piątek, 26 maja 2017

Prawie jak foto

  Więc ja, jak ten stół z powyłamywanymi nogami, wyindywidualizowałem się z rozentuzjazmowanego tłumu. 
 Dawno nic nie narysowaliśmy, to teraz to odrabiamy w kolejnym odcinku z cyklu "prawie jak foto". Poprzednie odcinki z cyklu można obejrzeć tutaj- LINK i z przerażeniem zauważam, że jest już ich trzynaście.
W ogóle z przerażeniem zauważam, że niepostrzeżenie Fotodinoza przekroczyła już 200 wpisów. I żadnego jubla nie było! No to teraz jest jubel- przy 204-tym.





poniedziałek, 22 maja 2017

Sprzęt, który posuwa fotografię. (Do przodu). Sigma ART 20mm f/1,4 DG HSM + Łódź Fabryczna preview





A czy taki umowny i przysłowiowy Cartier - Bresson to robił takie same zdjęcia jakie robią dzisiejsi reporterzy?

No nie bałdzo.

Robił zdjęcia czarno- białe, jednym obiektywem- 50-tką Leiki i bodaj na ogół jednym aparatem. Zupełnie inaczej, niż dzisiejsi fotografowie prasowi, wyposażeni (też na ogół) w baterie obiektywów i po trzy aparaty, strzelający zdjęcia od superszerokiego kąta po straszliwe tele zdolne ściągnąć kosmonautę lądującego na księżycu i pryszcz na nosie Szarapowej.

Czy wynikało to z braku sprzętu w latach 30-tych i 40-tych?
Nie. To wynikało z samoograniczenia się Cartier- Bressona.

Samoograniczanie się jest dobre, powoduje zwiększenie dyscypliny i uwagi u fotografa, oraz nie odciąga od tematu. Już o tym pisał kiedyś Foto- nieobiektywny LINK. I ja też o tym piszę. Odcięcie marginesów sprzętowych i przesadnych możliwości...

- To co będziemy teraz robić?
- Noo... Jest wiele możliwości.
(cytat)

Odcięcie tych marginesów powoduje, że z fotografii zostaje tzw. samo sedno. Obraz, który ma być istotny.

Czy to jednak znaczy, że owe dalekie marginesy sprzętowe to coś złego? Broń boże! Poszerzanie spektrum możliwości jest także rzeczą która popycha fotografię do przodu. Rzecz jasna, i jak zwykle, zależy kto i jak tego sprzętu używa.

Henry Fox Talbot, czy Nadar, albo inni pionierzy fotografii męczyli się ze szklanymi płytami, pokrytymi emulsją robiąc swoje zdjęcia, a w sumie to ciekawe jakie foty by robili, mając do dyspozycji Leicę Cartier- Bressona. Pewnie trochę inne.
Mieliby w każdym bądź razie szerszy wybór i trochę ułatwienia. Bo tylko o to w sprzęcie chodzi. Od zawsze toczy się ten bieg- i od zawsze w tę samą stronę.

Kiedyś rewolucję stanowił automatyczny pomiar światła, potem autofokus, potem możliwość cyfrowego obrazowania. Za każdym razem taka rewolucja była falą z jaką hurmem ruszali producenci , a wraz z nimi umasowienie tych wynalazków. Ostatnimi czasy ciśnienie przeniosło się mocniej w stronę filmowania, zostawiając fotografii coś na kształt cyzelowania dawniejszych dokonań. Usprawniania, dokładania drobnych funkcji, usoszalmediowania, zmniejszania sprzętu i polepszania jakości obrazu, rozbudowywania możliwości softwareowych. Czy te zmiany posuwają fotografię do przodu? Niewątpliwie, choć jakby mniejszymi niż kiedyś krokami.

Bardzo znaczące zmiany notuje jednak według mnie postęp techniczny w dziedzinie optyki. Nastała ostatnio jakaś nowa era dostępności. Nadejszła wiekopomna chwiła (cytat).

Już kiedyś pisałem o tym, że zrealizowano parę moich marzeń z młodości - obiektywów superjasnych, albo o niezwykłych parametrach- https://fotodinoza.blogspot.com/2014/12/spisek-z-reka-w-nocniku.html .
To jest właściwie niby takie sobie nic, w porównaniu na przykład do programów składających świat w kulkę, albo do dostępności dronów, które pozwalają obejrzeć świat z lotu wróbelka. Niby nic. Ale jednak.
Dla mnie na przykład składanie świata w kulkę nie jest tak atrakcyjne jak to, że za pomocą tych nowych obiektywów można uzyskać takie zdjęcia, jakich wcześniej uzyskać się nie dało. I to w cenie, choć drogiej, to jednak dostępnej dla sporej części sprzętowych wariatów.
Serdecznie witamy nowe smaczne kąski (cytat).


