Lubię pisać artykuły z tezą. Tylko
nie wiem czy akurat jestem w stanie znaleźć dobrą tezę. Może:
"Zamiana Lwowa i Wilna na Dolny Śląsk nie była taka
najgorsza?". Albo: "Człowiek nie musi wyjeżdżać poza
swój kraj, żeby poczuć się jak zagranicą". A może i jakaś
inna teza.
Tylko teraz trzeba te tezy udowodnić.
To może być trudne w czasie trzech
dni pobytu na tej swojskiej obczyźnie. Swojskiej od zawsze. I obcej
też od zawsze. Już kiedyś się pisało, że te wszystkie
pogranicza są najciekawsze. A tu trójpogranicze polsko- czesko-
niemieckie.
Krew chwilowo wsiąkła. Zostały
artefakty.
Na Dolnym Śląsku nie da się donikąd
dojechać. A przynajmniej nie o czasie. Zawsze coś zatrzyma po
drodze. Jedzie się jedzie, a tu nagle- WTEM! Wystarczy popatrzeć na
mapę. Takiej Jeleniej Góry to nie da się minąć w ogóle. W
promieniu dwudziestu kilometrów od miasta znajduje się mniej więcej
ze czterdzieści pałaców i zamków, ze wszystkich okresów i w
każdym stanie, oraz z dziesięć alpejsko patrzących kurortów
("patrzących", jak pisał Lem). Co prawda ta alpejskość
jest tak doprawiona polską miłością do banerów, reklam,
elektronicznych tablic, budek z kebabami, straganów, blaszanych bud,
drewnianych baraków i wschodniej proweniencji bardaków, że ledwo
zza nich wystaje. No ale już trudno, jestem przyzwyczajony że
zdjęcia szerokokątne tam nie wyjdą i że trzeba się skupić na
teleobiektywie.
Trochę lepiej wyjdą w Szklarskiej
Porębie niż Karpaczu, ale niewiele lepiej. Najlepiej jednak szeroki
kąt da się uprawiać tam gdzie nie ma kurortów, tylko samotne
artefakty sterczą.
Znaczy się wszędzie.
Ci wredni Prusacy to strasznie bogaci
byli i wszędzie coś postawili. Czesi też. I nawet my.
Mówili nam Niemce
Żeśmy cudzoziemce.
A myśmy som jacytacy
Chłopcy Austriacy!
(ludowe, za Antonim
Kroh)
Ze dwa lata temu napisało się analizę
Dolnego Śląska. A może to synteza była? W każdym razie pod
tytułem "Włochy i Grecja są całkowicie niepotrzebne"-
LINK.
W tym roku analiz ani syntez nie
będzie. Będą nakłucia. Nakłujemy sobie województwo
niderśleżyńskie w kilku miejscach. I żeby wprowadzić do tego
jakiś porządek, polecimy według klucza historycznego - od
najstarszych.
Porządek, porządek to wróg
zwierządek (cytat).
Zatem
od najstarszego.
Nasz ci on.
Wieża książęca w Siedlęcinie.
Na pierwszy rzut oka za ten zabytek nie
dalibyście pięciu złotych. Wchodzi się do niego jak do
zrujnowanego PGR-u, którym był przez pewien czas w istocie. Jest
skromny, sprawia niezbyt efektowne wrażenie z daleka- to kwestia
proporcji.
Ale chodziłem po nim jak oczadzony,
zupełnie jakby mnie z mojego świata wyjęli.
Im bliżej podchodzi się do wieży,
tym sprawia coraz potężniejsze wrażenie. Z daleka- ukryta w
panoramie Siedlęcina, którą dominuje stary protestancki zbór
przerobiony na kościół katolicki, oraz kościół katolicki na nic
nie przerobiony- niknie wśród drzew, leżąc niżej nad rzeką.
Takie coś, co niby nic. Jakiś tam stare coś.
|
Panorama Siedlęcina z wieży rycerskiej. |
A potem wchodzi się do środka.
Właściwie prawie nie ma tam nic.
Nie ma tam żadnych zdobień, żadnych
baroków, renesansów, gzymsów, mozaik, rzeźb, mebli, posadzek i
tego typu rzeczy. To co tam jest to wyłącznie najprawdziwsze
średniowiecze jak obuchem w łeb i to tak autentyczne że przenika
do szpiku kości.
No i to jest coś. Naprawdę coś.
Nigdzie wcześniej nie doznałem
takiego wrażenia autentyczności, jakiegoś cofnięcia się w czasie
jak w owym Siedlęcinie. Wszystko co się widziało, wszystkie
Wawele, Chocimy, Kamieńce Podolskie, Malborki, normańskie zamki są
takie... hmm... takie jakieś grzecznie uczesane, choćby były
ruinami. Są obiektami muzealnymi w których genius loci
ulociał gdzieś tam wraz z czasem i użytkowaniem przez kolejne
pokolenia, które dodawały im ozdób i naprawiały je sobie
współczesnymi środkami.
Wieża w Siedlęcinie jest jakimś mało
znanym gównozabytkiem, stojącym w jeszcze gówniańszym (prawdę
powiedziawszy na pierwszy rzut oka zatrważająco gównianym)
otoczeniu, wśród rumoszu rozwalonego żelbetonu, wiat rodem z
PGR-u, błotnistego podwórza, otoczonego bajorowatą fosą i
krzaczorami.
Ale jak wejdzie się do środka- to
rany!, czuć że książę Henryk I całkiem niedawno opuścił to
miejsce. A jak wróci z polowania na tury to gotów, wściekły,
wygonić nas ze swej siedziby klepiąc po tyłku płazem swego
miecza.
Dziwnym trafem w tym zapomnianym przez
ludzi miejscu w zakolu rzeki Bóbr kolejne pokolenia posiadaczy nie
zdołały zmienić tego ducha, jaki wbudowali w wieżę ludzie sprzed
siedmiuset lat. Przetrwał nawet czasy PGR-u!
Są tutaj, proszę państwa- uwaga
uwaga- najstarsze stropy drewniane w Polsce!
Są tutaj również jedyne, chciałem
pisać że w Europie, ale nie- jedyne zachowane na świecie freski
średniowieczne o tematyce arturiańskiej (znaczy się z legendy o
królu Arturze). Co zupełnie kuriozalne- nie mają takich na całych
Wyspach Brytyjskich, a są na ścianie zabytku w Polsce o którym
mało kto słyszał.
Te stropy drewniane... Wydaje mi się
że mało w swym życiu widziałem drzew- kandydatów na
siedlęcińskie stropy. To mi się strasznie wręcz podobało.