wtorek, 12 kwietnia 2016

Matka jest tylko jedna, a bramki są dwie. APS.

 


Wszystko nie tak. Wszystko nie tak.
Na wstępie mojego wstępu pragnę oświadczyć, że jest to wpis nieudany. To znaczy w połowie nieudany. Znaczy się w połowie jest dobry. Nie wszystko poszło tak jak by się chciało.

Bo ta fotografia, to jest narzędzie dokumentacyjne.
Najpierw fizyka.
Światło proszę Państwa leci sobie po prostej, napotyka soczewkę, załamuje się z rozpaczy, potem dyfrakcja, refrakcja, odbicie, dobicie i już się rysuje obraz na klatce filmu.

Na klatce filmu powiadam.

Potem fotony, atomy, reakcja, halogenki srebra, wywołanie, utrwalanie, naświetlanie, suszenie.
Chemia jednym słowem.
Potem oglądamy.
O- tak było! Tu stało. A teraz już nie stoi. Tylko autostrada leci po horyzont. A kiedyś stało, to były czasy! Wzruszające...
Znaczy się jednym słowem psychologia.

No i ta fotografia to sztuka, panie, że ho ho. Niezła sztuka.

Kiedy zabrać się do wystrzelenia w kosmos filmu APS, jak dowiedzieliśmy się z ostatniego wywiadu- już niedostępnego na wieki, to ręka drży nad spustem. Żeby drżączkę opanować- to jest niezła sztuka.

I co by tu utrwalić dla potomności? Co by tu uratować na wieki wieków amen. Najlepiej wszystko. Wszystkiego się nie da.

I odkopaliśmy z dna szafy Canona IX7, którego się już kiedyś szczegółowo opisywało- aparat nieistniejącego już systemu, który to system jest językiem martwym fotografii, jak jakaś lingua latina. Bardziej martwym niż wszystkie inne, bardziej nieżywym niż fotografia litowa, bardziej źdechłym niż solaryzacja. (Ale nie martwcie się moje maleństwa. Tatuś wsistkich ich się poźbędzie. I wtedy będą ciałkiem źdechli- cytat.)

Jak mawiają Czesi APS již neexistuje.
System APS (Advanced Photo System), wymyślony w latach 90-tych, który miał zrewolucjonizować życie przeciętnego fotografującego, za pomocą dodania paska magnetycznego do filmu, na którym zapisywano najróżniejsze dane do każdej strzelonej klatki. Za pomocą zautomatyzowania zakładania filmu. Za pomocą możliwości zmiany filmu w trakcie wykorzystywania rolki. No i za pomocą możliwości dodania na zdjęciu 90-ciu typów napisów w 12 językach. Już napisałem na ten temat kiedyś list protestacyjny, skierowany do Canona, Nikona, Minolty, Kodaka i Fuji.
Miałem w planie zadanie tej funkcji na paru, co najmniej, zdjęciach. Do tego potrzebna była lista napisów. W czasach początków systemu APS pomyślano o tym- przygotowano jednokartkową, dwustronnie zadrukowaną tabelę, z której użytkownik powinien był wyciąć nożyczkami 1/12-tą, zawierającą napisy w wybranym przez siebie języku. Twórcy APS nie przewidzieli tylko powstania Fotodinozy, która (w pluralis majestatis) miała zamiar skorzystania ze wszystkich języków dostępnych w aparacie, w tym nieistniejącego polskiego. W związku z tym fotografowała powiewając na wietrze płachtą papieru.

Niestety, przez dwa tygodnie latałem po mieście z obłędem w oczach i płachtą napisów w garści i wszystko na nic. Znaczy się w połowie. Na końcu objawiły się dwie katastrofy- film okazał się częściowo uszkodzony i lekko prześwietlony, a napisy ordynowane na klatce filmu okazały się istnieć tylko wirtualnie. Wirtualnie! Niech was cholera, twórcy APS-u- drukuje je dopiero maszyna na odbitkach, a na samej kliszy się nie nanoszą. Zatem plan zeskanowania epokowych zdjęć z napisami po fińsku, szwedzku i portugalsku nie wypalił. Zostały same zdjęcia- też troszeczkę nie wypalone, bo przepalone.

