wtorek, 22 września 2015

Dingo Odleciał


Photo: Dingo

Znacie Dingo? Ja też kiedyś nie znałem. Jest on znany tylko w pewnych kręgach tajemnych i ograniczonych- kręgach motofanów, koncernów motoryzacyjnych, agencji reklamowych i frankofońskich dziennikarzy. Być może nawet kiedyś nieświadomie oglądaliście jego zdjęcia w prospektach samochodowych, albo na bilbordach.

Bo to będzie esej dla miłośników zabytkowych samochodów. Fotografii też, też, jasne że też.

Nie wiem czy zauważyliście, notabene, ale zdjęcia reklamowe z prospektów czy reklam NIGDY nie są podpisane. Cholernie to utrudnia pracę krytykom fotografii- ja na przykład chciałbym wiedzieć kto zrobił niektóre genialne foty, albo kto strzelił niektóre kosmicznie beznadziejne banały, żeby je zjechać na blogu. Ale jak tu zjechać anonima.

Dingo na szczęście rzadko strzela banały.
Photo: Dingo
Na początek garść kombatanckich wspomnień.
Było to w roku 1996. Na studiach będąc ruszyliśmy w trasę po Europie, korzystając z biletu kolejowego Go25, pozwalającego w jednej, zryczałtowanej cenie jeździć dowolnymi pociągami drugiej klasy po całym kontynencie. Podróż była jedną z tych życiowych. Kilka razy natykaliśmy się na produkty nieznanej u nas cywilizacji. Bo trzeba, też kombatancko wspomnieć czego wówczas w Polsce i na świecie szerokim nie było. Słabo się wtedy miała telefonia komórkowa- kontakt z bazą utrzymywaliśmy tylko za pomocą automatów telefonicznych. Nie istniały tanie linie lotnicze, empetrójki, a nawet z formatem jpg nie znaliśmy się osobiście. Ba, z internetem nie miałem do czynienia w swym doświadczeniu życiowym. Polska przeżywała właśnie boom po zmianie ustroju i nastroju, Stadion Dziesięciolecia działał na 110% możliwości jako największe miejsce handlowe w kraju, najstarsze supermarkety miały wtedy roczek (jeszcze dwa lata wcześniej hurtowe zakupy na wyjazd robiło się na bazarze na Brukowej), a Polskie Koleje Państwowe dysponowały sprzętem pamiętającym Gierka, o ile nie późnego Gomułkę.

Stanowiło to pewien kontrast z naszym przejazdem na trasie Bruksela- Paryż, za pomocą TGV.

Swoją pierwszą podróż koleją wielkich prędkości zapamiętałem dobrze, a zwłaszcza ten moment, gdy dwa pociągi mijały się na trasie- zanim umysł zanotował wystąpienie tego faktu, nie zdążyłem zwrócić wzroku w stronę okna, gdy mijany z przeciwka pociąg niknął z pola widzenia. Dość było to wstrząsające.

Z TGV zaciekawiały nas także inne smaczki- jak małe stacyjki na ich liniach, przez które Grand Vitesse przelatywała z prędkością 180 km/h bez żadnego ostrzeżenia. Lepiej było nie być tym pijakiem wiecznie przesiadującym na peronie.

Oraz stacja, nazwy już nie pomnę, ulokowana na zakręcie torów, które przystosowano do przelotu szybkich pociągów- zatem pochylono je w stronę dośrodkową niczym tor wyścigowy Brooklands. Zwykły osobowy pociąg najpierw składał się w ten zakręt jak motocyklista, a potem hamował i zatrzymywał na stacji. Wózków z niemowlętami nie trzeba było zdejmować na peron- same wypadały.

Hurtowy bilet kolejowy był dla nas błogosławieństwem- zarobki w Polsce w ówczesnym czasie, w stosunku do zarobków w Europie zachodniej miały się jak Mercedes klasy S do dwudziestoletniego Trabanta. W odwiedzanych krajach tanie dla nas były tylko trzy rzeczy: chleb tostowy, ser do topienia w zafoliowanych plasterkach, oraz lody włoskie z McDonalda. Dlatego też żywiliśmy się nimi przez miesiąc. Co do noclegów- szło się po prostu na najbliższą stację kolejową, patrzyło na rozkład jazdy- gdzie tu jakiś dalekobieżny, który nie przyjeżdża do celu o zbyt wczesnej godzinie i siupa do przedziału.

