piątek, 29 lipca 2016

Pochwała Małych Miasteczek.

Duże miasta nie nadają się do zwiedzania. Sami wiecie. Trzeba przeznaczyć tydzień na każde z nich, człowiek schodzi podeszwy zanim zdoła zobaczyć wszystkie ich wspaniałości, zacisnąwszy zęby odwiedzi całą setkę ich chwałygodnych zabytków, a na końcu i tak czuje niedosyt, że nie zdążył zwiedzić tego czy tamtego monumentu.
To męczy.
Nie ma po co się tak męczyć. Trzeba zwiedzać tylko te miasta, które dadzą się obejrzeć w jeden dzień. A najlepiej takie, które nie należą do pierwszej ligi zwiedzania. Wtedy człowiek może nieco poczuć się odkrywcą zakrytego i popisać sobie na blogu jakieś impresje o miejscach które mało komu chce się opisywać.

97.676 mieszkańców
Opuściwszy okolice Torunia autostradą A1, zwaną Amber Gold One i minąwszy McDonalda wyjeżdżamy na szerokie widoki nadwiślańskich pól i łagodnych wzgórz. Tenże McDonald kuriozalnie, jest oddalony raptem o kilka kilometrów od pobliskich sennych miasteczek i stanowiłby dla nich niejaką atrakcję, ale dla ich mieszkańców jest niedostępny- muszą oni, ci mieszkańcy, przejechać parędziesiąt kilometrów płatnej autostrady żeby do tego przybytku dojechać, bo jest odgrodzony autostradowym płotem. Lub też ewentualnie mogą pod ten płot podjechać i przez niego przeleźć- są pewne ślady tego procederu, jak się przyjrzeć uważniej.
(Z tej samej serii- dygresja. Pewien kuzyn pewnej znajomej postanowił złamać system. Można było o tym zobaczyć reportaż w TVN-ie. Kupił Ci on kawałek rolnego pola tuż przy siatce ogrodzeniowej drogi S8. Jak kto jechał drogą S8, to wie, że pomiędzy Łodzią a Wrocławiem zjeść tam można co najwyżej batonik z automatu przy wc, albo szczaw z pobocza- nie zakończono jeszcze przetargów na restauracje i stacje benzynowe. Otóż znajomy ów na polu za siatką, postawił przy pięknej, nowej „rest area” zwanej po polsku (po polsku?) Miejscem Obsługi Podróżnych budkę z hot dogami. To nic że za płotem. Płaci się przez siatkę, a hot dogi odbiera górą. Taki trolling.)
Mc Donald na MOP Malankowo Amber Gold One, w okresie letnim jest oblegany tłumnie i stanowi pierwszą cezurę wakacji w drodze nad morze. Tu już można się wyluzować i zacząć wypoczynek nadbałtycki oraz wydawanie kasy na przyjemności życia doczesnego.
Tymczasem minąwszy MOP Malankowo i dokonawszy MOPsiku (co za nazwa, ten cholerny MOP!) droga idąca przez pola i łąki zaczyna po kilku kilometrach opadać w dolinę Wisły i wkrótce autostrada ma zamiar przekraczać rzekę. Zanim to nastąpi napotykamy zjazd na niezbyt wielkie miasto. W sam raz rozmiarowo. Ani za duże, ani za małe.
Autostrada mija je dalekim łukiem, tak że z trasy na Gdańsk go nie zobaczymy.
Grudziądz.
Jak na polskie miasto przystało- pięciokrotnie była tu Polska, a czterokrotnie Niemcy lub proto-Niemcy, a w międzyczasie jeszcze Szwedzi z potopem, wojny napoleońskie i tzw. Operacja Pomorska Armii Czerwonej kontra hitlerowska idea Festung Graudenz.
Działo się.
Choć też należy przyznać, że działo się w bardzo długim okresie. Ten okres jest właśnie atutem Grudziądza. I choć po naparzaniach armii w 1945 roku zostało zniszczone 60% zabudowy, to jednak ta najstarsza była na tyle solidna, że przetrwała na chwałę miasta. I jest tu co obejrzeć.


Grudziądz sprawia bardzo ciekawe wrażenie. Jest w nim coś oryginalnego. Leży w ciekawym otoczeniu- rozłożył się na wzgórzach nad Wisłą. Pal licho blokowiska na wzniesieniach, ale znajdą się tu ładne dalekie widoki na dachy domów i śródmieście. Za centrum, nad rzeką usytuowały się relikty przeszłości. To Krzyżacy zbudowali w dużej mierze to co jest tu najciekawsze. Postarali się. Zapewniam was, że jeżeli nie byliście w Grudziądzu, to nie widzieliście nigdy takich spichrzy. Pełnią tu rolę obwarowań od strony Wisły, która jest tutaj dość zraźna, kawał wody u stóp miasta, które ceglaną kaskadą strzela w górę gigantycznym murem na kilka pięter. Imponujące.