Czuję się jak, normalnie, Robert Capa po inwazji w Normandii- jemu też film nie wyszedł. A wszystko miało być tak pięknie!
Dlaczego zdjęcia się prześwietliły? Laboratorium stwierdziło że z winy pudełka na kliszę, która ma specjalną klapkę zamykającą wysuw filmu z puszki. Klapka nie zadziałała. Jest to kolejny już film APS, który zrobił podobny psikus (pamiętacie zdjęcia z IX'a) i zaczynam podejrzewać, że jest to jakiś błąd systemowy owego Zaawansowanego Systemu Fotograficznego.
Canon IX7 + prześwietlony Kodak
No już trudno. Trzeba było wdrożyć plan naprawczy na Fotodinozie i podrasować najgorsze z prześwietleń w kompie. W sumie nawet ładnie przewalone kolorki wyszły. Takie wiency lata 70-te. Napisy, a co tam, dorobiłem tak jak je sobie wyobrażałem strzelając zdjęcia.

I wiecie co? Jestem cholernie zadowolony z tych zdjęć. Wspólnymi siłami- moimi, aparatu Canon IX, kliszy Kodak, przypadku i prześwietlenia wyszło coś, co jest nawet trochę ciekawsze niż miało być. Taka niespodziewana Lomografia dla ubogich. Jest to przy tym pierwszy w życiu mój film fotograficzny z którego daje się zaprezentować wszystkie bez wyjątku 25 klatek! 100% skuteczności, tego jeszcze nie grali (choć wiele razy próbowali, znaczy się ja). Nie wiem jak to zrobiłem. Trans jakiś. To chyba przez ten APS.

Jeszcze będę walczył z uzyskaniem oryginalnych maszynowych napisów z APS-u i gdy wreszcie wyciągnę je z gardła Kodakowi pewnie o tym usłyszycie.
Użytkowanie Canona IX7 jest fajne, choć niepozbawione niedogodności. Aparat jest malutki i całkiem poręczny, wszystkie funkcje dostępne na korpusie i łatwe do obsługi, za dwoma wyjątkami- kółko regulacyjne wokół spustu nie jest zbyt ergonomicznie położone, a drugi wyjątek jest bardzo nieprzyjemny- to przycisk prześwietlenia/ niedoświetlenia ukryty przemyślnie i dokładnie, tak że go nie widać- z przodu aparatu przy mocowaniu bagnetowym, nieco od spodu. Nieco od spodu, panie, wedle ruczaju, miedzą przy maciejowym polu, za kapliczką trochę w lewo. Ewidentnie obydwie te rzeczy mówią do amatorów- nie dotykać, urządzenie elektryczne! Patrz na mnie i nie rusz mnie!
Fotografów zaawansowanych i chętnych do regulacji naświetlenia bardziej zadowoli pod względem użytkowym metalowy Canon IX, gdzie obydwa elementy sterownicze są umieszczone znacznie sensowniej.
No i wizjer, niestety mały i ciemny. To był błąd inżynierski, trzeba było powiększyć widok wizjera, bo klatka filmu APS była, owszem, mniejsza około 1,3 raza od zwykłego filmu, ale dlaczego miałby być mniejszy także wizjer? Skoro klatka i pole widzenia jest mniejsze, to należało powiększyć obraz w wizjerze, żeby użytkownik miał większą kontrolę nad małym kadrem- wydaje się to logiczne i praktyczne. Niestety inżynierowie Canona nie doszli do tego wniosku. Wizjer dawał powiększenie 0,6x i jest to niestety najgorszy wynik w historii systemu EOS. Szkoda.

Znalazłem też pewną niekonsekwencję programową tego aparatu (być może także innych modeli, ale z tym spotkałem się po raz pierwszy)- wybór punku autofokusa przez użytkownika (są trzy punkty) jest zapamiętany przez aparat tylko dopóty nie przekręci on kółeczka nastaw w rejon amatorskich programów- wtedy z automatu aparat ostrzy za pomocą wszystkich swoich czujników. Powrót do trybów zaawansowanych (P, Av, Tv, M) nie skutkuje niestety powrotem do używanego wcześniej punktu autofokusa.