Mam na myśli przede wszystkim małą głębię ostrości przy szerokim kącie. To coś co mnie podnieca. (A mnie podnieca kafelek od pieca- cytat). Szerokie kąty przyzwyczaiły nas od zarania do wielkiej głębi ostrości jaką dawały, wszystko na obrazku było ostre, nawet na pełnym otwarciu przesłony, a tutaj nagle mamy coś co przeczy tym stereotypom.



Sigma A 20mm f/1,4 HSM DG, przesłona f/1,4

poniedziałek, 15 maja 2017

"Monachium" Steven Spielberg. Recenzja (wpis eksperymentalny).



Te filmy tak mnie zdenerwowały, że nie mogłem już zdzierżyć. Trzeba było o filmach.
Czasami człowiek coś musi, bo się udusi.


Przejechaliśmy się ostatnio do Monachium (opis wycieczki na Fotodinozie - TUTAJ), zatem należało obejrzeć film pod tym tytułem, którego się jeszcze nie widziało.

Masz pan chwilkę czasu? To idź pan na film, na którym pan jeszcze nie byłeś, he he he. Wężykiem Jasiu, wężykiem... (cytat)

Rzadko się zdarzają filmy, które trafiają tytułem w miejsce urlopowania. Jak byłem ostatnio w Kielcach, to za cholerę nie mogłem znaleźć hollywoodzkiego filmu pod tytułem "Kielce". A o Monachium- był. Zasiedliśmy do niego zatem jak do świątecznego obiadu, wzmożeni wizytą w opisywanej lokalizacji.
Ale po godzinie wyłączyliśmy go sfrustrowani. Rzadko mi się to zdarza.

Steven Spielberg nakręcił film o terrorystycznej masakrze na olimpiadzie w Monachium w 1972 roku. Grupa Palestyńczyków z organizacji Czarny Wrzesień wzięła tam na zakładników jedenastu izraelskich sportowców, wszystko w blasku jupiterów i z terkotaniem telewizyjnych kamer, które przybyły by relacjonować olimpiadę, a tutaj trafiła się taka medialna gratka. W akcji próbującej odbicie zorganizowanej przez niemieckie służby bezpieczeństwa- wszyscy zakładnicy zginęli.
Rekonstrukcja tych wydarzeń, to moim zdaniem jedna z najmocniejszych stron filmu Spielberga, choć sam film skupia się przede wszystkim na wydarzeniach późniejszych, kiedy to państwo Izrael organizuje tajną komórkę, mającą za cel zemstę na terrorystach.
Rzecz ma dotyczyć zemsty i tego czy grzechów ona jest warta.

Cel uświęca środki, ale krawędzie pozostają zwykle nieuświęcone.
(cytat- Ja).

Temat zatem nośny i można go ograć na wiele sposobów.

Spielberg namęczył się z realizacją Monachium. Świetnie zaaranżowane są lokalizacje- Paryż, Londyn, Rzym, w końcu Liban lat 70-tych. Troszkę brakowało mi szerokich planów z wioski olimpijskiej w Monachium, ale Monachium nakręcono na Węgrzech, zresztą i inne miejsca także. Było podobno blisko, żeby Spielberg wybrał Wrocław, ale Węgrzy byli tańsi. Londyn, Ateny i Rzym zagrała maltańska Valetta.

Rekonstrukcja faktów z zamachu w Monachium ma świetne kręcone z ręki zdjęcia, fantastyczne nawiązania do sławnych obrazów telewizyjnych, które stały się symbolami tego wydarzenia- w filmie pokazują nam jakby rzeczywistość z drugiej strony kadru. Jest to wiarygodne i poruszające.

W ogóle zdjęcia do filmu są fajne, z ciekawymi pomysłami i rytmami (lusterka samochodowe i odbicia w szybach), sporo dobrze nakręconych, dynamicznych scen nocnych, kręconych ze steadycamu i oglądanych oczami bohatera. Tutaj w ogóle nie ma się do czego doczepić.
Nie jest to oczywiście dziwne- za zdjęcia jest odpowiedzialny Janusz Kamiński- on wie co dobre.


Orgią dla każdego automobilisty jest oglądanie samochodów w "Monachium", jest ich tam bardzo dużo, doskonale dobranych i stanowiących ważne rekwizyty. Przy tym są nieoczywiste- sporo mało dzisiaj popularnych, ale zwyczajnych w latach 70-tych aut, o których dziś mało kto pamięta.