Można tu też wpaść pod tramwaj. Jest to najmniejsze polskie miasto z komunikacją tramwajową! Jest jedna linia tramwajowa. Linia numer 2. Znaczący numer 2. Czyli musiał być kiedyś także numer 1? Był, ale się zmył. Dwa lata temu byliśmy tu w trakcie przebudowy torów i zamkniętych ulic, wtedy starówka sprawiała bardzo przyjemne, nieco senne i puste wrażenie, troszkę rozgrzebanej budowy przyczyniło się do zaciszności i kameralnego nastroju. Teraz już przebudowano- tory, zwinięte w precelek na zakrętach, przebiegają przez stare miasto.
Tramwaje zaczęto budować w czasach pruskich, w podstawowym celu przewiezienia licznych gości na Wystawę Rzemiosła Prus Zachodnich, która odbyła się w 1896 roku- wtedy po ułożonych pojedynczych torach z mijankami jeździły tramwaje konne. Już rok później cały biznes kupiło towarzystwo Nordische Elektrizitäts-Gesellschaft in Danzig i zelektryfikowało linie, rozbudowując je nieco. Tramwaj elektryczny hulał po Grudziądzu po szynach o 1000 milimetrowym rozstawie nawet podczas I wojny światowej- wagony tramwajowe dostosowano wtedy do przewozu rannych, oraz skonstruowano dwie transportowe lory do przewozu sprzętu wojskowego, nie słyszałem o wojskowych tramwajach w żadnym innym mieście, ale ja z pewnością nie wszystko słyszałem.

Traktat wersalski przyznał Grudziądz odrodzonej Polsce. Wcześniej mieliśmy już Grudziądz parę razy- za Konrada Mazowieckiego, za Jagiełły, za Kazimierza Jagiellończyka, za Zygmunta Augusta
Zygmunt August
Zygmunt August
Ten co miał gest
No i miał gust
Jak wiadomo. Zygmunt August dał Grudziądzowi przywilej wolność wyznania , było to w czasach reformacji i wpływów w ex-pruskim mieście nauki Lutra, ewangelicy przejęli wtedy wszystkie kościoły w Grudziądzu i okolicach, a protestantyzm stał się religią dominującą. Przez następne stulecia trwały spory religijne, aż w końcu ustaliła się religijna równowaga katolicko- ewangelicka (+synagoga), trwająca właściwie aż do II wojny światowej, bo także przez czas polskiego Grudziądza w dwudziestoleciu międzywojennym.
Carscy żołnierze na ulicach łódzkich
Lecz już za chwilę marszałek Piłsudski
Mówi, że wcale ich nie wygania
Ale że- da swidania.

W Grudziądzu w latach 20-tych oczywiście nie carscy żołnierze, ale niemieccy. W mieście była znaczna przewaga pruskich Niemców- 84%, choć już w samym powiecie grudziądzkim-58%. Bardzo mało znalazłem informacji na temat koegzystencji grudziądzkiej społeczności w dwudziestoleciu międzywojennym, ale podejrzewam że była zupełnie bezproblemowa, bo żadnym złym słowem nie wspomina o niej niemiecka Wikipedia. Polskie władze w tym samym roku 1920-tym w którym odzyskały miasto przystąpiły do budowy w Grudziądzu realizacji wielkiej idei. Spóźnionej niestety, w mojej ocenie, o jakieś pięćdziesiąt czy nawet sto lat. Ale jednak.
Centrum Wyszkolenia Kawalerii (CWKaw).
Niewiele po niej pozostało realnych rzeczy, oprócz koszar i kilku tablic pamiątkowych na murach. No i oprócz tradycji, pamięci i festynów rekonstrukcyjnych. A była to, proszę Państwa największa szkoła kawaleryjska w Europie, i prawdopodobnie najlepiej zorganizowana. Miała owa szkoła kilka wewnętrznych oddziałów szkolących wszystkie szarże wojskowe związane z końmi i prowadziła kursy od Kursu Oficerów Sztabowych po Kurs Oficerski Lekarzy Weterynarii.
CWKaw została utworzona tuż po Bitwie Warszawskiej, 15 sierpnia 1920 z połączenia szkół w Przemyślu, Grudziądzu i Starej Wsi. Istniała do Kampanii Wrześniowej, gdzie przyczyniła się do sporych sukcesów w obronie przed Niemcami, choć zakończonych finalnie, jak wiadomo klęską militarną i polityczną.
Szkoła miała do dyspozycji kilkaset koni, opiekę sprawował nad nimi Szwadron Luzaków, w której to jednostce szeregowcy- ułani odbywali po prostu zasadniczą służbę wojskową. W szkole były ujeżdżalnie, tory władania białą bronią, tory przeszkód i trzystumetrowa strzelnicę szkolną oraz strzelnice bojowe na pobliskim poligonie.
Pod opieką szkoły, a konkretnie jej najbardziej „cywilnego” wydziału- Szkoły Jazdy Konnej, służącej nauce instruktorów i ujeżdżaczy konnych znajdowała się także sfora psów myśliwskich w liczbie 72 sztuk, ofiarowana w 1937 roku przez 5 Pułk Strzelców Konnych do spółki z hrabim Alfredem Potockim.