Canon IX7 ma także pewną nielogiczną cechę- brak możliwości sprawdzenia ile klatek filmu zostało jeszcze do dyspozycji. W amatorskich modelach zwykłych EOSów albo można było to sprawdzić przez małe okienko z tyłu, gdzie widać było fragment kasetki z nadrukiem, oraz na liczniku, dzięki pomysłowi na wstępne zwinięcie filmu- aparat po włożeniu kasetki najpierw nawijał go na drugą rolkę, a potem, po każdej klatce zwijał z powrotem do kasetki- licznik odliczał klatki od tyłu. W IX7 nic z tego- film jest, jak w każdym APSie wkładany do ryglowanej komory i tyle go widzimy, okienka żadnego, a licznik liczy klatki do przodu.

Oczywiście użytkownik APS może sobie zawsze zwinąć i wyciągnąć rolkę, i może bez ryzyka wstawić ją z powrotem- aparat automatycznie ją przewinie do pierwszej wolnej klatki. No ale umówmy się, że nie jest to najwygodniejszy sposób sprawdzania ilości pozostałych klatek.

Dobrze że zachowałem pudełeczko po filmie w szafie. Kiedyś otworzą moją szafę i znajdą wszystkie trupy, które w niej trzymam. Dobrze, że zachowałem pudełeczko, bo APS jest jak wiadomo inny niż wszystko i ma nie 24 czy 36, ale- 25 klatek. Niektórzy mówią, że to Kodak tak wymyślił, żeby za wyższą cenę (APS był droższy) sprzedawać mniej filmu. To możliwe.
Tylko dzięki temu przypomniałem sobie, że mam na pokładzie Kodaka. Znanego z tego, że najlepiej oddaje żółtawe i pomarańczowe tony. Bardzo dobrze! Wspaniale! Lubimy cukierkowe żóltawe landszafty! Na przykład na ścianie w pokoju trzymam dwa jelenie na rykowisku. Dalejże zatem trenować lanszafty.
 

A tu wiosna wybuchła, niczym granat ręczny.
 

Wiosna, odwracająca uwagę od geopolityki, od walk buldogów pod dywanem, od głupich wywiadów w radiu i od naciągających tezy artykułów w gazetach. Od nieustannych zagrożeń, które wiszą nad każdym wesołym pesymistą w naszej części świata. Wiosna, jedyna pewna rzecz na tym świecie- zawsze nadchodzi.

Wiochna. Majski styk. (cytat)
 
Saska Kępa zielenieje, tańczą kuchty i złodzieje.
Chcemy boombox'ów, a nie straży miejskiej.
Chcemy radości, nie tyrady gadów z Wiejskiej.
We wszystkich miastach, na wszystkich placach,
niech się dziewczyna jak winyl obraca.
Praca nie zając, robota nie gepard.
Niech te bity będzie słychać naprawdę z daleka.
Dawaj na dwuślady i czteropaki!
Po zimie trzeba nadrabiać braki!
Taki to manifest bez drugiego dna.
Ptaki nad głowami i gitara gra

Uświadomiwszy sobie owe zbiegi okoliczności, wiosnę, Kodaka, poprawę pogody, pobiegłem szukać koloru, gdziebądź.

Najfajniejsze są w tym wszystkim formaty APS- inne niż klatka o proporcjach 2/3, najbardziej podoba mi się z nich format APS-H.

To tak jakbyśmy za każdym ustawieniem formatu dostawali jakiś nowy aparat. Pokrętłem ustawiamy maskownice w wizjerze, a elektronika zapisuje na pasku magnetycznym przy klatce odpowiedni rozmiar kadrowania przy wywoływaniu odbitek.

Jest to znacznie lepszy efekt mentalny, niż gdy przykadrowujemy swoje, już zrobione w zwykłym formacie zdjęcia na ekranie komputera. Przede wszystkim patrząc w wizjer od razu szukamy odpowiednich motywów pasujących do formatu i wczuwamy się znacznie bardziej w kompozycję. Kombinujemy zanim naciśniemy spust- to jest dodatkowe uatrakcyjnienie największej atrakcji fotografii analogowej.
Założenie do spuszczenia za pomocą spustu jedynego filmu APS wykluwało się długo, niczym produkcja pełnometrażowa. Chcąc połączyć napisy na zdjęciach, które nadają kadrom niewątpliwie dodatkowego wyrazu, z jakimś pomysłem sprzętowym, postanowiłem w końcu rozluźnić kryteria, zamiast je zacieśniać. Rozluźnić do założenia użycia takich obiektywów, jakie z pewnością nie przychodziły do głowy użytkownikom IX7 w czasach jego świetności.

Dwie mogły być przyczyny podstawowe nie przychodzenia do głowy.