Mieliśmy jeszcze wiele spotkań z pociągami, które wprawiały nas w stan szoku, zwłaszcza francuskimi i hiszpańskimi. W Hiszpanii wbił mi się w pamięć przejazd z Grenady do Linares, za pomocą jakiejś wiekowej linii, nie wyposażonej w trakcję elektryczną. Pociąg wyglądał mniej więcej jak nasz łódzki tramwaj- trzy wagony, z czego jeden silnikowy- i z dość podobną prędkością do tramwaju się przemieszczał. Ino z hurgotem diesla i drżeniem szyb.
Pejzaż za oknem nie był zbyt urozmaicony- wielusethektarowe plantacje oliwek. Pustkowia i oliwki. Oliwki i oliwki. I dalej oliwki i pustkowia. I tak przez godzinę. A przez nie- tramwaj na torach z prędkością 40 km/h.
W pewnym momencie zestaw trakcyjny rozpoczął niespodziewane hamowanie i zatrzymał się w środku kompletnej nicości, wypełnionej równymi rzędami oliwek. Wyjrzeliśmy ciekawie.
Nic.
Brak czegokolwiek.
Tylko samotna tablica- szyld z wielką czcionką nazwy tej nieegzystującej stacji: "Pedro Gonzalez".

Koniec końców wylądowaliśmy w Lyonie, na przytulnej kwaterze u Krzysia J, gdzie spędzaliśmy przyjemne dni lenistwa, wypełnione czytelnictwem na kocyku nad pobliskim jeziorkiem.
A zaprawdę powiadam wam- było co czytać!
Czytało się o samochodach zabytkowych.

Szok był nie gorszy, niż przy TGV.
Przypomnę tutaj, że pierwszy polski miesięcznik o samochodach zabytkowych miał się dopiero ukazać za trzy lata. Te gazety, które były dostępne u nas przypominały raczej fanziny wydawane własnym sumptem na czarno- białej kserokopiarce.
Przypomnę tutaj, że nawet znana dziś z dobrych zdjęć gazeta Top Gear wychodziła w Wielkiej Brytanii dopiero od trzech lat, a w Polsce miała być dostępna dopiero za lat 12.

A ja, w Lyonie, w roku 1996 dostałem do ręki miesięcznik "Retroviseur", wydawany na lakierowanym papierze najwyższej jakości i będący przejawem raczej francuskiego bourgeois niż francuskiego proletariatu. Non stop wywiady z facetami, którzy swoje obszerne kolekcje zabytkowych samochodów trzymają w byłych stajniach na własnych zamkach. Non stop Rolls Royce'y, Bugatti, Delahaye, Pegaso. Non stop reklamy Louisa Vuitton'a i past polerskich Belgom, droższych niż samochód mojego Taty.

Mój Tata też trzymał samochód zabytkowy w stajni. U sąsiada.

No i te zdjęcia! Te zdjęcia!
To były najlepsze sesje zdjęciowe jakie kiedykolwiek zrobiono samochodom zabytkowym ever! Do dzisiaj nie widziałem lepszych.

Wszystkie zdjęcia do artykułów przewodnich w "Retroviseur" robił właśnie Dingo. Do niedawna znałem go tylko z "Retroviseur", ale poszperałem trochę w sieci i powiem Wam- prawie na pewno widzieliście zdjęcia Dingo w Polsce. Jeśli nie 25 lat temu- to przynajmniej w tym roku.
Teraz rzucę hasełko, Drodzy Czytelnicy. Może skojarzycie: Dwóch zawodników sumo w żółtym Renault Twingo. Pamiętacie takie zdjęcia?


Otóż to właśnie cały Digo. Cały on!