Już od 1920 roku zawiązano Grupę Olimpijską, potem przekształconą w Grupę Przygotowawczą Sportu Konnego. W 1938 roku polscy kawalerzyści zdobyli około 20 pierwszych miejsc na międzynarodowych zawodach indywidualnych i grupowych, a na zawodach w Nicei trzy pierwsze miejsca. Przygotowywano się także do olimpiady w 1940 roku w Helsinkach, w której Polacy mieli szansę na liczne zwycięstwa...
Dupy mają jak z mosiądza
To ułani są z Grudziądza!
Mimo dup jak z mosiądza, wymaganych do długiej jazdy w siodle niestety szkoła CWKaw skończyła smutno w 1939 roku. Jej ostatni komendant Tadeusz Komorowski (późniejszy pseudonim „Bór”, znany skądinąd) zdołał sformować Grupę Kawalerii na bazie uczniów i kadry szkolnej biorąc udział w walkach pod Górą Kalwarią i Zamościem (notabene proszę sprawdzić sobie odległość Grudziądz- Zamość i przypomnieć dupy z mosiądza). Najlepsze konie sportowe z CWKaw, zostały ewakuowane w czasie września do Garwolina, ale zginęły marnie wraz z opiekunem por. Janem Szmigiero podczas niemieckiego bombardowania.
Jak już wspomniałem- okoliczności historyczne pozwoliły stworzyć tę szkołę niestety o jakieś pięćdziesiąt lat za późno, choć i tak skuteczność tych archaicznych wobec zmotoryzowanych najeźdźców formacji była całkiem niezła.
Dowódcy Centrum Kawalerii notabene, to wiele znanych nazwisk zapisanych chwalebnie w Wojnie Obronnej i późniejszej walce z Niemcami- między innymi Julian Kleeberg, Rudolf Dreszer i Karol Rómmel. Wśród słuchaczy uczelni zdarzyło się także wielu późniejszych dowódców AK.
To był sam koniec CWKaw, a w środku złotego okresu działalności szkoła kawalerii związała swoje istnienie z miastem Grudziądz, animując wszystkie lokalne uroczystości państwowe i organizując życie towarzyskie. Myślę że miało to znaczący wpływ na wielokulturową społeczność miasta.
Świeci jak na niebie gwiazdy
Szkoła podchorążych jazdy
Szable do boju, lance w dłoń
Bolszewika goń, goń, goń!
Pamięć o Centrum Wyszkolenia Kawalerii kultywuje do dziś Fundacja na Rzecz Tradycji Jazdy Polskiej, w której to karkołomnych konnych gonitwach po wiślanych skarpach brał udział mój Szanowny Tata, miłośnik koni i polskiej jazdy. A widocznym znakiem pamięci o kawalerzystach jest pomnik ułana z dziewczyną, ufundowany obok spichrzy w 2008 roku. Jeden z najlepiej usytuowanych pomników jaki widziałem w naszym kraju. Jego malowniczość jest jak nie stąd. Jak z jakichś Włoch toskańskich. Brawo!

Grudziądz oferuje jeszcze jedno, bardzo ciekawe memento. Niby nic, ale jak się zastanowić, to widać jak to miasto było istotne na wiślanym szlaku. I ponieważ pięćdziesiąt razy zmieniało przynależność narodową, to wpłynęło to na nazewnictwo i sentymenty nie tylko w najbliższej okolicy, ale i w mniej spodziewanych miejscach.
Druga Wojna jako ostatnia przeorała przynależność narodową Grudziądza- a sowieckie wyzwolenie i opór stawiany przez Niemców w okupowanym/ ich własnym ponownie mieście przyczynił się do zdemolowania całego dzisiejszego centrum i wykończenia pozostałości cytadeli grudziądzkiej, niegdyś dzielnie bronionej przez generała Wilhelma de Courbière przed wojskami polsko-heskimi Napoleona. Heinrich Himmler w 1945 roku zastosował tu swoją zabójczą (ale czy mniej niż Powstanie Warszawskie?) taktykę obrony polegającą na ufortyfikowaniu miast i obsadzeniu ich wojskiem jako „twierdz”. Grudziądz został przekształcony w Festung Graudenz, podobnie jak Wrocław czy Kołobrzeg, żeby stawić opór nadchodzącej Armii Czerwonej. Na nic się to zdało, a demolka ludności cywilnej i budynków była we wszystkich przypadkach porażająca.

Zjechaliśmy już z Amber Gold One? No dobra, to już na nią nie wracamy. Starą drogą „toruńską” numer 55 cofamy się na południe.
Warto!

20.622 mieszkańców
Są pewne archetypy, które każdy ma w dziecięcej, czy może naiwnej wyobraźni. Na przykład samochód w większości przypadków jest rysowany dziecięcą ręką jako trzy pudełka na kółkach. A taki znak drogowy przejazdu kolejowego bez zapór przedstawia parową lokomotywę. Kiedy ostatni raz widzieliście lokomotywę parową na przejeździe kolejowym? To przecież jakiś bajkowy atawizm jest. Z tych atawizmów, rodem z bajek o rycerzach i księżniczkach wywodzi się obraz zamku na szczycie góry, na który biedny rycerz wjeżdża konno z najwyższym wysiłkiem, a księżniczka powiewa chusteczką z okienka w wieży.
Jest takie miasto jak ten archetyp. Nazywa się Chełmno. Najlepiej wjechać do niego od strony Wisły, wtedy objawi się w całym swym majestacie i niedostępności, wyniosłe na szczycie góry. (na ten archetypizm Chełmna zwrócił mi kiedyś uwagę Krzysztof Gol).
Chełmno nad Wisłą. Od 1233 roku pilnuje przeprawy przez rzekę. Przeprawa była tak ważna, że nawet jak już zbudowano most, to nawet za PRL-u stał tu garnizon wojska, żeby go strategicznie bronić.
Z czym można porównywać Chełmno? Z Sandomierzem. Z Lewoczą, a może i z Carcassonne, czy z San Giminiano. Chociaż nie, z Carcassonne nie, bo podobno Carcassonne jest tworem wyobraźni rekonstruktorów zabytków, a Chełmno jest autentyczne i nawet podczas II Wojny nie było zniszczone. A dlaczego jest mniej znane niż wymienione miasta? Nie mam szczerego pojęcia. Ale na szczęście się to zmienia.