Pierwsza to niekompatybilność. Oba IX-y były pierwszymi w historii Canonami, które odmówiły współpracy ze starymi, wrednymi typami obiektywów Sigmy. Odmówiły współpracy i niczego nie podpisały.

Może dlatego nie zrobiły kariery...
Można było robić zdjęcia obiektywem Sigmy tylko na maksymalnie otwartej przesłonie.

Ale na szczęście dzisiaj trudności zostały pokonane i można Sigmy rechipować, za sprawą pana Jiřiego Otiska, co zostało właśnie dokonane z moimi Sigmami.

Ze sklepu koła fortuny wybrałem jedną, doskonale, wręcz idealnie pasującą do aparatu IX7, która w epoce systemu APS mogła stać się dodatkowym powodem, żeby tego systemu używać- 24/2,8 Super Wide Macro, już kiedyś opisywana. Kingsajz dla każdego, ale w czasach młodości systemu APS- Kingsajz nie dla użytkowników Canona. Jak Polo-Cocta po wybuchu fabryki.



Canon IX7 + Sigma 24/2,8 Super Wide Macro + prześwietlony Kodak, Więzienie Radogoszcz


Canon IX7 + Sigma 24/2,8 Super Wide Macro + prześwietlony Kodak


Canon IX7 + Sigma 24/2,8 Super Wide Macro + prześwietlony Kodak
 
24/2,8 daje na tym aparacie kąt widzenia jak 35mm na pełnej klatce, a jest przy tym maleńkim, kompaktowym i solidnym szkłem, pasującym do Canona IX7 wagowo i rozmiarowo.



Canon IX7 + Sigma 24/2,8 Super Wide Macro + prześwietlony Kodak

Canon IX7 + Sigma 24/2,8 Super Wide Macro + prześwietlony Kodak, maksymalnie ortodoksyjny modernizm- szkoła na ul. Pojezierskiej.

Canon IX7 + Sigma 24/2,8 Super Wide Macro + prześwietlony Kodak, więzienie- pomnik Radogoszcz
Canon IX7 + Sigma 24/2,8 Super Wide Macro + prześwietlony Kodak

Powiem szczerze, że jest jeszcze jedno lepsze szkło, nadające się do Canona IX7- to tak zwany naleśnik 24/2,8 Pancake Canona. Bardzo chętnie bym nim postrzelał, ale szczerze mówiąc, tam gdzie ten obiektyw mógłbym pożyczyć na piękne oczy Fotodinozy, tam go akurat nie mieli. Natomiast tam gdzie był dostępny- mój urok osobisty, wsparty propozycją zalinkowania sklepu na niszowej Fotodinozie nie zadziałał. Trudno. Może kto kiedy się skusi- serdecznie zapraszam nowe smaczne kąski (cytat, niedokładny).

Kosmata i zapuszczona niszowatość Fotodinozy pozwala nam jednak na walenie. Prawdy w oczy, jako ów Prince of Whales (Książę Waleni).

Owa Sigma 24/2,8, wymieniana już w naszym Top Ten Najtańszych Obiektywów pozwala na różne, ciekawe harce na gitarce.



Canon IX7 + Sigma 24/2,8 Super Wide Macro + prześwietlony Kodak

Canon IX7 + Sigma 24/2,8 Super Wide Macro + prześwietlony Kodak

Canon IX7 + Sigma 24/2,8 Super Wide Macro + prześwietlony Kodak, bardzo ciekawe własności makro, jak na tak szerokie (i stare) szkło.
Drugi powód tego, że niektóre obiektywy nie przychodziły do głowy użytkownikom Canona IX7, to mezalians. Drugi obiektyw, użyty eksperymentalnie do tego wpisu, jest z tej samej stajni co nasz aparat, z tego samego żłobu je.
Właściwie nie.
Stajnia ta sama, ale aparat je ze zwykłego, przaśnego żłobu, a obiektyw je ze żłobu z z miśnieńskiej zdobionej porcelany, bo IX7 to zwykły koń pociągowy, podczas gdy obiektyw to rasowy wierzchowiec czystej krwi. Z rodowodem. To 70-200/2,8 L. O tym obiektywie wszyscy piszą i wyrażają opinie od dwudziestu pięciu lat, więc nie będziemy się przyłączać do tego chóru. Mogę tylko wyrazić nadzieję, że żadnych, ale to żadnych zdjęć z tego zestawu w internecie nie ma. Powyżej czwartej strony wyników google'a już nie szukałem.