Photo: Dingo


Photo: Dingo
Photo: Dingo
Dingo nigdy nie występował pod swoim nazwiskiem. zawsze pod pseudonimem.
"-Wszyscy mnie znają jako Dingo. Ci którzy piszą do mnie maile po nazwisku lądują w spamie (..) Przezwisko z początku kojarzyło się z psem Disneya- dla mnie w porządku- jest sympatyczny, ma głowę w chmurach..."- mówił w wywiadzie.
Autoportret z czasów analogowych. Renault prefere Elf, Dingo prefere Fuji Velvia
Jego zdjęcia są doskonałe technicznie, wręcz idealne, ale to nie jest jego główna zaleta. To co go głównie wyróżnia- to wyczucie i znajomość rzeczy. Nie tylko znajomość fotografii, ale też znajomość motoryzacji.
Niemal do każdego z jego zdjęć z zabytkami chciałbym wskoczyć i zostać tam na zawsze. Tam będę żył i się rozmnażał. Są tak seksowne i uwodzicielskie, są tak idealnie podrobione nastrojem, tak przyjemnie korzystają ze stereotypów i skojarzeń.
Ferrari?- burżuazja i dolce vita:

Fiat 850 Spider?- Ferrari dla księgowego:



Lancia Fulvia i Alpine 110?- rywale z zimowych rajdów:
 Mercedes Pagoda?- samochód zblazowanych arystokratów:


 Renault 4?- samochód dla francuskich wieśniaków:

Ferrari Daytona?- stać na niego tylko graczy z Manchester United:

Simca 5?- dla rodziny 2+ małe 1:

Alfa Giulia?- alfisti excentricci:



Hotchkiss? Samochód dla starych grzybów:

 Citroen Ami?- kwintesencja beztroski lat 60-tych:

Nie dziwię się, że Renault wzięło go do zrobienia kampanii pierwszego Twingo- lekkiej, wesołej, świetnie podkreślającej walory auta. Renault Twingo?- auto, w którym każdy się zmieści:

Dingo (i jego współpracownicy) mogą rzucać setki takich nośnych skojarzeń, a potem strzelać urocze scenki, które je obrazują.
"Stylistyka jest bardzo ważna w moich zdjęciach. Czasem potrzebuje od asystentów aż 40 rekwizytów do jednego zdjęcia. Jest to szczególnie istotne w "Retroviseur", bo trzeba znaleźć autentyczne wyposażenie z tego samego okresu co pojazd. Czytelnicy są bardzo świadomi i zauważają najmniejszy błąd."- mówił Dingo w wywiadzie.

Daję tu przykłady zdjęć okładkowych, grzecznych, najłatwiej je znaleźć w sieci, ale wewnątrz numeru zwykle był większy odlot. Bo do odlotów Dingo miał bardzo duże ciągoty.
Scenki które Dingo strzelał, są zwykle poprowadzone w stronę absurdu dla wzmocnienia efektu. Intensywność wzmocniona, jak w telewizorze HD, soczystość nastroju podkręcona. Dingo zwykle ironizuje w swoich motoryzacyjnych zdjęciach i ostrze tej ironii jest skierowane troszeczkę w stronę antymieszczańską i nasączone ową "burżuazyjną dekadencją", która wyraźnie go pasjonuje. Upadłe anioły bawią się na nich na całego, za nic mając katastrofy świata, a przy tym bawią i nas. Seks damski i seks samochodów błyszczy ze zdjęć niczym brokat.


Photo: Dingo
"(...)No i ostatnia rzecz, najważniejsza- humor. To coś, co jest bardzo trudne do przekazania w obrazie. Uśmiech, który ma przejść widzowi po 3-ch sekundach"- mówi w wywiadzie Dingo.