Chełmno

Ze dwadzieścia lat temu byliśmy w Chełmnie samochodem marki Gaz 69 ze zdjętą plandeką i położoną na masce szybą przednią. Dobry był ten samochód pod wieloma względami, choć zapakowany w dziesięć osób ledwo na jedynce wjechał od strony rzeki do miejskich murów, aż się bałem, czy nie trzeba będzie włączać reduktora. Chełmno było wtedy sennym, pustym miasteczkiem, lekko zapyziałym, przykurzonym i niedopieszczonym. Ale robiło wrażenie, oj robiło!
Full wypas mury miejskie dookoła! Dwa i pół kilometra murów. Z bramami wjazdowymi jak się patrzy. A jak się nie patrzy- też. Wewnątrz układ ulic niezmieniony od średniowiecza, sześć gotyckich kościołów, w tym fara- klękajcie narody, północnogotycka i wypasiona na maksa, na rynku słodziaśny renesansowy ratuszyk, tuż obok poczta z XVII wieku tak zdobna, że tylko niektóre kamienice Torunia mogą się z nią równać (od razu widać, że za Prusów poczta to było coś!), akademia chełminska, klasztor sióstr Miłosierdzia wielki jak stodoła, neogotycki i cały z cegły, a do tego pobudowany z włączeniem oryginalnie gotyckiej krzyżackiej wieży.
Chełmno

Bo to Krzyżacy to wszystko.
Boże jedyny ile oni mieli kasy!
I sposoby też mieli. Chełmno obrali już w 1228 roku na swoją kwaterę główną na ziemiach Pomorza i Mazowsza, jeszcze przed Malborkiem- tu była główna komturia zakonu. Zbudowano ją najpierw na miejscu granicznego piastowskiego grodu z XI wieku. Dwa lata później miasto zostało przeniesione o kilometr na dzisiejsze położenie na wiślanej skarpie i zbudowano je na surowym korzeniu całkowicie od nowa. Ile to kasy! Ile to roboty!
Krzyżacy dominujący całe późniejsze tereny Prus postawili tu po prostu jakieś setki zamków i miast. Co do zamków- mieli swoje patenty. Zamki stawiali tak jak dzisiaj większość Polaków- według projektu typowego. Ciekawe kto im stemplował w urzędzie, he he. Jak kto chce szybko zobaczyć jak wyglądał wczesny projekt typowy krzyżactwa powinien odwiedzić dwa zamki- w Radzyniu Chełmińskim, całkiem prawie że nieomal po drodze z Grudziądza i drugi- w Brodnicy. Z tego pierwszego zachowały się wielkie trójskrzydłowe, strzeliste pozostałości, ale z potężnej osmiobocznej wieży- tylko fundamenty, natomiast w Brodnicy- wprost odwrotnie.
Takie zamki stały dosłownie co dziesięć- piętnaście kilometrów wzdłuż wszystkich ważnych szlaków Pomorza. Wyobraźcie sobie ile to kosztowało.
Chełmnu nadano prawa miejskie razem z Toruniem i razem z nim także przynależało do Hansy, czyli handlowego związku miast północnych. Krzyżacy stracili je w XV wieku na rzecz Prus Królewskich i w Prusiech spędziło swój żywot, z małą przerwą na Księstwo Warszawskie, aż do I Wojny Światowej.
Same początki Chełmna, to prawdziwa rewolucja w prawodawstwie i urbanistyce. Chełmno i Toruń to pierwsze miasta powstałe według krzyżackiego „przywileju chełmińskiego”. Jacy ci Krzyżacy byli, tacy byli, ale organizatorami byli niezłymi. Przywilej chełmiński to pierwszy na naszych ziemiach tak dokładny zbiór praw, obowiązków i zasad, jakim powinno podlegać miasto. Określono prawa mieszkańców do dysponowania własnym majątkiem, wyboru burmistrza, dziedziczenia, opłat miejskich. Ustanowiono zasady budowy i rozmiary kwartałów miejskich, działek i budynków- a więc najprawdziwszą urbanistykę, jak dzisiaj w planach miejscowych zagospodarowania przestrzeni (które każda gmina powinna mieć u nas już od dziesięciu lat, no ale Polacy to nie Krzyżacy i nie będą sobie przecież życia kodyfikować...). Tyczenie miast odbywało się wg systemu miar opartym na Pręcie Chełmińskim (Culmer Ruthe, dł. 4,35m), wzór tej miary przymocowany jest do dzisiaj na ratuszu w Chełmnie.
Pręt Chełmiński