A więc po raz pierwszy w internecie debiut tego słynnego duetu, występującego dotąd na oddzielnych tournées:



Canon IX7 + 70-200/2,8 L + prześwietlony Kodak, zdjęcie miało oddawać kolory zachodu słońca, ale efekty prześwietlenia filmu okazały się lepsze niż okoliczności przyrody.


Canon IX7 + 70-200/ 2,8 L + prześwietlony Kodak


Canon IX7 + 70-200/2,8 L + prześwietlony Kodak
Taki troszkę związek morganatyczny. Fotografie z tego związku nie uzyskują praw do tytułu szlacheckiego.

Łączenie w ogóle jakichś potężnych teleobiektywów z IX-ami nie przyszło do głowy z pewnością jeszcze nikomu- amatorska filigranowa budowa tych aparatów w ogóle się ze sprzętem ciężkiego kalibru nie kojarzy. Właścicielom dużych obiektywów także IX7 nie przychodził do głowy, z przyczyn różnic cenowych i niewielkiego szacunku i zainteresowania, jakim cieszył się system APS w latach 90-tych. A dzisiaj już w ogóle się nie kojarzy, bo APS sczezł sobie tymczasem cichutko w kącie.

A tu się skojarzyło.

I dlatego podłączyliśmy aparat do obiektywu Sigmy 400/5,6. Aparat do obiektywu bo ten ostatni jest większy. W latach kiedy Canon IX był piękny i młody z Sigmą 400/5,6 mógł współpracować tylko na pełnej przesłonie, co nie stanowiło specjalnej przeszkody technicznej, boż f/5,6 to dość przeciętna przesłona jak na tę ogniskową- można jechać na pełnej dziurze w ogóle bez przymykania. 


Muszę stwierdzić, że użytkując EOSa IX7 po raz pierwszy w życiu odczuwałem pewne niedostatki sprzętowe, z racji tego, że nie wszystko w nim da się ustawić. Przede wszystkim autofokus robi tam co chce- sam decyduje czy ustawia ostrość ogniem ciągłym, czy pojedynczym wyostrzeniem, co przy bardziej niekonwencjonalnych kadrach robi wbrew intencjom fotografa- tj. trudno umieścić jakiś ostry obiekt na dalekich obrzeżach kadru, bo przy przekadrowaniu IX7 uznaje że się pomyliłeś i trzeba poprawić ostrość na to co znajduje się w środku wizjera. Z 400mm lufą rzeczy miały się także gorzej- ten teleobiektyw wycina z rzeczywistości dramatycznie mały kawałek, a przy tym jest dość ciemny- każde drgnięcie ręki powoduje wyraźny ruch w kadrze, który biedaczek IX7 interpretuje jako ruch obiektu w który celujemy- ostrość nerwowo ustawia się raz tu raz tam.


Może po prostu za dużo na codzień używam aparatów, które są wierne niczym nasza Bura Suka i bez decyzji właściciela nie podejmują żadnych działań. A może po prostu w dupach się poprzewracało (cytat).
Każdy pies to taki zwierz co za kość zrobi wiele
Byle żyć, może być twoim przyjacielem
Dasz mu kąt, spokój świąt, mleko do śniadania
Służyć ci po kres dni będzie bez szemrania

A mój pies jest inny, wciąż mnie lekceważy
W domu tylko czasem zechce zauważyć
Choć chodzi na smyczy i nosi kaganiec
Czasem sobie myślę kto jest psem kto panem



Canon IX7 + Sigma 400/5,6 + prześwietlony Kodak


Canon IX7 + Sigma 400/5,6 + prześwietlony Kodak
Canon IX7 + Sigma 400/5,6 + prześwietlony Kodak


Canon IX7 + Sigma 400/5,6 + prześwietlony Kodak


Zaliczyliśmy już 400mm z aparatem przeznaczonym dla niedzielnych pstrykaczy.
Ale to nie wystarczyło. Powiedzieliśmy sobie, sami do siebie- idziemy na całość, czego się boisz głupia. Jak ekstremum, to ekstremum. Pokażcie Szwejku co tam macie.

