ascari" od razu mi się dobrze skojarzyło. Tor wyścigowy Ascari? Tutaj, na tym pustkowiu?!
No tak, właśnie tu.

Wyczytałem, że to jeden z najładniejszych torów wyścigowych w Europie, z tym że dość trudno dostępny. Stworzył go jednak nie hiszpan, a Holender Klaas Zwart, kierowca wyścigowy i właściciel Ascari Cars. Tor jest dostępny dla tych, którzy mają 150 tys. euro rocznie na wpisowe. Zatem ekskluziw do wybrańców. Nie all inkluziw.
Pod Rondą była tylko drewniana zamknięta brama zagradzająca drogę przez kamieniste pustkowie z plantacjami oliwek. Nie było za bardzo co oglądać. Nie zrobiłem nawet zdjęcia toru Ascari i myślałem zatem że nie mam zdjęcia żadnego toru- logiczne. Ale okazało się, że jakiś tor jednak mamy, chociaż nie ten. O proszę bardzo:

Jakiś tor (na pewno nie Ascari).


Sami Hiszpanie nie fascynują się autami. Ale mają inne zalety.
Na przykład Rondę.


Ronda, widok ze Starego na Nowe Miasto.
Ronda

Kratownictwo w Andaluzji jest niesamowicie rozwinięte. Ronda.

Ronda


Ronda, jak prawie wszystko co stare w Andaluzji- jest arabska z urodzenia. Bo Hiszpanie tez mieli zabory. Trwające od VII do XV wieku. 

sobota, 2 września 2017

Dwa portrety


George Carver, Zdzisław Beksiński

Podróże kształcą. Ale lektury jeszcze bardziej. Nawet te internetowe, a może i szczególnie. Zdjęcia niekiedy same przychodzą do człowieka i coś tam w nim poruszają, troszkę wstrząsają, szturchają, za rękaw ciągną.
To co się zobaczyło nie da się już odzobaczyć, jak wiadomo.

Obydwa te portrety zobaczyłem w lekturach. I jakoś nie mogę ich odzobaczyć do tej pory.
Pierwszy portret to George Washington Carver, zobaczony na Automobilowni w artykule o ekologicznych samochodach sprzed II Wojny – LINK.

Portret pierwszy.

Był ten pan prawdopodobnie pierwszym afroamerykaninem w USA, który zyskał sławę naukową. Zyskał ją także w sensie ogólnym. Ameryka umieszczała jego podobiznę na znaczkach pocztowych i plakatach, a prezydent Roosevelt ufundował mu pośmiertnie pomnik. Co się do tamtej pory czarnym Amerykanom nie zdarzało.
Jest to ciekawe, zwróciwszy uwagę na to, że George Carver urodził się jako niewolnik, a data jego narodzin jest nieznana. Prawdopodobnie to okolice roku 1860-tego. Miał na szczęście ten fart, że wychowywał się wśród porządnych ludzi.

Tydzień po jego przyjściu na świat Georga, jego matkę, siostrę i jego samego porwali z farmy złodzieje niewolników. Prawowity właściciel, niemiecki imigrant Moses Carver, (który zgodnie z tradycją dał swoim czarnoskórym nazwisko- mały George do wieku gimnazjalnego przedstawiał się jako "Carver's George") wynajął tropiciela- łapacza (slave catcher), któremu po kilku dniach udało się znaleźć niestety tylko niemowlę.
Odtąd George wychowywał się tylko z bratem.