Chełmno- ratusz.
Nie było tu właściwie żadnego przemysłu, oprócz browaru i cegielni, zatem Chełmno nie zawsze miało się dobrze- kilka razy w swej historii podupadało i wyludniało się co nieco. Niemniej od XIX wieku kwitło coraz mocniej, zapewne razem z Prusami, które wspaniale prosperowały pokrzepione drakońskimi reparacjami Francuzów, po wygranej przez Prusy wojnie. Większość chełmińskiej zabudowy mieszkalnej pochodzi właśnie z tego okresu i wtedy też powstała fantastyczna, gigantyczna i zdobna wieża wodna miejskich wodociągów, a także miejska gazownia. W tym czasie założono też dwie linie kolejki wąskotorowej, dziś już nieistniejące.
Poczta Polska, ex Preusische Postwesen, pod nią Volkswagen Polo ex Deutsche Bundespost.
Fajne jest to, że ścisły krąg miejskich murów uchronił większość średniowiecznych i późniejszych zabytków przed dewastacją i zabudowaniem blokami z wielkiej płyty. Wszystko co nowe- powstało poza murami, a skoro miasto leży na wzgórzu nadwiślańskim- wszystko co nowe leży także nieco niżej. Jak się dobrze ustawić- można obejrzeć miasto, które zastygłe w czasie nie zmieniło się od XVI wieku. Tego właśicwie nie da się powiedzieć o żadnym innym mieście w Polsce.
Od kilkunastu lat Chełmno reklamuje się jako „miasto zakochanych”, co, pamiętam dobrze, było zjechane w gazetowym artykule jako idiotyzm, w obliczu tak bogatej substancji zabytkowej, według autora znacznie bardziej godnej reklamowania. Ale zdaje się że ten koncept władz miejskich przyniósł skutek- w sezonie jest tu dziś sporo turystów. Dzisiaj Chełmno zresztą reklamuje się jako „miasto zabytków i zakochanych”. Wszystko w jednym. Fundusze unijne wtopione w Polsce głównie w kostkę bauma i krawężniki akurat w Chełmnie przyniosły dobry efekt.
Największe wrażenie z chełmińskich cymesów robi Kościół Wniebowzięcia NMP. Powiem wam, że jest to niezły kościół! Po mojemu jest w pierwszej dziesiątce najpiękniejszych wnętrz kościelnych w Polsce. Leciutko tylko zbarokizowany, dziwnym trafem mało zniszczony w trakcie wojennych zawieruch, ma w sobie klimat i świetną równowagę ceglanej surowizny i zdobnych drewnianych cyzelowań.
Całe Chełmno jest takie przyjemne. Nasycone, a przy tym kompaktowe. W godzinę obejrzymy w przelocie wszystkie jego atrakcje, jeżeli tylko nie mamy ochoty się wgłębiać. Fajne. Już zresztą Krzyżacy nadali mu odpowiednią nazwę. Chełmno to po łacinie Culmen. Cool, men, check it out!
Do kolejnego małego miasta dotarliśmy jakby mimochodem. Trochę jakby niechcący. A trochę jakby chcący, wzywani podświadomym zewem dwóch postaci. Jednej prawdziwej- mojego prawdziwego, najprawdziwszego idola Człowieka Który Umiał Prawie Wszystko, a drugiej literackiej- która dała mi w dzieciństwie mnóstwo satysfakcji i emocji.
A mimochodem dlatego- że będąc na Pomorzu postanowiliśmy spontanicznie zobaczyć sobie morze, przez dzień lub dwa.
Nic prostszego, siup i na północ Amber Gold One. No tak. Ale tam już byliśmy. To może tak więcy na wschód? Zwłaszcza że zew wzywa. Nad takie mniejsze morze, nad którym nie byliśmy? Dobra. Znaczy się nie A1, tylko S7 przez te Prusy Wschdnie, przez Deutsche Eylau i Elbing w stronę Koenigsberga/ Regiomonte.
2470 mieszkańców
I tu o autostradzie słów kilka, niezbędnych dla wyjaśnienia całej akcji.
Niemcy zaprojektowali budowę ogromnej, dwustrumiennej autostrady, łączącej Elbląg z Królewcem. Zrealizowano jednak tylko jeden odcinek tego projektu, i to częściowo. Autostrada posiada jeden betonowy strumień, budowę drugiego zarzucono.
Jak każda autostrada, tak i ta nie ma żadnego skrzyżowania, wszystkie przecinające ją drogi prowadzą albo pod nią, albo nad nią przez specjalnie zbudowane wiadukty i mosty. Z bocznych dróg wyjeżdża się okólnicami, co zwiększa widoczność i pozwala bezpiecznie włączyć się do ruchu na autostradzie, na której można rozwijać dużą szybkość.
Ale autostrada Elbląg-Królewiec jest dzisiaj zupełnie martwa, albowiem wraz z podziałem Prus między Polskę i Związek Radziecki straciła swoje znaczenie komunikacyjne i militarne. Jest ona niepotrzebna w naszej sieci dróg, gdyż przecina ją granica państwowa. Przejścia graniczne są w zupełnie innych miejscach, ludność korzysta z dróg bocznych, bardziej przydatnych, bo łączących wsie i osiedla.
I oto w tym miejscu znalazł się czerwony mustang. Do granicy pozostawało jeszcze kilkanaście kilometrów pustej autostrady. Rozpoczął się prawdziwy pościg.
Nie wiem, jaką maksymalną szybkość potrafi rozwinąć mustang. Ale już po kilku minutach jazdy autostradą spostrzegłem, że strzałka szybkościomierza wehikułu dotknęła liczby sto sześćdziesiąt. Nie był to jeszcze koniec. Mustang mknął coraz szybciej i szybciej. Błękitny opel zaczął pozostawać w tyle...
Wówczas wydarzyło się coś, co spowodowało, że z piersi panny Ali wydobyło się radosne westchnienie, a magister inżynier Zagadło wpadł w takie zdziwienie, że o mało nie zjechał z autostrady i swoim błękitnym oplem nie wpadł do rowu.
Już owe sto sześćdziesiąt kilometrów na godzinę budziło zdumienie panny Ali. Mrugając oczami z niedowierzaniem patrzyła na licznik wehikułu, bo w głowie jej się nie mogło pomieścić, aby „rupieć” osiągał tak wielką prędkość. Ale ja jeszcze mocniej przycisnąłem pedał gazu.
Trzysta pięćdziesiąt koni mechanicznych samochodu ferrari 410 przyspieszyło swój bieg. Trzysta pięćdziesiąt koni mechanicznych ruszyło z kopyta, jakby ktoś strzelił z bata. W dwunastu cylindrach żywiej zagrała krew samochodu - żółta, wysokooktanowa benzyna. Dwa gaźniki tłoczyły benzynę do cylindrów.
Sto siedemdziesiąt. Dwieście... Dwieście dziesięć... Dwieście dwadzieścia...
Wyprzedziłem opla z taką łatwością, z jaką jadący z górki rowerzysta wyprzedza idącego pieszo człowieka. Wyprzedziłem czerwonego mustanga z taką łatwością, z jaką rowerzysta wyprzedza chłopską furmankę.
- Ten pana wehikuł - wyjąkała panna Ala - on jest chyba... zaczarowany...
Wyprzedzając mustanga zerknąłem na pannę Anielkę. O dziwo! Nie była zdumiona ani przerażona. Mógłbym niemal przysiąc, że coś w rodzaju tryumfującego uśmiechu ukazało się na jej twarzy. "Czyżby to ona zwyciężyła?" - przemknęło mi przez myśl.
Lecz zaledwie mój wehikuł znalazł się przed mustangiem, ujrzałem czerwoną ostrzegawczą tablicę z napisem. "Strefa graniczna", a po chwili, bo przecież jechaliśmy w zawrotnym tempie - zobaczyłem biało-czerwoną tablicę z białym orłem. Napis na tablicy głosił: "Granica państwa". Szosę przegradzał biało-czerwony szlaban, przy którym stal na warcie żołnierz WOP-u, z zielonym otokiem na czapce.
Na widok dwóch aut mknących z szaloną szybkością w kierunku granicy wartownik przesunął swój automatyczny pistolet z ramienia na piersi i bardzo wyraźnym gestem położył dłoń na jego kolbie. Te dwa pędzące samochody sprawiały na nim wrażenie jakby ich właściciele nie chcieli uwzględnić faktu istnienia granicy.
Przycisnąłem hamulec, to samo zrobiła czarna dama w mustangu. Zapiszczały opory kół, wozem moim trochę zarzuciło, lecz przecież zdążyłem zatrzymać się przynajmniej o czterdzieści metrów przed szlabanem.”