Dorwawszy się na niedługą chwilę do świetnego źródełka obiektywów, jakim jest Sklep Bez Nazwy, rozejrzałem się za najdłuższą bronią gładkolufową. Najdłuższą, bo APS, z racji zawężonej klatki filmu, daje z każdym obiektywem bardziej teleobiektywowy efekt. Zatem z najdłuższymi szkłami wyzwoli swój maksymalny potencjał efektu.

Experimentados por favor. Szejset milimetrów, proszę publiczności.
No żeby wurst szejsetą wozić?... (cytat)
Sześćset milimetrów, zawężone formatem APS, to jak szczelina czasoprzestrzenna, jak czarna dziura między kosmosami- tym naszym, i tym dwa kilometry dalej.

Dzisiejsze czasy dokonały pewnego postępu w dostępności obiektywów. W dawnych czasach ciemne 400- 500 milimetrów, było tym co normalny człowiek mógłby jeszcze zaakceptować, powyżej tej granicy były już tylko szkła ekstremalne. Dzisiejsze czasy przesunęły tę granicę jeszcze o 100-200 mm w górę- na rynku są aż trzy obiektywy o ogniskowej 600mm i choć po staremu ciemne- wszystkie mają stabilizację.
Życiowa stabilizacja, to coś czego każdy fotograf potrzebuje. Wiadomo.

To do czego dołączyło się naszego IX7, z zapakowanym filmem, to był potwór produkcji Tamrona- 150- 600/ 5- 6,3 Di VC USD. To USD to nie tylko dlatego, że za dulary można go kupić- to Tamron nazwał tak cichy napęd autofokusa.

Szkło wielgachne, z soczewką, tfu... z soczewą, a może i soczewicą przednią średnicy 95 mm. Potężna trąba z wysuwanym tubusem zooma, pierścieniami zoomowania i ostrzenia o średnicy, która sprawia już małe trudności z objęciem ich ręką. Długie i tłuste.

Niezbyt jasne, jak widać z parametrów. Na 600 mm jest dość ciemne, no ale ogólnie rzecz biorąc na 600mm żaden obiektyw nie może być bardzo jasny, bo trzeba by go wozić ciężarówką. Ale ma wspomnianą stabilizację, która ułatwi życie.



Po przyczepieniu aparatu do obiektywu trudno było dostrzec ten pierwszy na końcu zestawu, ale jakoś daliśmy radę. Sfotografowaliśmy Naczelnika w kilku wariantach i trochę własności Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego.




Canon IX7 + Tamron 150-600/ 5- 6,3 VC USD + prześwietlony Kodak




Canon IX7 + Tamron 150-600/ 5- 6,3 VC USD + prześwietlony Kodak




Canon IX7 + Tamron 150-600/ 5- 6,3 VC USD + prześwietlony Kodak




Canon IX7 + Tamron 150-600/ 5- 6,3 VC USD + prześwietlony Kodak
Ten Tamron to fajowski obiektyw- jak na supertele bardzo uniwersalny i pożyteczny, sprawia też solidne wrażenie- brak luzów, spory ciężar, czuć masę szkła.

Wszystkie te obiektywy pasują do IX7 jak pięść do nosa pod względem ergonomii i wygody, ale zdjęcia z nich dają dużo frajdy. Nie skomentuję prześwietlonego Kodaka, bo choć zepsuł mi plan, to jednak miłośnicy Lomografii płacą po 40 złotych za rolkę zepsutych fabrycznie filmów efektowych, gdy tutaj miałem efekty niespodziewanie, ale za to gratis.
Czas na podsumowania tej jazdy testowej.
Co się podobało w Canonie IX7?

-Możliwości nanoszenia napisów, jak w żadnej innej lustrzance EOS, choć są one wirtualne, a nie nanoszone na negatyw.

-Bardzo kompaktowy rozmiar, mała waga

-Przyzwocie ergonomiczny kształt

-Wszystkie elementy sterowania na korpusie aparatu

-Funkcje jakie umożliwia format APS- zmiana filmów w trakcie robienia zdjęć.

Co mi się niezbyt spodobało:

-Amatorska automatyzacja autofokusa, powodująca błędy przy przekadrowaniu

-Rozmieszczenie niektórych przycisków mało intuicyjne

-Słabe powiększenie obrazu w wizjerze

-Brak możliwości sprawdzenia ilości pozostałych klatek filmu

-Osiągi migawki z półki amatorskiej

-Kolejny raz film APS sprawia problemy z prześwietleniem.