Dingo jest też idealnie trafny jeśli chodzi o samochody. Wie o nich więcej niż ja. Wie o nich wszystko, a ponieważ jest znanym w środowisku fotografem- może mieć to co chce.
Ja też tak chcę! Ja też tak chcę!
(Przepraszam, uniosłem się (cytat)).
"Dzięki pracy dla "Retroviseur'a" znalazłem się w środku środowiska miłośników starych samochodów. Działa to zupełnie inaczej niż w kręgach reklamy. Gdy producent wypuszcza nowy model to przez rzecznika prasowego kontaktuje się z fotografem. Tu działa to inaczej. (...)To środowisko klubowe jest świetnie zorganizowane, stare samochody są własnością konkretnych osób, które są gotowe poświęcić czas dla klubu. Jest u nas prawie tyle klubów, co modeli aut. Można zadzwonić do prezesa klubu i w kilka minut znajdzie się pojazd którego potrzebujesz!"- mówi Dingo.
Photo: Dingo
Żeby zrealizować swoje surrealistyczne wizje, na przykład pianisty grającego na silniku samochodowym, Dingo prosi o Mazdę RX8 i pstryk! (tak sobie to wyobrażam)- jest na sesji Mazda. I tak jak inne jego zdjęcia odlotowe- wszędzie koneserskie samochodowe podteksty. Tak jak do zdjęć strasznych mieszczan wakacyjnych użyto Renault 20 i Peugeota 505- najpopularniejszych wehikułów francuskiej klasy średniej, tak do zdjęcia pianisty- Mazda RX8. Kto cokolwiek wie o RX8, ten wie, że silnik tego auta jest zupełnie wyjątkowy, bo to jedyny na świecie obrotowy Wankel, a do tego w porównaniu z innymi autami ma bardzo jedwabisty dźwięk... (pisał o tym np. Szczepan Kolaczek TUTAJ)

Dingo, niestety, ku mojemu ubolewaniu odleciał przesadnie w stronę surrealizmu.
Stanął chłop pośrodku pola
Splunął, odbił się mocno
Przeleciał koło kościoła
Poleciał w stronę północną
(cytat)
Photo: Dingo. Kampania reklamowa Forda Ka
Photo: Dingo
Być może to tylko chwyt marketingowy mający pokazać możliwości fotografa, ale na jego stronie internetowej (http://www.dingophoto.net/) jest masa zdjęć w stylistyce przesadnie przegiętych fotomontaży. Kojarzą mi się z dawnymi pracami Ryszarda Horowitza (tamte były precyzyjnie zmontowane za pomocą środków analogowych w czasach przed komputerami). Ale nie podobają mi się tak jak te w stylistyce klasycznej, za czasów dawnego "Retroviseur". Uważam, że troszkę rozdrabniają talent fotografa na drobne, pomimo tego, że są dowcipne i inteligentne. Wolę Dingo w jego najlepszej (wg mnie) formie- zrealizowanych pomysłów na sceny wyjęte wprost z podświadomości automobilistów.
Może się mylę.
Może to moje samoukształtowanie na klasycznych zdjęciach reporterskich.
A może to tylko sentyment za dawnymi czasami.
Photo: Dingo
Photo: Dingo

Photo: Dingo. Wskakuję do tego zdjęcia i zostaję. Piszcie na Courchevel.
Photo: Dingo
Photo: Dingo
Dingo tak o tych starych zdjęciach mówi: "To co na tych zdjęciach- jest prawdziwe, bez retuszu. Na zdjęciach są prawdziwe sceny, prawdziwe samochody, także te ciężarówki. Korty na ich dachach są także prawdziwe, strzelane z dużej wysokości (...) scena z samochodem z przyczepą kempingową także jest robiona w prawdziwej akcji, wszystko musiało być przywiązane, żeby nie spadło. Scenka ze "szkołą jazdy" także, nie ma tu żadnych sztuczek".
Ale mówi też tak: "Czy jestem nostalgiczny? Tak, oczywiście, kocham stare style muzyczne, ale żyję w swoich czasach. Przeszłość jest ważna, ponieważ wszystko jest powiązane- teraźniejszość, przeszłość, przyszłość. (...). Mam doświadczenia z lat 70-tych i widzę jakie gówno wtedy robiliśmy. Mówienie że przeszłość była lepsza- to życie iluzją".