No to już teraz wiecie jakie małe miasto odwiedziło się na wspomnianej autostradzie, która jest dzisiaj trasą szybkiego ruchu S22. Tytułowe miasto. Frombork.


Realny Frombork wydaje się nieco inny, niż ten wyobrażony z książki Nienackiego, którą w emocjach czytało się w dzieciństwie. Frombork Pana Samochodzika zdawał się taki ludny, gwarny, pełen życia, ruchu, turystów, zdawał się wręcz centrum, dużym miastem w którym co chwila coś się dzieje.
Być może było tak troszkę w 1966 roku, kiedy harcerze zorganizowali „Operację 1001 Frombork” i przez kilka następnych lat uprzątali i odgruzowywali miasto po wojennych zniszczeniach, a Zbigniew Nienacki pisał swoją książkę.
Ale dzisiaj Frombork zaskakuje czytelników „Pana Samochodzika”.
Prawdę powiedziawszy to mała wioska, z niewielką ilością nowych bloków na obrzeżu. Jest tu przewspaniale cicho i spokojnie, w porównaniu do wybrzeży Bałtyku, choćby w sierpniu, w środku wakacji.
Mała cicha wioska na wzgórzach, wśród starodrzewia- tysiącletnich dębów i jesionów. I tylko jeden obiekt wyrasta poza skalę tej wioski. Poza wszelkie wyobrażalne skale. Warowna archikatedra, ceglany moloch najeżony wieżami i dachami, za gardą wysokich murów. Na wzgórzu sto metrów od portu. Coś niesamowitego!



Przed drugą wojną pruski Frauenburg- miasteczko leżące u stóp katedry, wyglądało nieco bardziej okazale- kamieniczki na rynku, hoteliki i gospody, mały kurorcik nad brzegiem Zalewu Wiślanego. Większe życie turystyczne wprowadziło się tu razem z linią kolejową z Elbląga w 1899 roku. Prawdopodobnie jedną z najpiękniejszych linii kolejowych na terenach dzisiejszej Polski- biegnącą niemal samym brzegiem Zatoki, pomiędzy wydmami i przez okoliczne zielone wzgórza z liściastymi lasami. W wioskach kolej niemal przecinała rybackie porty, stanowiąc piękną drogę transportową dla ryb z Bałtyku prosto na miejskie stoły.
Oczywiście linia kolejowa dziś nie funkcjonuje.