IX7 nie jest aparatem zachwycającym i porywającym. Dość zwyczajnym, jeśli odjąć funkcje APS. To one robią z niego oryginała i dają dużo zabawy. Z dwóch IX-ów, ten wcześniej testowany bez numerka podoba mi się jednak bardziej. Nie ma co prawda funkcji napisów na zdjęciach. Jest trzy razy ładniejszy, ma lepszą ergonomię przycisków (choć trzyma się go gorzej) i w środku siedzi duch aparatu dla zaawansowanych entuzjastów.

A przecież każdy chciałby być w każdej dziedzinie zaawansowanym entuzjastą. Furda napisy! Bo tylko niegasnący entuzjazm się liczy.
Canonie, liczymy że w następnym modelu na film APS wszystkie niedociągnięcia tego amatorskiego aparatu zostaną poprawione! Do czasu poprawienia tych błędów Fotodinoza odmawia dalszego strzelania filmów na kliszy APS.
 

Fabrykant
Dyrektor kreatywny walnięty o sprzęty.

P.S. Wielkie dzięki za użyczenie sprzętu dla Sklepu Bez Nazwy z Narutowicza 2 w Łodzi.

9 komentarzy:

  1. ciekawie to wyszlo :)
    czyli wychodzi na to ze ORWOcolor byly fabrycznie przeswietlone? tyle ze w miare rownomiernie, a nie tak jak tutaj? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coś w tym może i jest. No nie były najlepsze te ORWO. Żółte strasznie.

      Usuń
  2. "miesiąc miodowy" :)

    OdpowiedzUsuń
  3. da się gdzies w lodzi wywolac aps? czy tylko wspomniane kiedyś tychy?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Da się. W Kodaku na Zachodniej, blisko Manufaktury. Zdaje się też, ze Media Markt ma to w ofercie.

      Usuń
  4. Szkoda, że Fotodinoza, na znak pro-testu (przeciwieństwo anty-testu)odmawia dalszego strzelania ("nam strzeleć nie kazano; wstąpiłem na działo" -600mm/f 6.3) filmów na kliszy APS. Bo mógłbym Fotodinozie podarować (znowu, znowu...) taką kliszę, obudowaną odpowiednim aparatem - Minoltą Vectis 40. Problem jest wszakże, że nie mogę zorientować się ile zdjęć pozostało jeszcze na tej rolce APS w tej Minolcie. Nie jestm też pewny, czy te nienaświetlone jeszcze zdjęcia/klatki są może prześwietlne, częściowo jak u Fabrykanta. Ale te , już naświetlone, może zawierają takie perły sztuki fotograficznej jaki Fabrykant rzucił między (excusez le mot) wieprze czytelnicze. Wniosek dla fotoamatorów - częściowo prześwietlać stare analogowe filmy a sztuka sama wyjdzie! Na jaw! Q.E.D.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, taka Minolta to wspaniała sprawa! Perły najpewniej zachowały się, znając życie ("klisze przechowują się") i chętnie je odkryjemy światu.

      Usuń
  5. Wieprzem jestem zaiste, bo główna iskra w intelekcie po lekturze dotyczy nagłego wspomnienia i przypomnienia, że miałam kiedyś minoltę z wysuwanymi maskownicami (upuściwszy nieszczęśliwie, sprzedałam jako uszkodzoną). Pozostałe iskry wyskakiwały losowo i nieskoordynowanie niczym z szyszek w ognisku, gdy zachwyt konceptem i efektem eksperymentów dawał znać o sobie. Można by sobie życzyć tylko takich nieudanych - czy też półudanych - niespodzianek.
    I z jeszcze jednym się zgodzę - kiedyś to były czasy, teraz nie ma czasów... ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie no. Nie popadajmy w rozpacze, tylko róbmy wszystko, żeby dzisiejsze czasy nie były gorsze niż poprzednie. Na przykład zagłębmy się w te poprzednie czasy i zgłębiajmy.

      Usuń

Drogi czytelniku! Pragnę ostrzec, że wredny portal blogowy na jakim piszę bardzo lubi zjadać bez ostrzeżenia wpisy czytelników podczas ich zamieszczania. BARDZO PROSZĘ PO NAPISANIU KOMENTARZA SKOPIOWAĆ GO i w razie czego wstawić ponownie, na pohybel Google Blogger. Fabrykant.