Dlaczego zatem, po godzinie filmu zdecydowałem się nacisnąć "stop", zamiast kontynuować "play" ?
Przecież w obsadzie są i Daniel Craig i Geoffrey Rush, późniejszy królewski lektor z "Jak zostać królem"


 i Mathieu Almaric, znany później z filmu „Motyl i skafander”, oraz z roli złego w "Quantum of Solace". (w ogóle twórcy Bondów czerpali potem garściami z obsady "Monachium").
Przecież wiele osób chwali ten film jako solidne zmierzenie się z poważnym tematem, ba niektórzy twierdzą że to najlepszy film Spielberga (chyba nie widzieli "Indiany Jonesa" he he he). Fantastyczny, dobrze zrobiony, trzymający w napięciu.

Ale jednak "stop".

Otóż doznałem wrażenia, że zostałem przez reżysera i jego scenarzystów (Tony Kuschner, Eric Roth) olany. Zostałem uznany za głąba, który uwierzy we wszystko, bo pokażą mu trochę wybuchów, strzelanin i ekstra samochodów. Zrobią mu piękny anturaż, klimat, odbiglują lata 70-te, do których ma sentyment, oraz postawią dylemat moralny i to wystarczy.
Otóż nie. Nie wystarczy.
Potrzebna jeszcze logika i motywacje bohaterów.

środa, 10 maja 2017

Przystojny staruch. Olympiapark München.


Co ty wiesz o Niemcach, człowieku?
Ja tam nic nie wiem.
Nie znając Niemców, nie znając niczego więcej oprócz paru słów z niemieckiego dobrze jest mieć jakiegoś przewodnika po niemczyźnie, jakiegoś Reiseführera.
I ja mam na szczęście.
Można go zapytać o różne krępujące pytania, na przykład: „czy Niemcy są tacy sami jak Polacy?” i otrzymać krępujące odpowiedzi. Np. "NEIN, Donnerrrrwetterrrr!!!"

Niemcy mają skomplikowaną unionistyczną historię, boż przecie nie tak dawno landy były osobnymi księstwami, nie dość że rządzonymi przez osobnych władców i inne dynastie, to jeszcze podzielonymi religijnie że bardziej nie można- na protestantów i katolików. Oprócz tego przez niedawne pięćdziesiąt lat były podzielone na NRD i RFN, państwa z założenia sobie wrogie, oddzielone murem i zasiekami z których automatycznie strzelano do każdego (mimo tego nie brakowało śmiałków, którzy się przez tę barierę przedzierali- polecam berlińskie muzeum na Checkpoint Charlie).
Pomimo tych wszystkich podziałów- Niemcy są monolitem.
Są cholernym społecznym monolitem, donnerrrrwettterrrr.

Wszystkie społeczne konflikty, podziały, tarcia, błędy są w tym kraju pomijalne.

W zupełnym przeciwieństwie do naszego, w którym są fundamentem.

Niemcy to kraj, w którym można przeprowadzić dowolnie założoną strategię. Można przeprowadzić dowolną strategię zmieniającą funkcjonowanie społeczne. I ona zadziała.
Furda tam uchodźcy, mniejszości narodowe, konflikty polityczne.
Jest strategia. I ona zadziała, mówię wam.
Dlatego Niemcy poradzą sobie nawet ze świeżo zbudowanym za miliardy euro portem lotniczym Berlin Brandenburg, który, według przepisów nie nadaje się do użytkowania i trzeba go zaprojektować i postawić od nowa.

Ba! Może to być zupełnie NIEPISANA strategia. Na przykład uprawianie polityki historycznej w odpowiednim kierunku. W takim, w którym za wojnę światową odpowiadają głównie Naziści, a Niemcy są dopiero na drugim miejscu podium (Naziści wszystkich krajów- łączcie się (cytat). Albo pisanie przetargów, w których wygrywają niemieckie firmy. Nikt przecież nie napisał w ustawie, że mają wygrywać. Wolny rynek jest przecież, paneuropejski. No ale jakoś wygrywają.

Wewnętrzną politykę historyczną Niemcy poprowadziły wręcz wspaniale. Przez kilkadziesiąt lat po II Wojnie Światowej historia w podręcznikach szkolnych kończyła się na I Wojnie Światowej. I szlus. Znaczy się Schluss. Czy to nie genialne? Gdyby było tam coś o latach 1918- 1945 to trzeba by było się tłumaczyć, wyjaśniać, interpretować, albo co gorsza kajać. Ale nic nie było. Jakież to ułatwienie.
Dlatego jak kilka lat temu do mojego Reiseführera przyjechali młodzi goście z Niemiec, odwiedzając Gdańsk i Westerplatte, to wyjechali obrażeni, bo mówimy nieprawdę. Bo to przecież polska jednostka wojskowa z Westerplatte zaatakowała niecnie pancernik Schleswig-Holstein, który był przypłynął z gościnną pokojową wizytą przecież.
Tak ich uczyli w szkole. To nie jest żart.

Tak to już jest u McDonalda (cytat).