Piszę „oczywiście”, bo mnie to wkurza co nieco. Wolna Polska jest znana szeroko ze zwijania wszystkich połączeń kolejowych na prowincji, a także marnowania różnych fajnych potencjałów, odpuszczania i rezygnowania. Pisałem już o tym marginalnie we wpisie o Dolnym Śląsku. W przeciwieństwie do Niemców, którzy najchętniej wybrukowaliby każdą leśną ścieżkę i oznaczyli numerem każdego jelenia, co także jest tendencją przesadną, my jesteśmy gotowi zaniedbać wszystko. Nawet jedną z piękniejszych tras kolejowych w Europie. Jej tory zarastają krzakami i trzcinami i niedługo niewiele już z nich zostanie.
Dostatek i spokój Fromborka zburzył koniec Drugiej Wojny Światowej, gdy dotarł tu front operacji wschodniopruskiej Armii Czerwonej. Rosjanie pruli Niemców aż się kurzyło i pardonu nie dawali- ostrzał Fromborka zdemolował dosłownie całe miasto- 80% zabudowy zniknęło w gruzach, harcerze w latch 70-tych mieli co sprzątać.
Do dzisiaj po starym Fromborku pozostało coś w rodzaju dziury. Tam gdzie wydaje się że powinno coś być- jest goły beton pustych placów, albo rosną sobie przyjemne skwerki.
Port sennie kołysze swoje łodzie i barki na falach Zalewu, a turyści polegują na pobliskiej plaży. Sielsko. Nie miejsko.

Jak to wyglądało kiedyś- to można sobie zobaczyć na pocztówkach sprzedawanych w księgarni pod wieżą wodociągową. I nie jest to taka wieża wodociągowa jaka stoi w Chełmnie, czy na znanych nam byle dworcach kolejowych- to jest , proszę Państwa, najstarsza wieża wodociągowa na ziemiach polskich- z XVI wieku. Można sobie na nią wejść i pooglądać świat- zatokę z jednej, a katedrę skąpaną w zieleni starodrzewia z drugiej strony.
Katedry nic we Fromborku i okolicach nie przebije. (Przebiły ją tylko pociski Armii Czerwonej). Średniowieczna, gotycka twierdza, z podworcem, zakamarami, wielką katedrą i kilkoma wieżami, w tym najwyższą oktogonalną wieżą, zburzoną w czasie wojny i zrekonstruowaną zewnętrznie, a wewnątrz przebudowaną na planetarium, sale wystawowe i najwyższy punkt widokowy w okolicy- coś dla fotografów.




Na skwerku pomiędzy murami budynków katedralnych- dąb Kopernika, który rósł był tam już za czasów słynnego astronoma, ale pewnie słynny astronom nie zwracał na niego specjalnej uwagi, (wbrew głoszonym legendom), bo wtedy był ten dąb nieco młodszy.


Mój idol- Mikołaj Kopernik jest postacią ogólnie rzecz biorąc popularną i znaną, uczą o nim i jego dziele w każdej szkole. A ostatnio uczą także o historii odnalezienia jego grobu w katedrze fromborskiej i badaniu porównawczym DNA ze szczątków i z włosa, znalezionego w Szwecji w księdze, która kiedyś należała do Kopernika, a którą wredni Szwedzi wywieźli (dobrze że nie zniszczyli!) podczas potopu w 1626 roku. Dzieci pracowicie wkuwają o tym co Kopernik odkrył i gdzie przebywał i dlaczego zachwyca, skoro nie zachwyca (cytat). W pewien sposób odkrycia, a raczej Hej, Nasze Rdzennie Polskie odkrycia Kopernika, a nie! Bo nasze Rdzennie Niemieckie! Wcale że nie, bo wielkim Polakiem był, wstrzymał słońce ruszył ziemię, polskie go wydało plemię! A skąd! Był Niemcem ze Śląska! A chcesz w ryj?!- te właśnie odkrycia- przesłaniają człowieka.
Przede wszystkim jego absolutnie nieprzeciętne, jak na epokę, horyzonty, jego niezwykłą karierę, podróże na uczelnie Europy, jakby to było w jakiejś Unii i Schengen, imponujące nawet jak na dzisiejsze czasy. Jego wielojęzyczność- pisał wszystkie swoje zachowane dzieła po łacinie, mówił po niemiecku, po polsku, włosku i greką. Żadne z jego listów i tekstów napisane po polsku nie zachowały się, choć jego związki z Polską i polską administracją dają pole historykom do walki o narodowość Kopernika, który pozostawał od urodzenia na styku kultur. Zawiązał przyjaźnie z licznymi intelektualistami, kolegami ze studiów w Padwie i Bolonii i naukowcami z uniwersytetu w Wittenberdze, co dość szybko (mimo że po śmierci autora) przyniosło rozgłos jego teoriom.
Człowiek ów, Mikołaj Kopernik, jak rakieta międzykontynentalna wystrzelał ponad przeciętność swoich czasów. Rozległością wiedzy bije na głowę wielu dzisiejszych erudytów- studia matematyczne i astronomiczne w Krakowie, studia sztuki i filologii greckiej w Bolonii, medyczne w Padwie, doktorat z prawa kanonicznego w Ferrarze . Znawca finansów (prawo Kopernika- Grishama) i sprawny strateg, który przyczynił się do obrony Olsztyna przed Krzyżakami, wieloletni administrator kapituły warmińskiej, mówi się, że także planista (choć to nie jest pewne)- we wspomnianym wyżej Grudziądzu zaplanował, w oparciu o studiowanie map, kanał doprowadzający wodę do miasta.
Miarą naszych czasów mierząc- Kopernik miał życie przebogate, i oprócz odkryć naukowych tworzył historię. Niezwykły z niezwykłych. Muszę jeszcze- obiecuję sobie- poczytać o nim więcej.
We Fromborku kręci się troszkę turystów- sporo z Niemiec i z Rosji. Spacerują z rzadka po pobliskich Kadynach, gdzie cesarz Wiluś miał swoją stadninę i działeczkę na grila przed pierwszą wojną, a teraz jakaś Kadyny Country Club odcina się od połowy jego posiadłości i to na piśmie.