Dingo opuścił magazyn "Retroviseur". Zajmuje się zdjęciami dla koncernów motoryzacyjnych, między innymi Forda i Citoena, Mercedesa, Fiata. Na jego stronie jest co najmniej kilkanaście zdjęć samochodów, które nie tak dawno widziałem w polskich gazetach jako reklamy.

No i, jak wspomniałem- tym roku możecie obejrzeć parę zdjęć Dingo w dużych formatach w Polsce. Nikt nie powie Wam że to on- za wyjątkiem Fotodinozy. Po 25 latach Renault znowu poprosiło Dingo o sesję reklamową najnowszego Twingo!
Photo: Dingo
To nowe Twingo jest oczywiście inne niż to pierwsze. I zdjęcia Dingo też są inne, zgodne ze stylem auta, grzeczniejsze, mniej szalone i bardziej ę-ą i prestige (znakiem czasu są liczne rowery). Ale nadal czuć w nich jego rękę, jego styl, a nawet jego bardzo delikatną ironię.
Bo jego rozpoznawalny styl to też- ludzie. Jeszcze nie widziałem żadnego samochodowego zdjęcia Dingo, na którym nie byłoby ludzi, którzy te auta dookreślają, budują. I na każdym z tych zdjęć owi ludzie zwykle robią coś innego niż na zwykłych zdjęciach reklamowych. I troszkę tego jest też i w Nowym Twingo.
Photo: Dingo
Photo: Dingo
Wpada mi teraz do głowy pewien pomysł na zdjęcia Nowego Twingo w stylu jeszcze bardziej Dingo niż te które sam zrobił. Nie zrobię niestety zdjęcia, bo nie mam dostępu do auta, do ekipy, do pleneru i do sprzętu. Ale zaraz wam naszkicuję bazgrołek. Zapaleni automobiliści go docenią, mam nadzieję.
Foto: Dinoza
Co Pan na to, panie Dingo? Panu by to wyszło lepiej! Czekamy!


Fabrykant
Dyrektor kreatywny walnięty o sprzęty.


Niedoskonałe tłumaczenia z francuskiego- Fotodinoza.


Źródła i źródełka:
Strona internetowa Dingo:




P.S.

Napisałem właśnie debiutancką książkę - klasyczny kryminał z czasów największej świetności mojej rodzinnej Łodzi - "Tramwaj Tanfaniego". 

Niespokojne miasto, szalone namiętności, tajemnicza zbrodnia. Kryminał z czasów wielkich fabryk i mrocznych famuł. Jest klimat!

Władysław Pasikowski, reżyser, o "Tramwaju Tanfaniego": 

"Wciągające. Rewolucja upadła, ale rewolucjoniści zostali... W Łodzi w zamachach giną zamożni fabrykanci. Kto stoi za tymi zbrodniami? Frapująca intryga i pełnokrwiści bohaterowie, ale prawdziwą bohaterką jest Łódź pod koniec 1905 roku. Jedno z najbarwniejszych i najbardziej oryginalnych miast tamtych czasów. To nie kino, to autentyczny fotoplastikon z epoki... Ja nie mogłem oderwać oczu od okularu. Polecam!"

       Książka jest do kupienia w dobrych łódzkich księgarniach, oraz wysyłkowo tutaj: LINK


6 komentarzy:

  1. Super miks.
    To policyjne mnie zainspirowało do znalezienie czegoś extra dla Ciebie: https://www.facebook.com/DxbPoliceCars?fref=ts

    OdpowiedzUsuń
  2. Nigdy nie widziałem takiej staroświeckiej Simki 5! A rysunkowy projekt zgjęcia bardzo mi się podoba. Można do niego jeszcze namówić jakiegoś producenta szampanów a auto ustawić tyłem do widza, z otwartym bagażnikiem pełnym butelek szampana.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Drogi czytelniku! Pragnę ostrzec, że wredny portal blogowy na jakim piszę bardzo lubi zjadać bez ostrzeżenia wpisy czytelników podczas ich zamieszczania. BARDZO PROSZĘ PO NAPISANIU KOMENTARZA SKOPIOWAĆ GO i w razie czego wstawić ponownie, na pohybel Google Blogger. Fabrykant.