Wycieczki emerytów przechadzają się po podworcu fromborskiej bazyliki i oglądają dąb kopernikański, muzeum i trumnę za szklaną szybą, pod posadzką kościoła. Widać ją. Na świecie można być pewnym tylko tego, że Kopernik nie żyje. Są dowody.
Przedostatniego dnia przed naszym powrotem z Fromborka do naszego hoteliku przyjechała grupka młodych, może dwudziestoparoletnich Rosjan w Suzuki SX4 na kaliningradzkich numerach i z wielkim napisem na tylnej szybie:
„Spasiba diedu za Pobiedu!” (Dzięki dziadkowi za Zwycięstwo)
Od razu adrenalina mi skoczyła, krew kawaleryjska zagrała i zwizualizowałem sobie od razu czerwonoarmistę z pepeszą gwałcącego kobiety i rabującego zegarki. Spasiba, cholera jasna! Spasiba za waszą pabiedę, co nam pół kraju rozwaliła, przeorała ludzi i zabrała cały sens! Dawać mi tu jaki kamień polny, zaraz wam skasuję tę szybę.
Ale Współfabrykantka mi wyperswadowała.
No w sumie racja.
Co ja się będę denerwował w wakacje.

No niech będzie.
Na zgodę międzynarodową puścimy sobie nieco ognistego słowiańskiego ska:


Fabrykant
dziedzic prusko- sowiecki

7 komentarzy:

  1. powiem tak - jak na kogos, kogo podroze w najmniejszy nawet sposob nie interesuja, to fakt, ze zaciekawily mnie te sliczne miasteczka :)
    Ska tez bardzo lubie :) czyzby szanowny Fabrykant rowniez byl sluchaczem i milosnikiem "Srefy rokendrola wolnej od angola" ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście "Strefa" rulez. Ale także "Tony z betonu", skąd czerpię różne tekstowe inspiracje. Trójka forever!

      Usuń
    2. rzekl bym ze BISka forever... tyle ze Biski juz nie ma.. ale to w niej pierwotnie byla Strefa i mam jeszcze nagrania audycji na kasetach z tego czasu, choc niewiele, a audycja trwala wtedy od polnocy do 5 czy 6 rano! i to nie w piatek tylko bodajze w czwartek! :)

      Usuń
  2. Sprostowanie do linii wąskotorowych w Chełmnie. W Chełmnie była stacja końcowa dla dwóch linii NORMALNOTOROWYCH: Toruń-Unisław Pom-Chełmno i Kornatowo-Chełmno. Linie te zostały zamknięte w 1992. i po rozebraniu urządzono na nich drogi rowerowe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za sprostowanie. Przynajmniej nasypy się do czegoś przydają. Nieużywane linie kolejowe bardzo mnie fascynują, zwłaszcza stacje na Warmii, ale mam za mało czasu by je zgłębić. Niemniej zrobiłem zdjęcie kóz pasących się na peronie stacji Kaługa (Brodnica - Nowe Miasto), kiedyś może zamieszczę.

      Usuń
  3. Cytuję:" zwizualizowałem sobie od razu czerwonoarmistę z pepeszą gwałcącego kobiety i rabującego zegarki.". Rzeczywiście Niemcy rozstrzeliwujący Polaków w kaszubskiej Piaśnicy czy podtoruńskiej Barbarce, bądź tysiącu innych miejsc w Polsce, byli bardziej cywilizowani od tej hordy Rosjan.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No sorry, ale samochód który przyjechał do Fromborka NIE był niestety z Niemiec. Gdyby był, wtedy zapewne zwizualizowałbym sobie zupełnie co innego.

      Usuń

Drogi czytelniku! Pragnę ostrzec, że wredny portal blogowy na jakim piszę bardzo lubi zjadać bez ostrzeżenia wpisy czytelników podczas ich zamieszczania. BARDZO PROSZĘ PO NAPISANIU KOMENTARZA SKOPIOWAĆ GO i w razie czego wstawić ponownie, na pohybel Google Blogger. Fabrykant.